Banalna rzecz – miałam romans z żonatym mężczyzną, chociaż o tym nie wiedziałam, bo zataił przede mną ten „drobny” fakt. W dodatku zaszłam z nim w ciążę…
Ucieszyłam się, bo pragnęłam dziecka jak niczego innego na świecie, a Romek wydawał mi się dobrym kandydatem na ojca. Był taki „tatusiowaty”… Szybko jednak okazało się, dlaczego miałam takie wrażenie. Bo mój ukochany faktycznie był tatusiem i to aż trójki dzieci. A u mnie szukał tylko wytchnienia od rodziny i wcale nie zamierzał mieć ze mną kolejnego dziecka. Wręcz przeciwnie, stanowczo opowiedział się za aborcją.
Natychmiast się postawiłam. Nie zabiję upragnionego dziecka, którego jedyną „winą” jest to, że mu wybrałam na tatusia łajdaka. A wtedy Romek postanowił napuścić na mnie… swoją żonę. Tak. Pobiegł na skargę do żonusi, że go krzywdzi zła kochanka. To było dla mnie koszmarne spotkanie, pełne pretensji i oskarżeń. Umocniło mnie jednak w przekonaniu, że urodzę dziecko i nie dam się zastraszyć.
– Ani ja, ani moja córeczka nie jesteśmy niczemu winne. Pani mąż przedstawił mi się jako kawaler. A żądanie usunięcia ciąży uważam za bezczelność. Pani przecież nie zabiła swoich dzieci, tylko je urodziła. – stwierdziłam, patrząc znacząco na różaniec w kształcie pierścienia, który żona Romka nosiła na palcu. „Katoliczka, a namawia mnie do popełnia śmiertelnego grzechu!” – pomyślałam z żalem.
Postanowiłam walczyć dla dobra córki
Postanowiłam, że nie ustąpię i wywalczę dla mojego dziecka to, co mu się należy. Wcześniej już się pogodziłam z tym, że córka będzie miała wpisane w akcie urodzenia „ojciec nieznany”, ale teraz zmieniłam zdanie. Przecież niczym sobie na to nie zasłużyła, aby być tak napiętnowaną na całe życie.
Po urodzeniu Uli wywalczyłam w sądzie uznanie ojcostwa oraz alimenty. Pieniądze przychodziły potem na moje konto regularnie. „Przynajmniej tyle”! – myślałam. „A samotne macierzyństwo nie jest takie straszne. Wiele kobiet tak naprawdę samotnie wychowuje dzieci, nawet jeśli pozostają w stałych związkach, bo mężowie się nimi nie interesują. Ja przynajmniej przed nikim nie muszę się z niczego tłumaczyć!”.
Wydawało mi się więc, że to już koniec moich kłopotów. Ale, niestety, nie…
Kolejny problem pojawił się, kiedy Ula poszła do przedszkola. Myślałam, że w XXI wieku nikogo nie zdziwi, że matka ma inne nazwisko niż dziecko. Zdarza się bowiem coraz częściej, że kobiety zostają przy panieńskim. Ale nie. W przedszkolu Uli spotkałam się z takimi uwagami, że zaczęło mnie to męczyć.
„Mogłam się uprzeć podczas sprawy o ustalenie ojcostwa, żeby dziecko nosiło moje nazwisko. Wtedy nikt na pierwszy rzut oka by się nie domyślił, że jestem panną z dzieckiem…” – wściekałam się.
Zadzwoniłam nawet do Romana, czy by się nie zgodził na zmianę nazwiska córki na moje, ale on, ku mojemu zdumieniu, sprzeciwił się.
– Jeśli już płacę alimenty, to niech mam przynajmniej to, że nosi moje nazwisko – stwierdził złośliwie.
Myślałam, że sprawa jest już przegrana, a tymczasem… Znalazłam w gazecie notatkę o tym, że matka chciała zmienić nazwisko na to, które nosi jej nieślubne dziecko. I prawnik odpowiedział jej, że to możliwe. Nawet bez zgody biologicznego ojca. Nie wierzyłam własny oczom. Złapałam za telefon i zadzwoniłam do redakcji, a tam podano mi bezpośredni numer do prawnika, który udzielił tej porady i on przez telefon potwierdził mi wszystko.
– Musi pani wystąpić do Urzędu Stanu Cywilnego o zmianę nazwiska. W uzasadnieniu może pani podać, że córka nosi właśnie takie, a ponadto od urodzenia dziecka używa pani tego nazwiska w kontaktach z ludźmi.
– I to wystarczy? – zdumiałam się.
– Powinno. Proszę podkreślić, że osoby, które panią znają, nie wiedzą, że nosi pani inne nazwisko niż córka. Ona także nie wie, że jej mama nazywa się inaczej. W trosce o dobro dziecka chce pani więc zmienić swoje panieńskie nazwisko albo dołączyć do niego nazwisko córki.
– A jak mi się nie uda? – byłam wciąż pełna obaw.
– To zależy od decyzji kierownika urzędu, ale… należy być dobrej myśli. Poza tym zawsze zostanie pani sąd administracyjny, do którego można tę decyzję zaskarżyć.
Nie miałam ochoty bawić się w żadne sądy, ale… Dla dobra dziecka poszłabym i do piekła.
Na szczęście pani dyrektor urzędu okazała się wyrozumiałą osobą.
– Nie ma potrzeby, aby dziecko cierpiało, bo jego ojciec okazał się draniem. – uznała.
Właśnie odebrałam swój nowy dowód osobisty. Moje dziecko już nigdy nie będzie napiętnowane, że ma matkę, która jest panną. Teraz przynajmniej wyglądam na stateczną mężatkę.
Czytaj także:Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronuSzewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego synaZamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy