„Babcia zapisała mi dom, ale testament zniknął. Chciwy wujek podstępem wyrzucił mnie na bruk”

sierota.png fot. Adobe Stock, KomootP
„Ten dom znaczył dla mnie tak wiele! To w nim znalazłam bezpieczną przystań, kiedy w wieku dziesięciu lat straciłam oboje rodziców. Zginęli w wypadku samochodowym, co było dla mnie niewyobrażalną tragedią. Jednego dnia byłam ukochaną córeczką, a drugiego już tylko sierotą”.
/ 15.07.2023 19:45
sierota.png fot. Adobe Stock, KomootP

Zbliżała się trzecia rocznica śmierci mojej ukochanej babci i wiedziałam, że powinnam pojechać na jej grób. Czułam jednak, że chyba w tym roku za nic nie dam rady tego zrobić.

Ten dom znaczył dla mnie tak wiele!

W drodze na cmentarz trzeba było minąć jej stary dom. I chociaż przecież mogłam odwrócić wzrok, to i tak wiedziałam, że nie wytrzymam i zerknę. A potem z pewnością się rozpłaczę.

To w nim znalazłam bezpieczną przystań, kiedy w wieku dziesięciu lat straciłam oboje rodziców. Zginęli w wypadku samochodowym, co było dla mnie niewyobrażalną tragedią. Jednego dnia byłam ukochaną córeczką, a drugiego już tylko sierotą.

Miałam w swojej klasie koleżankę, której tata zmarł kilka miesięcy wcześniej na raka. Kiedyś jej ogromnie współczułam, a teraz zaczęłam zazdrościć. Jej została przynajmniej mama.

Nie pamiętam samego pogrzebu. Z bólu i rozpaczy zepchnęłam go gdzieś na dno świadomości. Wzięła mnie pod opiekę babcia, mama mojej mamy. To ona, chociaż nie była już młodą osobą, bo zbliżała się do siedemdziesiątki.

Nie zgodziła się, bym została zabrana do domu dziecka

Nie pozwoliła także, żebym poszła w obce ręce, do rodziny zastępczej albo adopcyjnej. Walczyła jak lew o to, abym zamieszkała z nią. Była zaprawiona w bojach i twarda, bo życie jej nie rozpieszczało.

Moja mama była jej czwartym dzieckiem, a trzecim, które odeszło. Pierworodnego syna straciła kilka lat po porodzie, zmarł na zapalenie płuc. Starsza córka zginęła podczas żniw, kiedy jej wstążka, którą babcia związała je piękne włosy, rozwiązała się i została wciągnięta w młockarnię, pociągając za sobą dziewczynkę.

Podobno moja babcia wyła po tym wypadku jak zwierzę przez tydzień. Ale wiedziała, że musi stanąć na nogi, był przecież wtedy już na świecie Andrzejek, starszy i żyjący do dzisiaj brat mojej mamy. Dla niego zaczęła znowu normalnie funkcjonować, zaciskając zęby. A w kilka lat po tamtym wypadku urodziła kolejną dziewczynkę, moją mamę.

Córeczka była jej oczkiem w głowie

Pamiętna tego, co się stało ze starszą, babcia nie pozwalała mojej mamie uczestniczyć w żadnych pracach w gospodarstwie. Sąsiedzi plotkowali, że wychowuje ją na księżniczkę, ale babcia o to nie dbała.

Ponieważ mama dobrze się uczyła, to babcia zaplanowała dla niej zupełnie inne życie. Stwierdziła, że jej córka skończy studia i będzie mieszkała w mieście. Oczywiście marzyła o tym, aby wyszła za dobrego człowieka. Modliła się o to i mama powtarzała mi zawsze, iż jest pewna, że właśnie modlitwy babci sprawiły, że poznała mojego tatę.

Bardzo się kochali, co dobrze pamiętam, bo byłam przez dziesięć lat świadkiem ich miłości. Wprawdzie potem wychowywałam się bez rodziców, ale sądzę, że to, jacy byli, jakimi ich znałam, dało mi bardzo wiele w dorosłym życiu. To mnie ukształtowało jako człowieka. Jeszcze więcej zawdzięczam babci.

To ja miałam być jedyną spadkobierczynią babci

Kiedy sprowadziła mnie do swojego domu, dziadzio już nie żył. Byłyśmy tylko we dwie i babcia poświęcała mi całą swoją uwagę. Nie rozpieszczała mnie jednak bezmyślnie, była mądrą kobietą i wiedziała, że kształtuje mi charakter na całe życie. Nie użalała się nade mną, uważała, że inni już wystarczająco litowali się nade mną jak nad sierotą. Rosłam jednak otoczona jej opiekuńczymi skrzydłami, wolna od wszelkich trosk.

Babcia wydawała mi się silną kobietą, taką ją widziałam. Ale po jakimś czasie zauważyłam, że i ona ma w życiu gorsze chwile.  Bywało, że przyłapywałam ją na płaczu. Kiedy tak się działo, wycierała szybko oczy fartuchem i udawała, że coś wpadło jej do oka. Ale ja wiedziałam, że coś ją trapi. A raczej ktoś.

Mój wujek Andrzej. Nie mieszkał w domu rodzinnym, wyprowadził się z niego wiele lat temu. Przynajmniej tak sądziłam. Na początku nie wiedziałam, że babcia go po prostu wyrzuciła. Dlaczego? Bo wujek Andrzej pił.

Mimo że nasza rodzina pochodziła ze wsi, nie było w niej alkoholików. Babcia zawsze mówiła z dumą i ogromnym szacunkiem o swoim mężu, a także o ojcu i dziadku, jako o prawdziwych gospodarzach. Wiem, że chciała wychować syna na takiego samego, dobrze gospodarującego człowieka, ale jej się to nie udało.

Bardzo z tego powodu cierpiała. Wuj nie tylko pił, ale także wynosił z domu rozmaite rzeczy, aby mieć pieniądze na wódkę. Pracą się nie parał, za to robił nieziemskie awantury. Babcia znosiła to latami twierdząc, że jeśli wyrzuci Andrzeja z domu, ten zupełnie się stoczy.

Wyrzuciła z domu własnego syna

Ale kiedy okazało się, że będzie musiała wychowywać własną wnuczkę, podjęła ciężką dla siebie decyzję i kazała się synowi wyprowadzić. Zagroziła, że jeśli tego nie zrobi, to kiedy tylko zacznie jakąś awanturę, będzie wołała policję.

A że miała posłuch we wsi i na posterunku pracowali życzliwi jej ludzie, syn musiał wiedzieć, że w końcu może wylądować w więzieniu. Poszedł więc w siną dal złorzecząc własnej matce.

Przez wiele lat babcia go nie widziała. Dochodziły tylko do niej słuchy, że nadal pije i nigdzie nie pracuje. Podobno miał także kłopoty z prawem, wpadł za drobne kradzieże. Wiem, że babcia bardzo to przeżywała, ale w domu nigdy się o Andrzeju nie rozmawiało.

Dorastałam w przeświadczeniu, że to ja będę spadkobierczynią babci, że do mnie będzie należał kiedyś „nasz” domek. Zresztą ona dokładnie właśnie to mi zawsze mówiła. Pewnego razu, kiedy skończyłam już osiemnaście lat, pojechała do miasta, a kiedy wróciła powiedziała, że spisała testament.

– Wszystko, co mam, zapisałam tobie – stwierdziła.

Żyła jednak na szczęście jeszcze wiele lat. Zdążyła poznać moje dzieci, a swoje prawnuki. Odeszła nagle, upadając w drodze z kościoła. Ludzie we wsi szeptali, że miała piękną śmierć, bo widzieli, że tego dnia była także u spowiedzi. 

Wyprawiłam jej godny pogrzeb. Kupiłam trumnę wyściełaną atłasem, żeby miała miękko pod głową, wyruszając w swoją ostatnia podróż. A do trumny wsadziłam jej ulubiony różaniec i modlitewnik.

Okazało się, że to wujek Andrzej jest dziedzicem

Kiedy w kościele i na cmentarzu zobaczyłam wujka Andrzeja, przyznaję, że mnie zmroziło. Wyglądał strasznie, jak jakiś zaniedbany lump, chociaż chyba starał się wyglądać jak najlepiej na pogrzebie swojej własnej matki.

Bałam się, że przyjdzie do domu, ale tak się nie stało. Za to dwa miesiące później przyjechał z wyrokiem sądu w którym napisano, że jest jedynym dziedzicem majątku, a więc i domu.

Byłam tym zdruzgotana, bo od śmierci babci nie mogłam nigdzie znaleźć jej testamentu. Przecież wiedziałam, że go napisała, mówiła mi o tym. A jednak nie przekazała mi go przed swoją śmiercią i teraz go nigdzie nie było.

Przyznaje, myślałam nawet, że w ostatniej chwili się rozmyśliła. Andrzej przecież był jej rodzonym synem, musiała go kochać i pewnie z trudem przyszło jej wydziedziczenie go. Mogła to odwołać.

Wyszłam za mąż, urodziłam dzieci

Po ślubie mieszkałam z mężem i dziećmi w mieszkaniu w mieście. Nie miałam już w domu babci wiele swoich rzeczy. Poprosiłam tylko wuja Andrzeja o to, abym mogła zabrać sobie coś na pamiątkę po ukochanej babci.

Zgodził się pod warunkiem, że to nie będzie jakaś cenna rzecz. Wzięłam więc tylko ulubioną przez babcię, kolorową figurę Jezusa, która stała w jej sypialni. Zawsze czułam, że czuwa nade mną i moją rodziną.

Wuj nie oponował, bo figura była tania, odpustowa.
Postawiłam ją w domu na szafce w swojej sypialni i kiedy na nią patrzyłam, zdarzało mi się płakać z żalu po babci i straconym domu – miejscu mojego dzieciństwa. Ale bardziej płakałam, kiedy przejeżdżałam obok niego w drodze na cmentarz, na grób babci.

Widziałam, co zrobił z tym domem pijaczyna, jakim był wuj Andrzej. Zaniedbał przepiękny ogród babci, który pieliła z oddaniem, nawet kiedy już nie bardzo mogła chodzić. W brudnych oknach wisiały smętnie podarte firanki i zasłony. Widziałam majaczące zza nich uschnięte doniczkowe kwiatki. Aż się bałam myśleć o tym, co się dzieje w środku.

Sąsiedzi, którzy dobrze mnie znali, bo przecież wychowywałam się w tej wsi, mówili mi tylko, że Andrzej wynosi rozmaite rzeczy z domu swojej matki i sprzedaje je na wódkę. Jak kiedyś, zanim go wyrzuciła.

To mnie bolało…

Rosła we mnie nienawiść do wuja, którego przecież nawet dobrze nie znałam. Myślałam także o babci i zaczynałam mieć do niej pretensję o to, że nie zadbała o mój spadek. Przecież  ja bym się  z jej domem obchodziła z miłością, a jej syn obracał go w ruinę!

Kiedy jednak nadeszła kolejna rocznica jej śmierci, nie wytrzymałam i poprosiłam męża, abyśmy pojechali na jej grób. Nie mogłam go przecież zaniedbać żadną miarą. Moje serce by tego nie wytrzymało.

Oczywiście dom był jeszcze bardziej zaniedbany, w jednym oknie straszyła wybita szyba zatkana jakąś deską. Aż złapałam się za głowę, kiedy to zobaczyłam.

Stojąc nad grobem babci rozmawiałam z nią, w myślach pytając, dlaczego mi to zrobiła, dlaczego nie zostawiła po sobie testamentu. Długo tam stałam, aż moje dzieci zaczęły się nudzić i chodzić pomiędzy grobami. W pewnym momencie przyszły uradowane niosąc ze sobą jakiegoś kota.

Mamusiu, on chyba nie ma domu! Zobacz, jaki jest zaniedbany! Weźmiemy go ze sobą? – zaczęły marudzić.

Normalnie bym powiedziała, że nie weźmiemy do domu żadnego kota, a tym bardziej takiego wiejskiego, który chodzi własnymi drogami. Ale akurat tego dobrze znałam!

To był Mlekuś, kot mojej babci, przynajmniej ona go za takiego uważała. Chodził gdzie chciał, ale przybiegał na jej wołanie i łasił się do stóp. U niej zawsze miał miskę jedzenia i wodę, kiedy nie poszło mu dobrze polowanie.

– Weźmiemy go! – powiedziałam od razu.

Dzieci zapiszczały uradowane, a mąż spojrzał na mnie ze zdumieniem. Nic jednak nie powiedział, widząc moją minę. Kot nie protestował, gdy go wzięłam na ręce. Poznał mnie.

Wuj Andrzej musiał się wyprowadzić z tego domu

Trzymałam go przez całą drogę do domu. Kiedy wszedł do mieszkania, obwąchał wszystkie kąty, a potem zwinął się w kłębek na kanapie w pokoju.

Byłam szczęśliwa, że go mam, jednak szybko zdałam sobie sprawę z tego, że Mlekuś wyraźnie tęskni za wsią, za domem. Nie czuł się dobrze w zamknięciu, a bałam się mu otworzyć okna, chociaż mieszkaliśmy na parterze. Nie znał przecież życia w mieście, pędzących samochodów. Obawiałam się, że może zginąć pod jednym z nich.

Pewnego dnia Mlekuś był wyjątkowo rozdrażniony. Nie dał się wziąć na ręce, zaczął skakać po meblach. Szalał. W pewnym momencie skoczył na szafkę na której stała gipsowa figura Pana Jezusa.
– Złaź natychmiast na dół, bo jeszcze ją zrzucisz! – zdenerwowałam się, ale oczywiście kot mnie nie słuchał.

I stało się dokładnie to, co miało się stać – figura zachwiała się i runęła na podłogę. Próbowałam ją złapać i prawie mi się udało, w ostatniej chwili wysmyknęła mi się z rąk… Uderzyła o podłogę i rozpadła się na kawałki.

Wpatrywałam się w nią jak zaczarowana… Spomiędzy skorup wystawał jakiś papier. W pierwszym momencie sądziłam, że to stara gazeta, której użyto do wypchania odlewu, ale… On był wyraźnie zabezpieczony, włożony do plastikowej torebki.

Podniosłam go zaintrygowana, rozwinęłam i zaczęłam czytać. Momentalnie popłynęły mi łzy i wyszeptałam:

– Boże, znalazłam testament babci…

Tak, moja ukochana babcia ukryła ten najważniejszy dla niej dokument w gipsowej, nic nie wartej figurze. Nie wiem, dlaczego mi o tym nie powiedziała. Może nie zdążyła, a może pamięć ją zawiodła i sądziła, że mnie we wszystko wtajemniczyła. Tego się nigdy nie dowiem.

Kiedy tak stałam z tym papierem w dłoni, do pokoju wpadł mój syn z płaczem.

– Mamo! Mlekuś uciekł przez otwarte okno! Czy da radę wrócić sam do domu?

– Tak, na pewno – odparłam z przekonaniem, mając na myśli dom babci na wsi.

Byłam pewna, że znajdę kota i go tam odwiozę. – I my także wrócimy do domu.

Nowe postępowanie spadkowe zostało przeprowadzone szybko, bo testament nie pozostawiał żadnych wątpliwości, kto jest prawowitym spadkobiercą. Wuj Andrzej musiał się wyprowadzić.

Kiedy odchodził, czułam do niego niechęć, a nawet nienawiść. Ale od tamtej pory wiele się zmieniło. Zamieszkał na drugim końcu wsi z jednym ze swoich kolegów jeszcze ze szkoły. Razem pili, aż tamten zmarł.

Wuj objął po nim chałupę i o dziwo, nagle się ocknął i zaczął zmieniać. Przestał pić, zapisał się do grupy AA przy naszym kościele. Ksiądz bardzo go chwalił. We wsi zaczęły się szepty, że to przez nową sklepową, która mu się spodobała.

Czytaj także:
„Babcia miała wielkie serce, pomogła wielu ludziom. Dzięki jej ofiarności, ja i moja rodzina mamy dach nad głową”
„Z rodziną najlepiej tylko na zdjęciach. Babcia zapisała mi dom w testamencie, ale chciwy kuzyn go ukrył”
„Przez spadek po babci rodzina chciała wydrapać mi oczy. Ciągali mnie po sądach i przez 20 lat unikali jak ognia”

Redakcja poleca

REKLAMA