Jestem jedynaczką. Córka brata mamy, Agata, też. W dzieciństwie byłyśmy jak siostry. Całą rodziną jeździliśmy na wakacje, razem spędzaliśmy każde święta. Chodziłyśmy do jednego przedszkola i potem do tej samej szkoły. Ja jestem o rok starsza, ale Agata poszła do pierwszej klasy jak miała sześć lat. Na prawie każdym zdjęciu z dzieciństwa jesteśmy razem.
Dziadek ze strony mamy zmarł, gdy miałam 9 lat. Uwielbiałyśmy go obie z Agatą. Pozwalał nam robić z nim, co chciałyśmy. Woził nas na plecach, kupował lody. I przyrządzał magiczne kanapki z cukrem i gruszką. Po jego śmierci babcia bardzo podupadła na zdrowiu. Miałam wrażenie, że przez kolejnych 10 lat już tylko szykowała się do śmierci. Codziennie chodziła na cmentarz. I w każde święta mówiła, jak sobie wyobraża swój pogrzeb, i jaka jest jej ostatnia wola.
Doskonale pamiętam, że babcia zawsze podkreślała, że mieszkanie zostawi swojej najstarszej wnuczce. Czyli mnie. I za życia babci nikt nie protestował. Po prostu w ogóle nie podejmowaliśmy tematu. Zazwyczaj wujek albo mama przerywali jej i zaczynali mówić o czymś innym.
– Mamcia, przecież jeszcze nie umierasz, porozmawiajmy o urodzinach Basi – mówiła mama i rodzina z wielkim zaangażowaniem zaczynała planować przyjęcie dla mnie.
Teraz jestem pewna, że to był błąd. Skoro wszyscy wiedzieli, jaki plan ma babcia, może trzeba było z nią o tym porozmawiać? Zapytać, czemu tak zdecydowała. Ale wujek Tadek zachowywał się tak, jakby zgadzał się z jej decyzją. Prawda jest taka, że wujek miał dużo więcej pieniędzy niż moi rodzice. Prowadził warsztat samochodowy, interes kwitł. Ciocia Ilona rzuciła pracę w urzędzie i zajęła się urządzaniem ich nowego bliźniaka na eleganckim osiedlu. Moi rodzice są nauczycielami. A do pieniędzy nigdy nie mieli głowy. Tata jeździł starym maluchem, mieliśmy małe spółdzielcze mieszkanko. I tyle. Może dlatego babcia zdecydowała tak a nie inaczej? Dziś już się tego nie dowiemy.
Co roku trwał wyścig, która rodzina zamówi mszę
Sprawa mieszkania po babci stała się tematem dopiero, gdy babcia zmarła. I okazało się, że przygotowała testament. Tak jak mówiła, mnie zapisała w nim mieszkanie. Gdy notariusz go nam odczytała, wujek zrobił się purpurowy na twarzy. Nigdy go takiego nie widziałam. Zerwał się, spojrzał na moją mamę i warknął:
– Mam nadzieję, że zachowasz się przyzwoicie i nas spłacisz. Bo jak nie, to ja tak tego nie zostawię. Pójdę do sądu.
Spojrzał na swoją żonę i córkę i pokazał im drzwi. Agata popatrzyła na mnie przepraszającym wzrokiem. Byłam pewna, że cokolwiek się zdarzy, dalej będziemy siostrami. Nic z tego. Nasi rodzice zaczęli walkę na śmierć i życie. A my chciał nie chciał zostałyśmy wciągnięte w ten spór. Ja byłam gotowa na kompromis.
– Mamo. Sprzedamy to mieszkanie a pieniądze podzielimy między mnie i Agatę. Tak będzie sprawiedliwie – próbowałam przekonać mamę. Ale ona zachowywała się, jakby straciła rozum. Nagle włączył się jej instynkt lwicy.
– Ani mi się waż! – krzyczała. – Babcia chciała, żebyś to ty miała to mieszkanie. Miała widać swoje powody. Masz uszanować jej wolę, jesteś jej to winna.
Miałam wtedy tylko 19 lat. Nic nie wiedziałam o pieniądzach, nieruchomościach. Uznałam, że zostawię sprawę rodzicom. Zaczęły się rozprawy, pozwy… Mama z wujem rozmawiali już tylko przez swoich adwokatów.
Przez dwa lata mnie i Agacie udawało się jednak pomimo sporu naszych rodziców normalnie spotykać. Aż któregoś dnia dostałam od niej krótki list: „Tata jest bardzo niezadowolony, że się z tobą spotykam. On ma słabe serce, nie mogę go denerwować. Nie dzwoń też więcej”. Poryczałam się. Naprawdę uważałam, że jesteśmy siostrami. I że zawsze będziemy się wspierać.
Sprawa spadkowa zakończyła się po trzech latach. Wujowi nie udało się podważyć testamentu babci. Zgodnie z prawem musiałam mu zapłacić tzw. zachowek. Wuj wiedział, że nie mam takich pieniędzy, a dla niego to były jakieś drobniaki. Ale nie było wyjścia. Wzięłam kredyt pod zastaw mieszkania i spłaciłam wuja. Miałam nadzieję, że gdy sprawa się skończy, mama i wuj w końcu się pogodzą. Nic z tego. Przez 20 lat uprawialiśmy (i zmuszaliśmy do tego resztę rodziny) logistyczne manewry, żeby tylko mama i wujek nie musieli się ze sobą komunikować.
Cmentarz. Święta, rocznice śmierci dziadków, urodzin – za każdym razem w moim domu trwała narada, jaka pora wizyty będzie najlepsza, żeby nie trafić na rodzinę wujka Tadka. Nie zawsze się udawało. Dlatego na wszelki wypadek zawsze z daleka wypatrywaliśmy, czy przy grobie dziadków ktoś jest. Gdy dostrzegaliśmy znajome sylwetki, ruszaliśmy na spacer dookoła cmentarza. Jedna runda, dwie…
Oczywiście druga strona robiła to samo.
Msze. Co roku trwał wyścig, która rodzina pierwsza zamówi nabożeństwo za dusze dziadków. Gdy udało się mamie – z dumą ogłaszała, że Tadeusz to mieszkanie babci by wziął, ale już na mszę za nią to pożałuje pieniędzy. Gdy jednak to oni byli pierwsi, mama sarkała, że brat się „sadzi”. Wyścig polegał nie tylko na zaklepaniu terminu w kościele, ale i powiadomieniu cioci Lodzi, której zadaniem było przekazanie informacji dalej. W kościele siadaliśmy jak najdalej od siebie. Jedynym znakiem, że się znamy, było skinienie głową, wymieniane, gdy mijaliśmy się np. w drodze do komunii.
W święta reszta rodziny wiedziała, że nie należy zapraszać nas jednego dnia. Jak my w pierwszy dzień świąt, oni w drugi. Najtrudniejsze były wesela. Choć czasem bywało nawet zabawnie. Kompletnie pijany wuj Tadek na weselu kuzynki zapomniał, że nie rozmawia z moim tatą. Chyba wydawało mu się, że to jego uroczystość, bo nagle podszedł do ojca, klepnął go w plecy i wybełkotał:
– Hej, drużba, napijmy się.
Tata był trzeźwy, więc podskoczył jak oparzony i zaczął nerwowo się rozglądać, czy nie widzi go mama i czy nie posądzi go o zdradę. Innym razem daleki kuzyn mamy, wujek Maniek, postanowił, że zostanie rozjemcą. I na weselu syna posadził nasze rodziny przy jednym stole. My byliśmy pierwsi. Usiedliśmy i czekaliśmy na rozwój wypadków. Pojawił się wuj Tadek. Spojrzał na planszę, gdzie był wykaz rozlokowania gości. Zrobił się purpurowy na twarzy, złapał żonę pod pachę i wrzasnął:
– Wychodzimy!
Wuj Maniek wybiegł za nimi na ulicę. Wrócił po chwili i zaczął ciche negocjacje. W rezultacie do naszego stołu przesiadła się rodzina panny młodej. Wuj Tadek, ciocia Ilona i Agata wrócili i zasiedli w drugim końcu sali. Od tamtej pory nikt już nie próbował pogodzić rodzeństwa.
To Agata powinna być chrzestną mojej córki
Gdy byłyśmy dziewczynkami, obie z Agatą nieraz planowałyśmy nasze śluby. Od zawsze było jasne, że będziemy swoimi druhnami, matkami chrzestnymi naszych pierworodnych. Pierwsza wyszła za mąż Agata. Powinnam się tego spodziewać, ale jednak to, że dowiedziałam się o tym od dalekich krewnych, bardzo mnie zabolało. Miałam wtedy ochotę zadzwonić do siostry i spróbować zakończyć to szaleństwo. Oczywiście tego nie zrobiłam. Bałam się, że rzuci słuchawką.
Moją świadkową została kuzynka Marka, mojego męża. Prawie jej nie znałam. Przez całą ceremonię myślałam tylko o tym, że to Agata powinna tu ze mną być. Poprzedniego dnia pokłóciłam się o to z mamą:
– To jest jakieś szaleństwo, ten wasz spór. Może po prostu zadzwonię do Agaty i zaproszę ją na mój ślub? To ty nie rozmawiasz z bratem. To wasze dąsy.
– Nasze? A kto żyje w mieszkaniu po babci?! Jak jesteś taka mądra, to oddaj je Tadeuszowi i już. Pewnie zacznie cię zapraszać na niedzielne obiadki. Powodzenia.
Za mamą zamknęły się drzwi, a ja z bezsilności rzuciłam w nie wazonem. Po weselu zaczęłam pisać listy do Agaty. Ale tak dla siebie, nigdy ich nie wysyłałam. Pisałam w nim o tym wszystkim, o czym chciałabym jej powiedzieć. Piszę o rzeczach dobrych i kłopotach. O codziennym życiu, dzieciach, pracy, wakacjach. O tym wszystkim, o czym byśmy gadały godzinami przez telefon. Gdyby wszystko się tak nie popieprzyło. Moją najstarszą córkę, Zosię, trzymała do chrztu moja przyjaciółka. Lubię ją, ale nie tak to miało wyglądać.
Kilka lat temu oglądałyśmy z Zosią rodzinny album. Mam w nim mnóstwo zdjęć z Agatą.
– Mamusiu, a kim jest ta dziewczynka? – zaczęła pytać Zosia.
Łzy zakręciły mi się w oczach. Zastanawiałam się, co powiedzieć. Ale przecież nie będę kłamać.
– To twoja ciocia Agata. Córka brata babci.
– To babcia Terenia ma brata? – zdziwiła się Zosia. Tamtego wieczoru posłałam ją do łóżka, ale wiedziałam, że lada dzień zapyta, dlaczego nie zna ani wujka Tadka, ani cioci Agaty. – I co ja mam jej powiedzieć? – zapytałam męża. Wzruszył ramionami.
– A skąd ja mam wiedzieć? To twoja rodzina…
Wujek wyglądał jak cień mężczyzny, którego znałam
Gdy w końcu córka zapytała, powiedziałam, że to to trudne sprawy, i że powiem jej jak dorośnie. Dąsała się na mnie, ale w końcu zapomniała. Na wszelki wypadek album schowałam na dno szafy. Do tematu nie wracałyśmy.
Dwa dni temu zadzwonił do mnie ktoś z nieznanego numeru. Nie odebrałam. Po chwili przyszedł esemes: „Basia, to ja, Agata… odbierz, proszę”. Patrzyłam w ekran i zastanawiałam się nerwowo, co zrobić. Po chwili telefon zadzwonił znowu. Po trzecim dzwonku odebrałam.
– Agata?
– To ja…
Nie mogłam z siebie wydobyć głosu. Wiedziałam, że jak się odezwę to się popłaczę.
– Jesteś tam?
– Tak – wydusiłam z siebie.
– Basiu, tyle razy chciałam do ciebie zadzwonić przez te lata. I nigdy się nie odważyłam. Byłam pewna, że nie będziesz chciała rozmawiać. Parę razy próbowałam przekonać ojca, że pora zakończyć ten idiotyczny spór. Tłumaczyłam mu, że przecież nam te pieniądze nie są potrzebne, że twoja mama to jego jedyna rodzina, że to głupie. Tata nie chciał słuchać. A teraz umiera. Tak, naprawdę. Rak trzustki. Nic nie powiedział, ale wiem, że bardzo chciałby zobaczyć ciocię Terenię. A ja bardzo chcę spotkać się z tobą.
W końcu odzyskałam głos. Umówiłyśmy się w kawiarni następnego dnia. Wieczorem sięgnęłam po listy, które pisałam do Agaty. Schowałam je do torebki. Może się odważę i jej jutro dam? Jest w nich wszystko, o czym chciałabym jej opowiedzieć. Może tak będzie prościej.
Rozmowa z początku się nie kleiła. Gdy ma się do nadrobienia 20 lat nie wiadomo od czego zacząć. Wymieniałyśmy zdawkowe uprzejmości, coś paplałam o pogodzie… Nagle przestałam.
– Agata. Brakowało mi ciebie przez każdy z tych dni. Ślub, chrzciny, komunie. Nie mogłam się nimi do końca cieszyć. Bo przecież miałaś tam być ze mną! Uwierz, też nieraz chciałam zadzwonić. I też się bałam. I sto razy kłóciłam się z mamą. Przekonywałam ją, żeby zrobiła pierwszy gest, że pora się pogodzić. Wiem, że jak się dowie o chorobie wujka, to będzie żałować, że mają tak mało czasu. Ale jestem pewna, że przyjdzie. Myślę, że od dawna to już tylko jakaś głupia duma sprawiała, że się nie pogodzili.
Agata kiwała głową. W końcu sięgnęła do torebki i wyjęła plik zdjęć. Jej ślub, chrzciny syna, komunia, studniówka. Całe jej stracone dla mnie życie. Podałam jej plik moich listów. Trzymała się dzielnie do połowy drugiego. W końcu zaczęła płakać. A po chwili płakałyśmy obie.
– Boże, jakie my byłyśmy głupie. Dorosłe baby i nie umiałyśmy się przeciwstawić rodzicom. Nie chcą, mogą nie rozmawiać, ale dlaczego my się ich słuchałyśmy? – zapytałam w końcu. Nie spodziewałam się odpowiedzi. Żadna z nas jej nie znała.
Agata opowiedziała mi o chorobie wujka
Dowiedział się o niej pół roku temu. Rodzinie przyznał się trzy miesiące później.
– Wtedy wiadomo już było, że niewiele da się zrobić. Lekarze dawali mu od sześciu do ośmiu miesięcy. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, gdy minął szok, to czy chce, żebym zadzwoniła do cioci Teresy. Wtedy odmówił. Dwa dni temu trafił do szpitala. Ma przerzuty do płuc i mózgu. Prognozy gwałtownie się pogorszyły. Postanowiłam już nie pytać. Pewnie znowu by odmówił, ale ja wiem, że naprawdę bardzo chce ją zobaczyć. Porozmawiasz z mamą?
– Mam lepszy pomysł. Pojedźmy do niej obie, zaraz.
Agata się zawahała. Ale po chwili zdecydowanym tonem oświadczyła:
– Masz rację. Przecież nie zrzuci mnie ze schodów.
Mama, gdy zobaczyła Agatę, od razu zrozumiała co się dzieje.
– Tadek jest chory? – zapytała. Agata skinęła głową. – Umiera? Agata znowu potwierdziła. Obie bez słowa padły sobie w ramiona.
– Nieważne, czy chce mnie widzieć. Trudno. Ja chcę… ja muszę go zobaczyć. Nie traćmy czasu. Tylko wezmę torebkę – mama zniknęła na chwilę w głębi mieszkania.
Agata wyszeptała: – Dziękuję...
Pojechałyśmy do szpitala. Wujek leżał w łóżku z zamkniętymi oczami. Wyglądał jak cień mężczyzny, którego znałam. Myślałyśmy, że śpi, ale nagle, nie otwierając oczu, powiedział cicho: – Teresa? I wyciągnął rękę.
Skinęłam na Agatę. – Przywitam się z nim później. Na razie ich zostawmy. Na pewno mają sobie bardzo dużo do powiedzenia. Wyszłyśmy na korytarz. Nie odzywałyśmy się. Nagle poczułam, że Agata ściska moją rękę. „Cokolwiek się zdarzy, nie stracę jej po raz drugi” – obiecałam sobie w duchu.
Czytaj także:
„Przyjaciółka na spotkanie ze mną zabrała 2-letniego syna. Byłam wściekła. Czy w tym kraju nie ma opiekunek do dzieci?!”
„Byłam zła, że córka związała się z żonatym facetem. Doniosłam jego żonie w nadziei, że rozbije ten poroniony związek”
„Ukrywam zdrady siostry przed szwagrem, z którym sama spędzam upojne noce. Żyjemy w trójkącie pełnym niewierności”