Pamiętasz bajkę o kobiecie, która bardzo chciała mieć dziecko, ale nie mogła? – spytała Marta, kiedy siedziałyśmy w naszej ulubionej kawiarni z cudownymi kanapami, w których można było zatonąć niemal po szyję. – I poszła do mądrej wiedźmy, która dała jej nasionko, a z niej wyrosła roślinka. Zaś w kwiecie tej roślinki, była…
– Calineczka – wpadłam jej w słowo i posypałam sobie kawę cynamonem. – No, wiadomo. Kto by nie znał tej bajki?
– Każdy zna. Ale nie każdy wie, że to prawda – Marta uśmiechnęła się tajemniczo.
– Chcesz powiedzieć, że kwiat, który posadzimy, może spełnić nasze marzenie?
– Właśnie tak – przytaknęła Marta, która ostatnio spędziła sporo czasu na czytaniu starych alchemicznych traktatów, szukaniu dawnych receptur na odzyskanie zdrowia i życiowego wigoru.
Jako biochemiczka, ale też fascynatka dawnej naturalnej magii, próbowała to połączyć, ale przede wszystkim zrozumieć. To ona pierwsza powiedziała mi o Anastazji, dziewczynie z Syberii, która żyje samotnie w środku lasu, rozmawia z roślinami, drzewami, zwierzętami. Ale też z gwiazdami, niebem, słońcem. Żywi się tym, co rośnie obok. I ma nieprawdopodobną wiedzę o naturze, istnieniu człowieka. Mówi na przykład, jak sadzić rośliny, by każda, która wyrośnie, dała nam dokładnie to, czego potrzebujemy. Zanim nasionko posadzimy w ziemi, trzeba potrzymać je chwilę w ustach. Dlaczego? To bardzo logiczne. Łączy się wtedy z naszą śliną, czyli naszym DNA. W ten sposób nas skanuje i zapamiętuje, czego potrzebujemy, czego nam brakuje. Rośliny są mądrzejsze, niż nam się zdaje. A to tylko odrobina wiedzy od Anastazji. Roślina, którą sadzimy w intencji spełnienia naszego marzenia, rośnie, pamiętając, po co to robi.
– Zanim to jednak zrobimy, musimy do doniczki włożyć kartkę z zapisanym marzeniem – mówiła Marta. – A później o nią dbać. Kiedy się nią opiekujemy, mówimy do niej, dbamy o nią – nasze marzenie wzrasta.
Marta dobrze wiedziała, jakie jest moje marzenie
Odzyskać stary dom z werandą po babci. Miał być mój. Chciałam zachować część pamiątek po niej, posiać w ogródku nasturcje, która wciąż kojarzą mi się z wakacjami u niej, naprawić huśtawkę na drzewie, którą zawiesił dla mnie dziadek. Tak, żeby moja Kasia mogła się tam bawić. Chciałam, by była jakaś ciągłość historii naszego rodu.
Babcia odeszła rok temu. Wzięłam ją do siebie i opiekowałam nią codziennie, ale nie dlatego, że w testamencie zapisała mi swój dom. To była najlepsza osoba na świecie, kochałam ją nad życie. Wciąż kocham. Ale babcia zmarła, a testament zaginął. Do akcji wkroczył więc kuzyn, któremu nie brakowało gotówki. Chciał mnie spłacić, a dom sprzedać. A właściwie, nie tyle dom co ziemię, na której stał. Okazało się to bardzo atrakcyjne miejsce pod budowę nowoczesnego kompleksu rekreacyjnego.
Tamte tereny wciąż były wolne od przemysłu. Dom miał zniknąć. Huśtawka, nasturcje, zacieniona ławka, gdzie siadałam z babcią po południu. Jadłyśmy kisiel z tartym jabłkiem. Tamta popołudniowa cisza wciąż we mnie jest, zapach lewkonii, nad którymi uwijały się pszczoły, dał mi poczucie bezpieczeństwa. Teraz to wszystko miało być zrównane z ziemią.
– Wiem przecież, o czym marzysz – spojrzała na mnie uważnie. – Iza dała ci namiar do dobrego prawnika, ale ja ci mówię: magia jest wszechmocna, a my jako ludzie mamy możliwość kreowania rzeczywistości – przekonywała. – Prosty czar, afirmacja, wiele nie kosztuje, a ile można zdziałać!
Tak, wierzyłam w to. Wiedziałam, że wszystko jest możliwe. Ale w tym przypadku potrzebny był testament. Kuzyn był pierwszy w domu babci, gdy zmarła. Kiedy ja tam dotarłam, upychał wszystko pośpiesznie w szufladach. Nigdy nie znalazłam koperty z testamentem, który babcia, któregoś razu przy mnie napisała i schowała do drewnianej skrzynki. Iza, moja druga przyjaciółka, mówiła, że to da się udowodnić, że nie mogę się poddać, że kuzynowi trzeba wytoczyć sprawę o oszustwo.
Ale ja nie miałam na to siły. Widziałam, co wieloletnie szarpanie się z rodziną o pieniądze zrobiło z przyjaciółki mojej mamy: wrak człowieka.
Nie wiedziałam, co robić, więc grałam na zwłokę
O niczym innym nie mówiła, tylko o procesach, pół kuchni było zawalone papierami i dokumentami.
W końcu ciężko zachorowała na trzustkę. Powiedziałam to Izie.
– Tak nie musi być w twoim przypadku – pokręciła głową. – Każda sprawa jest inna. Może nie miała dobrego adwokata. A ten jest świetny.
Nie wiedziałam, co zrobić. Póki co, nie robiłam więc nic, tylko grałam na zwłokę.
– Spróbuj – Marta nagle wyjęła spod stołu kolorową, papierową torbę i uroczyście mi wręczyła. – Zrób to!
Zajrzałam do środka. Doniczka i paczka nasion ogórecznika.
– Podobno jest to roślinka, która zawsze dobrze rośnie – uśmiechnęła się. – Chodzi o to, aby twoje marzenie na pewno się zmaterializowało, a nie ususzyło!
– Dziękuję, kochana – uściskałam ją mocno, wzruszona. – Bardzo ci dziękuję.
– No co ty! – Marta spojrzała na mnie serdecznie. – Chcę, żebyś miała ten dom, a to wydaje mi się najlepszym ze sposobów. Poza tym, jak ogórecznik urośnie, możesz go dodać do mizerii – zaśmiała się. – Podobno rewelacyjnie smakuje! Tylko pamiętaj, zbierz ziemię do doniczki z pola, nie kupuj ogrodniczej – przestrzegła mnie. – Taka zebrana jest wolna, ta w workach jest „techniczna”, przerobiona przez człowieka. Możesz w ostateczności je pomieszać. Najlepiej zrobić to w energii nowiu, bo wtedy coś zasiewasz, dajesz początek. Pamiętaj też o afirmacjach.
– A kiedy jest nów?
Marta sprawdziła w internecie.
– Masz szczęście – oznajmiła. – Nie musisz długo czekać. Zrób to w ten czwartek. Po osiemnastej.
Postanowiłam dołożyć do czaru swoją własną inwencję i wzięłam wolne w środę. Pojechałam do domu babci, poprosić o wsparcie. I zabrać trochę ziemi z ogródka. Gdy przyjechałam, było po jedenastej. Wysiadłam z samochodu i zaczerpnęłam świeżego powietrza. Podlasie wciąż było ostoją ciszy, natury, spokoju. Dom stał pusty, wyziębiony. Na szczęście umiałam rozpalić w kaflowym piecu, babcia mnie nauczyła. Kiedy szurałam łopatką, zbierając węgiel, który się rozsypał, ktoś zapukał do drzwi. Jasne. Pewnie Stasińska, sąsiadka, wypatrzyła mój samochód. O tej porze roku głównie siedziała w oknie, oparta o miękkie poduszki.
– Jagoda? – otworzyła drzwi i włożyła głowę. Westchnęłam. Teraz wolałam pobyć sama. – Dzień dobry! Tylko sprawdzam, czy to nie złodziej.
Weszła do środka i rozejrzała się.
– Dobrze, trzeba przepalić – pochwaliła mnie. – Mury muszą się ogrzać. Może na zupę do nas przyjdziesz? Synowa ogórkową zrobiła.
– Dziękuję – powiedziałam z wdzięcznością. – Może później wpadnę.
– Będziecie sprzedawać? Ty i Konrad? – spytała znienacka. – Podobno pod inwestycję?
– Ach, no tak. Widzę, że wieści szybko się rozchodzą. Konrad chce sprzedać – powiedziałam sucho.
– Ja nie.
Zabrałam stary garnek i złapałam za klamkę.
– Idę do ogrodu. Później porozmawiamy – nie miałam ochoty kontynuować teraz tej rozmowy.
– Dobrze – Stasińska wyglądała na rozczarowaną. – Tylko przyjdź koniecznie! – powiedziała.
Ziemię zapakowałam do worka. Z trudem ją wykopałam, marcowa była zmrożona, ubita. Babcia od dwóch lat już niczego nie sadziła. W domu wypiłam herbatę. Jednak zbyt bolało mnie serce, by długo tam siedzieć.
W drodze powrotnej wstąpiłam do Stasińskiej, ale tylko po to, by się pożegnać. Wiedziała, że nie mogę znaleźć testamentu.
– Kiedy przyjedziesz, posiedzieć trochę? – zapytała z nadzieją. – Lubię, jak tu jesteś.
Zabrzmiało szczerze. Zrobiło mi się miło.
– Niedługo święta. Przyjedziemy z Kasią – uściskałam ją. – Wtedy się nagadamy.
Kiedy patrzyłam na roślinkę, czułam się spokojna…
W czwartek wieczorem posadziłam ogórecznik z moim marzeniem. Zapaliłam w tej intencji brązową świecę, bo brąz symbolizuje materializację. Tak przynajmniej powiedziała mi Marta. Pamiętałam też o afirmacjach. Wykonując wszystkie czynności, wyobrażałam sobie, że moje marzenie się ziści. Czwartego poranka, z bijącym sercem zauważyłam, jak kiełkuje. A potem, z każdym dniem, zieleniło się coraz bardziej. Kiedy patrzyłam na roślinkę, czułam się spokojna, jakby rzeczy działy się same. I wtedy przyśniła mi się babcina szafa. Wyraźnie widziałam pudełko po butach, niebieski szlafrok, pościel w kwiatki.
Rano, gdy tylko otworzyłam oczy, mój wzrok padł na ogórecznik. Bujnie urósł.
Czułam, że nie ma na co czekać. Wsiadłam w samochód. Półtorej godziny później byłam na miejscu. I on także był. Za pudełkiem od butów, przykryty szlafrokiem. Testament. A jednak Konrad go nie znalazł!
Zaśmiałam się w głos. Dom jest tylko mój! Z miłością pomyślałam o ogóreczniku.
– Zasieję go wszędzie – powiedziałam do siebie. – Będzie królem ogródka.
I sięgnęłam po telefon, by zadzwonić do Marty. Miała rację. Afirmacja zadziałała!
Czytaj także:
„Ja chciałam awansów i kariery, a on spokojnego życia na wsi. Musieliśmy się rozstać, choć nie było to łatwe”
„Wychowałam się w imprezowni. Rodzice kupili na wsi dom, do którego nieustannie zjeżdżali znajomi na imprezy i darmowe spanie”
„By robić światową karierę, uciekłam z zapyziałej polskiej wioski. Z deszczu pod rynnę - trafiłam na francuską wieś”