Niespiesznie pakowałam walizkę. Nie byłam pewna, czy cieszę się z wyjazdu do sanatorium. W zamrażalniku leżały gołąbki, mielone, bigos i mnóstwo innych rzeczy, które nie pozwolą mojemu ślubnemu umrzeć z głodu, a jednak martwiłam się, czy oby na pewno sobie poradzi.
– Marysiu, oczywiście, że tak! Masz mnie za niedołęgę albo dziecko? – zapytał oburzony, gdy go wczoraj wieczorem o to zapytałam.
Fakt, pytałam już po raz setny, ale naprawdę się martwiłam. Zbyszek należy do tego rodzaju mężczyzn, którzy uważają, że porządek robi się sam, a ugotowanie obiadu to nic wielkiego, ale sam potrafi przypalić nawet wodę na herbatę. Na myśl o tym, w jakim stanie zastanę mieszkanie, gdy wrócę, robiło mi się słabo.
– Mamo, jesteś gotowa? – w drzwiach pojawiła się Ola, która miała mnie zawieźć na miejsce.
– Córuś, nie wiem, czy to dobry pomysł… Tam są sami obcy ludzie, poza tym ojciec sobie nie poradzi… – westchnęłam, ale ona tylko spojrzała na mnie z politowaniem.
– Mamo, błagam! – jęknęła. – A może nawiążesz jakieś nowe przyjaźnie? Ostatnio ciągle siedzisz w domu, ewentualnie zamienisz słówko z sąsiadką. Nie masz przecież 100 lat tylko 65! To zbyt mało, by zamknąć się w czterech ścianach. A ojcem się nie przejmuj, przyda mu się lekcja samodzielności. Nie martw się, będę czuwała, żeby podczas tej lekcji nie zrobił sobie krzywdy – dodała z uśmiechem.
Wcale mnie to nie uspokoiło, ale się poddałam, bo wiedziałam, że jestem na straconej pozycji. Wyściskałam męża, przekazałam mu instrukcje i posłusznie wsiadłam do samochodu, z przeczuciem nadchodzącej katastrofy.
Helena wydawała mi się nieco męcząca
Odjeżdżając, zauważyłam, że moja sąsiadka, Janka, stoi w oknie i macha mi, śmiejąc się serdecznie. Już ja wiem, co jej chodziło po głowie! Od tygodnia opowiadała mi o sanatoriach, jako o wylęgarni wszelkiej maści uwodzicieli i gnieździe pozamałżeńskich romansów. Po pierwsze nie wierzyłam w te legendy, a po drugie nie miałam ochoty na żadne amory. Mój Zbyszek jest, jaki jest, po młodzieńczym romantyzmie nie zostało w nim nawet śladu, ale i tak bardzo go kocham i nigdy bym go nie zdradziła.
Podróż minęła mi zadziwiająco szybko, może dlatego, że wreszcie miałyśmy z Julką czas, by nagadać się do woli. Mój stres stopniowo tracił na sile, a gdy wysiadłam z samochodu i poczułam na twarzy morską bryzę, od razu zrobiło mi się lżej na duszy. W dodatku sanatorium było zachwycające! Rozglądałam się oczarowana po pięknym parku, podziwiałam zabytkowe budynki porozsiewane tu i ówdzie po całym kompleksie. Co za urokliwe miejsce!
– No to do zobaczenia za trzy tygodnie, mamuś – Ola uścisnęła mnie serdecznie. – Baw się dobrze! A ja zmykam – dodała, po czym pomknęła jak burza do samochodu.
Rozejrzałam się niepewnie po pokoju. Spostrzegłam, że na drugim łóżku porozrzucane są jakieś kolorowe ubrania, a po chwili drzwi się otworzyły i do pokoju wpadła jak burza kobieta mniej więcej w moim wieku, choć zdecydowanie barwniej odziana i mocniej umalowana.
– O! Jest moja współlokatorka. Bardzo się cieszę, nudno tak samej. Helena jestem – wyciągnęła dłoń ze starannym manikiurem.
Ze wstydem pomyślałam o swoich dłoniach, które dobrze pamiętały obieranie ziemniaków, ale manikiurzystki nie widziały od wieków.
– Maria, miło mi – wydukałam nieco speszona i oszołomiona dość agresywnym zapachem jej perfum.
– Ty pewnie pierwszy raz? – zaśmiała się. – Chodź, oprowadzę cię! – nim zdążyłam zaprotestować, wzięła mnie pod ramię i wyciągnęła z pokoju.
Początkowo nie byłam zadowolona, marzyłam o odpoczynku po długiej podróży, a moja towarzyszka wydała mi się nieco męcząca. Po kilku chwilach jednak oswoiłam się z sytuacją. Helena oprowadzała mnie, opowiadając o tym, jakim zabiegom najlepiej się poddać, co wybrać z karty dań, gdzie iść na spacer i na zakupy. Mimo że wydała mi się mocno absorbująca i hałaśliwa, poczułam się w jej towarzystwie raźniej, nie byłam zagubiona w nowym miejscu.
Tylko gdzieś z tyłu głowy majaczyła mi myśl o Zbyszku, który jak zwykle zapatrzony w ekran telewizora mógł zapomnieć o kolacji. Nie zdziwiłabym się, gdyby myślał, że kolacja sama przyjdzie pod jego nos. Często był tak zaaferowany serialem, że zdawał się mnie nie zauważać.
Miło było wiedzieć, że się komuś podobam
– Coś się dzieje, kochana? – zapytała mnie Helena, wyłapując mój zamyślony wzrok.
– Nic, po prostu martwię się o męża – przyznałam.
– Spokojnie, mniemam, że to duży chłopiec, da sobie radę, a poza tym dobrze czasem za sobą zatęsknić – spojrzała na mnie łobuzersko, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam.
„To już chyba nie te czasy…” – pomyślałam z rozrzewnieniem.
Udało mi się jednak powściągnąć chęć wykonania kontrolnego telefonu. Zajęłam się sobą, pierwszy raz od lat. Nie przychodziło mi to łatwo, ale na szczęście miałam Helenę, która pilnowała, bym się nie zamartwiała, nawet jeśli czasem siłą musiała mnie wyciągać z pokoju.
Po kilku dniach zaczęłam odczuwać przyjemność z zabiegów, z przebywania w miłym towarzystwie i poświęcania czasu tylko sobie, a nie pracom domowym. To było nowe i bardzo przyjemne uczucie.
Pewnego wieczoru dałam się nawet wyciągnąć na wieczorek taneczny! Helena pożyczyła mi kwiecistą sukienkę i zrobiła makijaż. Czułam się trochę jak przebieraniec, ale co tam, raz się żyje! Ze zdumieniem spostrzegłam, że tu naprawdę rodzą się romanse. Gdy jeden z panów poprosił mnie do tańca, początkowo chciałam odmówić, ale pospieszona spojrzeniem Heleny, ruszyłam na parkiet.
Roman, bo tak miał na imię mój partner, okazał się bardzo miły. Cały czas obsypywał mnie komplementami! Trzeba przyznać, że dość tanimi, ale tak dawno nie słyszałam takich rzeczy od mężczyzny. Po zabawie ze zdziwieniem zauważyłam, że chyba liczył na coś więcej… Cóż, grzecznie się z nim pożegnałam, ale myśl, że jeszcze mogę się komuś podobać, wprawiła mnie w doskonały nastrój. Nie przestawałam się uśmiechać.
Tego samego wieczoru Janka napisała do mnie esemesa. „I jak? Jest już jakiś absztyfikant?”. Trochę dla żartu, a trochę pod wpływem chwili odpisałam jej: „Jasne, że jest adorator, nieziemsko przystojny brunet. Zaprasza mnie na kolacje, których nie muszę przygotowywać…” i wysłałam wiadomość. Nie odpowiedziała, ale nie przejęłam się za bardzo.
Czas w sanatorium minął zadziwiająco szybko i ani się obejrzałam, a już pakowałam walizkę do domu. Straszliwie tęskniłam za Zbyszkiem i Olą, ale trochę się smuciłam, że to koniec wakacji od rzeczywistości.
Nagle zrozumiałam, co tu się wydarzyło
– Mam dla ciebie prezent – powiedziała Helena, gdy Ola czekała już na mnie w samochodzie na dole.
– Tak? – zapytałam zaskoczona i odebrałam od niej mały pakunek.
Z ciekawością go rozwinęłam i ujrzałam piękną bluzkę w kwiaty! Dokładnie tę samą, którą oglądałam kilka dni wcześniej na targu, ale nie odważyłam się jej kupić…
– Dziękuję! – zawołałam wzruszona i uścisnęłam ją.
Pożegnałyśmy się, obiecałyśmy sobie, że będziemy utrzymywać kontakt, po czym zeszłam do córki czekającej na dole.
– Mamo, kapitalnie wyglądasz! – Ola spojrzała na mnie z zachwytem.
– Bo kapitalnie się czuję – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
W drodze powoli opuszczał mnie dobry nastrój, wyobraźnia podsuwała mi obrazy zapuszczonego domu i przymierającego głodem męża…
– Jak ojciec sobie radził? – zapytałam Olę. – Tylko mów szczerze!
– Dobrze. To znaczy przez pierwszy tydzień nie sprzątał, zapominał odgrzać sobie obiad, ale parę razy zgłodniał, skończyły mu się czyste ciuchy i w końcu ogarnął sytuację – zaśmiała się serdecznie.
– Matko Boska! – westchnęłam.
Próg mieszkania przekraczałam, spodziewając się armagedonu. A tu zaskoczenie! Posprzątane, odkurzone, na stole świeżo zaparzona kawa a obok ciasto, co prawda kupne, ale zawsze. Przecierałam oczy ze zdumienia. Na dodatek Zbyszek rzucił mi się na szyję jak dziecko.
– Marysiu, jak dobrze, że jesteś, stęskniłem się! Proszę, to dla ciebie – zawołał, po czym wyjął zza pleców wielki bukiet kwiatów.
Czyżby ktoś podmienił mi męża?
– Jeszcze jedno – dodał, patrząc na mnie niepewnie. – Zapraszam cię dziś na obiad do restauracji, nie będziesz musiała gotować! – stwierdził triumfalnie i wtedy zrozumiałam.
Janka nie odpowiedziała mi na SMS-a, bo nie wysłałam go do niej. Musiałam się pomylić i wysłać go do Zbyszka. Wybuchłam śmiechem. Pomyślałam, że jeszcze się zastanowię, czy w ogóle wyprowadzać męża z błędu. W końcu szczypta zazdrości nigdy nie zaszkodzi…
Czytaj także:
„W sanatorium spotkałem kochankę ze snów. Uwodziła, a ja latałem z wywieszonym jęzorem. Za późno odkryłem, że to brudna gierka”
„Cwany żigolo obrał sobie za cel moją mamę. Łykała jego kłamstwa jak gęś kluski. Na szczęście w porę zdemaskowałam drania”
„W sanatorium spotkałam Artura, który wiele lat temu złamał mi serce. Byłam jedną z wielu i teraz znów dałam się nabrać...”