„Mama pragnęła być pożądaną, a to ją zgubiło. Prawie wpadła w sidła oszusta, na szczęście w porę go zdemaskowałam”

oburzona kobieta fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro
„– Mówił, że kobieta z wiekiem pięknieje? – spojrzała na moją mamę. – Komplementował śmiech, sposób, w jaki pani siada, dotyka włosów, zachwycał się pani stylem, gustem, cudnym wystrojem domu? Nienachalnie nalegał na ślub? Bo czas nie czeka, bo nie wiadomo, co się może jutro zdarzyć, bo trzeba łapać szczęście jak motyle?”.
/ 13.03.2023 08:30
oburzona kobieta fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro

Gdy zobaczyłam, jak mama z wprawą nakłada makijaż – widać tego się nie zapomina – w pierwszej chwili osłupiałam. Niby sama ją namawiałam, żeby wyszła do ludzi. Wciąż jej powtarzałam, że nie jest ani stara, ani brzydka, a sylwetkę ma lepszą niż ja, bo od lat ćwiczyła jogę. Niemniej widok rodzicielki w sukience i w szpilkach, malującej się z precyzją chirurga, był zaskakujący…

– Mamo, co ty robisz? – spytałam.

A na co ci to wygląda? – odparła, nie odwracając się od lustra.

– Ale… ale ty nie robiłaś make-upu, odkąd… – urwałam, nie chcąc przypominać mamie, że jest wdową.

– Sama wciąż powtarzasz, że życie toczy się dalej, a ja nie jestem jeszcze staruszką. Cóż, masz rację, nadal mogę się podobać, choć pewnie nie każdemu – mówiąc to, przybrała seksowną pozę, która bardziej pasowała do kabaretu niż na randkę.

Parsknęłam śmiechem.

Więc się umówiłaś?

– Owszem, tak. Jakby co, pamiętaj, że to wszystko twoja wina.

Faktycznie. Po śmierci taty mama wyglądała jak zwiędły kwiat, aż żal było na nią patrzeć. Dlatego gdy minęła żałoba, namawiałam ją, by przestała żyć przeszłością.

– Przecież tata nie chciałby cię oglądać nieszczęśliwej, zgnębionej, zmarniałej… – przekonywałam ją.

– Nikt nie zastąpi twojego ojca – odpowiadała ze smutkiem, nierzadko łzy napływały jej do oczu.

– Mamo, przecież ja nie mówię, żebyś go kimś zastąpiła, bo tata był niezastąpiony. Chcę tylko, żebyś jakoś wypełniła pustkę, którą zostawił po sobie w twoim życiu. Martwię się o ciebie. Chciałabym, żebyś miała z kim pogadać, gdy mnie nie ma w pobliżu, żeby ktoś cię rozśmieszył, gdy jest ci smutno, żebyś miała kogoś, kto zabierze cię do kina albo na kolację, kto wbije gwóźdź albo naprawi kran w razie potrzeby…

Mama rzuciła się w wir randek

Mniej więcej w tym momencie rozmowa się kończyła, a moja mama zamykała się jak ślimak w skorupie. Gdy uznałam, że moje namowy odnoszą odwrotny skutek – bo mama czuła się w obowiązku bronić swojego nieśmiertelnego uczucia do zmarłego męża – przestałam nalegać. I, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, kiedy presja zniknęła, mama po jakimś czasie sama dojrzała do zmiany. Ale trwało to na tyle długo, że z lekka mnie przytkało, gdy zapytała, co myślę o… ogłoszeniu w gazecie.

– Ogłoszenie w gazecie? – powtórzyłam wolno, zbierając myśli i starając się panować nad mimiką.

Namawiając mamę, by kogoś poznała, nie myślałam o takim sposobie. Raczej o klubie osiedlowym, kółku zainteresowań, organizowanych przez parafię wycieczkach albo choćby kursie tańca… Ale nie chciałam jej płoszyć, by znowu się nie zamknęła w swojej ślimaczej skorupie. W końcu mniejsza o metodę, grunt, że wyjdzie do ludzi, spędzi miło czas, zamiast siedzieć na kanapie i oglądać w kółko reportaże o ludziach, którzy mają w życiu gorzej niż ona.

– Oldschoolowo – odparłam, kiedy wreszcie zebrałam myśli do kupy.

– Nie wiem, co to znaczy. Dobrze czy źle? – dopytywała się.

– Niemodnie. Teraz jest tyle przeróżnych portali i aplikacji randkowych, że raczej nie daje się ogłoszeń matrymonialnych do gazet. No i co tam napiszesz? Że szukasz męża, przyjaciela, towarzysza na wyjścia? Lepiej w necie, to mniej zobowiązujące.

– Portal randkowy? Ale czy to z kolei nie będzie zbyt, hm, dwuznaczne i niepoważne? Jestem stateczną panią domu, wdową po cudownym człowieku, a nie licealistką, która jeszcze nigdy się nie całowała.

Roześmiałam się głośno.

– Oj, mamo… w profilu możesz zaznaczyć, że jako doświadczona, stateczna kobieta szukasz poważnych mężczyzn i… takich, którzy już kiedyś całowali się z kobietą.

W odpowiedzi mama rzuciła we mnie poduszką i przez dłuższą chwilę obie chichotałyśmy jak nastolatki. Cieszyłam się, że mama wreszcie wyszła z tego dołka.

Nagle spoważniała i spytała:

– Jak myślisz, czy twój ojciec będzie o to zazdrosny?

Wiedziałam, że to nie jest pytanie o to, czy duch może być zazdrosny, ale o to, czy mama, decydując się na spotkania z innym mężczyzną, nie obraża w ten sposób pamięci ukochanego zmarłego męża.

– Nie mam wątpliwości, że wolałby cię widzieć szczęśliwą z innym, a nie samotną, ale smutną.

No i tak moja mama wkroczyła w świat randek – mniej lub bardziej w ciemno – a ja przywykłam do niej umalowanej, wyperfumowanej, wystrojonej. Chyba polubiła to ciut za bardzo, niczym nowe, fascynujące, nietypowe hobby. Nie było tygodnia bez randki, a ja po trzecim absztyfikancie przestałam ich liczyć. Nie angażowała się, raczej świetnie bawiła, rozsmakowała w komplementach. Jakby po latach bycia oddaną żoną odkryła, jak ekscytującą grą jest flirt.

Ale niewinna zabawa się skończyła, gdy pojawił się niejaki Roman. Wtedy zrobiło się poważnie.

– Świetnie się bawiłam! Do teraz boli mnie przepona od śmiechu i makijaż mi się rozmazał! – zawołała mama, wróciwszy do domu po trzeciej z rzędu randce z Romanem.

Rzuciła torebkę na szafkę w przedpokoju, powiesiła krzywo swój ulubiony płaszczyk i zzuła buty, beztrosko porzucając je na podłodze. Takiej nieporządnej jej nie znałam.

– Może w końcu mi o nim powiesz? Zdradź coś więcej niż imię. Boisz się zapeszyć czy co? – naciskałam.

Ślub już po 3 miesiącach. Czy to nie przesada?

Usiadła naprzeciwko mnie w fotelu, przekładając nogi przez jego poręcz, niczym młódka, a nie stateczna, pięćdziesięciodwuletnia wdowa, co świadczyło o jej wyjątkowo dobrym nastroju. Nie mogłam się już doczekać soczystych informacji na temat jej nowej sympatii. Zwłaszcza że inni panowie poszli w odstawkę.

– Ma na imię Roman…

– To już wiem – ponagliłam ją.

– Nieco wyższy ode mnie, choć gdy założę szpilki, jesteśmy niemal tego samego wzrostu. Jest też młodszy, ale tylko pięć lat, daleko mi do bycia jego matką. Zachowuje się dojrzale, ale ma też fantastyczne poczucie humoru. Świetnie wygląda, widać, że dba o siebie, ubiera się elegancko, gustownie – jak prezes dużej firmy albo jakiś polityk. Pieniędzy mu nie brakuje, ale się nimi nie chwali. A gdy jesteśmy razem, koncentruje się tylko na mnie. Przewiduje moje ruchy, spełnia życzenia, zanim je wypowiem, doskonale rozumie moją sytuację i… ach, ma taki głęboki, czarujący głos. Wiesz, jaką jestem gadułą, ale przy nim mogłabym się w ogóle nie odzywać, tylko słuchać. Z drugiej strony uwielbiam nasze żartobliwe słowne przepychanki, są takie ożywcze, błyskotliwe. Czuję się przy nim wspaniale, jak ktoś niezwykły.

– No, no, widzę, że wpadłaś po uszy.

– Chyba tak… Wiesz, co mi zaproponował? Wczasy na Krecie! Wyobrażasz sobie? Zapamiętał, że to jedno z moich niezrealizowanych marzeń, i postanowił je spełnić. I jeszcze zaoferował się, że za wszystko zapłaci, ale się nie zgodziłam. Mam swój honor, a poza tym stać mnie na to!

Słuchałam tych rewelacji z zainteresowaniem, ciesząc się jej szczęściem.

Ale gdy trzy miesiące później pomagałam organizować ceremonię zaślubin mojej mamy z Romanem, nie byłam już tak entuzjastycznie nastawiona do ich związku. Oczywiście zdążyłam poznać mojego przyszłego „ojczyma” i również na mnie wywarł bardzo pozytywne wrażenie. Ale mimo wszystko uważałam, że ich romans rozwija się za szybko. Znali się za krótko na to, by robić tak poważny krok jak małżeństwo. Gdyby mieli po dwadzieścia lat, to co innego. Ale oni oboje byli w okolicach pięćdziesiątki, i nawet jeśli do starości im daleko, to siłą rzeczy nie byli tak elastyczni jak młodzi ludzie.

Im człowiek starszy, tym trudniej mu się dopasować do partnera, jakoś z nim zgrać. Każde z nich, i mama, i Roman, miało swoje przyzwyczajenia, upodobania, bagaż doświadczeń, jakieś oczekiwania, wyraźne cechy charakteru… Dotąd ani razu się nie pokłócili – nawet delikatnie, co już wydawało mi się nieco podejrzane. Ich związek był zbyt idealny. Zastanawiałam się, czy moja mama naprawdę zakochała się w Romanie, czy raczej uwiodła ją sama wizja bycia zakochaną.

Dlaczego nie mogliby najpierw ze sobą zamieszkać, żeby zobaczyć, jak im się ułoży wspólne życie? Takie normalne, zwyczajne, bez randkowego blichtru. Bo ich aktualna romantyczna relacja: bez sprzeczek, wynoszenia śmieci, zmywania garów, bez domowego rozchełstania, bez chandry, kapci, kataru, zawsze w makijażu, szpilkach, eleganckich ciuchach, pielęgnowana w specjalnie wybranych miejscach i w stosownym czasie – nie miała przecież zbyt wiele wspólnego z prawdziwym związkiem.

Mama powinna to wiedzieć, skoro była żoną przez blisko 30 lat. Czyżby tak tęskniła za etapem komplementów i ekscytującego towarzyskiego flirtu? Okej, rozumiem, która kobieta nie lubi być rozpieszczana słowami i spojrzeniami, ale… rany, przecież oni nawet nie poszli jeszcze do łóżka!

Mama była osobą wierzącą, tradycyjną, jednak w dzisiejszych czasach zachowywanie wstrzemięźliwości do ślubu to lekka przesada, zwłaszcza że oboje byli już mocno dorośli. Powinni przetestować ten jakże ważny aspekt związku. Ale kiedy napomknęłam, niby półżartem, że nie musi wychodzić za mąż, żeby uprawiać seks, nie wyglądała na rozbawioną.

– Mówiłaś, że chcesz mojego szczęścia. A z Romanem jest mi dobrze. Nie jestem stara, ale młoda też już nie jestem. Ty masz czas, ja nie. Ile muszę czekać? Po ilu miesiącach albo latach będziemy ze sobą dostatecznie długo, żebyś dała nam swoje błogosławieństwo? A jeśli potem będę żałować każdego straconego tygodnia? Twój ojciec odszedł za wcześnie, nie spodziewałam się… nie ceniłam każdej chwili… Nikt z nas nie wie, co zdarzy się jutro. Trzeba cieszyć się tym, co jest teraz, a nie odkładać szczęście na nie wiadomo kiedy. Nie uda się, to trudno. Godzę się na taką cenę. Wolę spróbować i się rozczarować, niż żałować, że stchórzyłam.

Po wielkiej miłości nie zostało zbyt wiele

Boże, z takimi argumentami nie dało się dyskutować! Jakbyśmy się zamieniły rolami. Teraz to ja przynudzałam i byłam ostrożna, ona chciała zaufać i skoczyć na główkę do nieznanej rzeki. Nawet jeśli nadal uważałam, że jej decyzja jest pochopna i zachowuje się nieco desperacko, jakby faktycznie kończył się jej czas na zaznanie w życiu szczęścia – ustąpiłam, bo mimo wszystko była dojrzałą, rozsądną kobietą. Miała prawo sama o sobie decydować. Miała też prawo się sparzyć.

Mnie pozostawało tylko ją wspierać i trzymać za nią kciuki. A więc jako wspierająca pannę młodą druhna postanowiłam skonsultować kilka spraw z przyjaciółką Mariolą, która niedawno brała ślub.

Spójrz, jak ona teraz kwitnie – powiedziałam, pokazując jej zdjęcie mamy z wakacji. – Normalnie nastolatka.

– Racja, wygląda młodziej niż ty!

– Ej, spadaj, bo… – żachnęłam się.

– Poczekaj, poczekaj… – Mariola zmarszczyła brwi, wpatrując się z uwagą w zdjęcie. – Możesz je powiększyć? – spytała.

– Jasne – powiększyłam palcami obraz w telefonie. – Tylko po co?

– Momencik… – Mariola nadal wpatrywała się intensywnie w zdjęcie mamy i Romana. – Zaraz, przecież ja tego typa znam!

– Niby skąd? I czemu tak o nim mówisz? Typa…?

– Ciotka Kryśka, kojarzysz ją? Nosi takie wielkie, złote kolczyki koła, wujek przywiózł je dla niej z Reichu, prawie nigdy ich nie zdejmuje. Mieszka na przedmieściach w wielkim domu, który wuj za życia postawił niemal własnymi rękami, choć stać go było na fachowców, ale chciał sam dom dla rodziny zbudować. Mieli się w nim cieszyć starością, ale wujek tego nie doczekał, stres go zabił. I fajki. No i ten typek poznał ciocię w sanatorium, przy solance, zupełnie, jakby tam na nią czekał. Zagadał, oczarował zgrabnym komplementem, wspomniał o szykownych kolczykach, jakby wiedział, że to ciotki słabość. Pytał, co taka piękna, elegancka kobieta robi sama w tak uroczy wieczór, może da się zaprosić na kawę i tak dalej. Ciotka w pierwszej chwili myślała, że to wariat, ale on patrzył na nią jak na ciastko z kremem, więc łyknęła jego gładkie słówka jak gęś kluski i poszła. I tak od kawy… do urzędu stanu cywilnego. W szybkim tempie.

– Co?

– Jajco. Głucha jesteś? Oświadczył się, a oczarowana jak małolata ciotka przyjęła pierścionek. Lubię ją, naprawdę, ale do pięknej, szykownej kobiety jej daleko, czasami wyłazi z niej przekupa, więc jak mogła uwierzyć. Ech, miłość jest ślepa, a kobieca naiwność – bez granic. Sielanka szybko się skończyła, rok później był rozwód, a z ciocią już prawnicy cwanego męża żigolaka rozmawiali.

– Nie powiesz mi chyba, że przepisała na niego dom!

Mariola upiła łyk kawy.

– Całe szczęście nie, bo wujek spisał testament i połowę domu dał dzieciom. Więc ciocia nie może sama dysponować majątkiem, potomstwo też musi podpisać akt notarialny. Jeden syn w USA, drugi w seminarium, a córka wyszła za mąż i mieszka w Szczecinie. Amant widocznie uznał, że gra nie jest warta świeczki i więcej z tym zachodu niż dom jest wart. Spakował manatki, wysłał cioci pozew, a wielka miłość skończyła się łzami i upokorzeniem.

I co ja mam zrobić Przecież mama się załamie...

Byłam w szoku, a zarazem miałam ochotę dać na mszę dziękczynną. Za sprawą niezwykłego zrządzenia losu niemal w ostatniej chwili odkryłam prawdziwą twarz wspaniałego, szarmanckiego Romana. Na samą myśl, jak niewiele brakowało… Na szczęście świat jest mały, a kłamstwo ma krótkie nogi. Wydało się.

Niemniej mało mnie szlag nie trafił ze złości i rozczarowania. Obawiałam się tak pospiesznego mariażu między parą, która znała się tylko z randek i wspólnych wakacji, ale w najgorszych snach nie przyszłoby mi do głowy, że mama trafi na oszusta matrymonialnego, na pieprzonego łowcę posagów! Na pewno nie robił tego pierwszy ani drugi raz, skoro skusił się na sześćdziesięcioletnią, puszystą ciotkę Mariolki. Biznes musiał się opłacać. A teraz polował na dom mojej mamy!

Co ja mam zrobić? – spytałam załamana. – Przecież jak jej powiem krótko przed ślubem, że ten drań ją oszukuje, nie uwierzy mi…

– Hmm… – Mariola się zadumała i przedstawiła sprytny plan.

– Naprawdę nie rozumiem celu tego spotkania. O co chodzi? – dopytywała się zdezorientowana mama.

– Jak to o co? Jestem odpowiedzialna za wasz ślub, który już niebawem.

– No ale wiesz, córcia… Roman narzeka ostatnio na brak czasu, a ty go tu ściągasz na gwałt. Ja nie wystarczę?

Pokręciłam głową.

– To jest coś bardzo ważnego. Dlatego musimy być wszyscy.

Kilka minut później do kawiarni wszedł Roman. Widać było pośpiech w jego ruchach.

– Witaj – powiedział i cmoknął mnie w policzek. – Co tam? Jestem zalatany, tyle spraw do załatwienia…

– To nie potrwa długo…

Dałam znak i podeszła do nas Mariola ze swoją ciotką. Na widok eksżony Roman zbaraniał. Nie wiedział, co ma robić: uciekać czy udawać głupiego. Wydawał się tak zdumiony i przestraszony, jakby zobaczył nie tyle byłą małżonkę, co ducha zmarłej połowicy, którą na dokładkę własnymi rękami zamordował.

– Cześć, kocurku – mruknęła z zalotnym sarkazmem pani Krystyna. – Zniknąłeś tak nagle, aż się bałam, że coś ci się stało. Rozumiem twoje rozczarowanie z powodu domu…

Roman obrał dziwną strategię.

– Nie znam tej kobiety! – krzyknął, zwracając się do mojej mamy, która szeroko otwierała oczy i chyba powoli zaczynała rozeznawać się w sytuacji.

– Nie znasz mnie? Miałeś jakiś wypadek i cierpisz na amnezję? – pytała z przesadnym niepokojem pani Krysia, a złote koła kołysały się w jej uszach. – Więc czyje dane figurują na pozwie rozwodowym? – pomachała aktówką, w której przypuszczalnie miała dowód na swoje słowa, a potem spojrzała na moją mamę. – Mówił, że kobieta z wiekiem pięknieje? Komplementował śmiech, sposób, w jaki pani siada, dotyka włosów, zachwycał się pani stylem, gustem, cudnym wystrojem domu? Nienachalnie nalegał na ślub? Bo czas nie czeka, bo nie wiadomo, co się może jutro zdarzyć, bo trzeba łapać szczęście jak motyle…?

Mina mojej mamy była aż nadto wymowna. Widać piękny Roman nie wymyślał nowych nawijek i używał tych, które się już wcześniej sprawdziły. Ciotka Marioli pokiwała głową.

– Współczuję, kochana, choć i tak masz farta, że poznałaś prawdę przed ślubem. Oszczędziłaś sobie rozwodu i zachowałaś dom. Ten tutaj – wskazała głową mieniącego się na twarzy Romana – poluje na wdowy, dąży do ślubu, do przepisania majątku, a potem bierze rozwód. Gdyby nie mój świętej pamięci małżonek, który zawczasu sporządził testament, wyszłabym na tym mariażu jak Zabłocki na mydle. Żeby chociaż w te klocki był dobry, ale… – uśmiechnęła się złośliwie – on tylko w gadaniu taki obrotny.

Roman, który najwyraźniej skumał, że został zdemaskowany i nici z jego planów, postanowił dać dyla.

A moja mama? Zniosła całą tę aferę zadziwiająco dobrze. Z jakimś nowo odkrytym, ironicznym i pełnym dystansu, poczuciem humoru.

Widać zasłużyłam na nauczkę – mówiła – skoro uwierzyłam w te jego tandetne teksty…

Co fakt, to fakt. Szczęście trzeba łapać jak motyle? Co za durna metafora? I co potem? Nadziać je na szpilkę i włożyć do gablotki?

Bałam się, że mama, zraniona, oszukana, znowu zamknie się w sobie, i to  tym razem już na amen. Uzna, że nic dobrego jej w życiu nie czeka, że pisany jest jej los smutnej, samotnej wdowy, ale… dzięki Bogu nic takiego się nie stało. Jak sama powiedziała, podjęła ryzyko i przegrała, jednak po spokojnym przeanalizowaniu tego, co się stało, podtrzymała zdanie, że żałowałaby bardziej, gdyby stchórzyła.

Wypisała się z portali randkowych i przestała umawiać co tydzień na spotkania z mężczyznami. Odkryła inne uroki życia: chodzenie na siłownię, spacery i fotografowanie. Nawet pomogłam jej założyć bloga, w którym pokazuje swoje amatorskie zdjęcia – z owadami, głównie motylami i ćmami w roli głównej. Kolejna odsłona maminej autoironii. Ma coraz więcej obserwujących, a jeden z nich, o nicku „mól książkowy”, coraz częściej do niej pisze, zagaduje, wypytuje, radzi… Ciekawe, co z tego wyniknie.

Czytaj także:
„Związałam się z oszustem matrymonialnym i naciągaczem. Na dodatek kochał się w swojej byłej żonie, która go zdradziła”
„Dałam się nabrać oszustowi matrymonialnemu, straciłam ponad 100 tysięcy. Teraz cała wieś wytyka mnie palcami”
„Marzyłem, żeby zostać mężem Asi, ale w urzędzie pomylono mnie... z poszukiwanym oszustem matrymonialnym”