„Kochałem swoją żonę jak nikogo na świecie, a ona perfidnie mnie oszukała. Od początku nosiła w sercu pewną tajemnicę...”

zakochana para fot. Adobe Stock, bernardbodo
„Cała sytuacja była więcej niż dziwaczna. Oczywiście mogłem ją zignorować. Przecież niemało dziwaków chodzi po tym świecie. I pewnie bym tak zrobił, gdyby nie… gdyby nie zachowanie mojej żony. Gdy spojrzałem na nią bezpośrednio po spotkaniu z tamtą kobietą, zobaczyłem, że Zośka jest nienaturalnie blada. Wyglądała tak, jakby zobaczyła ducha”.
/ 11.02.2023 15:15
zakochana para fot. Adobe Stock, bernardbodo

Zupełnie nie mam wprawy w pakowaniu. Zwykle to Zośka zajmowała się takimi sprawami. Teraz jestem skazany na samego siebie. A przecież do tamtego strasznego dnia uważałem swoje małżeństwo za udane. Wokół związki kolegów sypały się, przeżywały kryzysy, a my trzymaliśmy się mocno. Tłumaczyłem to sobie tym, że poznaliśmy się już po studiach, kiedy oboje mieliśmy za sobą burzliwy czas pierwszych miłości.

Pobraliśmy się po niespełna pół roku randek. Nie przeszkadzało mi nawet to, że Zośka, chcąc być – jak to ujęła – wobec mnie uczciwą, powiedziała mi jeszcze przed ślubem, że nie może mieć dzieci. Przeszła jakąś skomplikowaną operację, która przekreśliła jej szanse na macierzyństwo.

Nie robiłem z tego tragedii. Kochałem ją i choć zawsze chciałem mieć potomstwo, nie wykluczałem adopcji. Nie chciałem też wypytywać, co to za operację ma za sobą moja żona. Widać było, że jest to dla niej trudny temat, dlatego nie zamierzałem być niedelikatny i zadawać zbyt wielu pytań. A szkoda, że wtedy nie nacisnąłem – teraz mogę sobie tylko pluć w brodę. Wtedy jednak przyjmowałem cały bagaż, z jakim w nasze małżeństwo wchodziła Zosia, jak to mówią, „z dobrodziejstwem inwentarza”. Niestety, nie była to jedyna tajemnica, którą nie chciała się ze mną podzielić.

Ona od początku miała swoje sekrety

Powiedziała mi również, że nie utrzymuje kontaktów z rodziną:

– Po prostu się pokłóciliśmy. Oni nie zaakceptowali mojego życiowego wyboru – stwierdziła, patrząc mi w oczy. – I nie chcę, żebyś ich próbował odnaleźć, zaprosić na nasz ślub czy robił podobne szopki. Nigdy bym ci nie wybaczyła takiej nielojalności.

Choć z ciężkim sercem, uszanowałem jej decyzję. Tym bardziej że rodzice Zosi mieszkali za granicą – ich poszukiwanie wydawało mi się po prostu niewykonalne. Miałem wówczas inne sprawy na głowie niż odgrzebywanie jakichś starych historii – zakup naszego pierwszego mieszkania, zmianę pracy – ot, zwykłą codzienność młodego małżeństwa.

Pierwsze trzy lata razem upłynęły nam spokojnie i zgodnie. Oboje mamy bardzo dobrą pracę, oboje spędzamy tam całe dnie. To sprawiało, że nie zawsze mieliśmy czas pielęgnować nasze uczucie. Zosia wydawała się jednak w tym układzie szczęśliwa. Bardzo dużo energii poświęcała naszemu domowemu gniazdku; kupowała nowe rzeczy do mieszkania, dekorowała je, upiększała… Jednym słowem, zachowywała się jak typowa kobieta.

Coraz częściej też zaczęła przebąkiwać o dziecku. I pewnie dalej żylibyśmy sobie w harmonii i spokoju, gdyby nie pewne spotkanie bardzo wczesną wiosną. Jeśli nie brać pod uwagę faktu, że nie wierzę w przypadki, powiedziałbym, że było to spotkanie zupełnie przypadkowe. Lecz gdzieś tam pewnie musiało być nam pisane, bo zmieniło nasze życie o sto osiemdziesiąt stopni…

Jako że oboje bardzo dużo pracowaliśmy, żeby w ogóle podtrzymać łączącą nas więź, mieliśmy w zwyczaju wyjeżdżać czasem na weekend do jakiegoś miasta w Polsce, w którym wcześniej żadne – lub jedno – z nas nie było. Tym razem padło na Wrocław.

Spacerowaliśmy właśnie po centrum, gdy nagle za plecami usłyszeliśmy kobiecy głos:

– Ojej, co za niesamowite spotkanie! Mikołaj, co ty tu robisz?!

Odwróciliśmy się. Kobieta patrzyła wprost… na moją żonę.

– To chyba jakaś pomyłka – odpowiedziała Zosia wyraźnie zmieszana. – Ja pani nie znam.

– Chyba żartujesz! – kobieta roześmiała się niefrasobliwie.

– Kogo jak kogo, ale mnie to chyba znasz. W końcu trzy lata byliśmy… o, przepraszam – najwyraźniej zorientowała się, że palnęła głupstwo, bo spojrzała na mnie i zaczerwieniła się po czubki uszu. – To chyba rzeczywiście  pomyłka. Pan pewnie jest mężem Mi… mężem tej pani.

– Tak, rzeczywiście, jestem mężem tej pani – powiedziałem surowo, mierząc obcą kobietę wzrokiem. – I chyba sama pani widzi, że ona w żaden sposób nie przypomina – ostatnie słowo mocno zaakcentowałem – Mikołaja!

– Tak, tak, oczywiście, że nie, musiało mi się coś pomieszać – kobieta robiła się na twarzy coraz bardziej czerwona. – To do widzenia, nie zatrzymuję dłużej.

Dlaczego tak bardzo się zdenerwowała?

Cała sytuacja była więcej niż dziwaczna. Oczywiście mogłem ją po prostu zignorować i dłużej o tym zdarzeniu nie myśleć. Przecież niemało wariatów chodzi po tym świecie. I pewnie bym tak zrobił, gdyby nie… gdyby nie zachowanie mojej żony. Gdy spojrzałem na nią bezpośrednio po spotkaniu z tamtą kobietą, zobaczyłem, że Zośka jest nienaturalnie blada. Wyglądała tak, jakby zobaczyła ducha!

Coś w jej spojrzeniu kazało mi nawet spytać wówczas:

– Ale ty naprawdę nie znasz tej kobiety, prawda, kochanie?

Jak się tego spodziewałem, automatycznie odpowiedziała:

– Oczywiście, że nie, nie znam też żadnego Mikołaja!

Po tych słowach jednak szybko odwróciła wzrok i zaczęła nagle nalegać, żebyśmy wrócili do hotelu, bo głowa ją boli. To wszystko było naprawdę więcej niż dziwne. Nie domyślałem się, o co może chodzić, czułem jednak, że ta sprawa jest podejrzana. Czasami nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jakie szczegóły lub – wydawałoby się – nieistotne błahostki zapamiętuje nasz umysł…

Kiedy obca kobieta odbiegała od nas w pośpiechu, kątem oka zauważyłem, że wsiada do zaparkowanego na sąsiedniej ulicy czerwonego samochodu na niemieckich numerach. To miało okazać się ważne.

Tamtej nocy nie mogłem spać. A rano podjąłem decyzję. Postanowiłem odnaleźć tajemniczą kobietę i wypytać ją, co takiego wie o przeszłości mojej żony, co mogło wywołać aż taką zmianę w wyrazie jej twarzy. Na szczęście los mi sprzyjał. Zosia rano stwierdziła, że jest zmęczona, „chyba bierze ją grypa” i zostanie w hotelu. Ja pod pretekstem porannego spaceru wyszedłem do miasta.

Samochód nieznajomej stał w tym samym miejscu, w którym widziałem go poprzednio. Moja dobra passa trwała nadal, bo kobieta siedziała nieopodal, przy kawiarnianym stoliku. Nie była wprawdzie sama, ale ja nie miałem zbyt wiele czasu. Musiałem działać szybko, jeśli chciałem się czegoś dowiedzieć.

Nie zwlekając, podszedłem do stolika i przywitałem się z nią. Towarzysz nieznajomej zmierzył mnie zimnym spojrzeniem.

– Przepraszam, ale jestem mężem Zofii T., wczoraj…

– A więc tak się teraz nazywa – kobieta patrzyła na mnie zamyślona. – I naprawdę nic panu nie powiedział… powiedziała? Ciągle myślę o tym spotkaniu. Ale to nie jest rozmowa na teraz. Mój towarzysz jest cudzoziemcem, nie rozumie ani słowa, mimo wszystko… Spotkajmy się dziś o szesnastej na rynku, dobrze?

– Nie wiem, czy uda mi się wyrwać – stwierdziłem. – Zosia może zacząć coś podejrzewać.

– To mleko i tak się wylało, proszę pana, skoro ja już zdecydowałam się mówić – kobieta uśmiechnęła się złośliwie. – Uważam, że żona powinna o tym panu sama powiedzieć. To nie jest uczciwe. A ja jestem za uczciwością między ludźmi. To co, o czwartej?

Pozostaje mi tylko spakować się i odejść

Niechętnie skinąłem głową. Obawiałem się, że dziwna kobieta chce po prostu zabawić się moim kosztem i wcale nie zachwycała mnie taka perspektywa. Okazało się jednak, że srodze się myliłem. Owszem, ktoś zabawił się moim kosztem – ale nie była to Adela.

Kiedy przyszedłem na umówione spotkanie, już tam była. Zwróciłem uwagę na fakt, że nie zadała sobie trudu, żeby się przebrać; nie zależało jej na tym, by zrobić na mnie dobre wrażenie. Najwyraźniej była pewna swoich racji.

– Widzi pan – mówiła wolno, z namysłem, i dopiero teraz wychwyciłem w jej głosie nutkę obcego akcentu. – Nie mieszkam na stałe w Polsce. Od wielu lat mieszkam w Niemczech. Pana żonę poznałam jeszcze w Polsce, w liceum. Tylko że wtedy była mężczyzną… Proszę nie robić takiej miny. To jest prawda. Tu nie ma mowy o pomyłce. Widzę, że ma za sobą kilka operacji, ale ja się nie mylę. Kochałam Mikołaja. Byliśmy parą cztery lata. Tego się nie zapomina… Potem on zaczął mówić, że czuje się kobietą, że chciałby zmienić płeć. Uważałam, że to bzdury, podobnie jak jego rodzice. Gdzieś go wywieźli. Nasze drogi się rozeszły. Teraz widzę, że dopiął celu. Proszę mi powiedzieć, czy Mikołaj jest szczęśliwy jako… jako Zosia?

– Tak, myślę, że jest szczęśliwa – miałem tak ściśnięte gardło, że z trudem wydobywałem z niego jakikolwiek dźwięk. – A przynajmniej do tej pory była szczęśliwa.

Ja już w tym momencie wiedziałem, że to koniec… Nie pamiętam, jak wróciłem do hotelu. Zośki nie było. Na stoliku zostawiłem kartkę, na której napisałem, że wiem wszystko, że nie mogę z nią dłużej być. Spakowałem się i pociągiem wróciłem do Warszawy. Od tej pory minęło kilka dni. Zośka usiłowała się ze mną skontaktować, próbowała wyjaśniać, ale dla mnie to naprawdę koniec. Jak mogła nie powiedzieć mi o czymś takim?! Nie umiem zaufać, nie umiem wybaczyć. Teraz pozostaje mi tylko pozbierać swoje rzeczy i odejść.

Czytaj także:
„Mąż ukrywał przede mną swoją prawdziwą orientację. A teraz jeszcze domaga się kontaktów z córeczką...”
„Chciałem z nią stworzyć prawdziwą rodzinę. Ona ukrywała przede mną męża i dwoje dzieci”
„Po każdej wspólnej nocy Wojtek od razu uciekał. Ukrywał żonę? Rodzinę? Prawda stopiła moje serce...”

Redakcja poleca

REKLAMA