Nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnęła się leciutko... I zakochałem się od pierwszego wejrzenia.
Patrzyłem i nie wierzyłem własnym oczom. Stała przede mną, nieco starsza, szczuplejsza, z krótszymi włosami, jakby... doroślejsza, ale to była ona: Kalina. Oniemiałem, bałem się uwierzyć – tyle razy o tym śniłem, że otwieram drzwi, a ona tam stoi, z delikatnym uśmiechem, który uwielbiałem. Potem budziłem się i wspomnienie tego uśmiechu szarpało mi serce. Czasami chciałem zapomnieć, wykreślić z życia cały ten okres. Ale po jej zniknięciu zostały mi tylko wspomnienia, nie mogłem się ich wyrzec, była tą jedną jedyną...
Tłumaczyłem to Stefanowi, gdy próbował raić mi inne dziewczyny. Klin klinem – to była jego metoda. Nie rozumiał, nigdy nikogo tak nie kochał...
Pojawiła się niejako na zaproszenie. Szukaliśmy kogoś do pomocy w naszej włoskiej restauracji, którą rodzinnie prowadziliśmy. Ciotka i kuzynki w kuchni, Stefek – reklama i promocja, ja – od kiedy wujek po zawale zostawił sobie tylko księgowość – byłem menadżerem całości. W sezonie wakacyjnym zawsze potrzebowaliśmy więcej rąk do pracy. Tyle że Kalina została, choć lato się skończyło. Dla mnie.
Pamiętam, jak przekroczyła próg lokalu; dziewczyna o długich ciemnych włosach, szczupła, długonoga, w dżinsach i zwykłym bawełnianym T-shircie. Akurat stałem za barem, nalewając piwo; widziałem, jak pyta o coś kelnerkę, a ta wskazuje na mnie. Nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnęła się leciutko... No i stało się. Nie wierzyłem w takie rzeczy, a jednak dopadło mnie. Zakochałem się od pierwszego spojrzenia. Nie kojarzyłem specjalnie naszej rozmowy, dlatego nie byłem pewny, czy zjawi się nazajutrz w pracy.
Zjawiła się, punktualnie. Stefan, któremu nie umknęła żadna ładna dziewczyna, kpił, że pierwszy raz zatrudniłem laskę dla jej pięknych niebieskich oczu... Bzdury – oczy miała brązowe z zielonymi plamkami. I okazała się świetną kelnerką. Nie myliła zamówień, nie zapominała, gdzie kto siedział, nie rozlewała piwa, nie tłukła talerzy, którymi sprawnie żonglowała. Na pytanie, gdzie się tego nauczyła, odpowiadała, że tu i ówdzie. Była dość tajemnicza i nieco nieufna, ale stopniowo się przede mną otwierała.
Wychowywała się w rodzinach zastępczych, gdzie bywało różnie. Z ostatnią utrzymywała dobry kontakt, ale wyfrunęła w świat, gdy tylko skończyła liceum.
– Mam 22 lata, całe życie przed sobą i szukam domu – powiedziała kiedyś. – Nie przygód, pieniędzy, romansów, nawet nie miłości. Oczywiście chciałabym kochać, ale ważniejsza jest dla mnie lojalność, bezpieczeństwo, rodzina, bo właśnie tego mi brakowało. Rozumiesz?
Doskonale to rozumiałem. Po śmierci rodziców stryjostwo przygarnęło mnie do siebie bez wahania, nie zważając, że mieli trójkę własnych dzieci i trudną sytuację finansową. Dzięki nim miałem szczęśliwe dzieciństwo, mimo tragedii, jaką była utrata rodziców w wypadku. Czułem się kochany przez pełną temperamentu ciocię, Włoszkę, i akceptowany przez spokojnego stryja. Nie szczędzili ani sobie nawzajem, ani nam, dzieciom, czułości i uwagi. Dlatego tak świetnie szedł nam rodzinny biznes.
Ufaliśmy sobie, wspieraliśmy się, wszystkim nam zależało, całą rodziną ciężko pracowaliśmy na ten sukces. Więc doskonale rozumiałem Kalinę i jej marzenie o prawdziwym domu i kochającej rodzinie.
Zdumiewało mnie coś innego: że wybrała właśnie mnie. Nie byłem przystojniakiem. Pod tym względem bił mnie na głowę Stefan, który miał panny na skinienie palca. Dbał o mnie – młodszego stryjecznego brata i zabierał za sobą na „rwanie towaru”, a czasem udzielał męskich rad, więc kompletnie w tych kwestiach zielony nie byłem. Ale nie umywałem się do Stefana, który potrafił zadawać się z kilkoma dziewczynami naraz.
– Pół światu tego kwiatu, więc rwać trzeba, garściami, a nie na jednej się skupiać – tłumaczył mi.
Nasze pomoce kuchenne i kelnerki też oczywiście musiał zaliczyć, o ile warte były zaliczenia. Kochałem mojego kuzyna, ale dziewczyny traktował okropnie. Matka i siostry też mu to wytykały, ale przymykały oczy i wybaczały. Jak to we włoskiej familii – był ich pięknym, niepoprawnym Stefano. Toteż nie zdziwiło mnie, że próbował oczarować Kalinę, która jednak okazała się kompletnie odporna na jego urok amanta. Nie lubiła flirtować, chyba nawet nie umiała. Była ewenementem wśród kobiet, bo nie zwykła też gadać bez potrzeby. Wolała rozmawiać o konkretach, sprawach ważnych albo po prostu milczeć. I lubiła to robić ze mną.
To ona mnie pocałowała pierwsza. Na próbę, która skończyła się dzikim seksem na zapleczu. Samych nas to zaskoczyło. Niby oficjalnie nie tworzyliśmy pary, ale po trzech miesiącach wspólnej pracy i chwil spędzanych razem po pracy wiedzieliśmy, że pasujemy do siebie charakterami, poglądami na świat i życie, że świetnie czujemy się ze sobą, tak naturalnie, jakbyśmy znali się od lat. Oczywiście Kalina bardzo mi się podobała, ale nie sądziłem... No wymknęło się wszystko spod kontroli, ledwo pogłębiliśmy pocałunek, a nasze dłonie zawędrowały pod ubranie, dotykając nagiej skóry. Niby byliśmy sami
– zamykaliśmy knajpę, a potem jak co wieczór zamierzałem odprowadzić Kalinę do pani Zenki, u której wynajmowała pokoik – ale przecież ktoś mógł wejść, zaskoczyć nas... Nie zważaliśmy na to. Potem zażartowała, że teraz mam dwa wyjścia: albo jej się oświadczę, albo udam, że nic się nie stało.
Natychmiast bez chwili wahania klęknąłem wśród rozsypanego makaronu i poprosiłem ją o rękę.
Cała rodzina uznała to za świetny pomysł. Ciocia przygarnęła ją ochoczo do pulchnej piersi, wyczuwając silnym instynktem macierzyńskim, jak bardzo Kalina nas potrzebuje. Polubili ją i pokochali właściwie równie szybko jak ja. Nawet Stefan, który na hasło „małżeństwo” bladł, uznał, że okej, daje mi swoje błogosławieństwo, bo laska jest niebrzydka, niegłupia i robotna na dodatek. Moglibyśmy się pobrać choćby jutro, ale rodzina uznała, że musi być z pompą, w kościele i w ogóle. Może tego się wystraszyła? Może trzeba było wziąć szybki cywilny ślub?
Termin wyznaczono nam na 19 marca, więc od grudnia na równi z przygotowaniami do świąt ruszyły przygotowania do ślubu, a przede wszystkim – wesela. Kalina czuła się w tym zagubiona i bez protestów zdała się na moją ciotkę i kuzynki, godząc się na ich wszystkie propozycje.
– Kocham cię. Poszłabym do ślubu z tobą nawet boso i z badylem w ręce, reszta to tylko szczegóły – tak mówiła.
A ja wierzyłem. I Boże święty, nadal wierzę, że mówiła szczerze! Widzę jej uśmiech i wiem, że nie kłamała. Kochała mnie. Chciała być ze mnę, z nami...
Więc dlaczego... Na rany Chrystusa, czemu odeszła? Tak nagle.
Gdy pewnego dnia nie zjawiła się w pracy, zadzwoniłem. Powiedziała, że zostanie w łóżku, bo źle się czuje, chyba dopadła ją jakaś infekcja. Od kilku dni była dziwnie nieswoja, bardziej zamknięta w sobie, bardziej niż zwykle milcząca i smutna. Kładłem to na karb paskudnej pogody i biorącego ją przeziębienia... Dałem się zwieść temu prostemu wyjaśnieniu, a potem było już za późno.
Kiedy wieczorem przyszedłem z ciociną nalewką i gorącą zupą – okazało się, że Kalina zniknęła. Spakowała się i wyjechała. Pani Zenka nie miała pojęcia dokąd. Nie wiedziała, czy wróci ani co się stało. Przekazała mi tylko liścik od Kaliny: „Nie szukaj mnie, uwierz, że tak będzie lepiej, uszanuj moją decyzję. Proszę cię”. To wszystko.
Mało nie oszalałem z niepokoju. Oczywiście, że próbowałem ją odnaleźć, nawet na policji byłem, ale nie przyjęli zgłoszenia, bo porzucenie narzeczonego nie kwalifikuje się jako zaginięcie. W rodzinie zastępczej, tej jedynej, z którą utrzymywała kontakt, też nic nie wiedzieli. Moja ukochana przepadła jak kamień w wodę.
Najbliżsi próbowali mnie wspierać, pocieszać, każdy na swój sposób; ciocia gotowała moje ulubione frykasy, kuzynki psioczyły na Kalinę, że głupia i niewdzięczna, Stefan aranżował mi randki, wujek klepał po ramieniu i powtarzał, że jakoś to będzie. I jakoś było. Mimo złamanego serca nie zrobiłem żadnego głupstwa. Żyłem i pracowałem dalej, a że bez dawnej radości, pasji... Bywa.
Z początku wymyślałem setki powodów i żaden – ani zdrada, ani wplątanie się w jakieś przestępstwo, ani zakochanie się w kimś innym – nie wydawał mi się wystarczający, by zniknąć bez słowa wyjaśnienia. Kalina nie była tchórzem. Więc cóż takiego się stało, że jednak wolała odejść? Niczego nie tłumacząc i nie dając mi szansy na zatrzymanie jej... Bo czułem, że o to chodzi. Gdyby musiała ze mną porozmawiać, pewnie przekonałbym ją, więc podjęła decyzję za nas oboje.
Stopniowo ból zmalał do ćmienia. Gdy nie myślałem, niemal go nie czułem. Ale wciąż mi się śniła, wciąż w snach za nią tęskniłem, choć minęło 6 lat, choć nie rozumiałem, czemu mi to zrobiła?! A teraz stała przede mną i uśmiechała się nieśmiało. Bałem się odetchnąć, by sen nie prysnął, ale moje ręce bezwiednie wyciągnęły się w jej stronę, jak dłonie ślepca, który musi dotknąć, żeby sprawdzić. To była ona, prawdziwa, namacalna.
Wciągnąłem ją do środka i zatrzasnąłem drzwi. Usta odnalazły usta, dłonie wkradły się pod ubranie i błądziły zachłannie po nagiej skórze. Po latach głodu i tęsknoty syciliśmy się sobą, nie mając dosyć pocałunków, pieszczot, muśnięć, pchnięć, westchnień, spazmatycznych krzyków.
Długo trwało, nim wypuściłem ją z ramion, nim ona przestała mnie kurczowo ściskać. Okazała się równie spragniona jak ja. A kiedy zaspokoiliśmy pierwszy głód, położyliśmy się obok siebie i spojrzałem w jej oczy. Nie widziałem w nich wstydu. Może żal, smutek, ale na pewno nie wstyd. Zrozumiałem, że gdyby mogła cofnąć czas, postąpiłaby tak samo. Powód się nie zmienił, choć go nie znałem. Zmieniły się za to okoliczności – dlatego wróciła. Owszem czułem się oszukany, zlekceważony, manipulowany. Bo wszystko rozgrywało się poza mną. Znowu ona podjęła decyzję, nie licząc się z moim zdaniem.
– Dlaczego odeszłaś? – zapytałem.
– Nie chciałam niszczyć twojej rodziny. Za bardzo was kochałam. I nadal kocham...
Przymknęła oczy, jakby sama czuła, że te frazesy brzmią żałośnie niewystarczająco. Zirytowała mnie.
– A teraz już możesz nas zniszczyć, tak?
– Teraz muszę... – nerwowo przełknęła ślinę, wciąż odgrodzona ode mnie powiekami.
– Musisz? Boże, czy ty siebie słyszysz? Znikasz na 6 lat, potem się zjawiasz jak gdyby nigdy nic. Zatęskniłaś za dobrym seksem? Nikt ci nie dogadzał tam, gdzie się zaszyłaś? Czemu wróciłaś? Jakim prawem znowu wywracasz mój świat do góry nogami?!
Zerwała się. Chciałem cofnąć te słowa; gdyby znowu zniknęła, nie pozbierałbym się. Naga podeszła do torebki. Przyglądałem się jej ciału, było inne... Nie chodziło o to, że zeszczuplała. Gdy się kochaliśmy, też wyczułem różnicę. Odbierając z jej rąk zdjęcie, domyślałem się, kogo na nim zobaczę. Kalina urodziła dziecko. Kiedy? Z kim? Nim zdążyłem zapytać, czy to moje, nim porwała mnie fala złości, że albo ograbiła mnie z ojcostwa, albo co gorsza pozwoliła się zapłodnić jakiemuś innemu facetowi.
Ciemnowłosy, śniady chłopiec na zdjęciu był małą kopią Stefana. Te same usta, nos, nawet dołeczek w brodzie miał taki jak on.
– Zdradziliście mnie... oboje... Jak to możliwe? – wybąkałem, nie dowierzając. Po prostu nie mieściła mi się w głowie taka podwójna podła zdrada.
Dopiero teraz na mnie spojrzała. W jej oczach dostrzegłem współczucie; nie błaganie o wybaczenie, nie skruchę, ale cały ocean współczucia.
– Nie, ja cię nie zdradziłam. Właściwie nie wiem dokładnie, co zaszło. To się stało w sylwestra, ty nie mogłeś pójść, pamiętasz, złapałeś grypę, ale namówiłeś mnie, żebym nie rezygnowała ze wspólnej imprezy. Zgodziłam się, bo co mi mogło grozić w towarzystwie twoich kuzynek i kuzyna... Byliśmy na rynku, trwał koncert... Ktoś mnie poczęstował szampanem, butelka krążyła wśród ludzi... Czegoś musieli do niej dosypać... Poczułam się źle, poprosiłam Stefana, by mnie odprowadził do domu... Dalej nie pamiętam. Ale rano czułam, że coś się stało, że... ktoś mnie...
– Chcesz powiedzieć, że Stefan cię zgwałcił?!
– Raczej... skorzystał z okazji. Ale tak, to był gwałt. Choć się nie broniłam, choć nie miałam siniaków, a on był pijany, musiał widzieć, że świadomie nigdy bym się nie zgodziła.
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? Dlaczego...?
– Moje słowo przeciw jego słowu. To by was zniszczyło, waszą rodzinę... To, co zrobił mi Stefan, a przede wszystkim, co zrobił tobie... Już nigdy nie bylibyście tacy jak dawniej, pewnych rzeczy nie da się cofnąć, naprawić, załatać. Jak się zastanowisz, przyznasz mi rację...
Nie musiałem się zastanawiać. Chciałem mu obić gębę, chciałem go wdeptać w ziemię. Zawsze brał, co chciał. Gdzieś w głębi serca ubodło go, że Kalina wybrała mnie, i gdy nadarzyła się okazja, skorzystał: zaliczył laskę, której jeszcze nie miał. Znałem Stefana, jego amoralność w tych kwestiach; z trudem godziłem się z myślą, iż mógł to zrobić akurat mnie, ale wiedziałem, że byłby do tego zdolny.
– Dlatego wolałam zniknąć – kontynuowała Kalina. Nie chciałam stawiać cię przed wyborem: ja albo rodzina. Poza tym nawet gdyby mi uwierzyli, a po narodzinach Antka musieliby uwierzyć, dawne zaufanie, bliskość prysłyby na zawsze. Podjęłam tę decyzję sama, przepłakałam wiele dni, ale uważam, że postąpiłam słusznie. Zaszyłam się w innym mieście, w domu samotnej matki, pomogli mi, znalazłam pracę, ułożyłam sobie jakoś życie, bez ciebie, bez was... – mówiła coraz szybciej, coraz rozpaczliwiej. – Nawet wybaczyłam Stefanowi. Postąpił źle, ale niechcący obdarował mnie cudem. Nie mogę i nie chcę żałować, że Antoś pojawił się na świecie. Kocham go nad życie, jest moją rodziną, zrobię dla niego wszystko... – zachłysnęła się, nagły skurcz złapał ją za gardło.
Przytuliłem ją mocno. Przylgnęła do mnie. Bałem się dalszego ciągu, bo naraz pojąłem, że tylko bardzo poważny powód skłoniłby ją do powrotu. Sprawa życia i śmierci. Ucichła na moment, a potem wyznała przez łzy:
– Wróciłam, bo... dla Antosia zrobię wszystko, poświęcę własną dumę, poświęcę wasz spokój, byle go uratować. Ma białaczkę i potrzebuje przeszczepu szpiku. Mój się nie nadaje, a jego czas się kurczy... Chcę was prosić, byście się przebadali, chcę cię prosić, żebyś ich namówił, żebyś skłonił Stefana... – zaszlochała.
Pocałowałem ją. I długo tuliłem, scałowując łzy z jej policzków i kojąc strach. Już nie była sama. Już nigdy nie będzie sama, obiecałem sobie. Czy rozumiałem, dlaczego odeszła i czemu wróciła? Czy miała rację, że prawda by nas wtedy zniszczyła? Czy byłem w stanie wybaczyć Stefanowi? Naraz to wszystko przestało mieć znaczenie. 6 lat temu może byśmy nie podołali tej próbie, ale teraz liczył się tylko mały, umierający chłopiec, który potrzebował naszej pomocy. Nie wątpiłem, że staniemy na wysokości zadania. Nawet Stefan. Od kiedy zniknęła Kalina, szalał jeszcze bardziej, jakby próbował coś zagłuszyć. Teraz zyska szansę, by zmazać winę.
A mordę obiję mu potem. Jak Antek wyzdrowieje.
Więcej listów do redakcji: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”