Miała krągłe, kobiece pośladki, imponująco duży biust i lekko zaokrągloną buzię, która ją odmładzała. Dieta, ćwiczenia, w końcu głodówka. I to wszystko po to, żeby w dniu ślubu wyglądać jak jakaś szkarada? Uwielbiałem każdy centymetr cudownych krągłości mojej Basi. Wydawało mi się, że ona też akceptuje swoje ciało. Ale przed ślubem narzeczona oszalała na punkcie idealnej sylwetki!
Baśka od początku była dziewczyną, o której myślałem poważnie. Poznaliśmy się w pracy – pamiętam, że kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem, stała w grupie kilku koleżanek. Spodobały mi się jej krągłości – tak na oko nosiła rozmiar czterdziesty, może nawet czterdziesty drugi, ale to mi właśnie przypadło do gustu. Miała krągłe, kobiece pośladki, imponująco duży biust i lekko zaokrągloną buzię, która ją odmładzała.
Dowiedziałem się wtedy, że niedługo stuknie jej trzydziestka, ale wyglądała na góra dwadzieścia pięć lat. Ujęła mnie jej świeżość i naturalność – nie nosiła wysadzanych sztucznymi diamencikami szponów, ani nie kładła na twarz tony makijażu. Ubierała się w zwiewne, kobiece sukienki i miała długie, kasztanowe włosy, które zazwyczaj nosiła rozpuszczone.
Zakochałem się
W końcu zebrałem się na odwagę i zaprosiłem ją na randkę. Wyglądało na to, że ja również wpadłem jej w oko, bo sprawy między nami toczyły się gładko. Zaczęliśmy się regularnie spotykać, zostaliśmy parą, w końcu wynajęliśmy przytulną kawalerkę na obrzeżach miasta. Nigdy wcześniej nie mieszkałem z kobietą. Miewałem jakieś tam „narzeczone”, niemniej jednak zawsze trzymałem dystans. Aż do teraz – bo z Baśką nie miałem żadnych, nawet najmniejszych wątpliwości.
Miało być na poważnie i było. Początkowo bałem się trochę, że wspólne mieszkanie to dość poważna próba dla takiego świeżego związku jak nasz, ale Basia okazała się nie tylko moją wielką miłością, ale też najlepszym przyjacielem. Wszystko robiliśmy razem – gotowaliśmy wspólnie posiłki, jeździliśmy na rowerach, czytaliśmy te same książki, oglądaliśmy te same filmy.
Pół roku od dnia, w którym Baśka ze mną zamieszkała, postanowiłem się oświadczyć. Kochałem ją i wiedziałem na sto procent – lepszej kobiety nie znajdę. Zgodziła się oczywiście i z dumą obnosiła po firmie zaręczynowy pierścionek. Datę ślubu wyznaczyliśmy na przyszły rok. Jak dla mnie to był nawet trochę zbyt długi okres oczekiwania, ale Baśka była zadowolona.
– Będę miała czas, żeby wszystko zaplanować, wybrać najlepszy fason sukienki, przejrzeć te wszystkie magazyny z modą ślubną – cieszyła się, znosząc do domu całe tony gazet z ubranymi jak bezy pannami młodymi na okładkach.
– Żadnych wątpliwości? – zapytał mnie któregoś dnia Mirek, mój najlepszy kumpel z pracy.
– Chyba żartujesz?! – obruszyłem się. – Z Basią mógłbym się ożenić choćby dzisiaj – powiedziałem z przekonaniem.
– To powodzenia! – klepnął mnie w plecy, z krzywym uśmieszkiem dodając, że może będę miał więcej szczęścia niż on. – Małżeństwo to kanał, stary, ale co ja ci będę mówił… Sam się przekonasz.
Posłałem go w cholerę z taką gadką
Wiedziałem, co robię i byłem zadowolony z takiego obrotu spraw. Basia też zdawała się kwitnąć, ale któregoś dnia…
– Wiesz, spotkałam dziś na mieście Tośkę, moją kuzynkę – powiedziała mi narzeczona wieczorem, gdy wyszedłem spod prysznica.
– O, to od razu mogłaś ją osobiście zaprosić na ślub – mruknąłem, niezbyt zainteresowany tematem. Za chwilę chciałem obejrzeć ligę mistrzów i miałem nadzieję, że Basia pierwsza nie przejmie pilota od naszego starego telewizora.
– Zaprosiłam i już tego żałuję – syknęła Baśka, podchodząc do olbrzymiego lustra przy drzwiach.
– Co się stało? – zdziwiłem się.
– Wiesz, co mi ta małpa powiedziała?! Że wszystko pięknie ładnie, ale powinnam trochę schudnąć, bo w przeciwnym razie pójdę do ołtarza pękata jak melon! Początkowo tylko się roześmiałem.
– Sama widzisz, to jednak prawda, że baby bywają dla siebie wyjątkowo wredne – mruknąłem bynajmniej nieprzejęty sytuacją.
W końcu Basia podobała mi się dokładnie taka okrąglutka i chyba świetnie o tym wiedziała! Więc w czym problem?
– Nie ożenię się z żadną wychudzoną szkapą, zapamiętaj to sobie, kotku – cmoknąłem ją w szyję i włączyłem telewizor, tym samym, ucinając temat.
Dzień później nie pamiętałem o sprawie, jednak Basia nie zapomniała. Nie tylko przeszła na jakąś drastyczną dietę, ale też zrobiła się wyjątkowo nerwowa.
– Mógłbyś przestać zamawiać tę cholerną pizzę o dwudziestej drugiej?! – huknęła na mnie któregoś wieczoru i obrażona zamknęła się w łazience.
– Ale o co ci chodzi? Przecież zawsze jemy o tej porze? – załomotałem w drzwi, beztrosko pytając, ile chce kawałków.
– Nie zjem tego świństwa, nie słyszałeś?! Odkąd z tobą zamieszkałam, przytyłam cztery kilo! Nic tylko pizza, pepsi, jakieś kebaby, zapiekanki! Opychasz się na moich oczach, a ja tyję i tyję! – wrzasnęła przez drzwi.
„Kobiety!” – pokiwałem głową „Pewnie będzie miała okres”– wzruszyłem ramionami, samotnie zabierając się za zamówioną pepperoni. „Skoro mój skarb nie chce, niech nie je” – pomyślałem. Kilka dni później Baśka zabrała się za porządki w lodówce.
– Zobacz, sam zobacz! – entuzjazmowała się, wywalając na kuchenny stół tony żarcia. – Bita śmietana, sernik, klopsiki od twojej mamy, jajka w majonezie! Czy my nie możemy zacząć się zdrowo odżywiać?! – wrzasnęła.
– Ale co jest niezdrowego w klopsach mojej mamy? – zdziwiłem się.
– Jak to, co? Kalorie! – warknęła Barbara, zabierając się z kolei za przeglądanie zamrażalnika. – Proszę bardzo! Lody waniliowe, czekoladowe, śmietankowe! Po co kupujesz tego aż tyle?! – zaatakowała mnie.
– No daj spokój, schowaj je z powrotem! Przecież to wszystko zaraz się rozmrozi – usiłowałem łagodzić sytuację, zastanawiając się, kiedy Baśce przejdzie ten dietetyczny bzik. „Wszystko przez tę cholerną Tośkę – zeszkapiałą małpę, na której wszystko wisi, jak na sklepowym manekinie! Że też Baśka musiała tę durną dziunię spotkać akurat przed naszym ślubem” – kląłem w duchu.
– Schowaj to jedzenie do lodówki, kocie. Przecież go nie wyrzucimy. Ale obiecuję, że skoro tak się upierasz, pomogę ci zrzucić parę kilo. Przejdziemy na dietę razem – powiedziałem i znowu rozpętało się piekło.
– Czyli jednak jestem według ciebie za gruba?! – krzyknęła Baśka, a potem z płaczem zamknęła się w łazience. „Rany boskie!” – pomyślałem.
„I dogadaj się tu człowieku z kobitą...”.
Dzień później – w przypływie dobrej woli – przytaszczyłem z placu całą siatkę marchwi, brokułów, pomidorów i papryki. Baśka okazała duże zadowolenie, po czym przyrządziła sobie na obiad jedno sadzone jajko i gotowaną marchewkę.
– Więcej nie zjesz? To ma być główny posiłek dnia? – dopytywałem się z niedowierzaniem. – Znalazłam krawcową, ma piękne fasony kiecek. Ale wszystkie dobrze leżą na chudych laskach – warknęła Baśka, wbijając wzrok w mojego kotleta.
– Chcesz kawałek? – zapytałem. Nie odpowiedziała. Posłała mi jedynie mordercze spojrzenie i zaraz potem zabrała się za jakieś rozciągające ćwiczenia.
– Nie powinnaś trochę odczekać po jedzeniu? – zainteresowałem się, ale tutaj również nie doczekałem się odpowiedzi. Postanowiłem przestać się wtrącać. W końcu, jak świat światem, kobiety się odchudzały, więc może powinienem zająć się sobą? – zdecydowałem. A Baśka niech się zrobi na jakiegoś wychudzonego mopa, skoro ma ochotę. I tak miałem nadzieję, że po ślubie szybko wróci do swoich okrągłości. Już ja o to zadbam!
Odpuściłem. Przestałem jej zaglądać w garnki, nie mieszałem się w jej dietę. Na cztery miesiące przed naszym ślubem szefowa zaproponowała mi dwumiesięczny staż w warszawskiej filii naszej firmy. Byłem wniebowzięty – o takiej szansie marzyłem! Martwiłem się jedynie o Basię. Mam zostawić ją samą z tymi wszystkimi przygotowaniami? Narzeczona szybko rozwiała mojej obawy.
– Jedź, nie wygłupiaj się! To rewelacyjna okazja, a ja sobie poradzę! Mamy zresztą panią Małgosię, która zajmuje się organizacją całego tego ślubnego cyrku, prawda? – pocieszała mnie Baśka.
– A będziesz grzeczna? – przyciągnąłem ją do siebie, obsypując pocałunkami.
– Kochanie, chodzę taka głodna, że mam nawet siły patrzeć na innych facetów – roześmiała się.
– Tylko nie przesadź z tą dietą, obiecujesz? – poprosiłem.
– Trudno jest przesadzić z dietą, mając tyle sadła – prychnęła Baśka, dodając, że co najwyżej zrzuci z sześć, siedem kilo.
– Skoro uważasz, że musisz – wzruszyłem ramionami.
Kurczę, mnie naprawdę Basia podobała się taka, jaka była, ale z drugiej strony starałem się ją zrozumieć. „Ślubna kiecka, fotograf, goście… takie czasy – każda chce być chuda. Mam jej zabronić, czy jak?” – myślałem.
Wyjechałem kilka dni później
Basia odprowadziła mnie na dworzec i obiecała, że będzie o siebie dbać. Pierwszy miesiąc mojego stażu minął zaskakująco szybko. Zwiedzałem stolicę, uczyłem się od najlepszych, pracowałem nawet w weekendy. Baśka miała do mnie wpaść w którąś sobotę, ale jej matka złamała rękę i musiała zostać w Szczecinie. Dzwoniłem codziennie.
– Jak idą przygotowania? Potrzebujesz czegoś, kotku? Może mam gdzieś zadzwonić, poszukać czegoś w Internecie? – dopytywałem się.
Basia odpowiadała, że wszystko idzie super i żebym się nie martwił, bo ona trzyma rękę na pulsie.
– A twoja dieta? Jesz czasem coś konkretnego? Bo już ci mówiłem, żadnej mizernej osiki przed ołtarzem nie chcę widzieć – żartowałem.
– Troszkę schudłam, ale odżywiam się zdrowo. Jarzynki, trochę białka – powiedziała Basia, zmieniając temat. Uspokoiłem się i zapomniałem o całej sprawie. W końcu nie była dzieckiem. „Chyba wie, co powinna kłaść na talerz” – myślałem.
Jak bardzo się myliłem, pokazał dopiero czas.
Ze szpitala zadzwoniła do mnie moja przyszła teściowa.
– Nie denerwuj się, Tomuś, ale Basia zemdlała. Karetka przewiozła ją do szpitala i okazało się, że muszą jej przetoczyć krew – powiedziała matka Barbary.
– Ale co się stało? Nic jej nie jest? – bełkotałem przerażony.
– Nie, nie. Po prostu ma taką silną anemię – powiedziała cicho pani Izabela. – Basia zawsze miała problemy z nawracającą anemią, a teraz jeszcze ta dieta… Przesadziła i to są skutki. Ale tak poza tym wszystko okej, od tego chyba się nie umiera – powiedziała cicho mama Basi.
– Będę u was jutro, jakoś się wyrwę! – obiecałem.
Było ciężko, ale udało mi się załatwić sobie trochę wolnego. Do Szczecina gnałem wynajętym samochodem, jak wariat łamiąc jeden przepis drogowy za drugim. W szpitalu, na widok Baśki, prawie padłem! Moja narzeczona – do tej pory okaz zdrowia i witalności, wyglądała, jak ofiara jakiejś zarazy! Rumiane policzki wychudły i zapadły się, promienna dotąd cera zmatowiała i jakby pożółkła…
Basia wyglądała tak, jakby schudła przynajmniej piętnaście kilo, z czego chyba z osiem przez ten miesiąc, kiedy mnie nie było!
– Coś ty najlepszego narobiła, Basiula? – usiadłem na brzegu szpitalnego łóżka, zasypując ją pocałunkami. – I co zrobiłaś z włosami? – przeraziłem się nagle, przyglądając się smętnym i matowym pasmom, które narzeczona przefarbowała na jakiś ohydny odcień blond, który kojarzył mi się z żółtą pastą jajeczną!
– Chciałam coś zmienić, schudnąć, zaszaleć, ale… – przerwała i zaczęła płakać. – Ślub za trzy miesiące, a ja w szpitalu.
– Długo cię tutaj nie potrzymamy, dziewczyno – włączyła się w rozmowę uśmiechnięta pielęgniarka, podłączając Basi kroplówkę. Podobno kolejną tego popołudnia…
– Przepraszam cię, Tomuś – powtarzała Basia.
– To moja wina. Nie powinienem był wyjeżdżać. Przecież widziałem, na co się zanosi – powiedziałem.
Nie mogłeś przecież wiedzieć, że kiedy tylko wyjedziesz, w ogóle przestanę jeść – usłyszałem. – Przez kilka dni piłam tylko soki, potem przeszłam na same warzywa. Miałam zamiar zacząć coś jeść, ale wtedy zasłabłam i… resztę już znasz – rozpłakała się Basia.
– Ale dlaczego? Bo jakaś głupia Tośka powiedziała, że powinnaś schudnąć?! – wybuchłem. – Nerwy zostawiamy za drzwiami – mruknęła pielęgniarka.
– Nie wiem dlaczego. Bo sukienka na mnie źle leżała? Bo zawsze czułam się gruba? Bo nie wierzyłam, że tak naprawdę kochasz mnie taką, jaka jestem? Nie wiem… – Basia odwróciła głowę, wpatrując się w okno.
– Trzeba przełożyć ślub – szepnęła pani Izabela. – Niech Basia dojdzie do siebie, nabierze ciała.
– Nie ma mowy! – powiedziałem twardo. – Rozumiem, że Basia ma teraz problemy zdrowotne, ale do ołtarza chyba dojdzie? Znajdziesz siłę, co Basiek? – pogłaskałem jej wychudzoną dłoń. Spojrzała na mnie ze łzami w oczach, w końcu potakująco pokiwała głową, szepcząc:
– Jasne, że tak.
Pobraliśmy się w terminie. Nie potrafię opisać wzruszenia, jakie mnie ogarnęło na widok tej bladej chudziny, której przysięgałem miłość i wierność. Basia poszła do ślubu wymizerowana niszczącą dietą, ale chyba bardzo szczęśliwa. Kilka miesięcy później moja żona znów nabrała ciała. Włosy też wróciły do naturalnego koloru – po jajecznym blondzie nie ma już nawet śladu, co bardzo mnie cieszy.
I już tylko na naszych ślubnych zdjęciach widnieje ta dziwna, prawie obca Baśka – chuda jak szkapa, z zapadniętymi policzkami i przesuszoną strzechą blond włosów pod welonem.
– Wiesz co, Tomek? Tak sobie kiedyś pomyślałam… Może w któryś ładny weekend włóżmy ślubne ciuchy i poprośmy twojego brata, żeby zrobił nam jakąś sesję w plenerze? – powiedziała ostatnio Basia. – Tylko suknię będę musiała jakoś poszerzyć, bo już na pewno w nią nie wejdę – westchnęła.
– Nową ci kupię, albo coś się na tę okazję wypożyczy. Zostaw już tamtą nieszczęsną kieckę w szafie, dobrze? – uśmiechnąłem się, dodając, że pomysł z sesją w plenerze całkiem mi się podoba. Przynajmniej będzie co pokazać dzieciom i wnukom, bo inaczej pewnie by mojej Baśki nie poznały…
Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Zakochałam się w Januszu od razu. Gdybym wiedziała, że zamorduje mojego męża, dalej bym go kochała”
„Obrobiłem dom bandziora działającego w gangu porywaczy dla okupu. Tak odkryłem, gdzie jest moja siostra”
„Matka chciała mnie tylko dla siebie. Skłamała, że mój ojciec nie żyje. Nie zasłużyła na życie po tym, co zrobiła”