W małym miasteczku nie ma wielu perspektyw dla młodych ludzi. Kiedy mój syn zaczął dorastać, musiałam więc pogodzić się z myślą, że kiedyś wyjedzie za chlebem, i zostaniemy z mężem sami. Nie była to miła perspektywa, marzyła mi się bowiem starość blisko ukochanego jedynaka, ale rozumiałam, że taka jest kolej rzeczy.
Chciałam być w zażyłych relacjach z rodziną
– Wnuki będą do nas przyjeżdżały na wakacje – pocieszałam się.
Oboje z mężem już się ich nie mogliśmy doczekać i patrzyliśmy z nadzieją na każdą nową dziewczynę Mikołaja. Czy się okaże tą jedyną i zostanie naszą synową? No i w końcu nasz syn wybrał Darię. Pamiętam dobrze jej pierwszą wizytę u nas. Chyba jako jedyna z sympatii Mikołaja nie była wcale spięta, a przynajmniej na taką nie wyglądała. Po obiedzie od razu zaoferowała, że mi pomoże zmywać. Chociaż z zasady nie zaganiam gości od razu do kuchni, to tym razem uznałam, że być może będzie to dobra okazja ku temu, aby lepiej się poznać, pogadać.
Spodobała mi się, i kiedy Mikołaj kilka miesięcy później oznajmił nam, że się z Darią zaręczyli, byłam naprawdę szczęśliwa. Cieszyło mnie to, że mój syn chce założyć rodzinę jeszcze przed skończeniem 30 lat, nie ma zamiaru z tym czekać, jak wielu jego rówieśników. Wiedzieliśmy z Jerzym, że młodym nie będzie na początku łatwo, bo nie mieli w mieście mieszkania. Dlatego szykowaliśmy im prezent – 200 tysięcy złotych, które nam się udało odłożyć. Mieliśmy nadzieję, że wystarczy im to na wkład własny w mieszkanie, a na resztę wezmą kredyt.
Co do rodziców Darii, to wiedzieliśmy, że młodzi nie mają co na nich liczyć, nasza przyszła synowa pochodziła bowiem z rozbitej rodziny. Jej ojciec odszedł, kiedy miała kilka lat, zostawiając matkę z dziećmi. Przez lata z łaski płacił jedynie skromne alimenty i nie zanosiło się na to, aby zamierzał dać swojej pierworodnej jakikolwiek ślubny prezent. Daria nie chciała go nawet zaprosić na ślub, a ja nie naciskałam, uważając, że to są jej rodzinne sprawy.
– Będziesz musiał najwyraźniej sam jeden pełnić na weselu ojcowskie obowiązki – powiedziałam mężowi.
Do głowy mi wtedy nie przyszło, że mogłam wypowiedzieć te słowa w złym momencie, i że mojego męża na weselu także zabraknie… Jerzy jeszcze zdążył się ucieszyć z wiadomości, że niedługo zostanie dziadkiem – bo okazało się, że Daria do ołtarza pójdzie już z brzuszkiem – kiedy rozległy zawał zabrał go z grona żywych. Byłam w rozpaczy i przez wiele dni nie rozumiałam w ogóle, jak to się mogło stać!
Tak nagle? Dlaczego?
Przecież wprawdzie od kilku lat mąż chorował na serce, lecz lekarze cały czas uważali, że to jeszcze nic poważnego. Mikołaj był zdruzgotany śmiercią ojca i razem z Darią chcieli odłożyć ślub ze względu na żałobę. Nie pozwoliłam im jednak na to, pamiętając o dziecku. Chciałam, aby wnuk przyszedł na świat w normalnym, uświęconym sakramentem małżeństwie. Podczas ślubu nie mogłam jednak powstrzymać łez, uświadomiłam sobie bowiem, że teraz zostałam sama w swoim wielkim domu. Kiedy budowali go moi dziadkowie, to mieli nadzieję, że będą żyły w nim kolejne pokolenia naszej rodziny.
I tak przez moment było, wprowadzili się bowiem do niego moi rodzice, a potem my z mężem. W pewnym momencie mieszkały więc w tym domu aż 3 pokolenia. A teraz? Wyglądało na to, że zostałam sama jedna w ośmiu pokojach.
„Po co mi tyle miejsca? Co mam tam sama robić?” – zastanawiałam się po nocach zdruzgotana.
Koperta z listem do syna, w którym informowałam go, że w prezencie dostanie ode mnie i zmarłego ojca 200 tysięcy złotych, spoczywała w mojej torebce. Ja nie byłam jednak w stanie mu jej dać. Uświadomiłam sobie bowiem, że te pieniądze przypieczętują mój los. Młodzi zostaną w większym mieście, a ja na starość będę tłukła się po pustych pokojach w oczekiwaniu na wizytę wnuków.
W pewnym momencie przyszła mi jednak do głowy pewna myśl: a gdyby tak nie dać im tych pieniędzy? A zamiast tego uczynić Mikołaja współwłaścicielem domu? Może to skłoniłoby go do tego, aby z rodziną zamieszkał ze mną? Przyznam, że spodobała mi się ta myśl, i zastanawiałam się, dlaczego nie wpadłam na nią wcześniej. Współwłaściciel domu! Syn poczułby się tym uhonorowany, wziąłby odpowiedzialność za rodzinne gniazdo. No bo przecież inaczej mieszka się „u siebie”, inaczej się o taki dom dba.
Wiem coś o tym, bo pamiętam dobrze, że mimo wszystko czuliśmy się w tym domu z mężem przez wiele lat tylko gośćmi, dopóki żyli moi rodzice, prawowici właściciele. Ja go po nich odziedziczyłam, bo żadne z nich nie pomyślało o tym, żeby wcześniej wpisać mnie do księgi wieczystej.
– A ty jesteś pewna swojej decyzji? – zapytała mnie najbliższa przyjaciółka, która także bawiła się na weselu mojego syna.
Zwierzyłam jej się ze swoich planów
Zapytałam, co o tym sądzi.
– Nie boisz się?
– Czego? – byłam szczerze zdziwiona.
– No wiesz, różnie to bywa… Jeśli wynikną między wami jakieś tarcia, to lepiej, żebyś tylko ty była właścicielką.
– Jakie tarcia? To przecież jest mój syn! Znasz dobrze Mikołaja, zawsze się zgadzamy, a poza tym ja mu wierzę. Nigdy by nie mógł zrobić czegoś przeciwko mnie – zaprotestowałam z oburzeniem.
Monika jednak nie wydawała się do końca przekonana, mówiąc, że syn synem, i owszem, zna Mikołaja i wie, że jest fajnym facetem, ale taka synowa to potrafi czasami nieźle namieszać w życiu teściowej.
– Ale my się z Darią także ze sobą zgadzamy! To wspaniała dziewczyna! A poza tym dom daję synowi i tylko jemu, co zastrzegę w akcie notarialnym. Tylko Mikołaj będzie wpisany do księgi wieczystej – zapewniłam przyjaciółkę.
I od razu postanowiłam wprowadzić swoje zamierzenie w czyn. Syn był zaskoczony moją propozycją, a i synowa szczerze się wzruszyła tym, że wykazałam się taką hojnością. Trochę bałam się, czy mój plan zadziała, i oboje postanowią jednak zamieszkać w naszym małym miasteczku, ale dokładnie tak się stało! Przeważyła chęć, aby dziecko wychowywało się w dobrych warunkach, w domu z ogrodem.
– Wiele bym dała, aby w dzieciństwie mieć taki sad i móc się w nim bawić – cieszyła się synowa i czułam, że mimo odejścia Jerzego moje życie wskoczyło na dobre tory, że uratowałam rodzinę.
Kiedy na świat przyszła Malwinka, a 2 lata później Sebastianek, zdecydowałam się odejść na wcześniejszą emeryturę i poświęcić się wychowaniu wnuków. Przyznam, że wydawało mi się, iż osiągnęłam ideał. Oprócz męża, którego nadal głęboko w sercu opłakiwałam, nie brakowało mi niczego. W swojej naiwności sądziłam, że tak już będzie wiecznie… Nie wiem dzisiaj, czym musiałam sobie zawinić w poprzednim życiu, że los jednak postanowił mnie nie oszczędzać. Pozwolił mi uwierzyć w to, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a potem uderzył we mnie ze zdwojoną siłą.
Kiedy umierają rodzice, trudno nam się z tym pogodzić, ale jednak wiemy, że taka jest kolej rzeczy. Gorzej, gdy odchodzi współmałżonek – wtedy zastanawiamy się, dlaczego tak szybko nas opuścił, i czemu pierwszy odszedł, przed nami.
Ale co, kiedy umiera jedyne, ukochane dziecko?!
Rozpacz, którą się wtedy czuje, nie ma dna! Boże, ile ja bym dała za to, aby Mikołaj nie umarł! Życie swoje bym oddała, aby on mógł się nadal cieszyć swoim. Śmierć syna spadła na mnie nieoczekiwanie jak jastrząb na bezbronne pisklę. Na mnie i na jego młodziutką rodzinę. Malwinka miała przecież tylko 5 lat, a Sebcio 3 i żadne nie rozumiało, co to znaczy, że tata wyjechał na zawsze i już nigdy nie wróci.
– Przecież on zawsze wraca do mnie z każdej podróży służbowej! – płakała wnuczka, przyzwyczajona do tego, że ojciec, jako handlowiec, faktycznie co i rusz znikał z domu na kilka dni.
Ale zawsze przecież znowu się pojawiał i życie biegło znajomym, spokojnym rytmem. Jak miałam jej wytłumaczyć, że tym razem ta „służbowa podróż” nie będzie miała końca, bo jej tata miał wypadek samochodowy, w którym stracił życie? Sama tego nie rozumiałam, nie dopuszczałam do siebie myśli, że już nigdy nie zobaczę Mikołaja. Pocieszałam się jedynie tym, że nie zostałam sama, że jest ze mną Daria, i są moje wnuki.
Sądziłam, że we dwie jakoś poradzimy sobie z tym cierpieniem, może razem z niego wyjdziemy, pozbieramy się…
Daria ma prawo ułożyć sobie życie
I faktycznie, na początku byłyśmy dla siebie wsparciem. Daria stała się mi naprawdę bliska i nie poczułam niepokoju nawet wtedy, gdy uświadomiłam sobie, że połowę mojego domu to ona odziedziczyła po Mikołaju. Ona i moje wnuki, ale przecież dzieciaki były maleńkie i jako matka w pełni rozporządzała ich majątkiem. Mieszkaliśmy wszyscy razem jak dawniej, dzieląc się obowiązkami i wydatkami.
Aż minęły 2 lata od tragicznej śmierci Mikołaja… Naprawdę nie jestem nieżyciowa, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że moja synowa to jeszcze młoda kobieta. Wiedziałam, że kiedyś może poznać mężczyznę, który zastąpi u jej boku Mikołaja. Miałam tego świadomość, lecz na co dzień o tym nie myślałam. Tak było do czasu, gdy Daria zaczęła się z kimś spotykać... Początkowo wszystko przede mną ukrywała, mówiąc, że to tylko dawny kolega z klasy, z którym odnowiła znajomość po latach. Ale ja nie jestem głupia, wiedziałam, że ze zwyczajnym kolegą nie gada się godzinami przez telefon.
Tak, przyznaję także, poczułam ukłucie w piersi, myśląc o tym, jak szybko inny mężczyzna zastąpił w sercu mojej synowej Mikołaja, lecz przecież nie mogłam jej narzucić wiecznej żałoby. Kiedy więc w końcu przyznała, że spotyka się z tym Marcinem, i że to chyba coś na poważnie, dałam jej swoje błogosławieństwo. Mało tego! Byłam dla tego człowieka naprawdę miła, kiedy przychodził w odwiedziny do mojego domu i do moich wnuków. A oni oboje jak mi za to odpłacili?
Ona chce sprzedać mój dom
Jak to? Kiedy Daria postanowiła po raz drugi wyjść za mąż, poczułam, jak grunt lekko usuwa się spod moich nóg. Byłam bowiem pewna, że zamieszka ze swoim nowym mężem pod moim dachem i… sama nie wiem, czy mi się to podobało. Ale w sumie takie wyjście wydawało mi się najlepszym, bowiem za nic nie wyobrażałam sobie tego, by wnuki wyprowadziły się nie wiadomo gdzie. Za bardzo byłam związana z moimi skarbami i po śmierci Mikołaja tym bardziej potrzebowałam ich obecności.
Tymczasem Daria zadecydowała, że się wyprowadzą.
– Wybacz, mamo, ja ciebie bardzo kocham i szanuję, ale Marcin nie wyobraża sobie mieszkania pod jednym dachem z moją pierwszą teściową. Rozumiesz go, prawda? – usłyszałam. – To byłaby dziwna sytuacja…
– A gdzie będziecie mieszkać? – zainteresowałam się zdenerwowana.
– No, kupimy sobie jakieś mieszkanie. Jeszcze nie zadecydowaliśmy, gdzie. Najpierw musimy przecież sprzedać dom – odparła Daria.
– Jaki dom? Marcin ma dom? Nie wiedziałam! – wykrzyknęłam jak jakaś głupia, naiwna.
Moja synowa popatrzyła na mnie dziwnie, a ja jeszcze się nie domyśliłam. Musiała mi dopiero wyjaśnić , że ma na myśli połowę mojego domu! To znaczy tę część, którą odziedziczyła po moim synu.
– Chcesz sprzedać mój rodzinny dom nie wiadomo komu? – oniemiałam.
Zupełnie sobie nie mogłam tego wyobrazić, chociaż część, w której mieszkała Daria, stanowiła właściwie osobne mieszkanie.
– No a co mam z nim zrobić? – rzuciła synowa zaczepnie.
– Zostawić dzieciom! To przecież należy do nich! To ich dom po ojcu! – wykrzyknęłam.
– Ale one są jeszcze małe, a ja dzisiaj nie mam gdzie mieszkać z moim nowym mężem! – zaprotestowała Daria. – A poza tym, skąd mama wie, gdzie Malwinka z Sebkiem zechcą zamieszkać, kiedy dorosną. Może nawet wcale nie będą mieszkali w Polsce – wzruszyła ramionami.
– Nie możesz sprzedać połowy mojego rodzinnego domu! – stwierdziłam otwarcie. – Nie możesz!
– Owszem, mogę! Należy teraz przecież do mnie! – czułam, że synowa już podjęła decyzję, nie licząc się zupełnie z moim zdaniem. – A tak nawiasem mówiąc, to przecież może mama ode mnie odkupić tę część.
„Odkupić! Coś, co od tylu lat należało do mojej rodziny! Od tej… przybłędy! Fałszywej małpy!” – wszystko się we mnie zagotowało.
Nagle zadźwięczały mi w pamięci słowa mojej przyjaciółki, która już dawno mnie przecież ostrzegała przed taką sytuacją. Monika mówiła wyraźnie, że nie syna powinnam się obawiać, tylko synowej i – to straszne! – okazało się, że miała rację.
Sąd nie dopatrzył się uchybień…
Może bym i odkupiła tę połowę domu, mam przecież oszczędności, te 200 tysięcy, które chcieliśmy z mężem dać Mikołajowi w prezencie ślubnym. Sęk w tym, że to za mała kwota. Połowa mojego domu jest bowiem teraz warta 350 tysięcy i synowa nie chce nawet słyszeć o tym, aby miała dostać mniej. Oczywiście, spróbowałam także innego rozwiązania.
Dowiedziałam się od prawnika, do którego poszłam po radę, że Daria nie jest w stanie sprzedać połowy mojego domu bez pozwolenia sądu rodzinnego. Sąd bowiem musi sprawdzić, czy nie zostaną przy tym naruszone prawa dzieci mojego syna. Malwinka i Sebcio są przecież w połowie spadkobiercami Mikołaja, a więc właścicielami części domu. Niestety, kurator sądowy nie dopatrzył się żadnego działania na niekorzyść dzieci. Wręcz przeciwnie, podkreślił to, że oboje są związani uczuciowo z nowym partnerem matki, i zmiana środowiska może im tylko pomóc zapomnieć o traumie, jaką była śmierć rodzonego ojca.
W ten sposób przypieczętował los mój i połowy mojego domu na którym zawisł baner: „Do sprzedania”. Moje stosunki z byłą synową są chłodne i wątpię, aby dały się naprawić. Oto, co spotkało mnie za moją hojność i dobre serce. Kiedy o tym myślę, to jestem bliska zawału i czasami modlę się już nawet o śmierć. Bo co mi pozostało z tego życia?
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”