Nie żyje? Tatiana? Przepraszam, muszę usiąść, panie dyrektorze. Mój Boże! Moja Tatiana…
Wycofuję się do mojego kantorka i opadam na krzesło, patrząc na to drugie, na którym często siadywała ona, miłość mojego życia. Mieszam zaparzoną przed chwilą herbatę i patrzę na puszkę, w której zostało jej jeszcze trochę. Ta puszka i herbata to prezent od Tatiany. Ostatni prezent. Niczego już nie dotkną jej piękne, małe dłonie z białymi półksiężycami przy paznokciach.
Nie pasowała do tych czasów. Żyła przeszłością
Milion obrazów kołacze mi się pod przymkniętymi powiekami, a ja nie wiem, któremu dać pierwszeństwo, lecz najwyraźniej widzę właśnie te jej dłonie. Delikatnie pukające we framugę drzwi do mojego kantorka. Otulające porcelanową filiżankę, którą kiedyś u mnie zostawiła.
– Niech sobie tu stoi u pana, panie Michale – poprosiła. – Chyba bywam u pana częściej niż w swojej garderobie. A herbaty nie lubię pić do lustra.
Zrobiłem jej wtedy miejsce na półeczce, a potem drugie, dla puszki z herbatą, którą przyniosła następnego dnia.
– Tak pana opijam z tej herbaty, że aż mi wstyd. Proszę, to taka mała rekompensata – powiedziała, podając mi czarne pudełeczko z perłowymi zawijaskami, a ja uniosłem pokrywkę, wdychając zapach.
– Pięknie pachnie.
– Moja ulubiona – uśmiechnęła się. – Jaśminowa z nutką pomarańczy.
Jednak ten zapach wcale mi się z nią nie kojarzył. Dużo bardziej wolałem jej piękne perfumy. Delikatną werbenę z cytryną (wiem, bo kiedyś zapytałem ją, co to za zapach), która unosiła się z każdego jej stroju, otaczała ją całą.
Tatiana była wierna jednym perfumom tak samo jak bezbarwnemu lakierowi na paznokciach. Mój Boże! Jak ona się różniła pod tymi względami od koleżanek po fachu! Okrzyczane sławami sezonu, biegały po korytarzach teatru, rozsiewając zapach swoich mocnych perfum, które dusiły moją ukochaną werbenę.
Wiem, jestem może trochę niesprawiedliwy, ale ja po prostu… kochałem Tatianę i wszystko, co z nią związane. Te koronkowe sukienki, do których tylko ona potrafiła dobrać odpowiednie buciki, i te jej wszystkie chusty, w których dobrze wygląda tylko rasowa artystka.
Koleżanki próbowały ją naśladować, ale już lepiej było im biegać w wysokich kozakach i obcisłych spódnicach. To taka moda, która, za przeproszeniem, pasuje na każdy tyłek. Poza tym staroświeckość, w którą chętnie przebierała się Tatiana, nie pasowała do ich pospolitych twarzy.
– Nie nadaję się do tych czasów – powiedziała mi kiedyś. – Dobrze czuję się tylko w długiej sukni i w kapeluszu. Może dlatego wybrałam teatr. Te stroje i dekoracje… to bardziej mój świat niż ten rzeczywisty – dodała po chwili.
O, tak. Te stroje i rekwizyty pasowały do Tatiany jak do żadnej innej kobiety. Wyglądała w nich i jak księżna, i jak piękna, skromna pokojówka, zależnie od roli. Potem kostiumy odwieszała i wślizgiwała się we własne stroje. Zmywała też z twarzy wyrazisty makijaż. Tylko smutku nigdy nie zmywała. Ten smutek nosiła w sobie od zawsze. Jak dożywotnią rolę, którą napisało życie.
Skąd wiedziałem? Jestem dobrym obserwatorem. Smutek potrafi być wszechobecny. To przyjaciel samotności, której ja też zdążyłem zakosztować. I dla mnie teatr stał się ważniejszy od codziennego życia. Przecież ja tu także grałem. Grałem konserwatora, złotą rączkę, i otrzymywałem za to wynagrodzenie. Dobrze czułem się wśród pachnących starością, zakurzonych rekwizytów, a nawet wśród towarzyszącej spektaklom nerwowości.
– Nie chce mi się wracać do domu. Zaprosi mnie pan na herbatę? – Tatiana potrząsnęła nową paczuszką pachnących liści, którymi uzupełniałem puszkę.
Krzątałem się po kanciapie, podsuwając Tatianie krzesło i wstawiając wodę. Potem razem piliśmy nasz napój. Dwoje rozbitków życiowych, podróżujących na małej tratwie pośród fal.
Obserwowałem bez końca jej twarz, tak fascynujące mnie ciemnoniebieskie oczy i bardzo jasną skórę szyi, na którą opadały włosy zwinięte w luźny kucyk.
Chciałem dotknąć pieprzyka, który wyostrzał lewy kącik jej ust. Chciałem i nie mogłem. Strój konserwatora wyznaczał pewną nieprzekraczalną granicę. Podobną wyznaczyłby też garnitur, który nosiłem w danych czasach. Tatianę mogłem pieścić tylko wzrokiem i słowem. Choć kiedyś miałem jej głowę bardzo blisko serca. Na swoim ramieniu.
– Chyba zostawiłam u pana torebkę. – stanęła kiedyś w drzwiach kilka minut po tym, jak się rozstaliśmy.
Zajrzałem pod biurko. Była tam. Mała, wytłaczana w kwiaty, przypominająca bardziej torebkę dla lalki niż dla kobiety.
Tatiana sama była niewielkiego wzrostu, a zwiewne spódnice wcale nie powiększały jej drobnej figury. Moja księżniczka miała też małe stopy i małe uszy, które pięknie przylegały do jej głowy. Może właśnie ta jej drobna postura przekładała się na upodobanie do małych, choć niezwykle atrakcyjnych i rzucających się
w oczy dodatków. Nieduży zegarek, który nosiła na prawej dłoni, miał księżycową tarczę, a maleńki brylant w pierścionku świecił jaśniej niż krzykliwe biżuteryjne okazy na dłoniach innych aktorek.
Stała przede mną z wyciągniętą dłonią, która lekko drżała. Nieuważnie przewiesiłem długi pasek przez jej palce. Torebka zsunęła się na podłogę, a Tatiana niespodziewanie... wybuchnęła płaczem.
Ptaszyna odleciała do piękniejszego miejsca
– Wszystko wypada mi z rąk. Jakieś nieudane są – wyciągnęła do mnie te dłonie z księżycami paznokci jak po ratunek.
Najpierw zamknąłem drzwi, bo zaglądała już w nie Weronika, ciekawa każdej sensacji. Potem ostrożnie ująłem dłonie Tatiany w swoje i cicho powiedziałem:
– Nie są nieudane. Są wyjątkowe. Świat bywa nieudany, ale nie ty.
W jej wzroku nie było cienia zdziwienia na moje słowa i nawet na to, że jeden jedyny raz powiedziałem do niej „ty”. Przykryła tylko twarz rękoma, a jej głowa sama pochyliła się do mojego ramienia. Na tę krótką chwilę podparłem świat, który spadał jej codziennie na głowę.
Nie, nie zwierzyła mi się nigdy ze swoich bolączek i lęków. Tak samo jak ja nie obarczałem jej swoim życiem. Spotykaliśmy się tylko na krótkie chwile, na wycinki naszych codzienności, żeby odetchnąć.
– Będzie dobrze – próbowałem ją pocieszać. – Napijemy się herbaty?
Skinęła lekko głową i uśmiechnęła się z trudem, jeszcze przez łzy.
– To już będzie druga dzisiaj.
– Spokojnie, wystarczy jeszcze na co najmniej kilka filiżanek – zajrzałem do puszki, uważnie odmierzając liście do umytych przed chwilą naczyń.
Tatiana siedziała już na krześle, poprawiając włosy i pudrując sobie twarz. Jej podbródek jeszcze lekko drżał.
– Za parę dni przyniosę nowy zapas. To chyba na przeprosiny za dzisiaj – uśmiechnęła się niepewnie.
– Nie trzeba przepraszać – postawiłem przed nią filiżankę i usiadłem obok.
Znów rozmawialiśmy bardziej milczeniem niż słowami, lecz jeśli chodzi o Tatianę, nie przeszkadzało mi to. Nikogo innego nie zniósłbym siedzącego w moim kantorku i milczącego o niczym. Ale ona mogła tu siedzieć przez całą wieczność.
Moja Tatiana… Nie zdążyła uzupełnić zapasu herbaty. Nie wypije już ze mną kolejnej. A ja nie uchroniłem jej tymi swoimi krótkimi sesjami. Coś łyknęła. Mój ptaszek doleciał do piękniejszego miejsca.
– Pan chyba dobrze znał Tatianę, prawda? – dyrektor staje w drzwiach. – Często zachodziła tutaj do pana, prawda?
Nieproszony siada na krześle Tatiany, wzdycha ciężko, po czym mówi:
– Taka wiadomość… Trudno być samemu. Zrobi mi pan herbaty?
Ręką wędruje do puszki z perłowymi zawijaskami, ale cofa się w ostatniej chwili, widząc mój wzrok. Nastawiam wodę i w milczeniu zalewam zwykłą torebkę w moim kubku. Nikt nie ma prawa do moich wspomnień o Tatianie. Nikt.
Czytaj także:
„Przez wypadek straciłam urodę, męża i pracę. Sprawcy mojego nieszczęścia za to mają się wspaniale”
„Przyjęłam do domu bezdomnego mężczyznę. Dałam mu szansę, a on skradł to, co miałam najcenniejsze – moje serce”
„Mój mąż uparł się, że pies nie będzie spał w łóżku. Nie przez bakterie, ubzdurał sobie, że musi zachować hierarchię”