Spektakl przebiegał bez zakłóceń. Widzowie zafascynowani przedstawieniem żywo reagowali na to, co działo się na scenie. Co chwila burzliwymi oklaskami nagradzali aktorów. Jak zawsze najwięcej braw otrzymywała Aldona odtwórczyni roli Lukrecji, głównej bohaterki sztuki.
Nagle aktorka zaczęła charczeć, złapała się za szyję, po czym osunęła na podłogę. Rozległy się burzliwe oklaski. Publiczność sądziła, że tak było w sztuce. Pierwszy zorientował się Leon, grający jej kuzyna. Podbiegł do koleżanki i sprawdził puls.
– Lekarza! – krzyknął.
Publiczność wciąż klaskała. Wykręciłem numer pogotowia. Podbiegłem do leżącej na podłodze aktorki. Była blada jak ściana, nie oddychała. Leon starał się uciszyć publiczność.
– Proszę państwa – krzyczał do widzów – nasza koleżanka zemdlała, karetka już jedzie, proszę spokojnie czekać i zostać na miejscach.
Następnie, ocierając pot z czoła, zwrócił się szeptem do mnie:
– Ona chyba nie żyje…
Na sali było około 200 widzów siedzących naokoło sceny. Zaczęli podnosić się z miejsc, każdy chciał zobaczyć słynną aktorkę nieprzytomną, piękność leżącą na podłodze.
Zaczęły się przesłuchania. Byłem pierwszy
Aldona K. słynęła z nietuzinkowej urody. Kolorowe pisemka pełne były jej fotografii. Reporterzy śledzili każdy jej krok. Nie mogła spokojnie przejść ulicą, by nie zaczepił jej jakiś dziennikarz. Podobało jej się to, umiała wykorzystać swoje 5 minut. Nierzadko sama prowokowała sytuacje, które pomogłyby jej znaleźć się na okładkach.
Publiczność zaczęła tłoczyć się w pobliżu aktorki. Ludzie wychylali się z tłumu, robili zdjęcia komórkami. Z pomocą kolegów udało mi się nie dopuścić do wtargnięcia na scenę. Na szczęście wkrótce przyjechało pogotowie. Lekarz podszedł do kobiety.
– Nie żyje – stwierdził po chwili wnikliwego badania. – Nic tu po nas. Potrzebna jest policja.
Publiczność zaczęła głośno krzyczeć, niektóre panie płakały, zrobił się harmider trudny do opanowania. Na szczęście pojawiła się policja. Dowodził komisarz Adam G.
– Szanowni państwo – zwrócił się do publiczności. – Musimy ustalić, co tu się stało, dlatego proszę usiąść na swoich miejscach. Będziemy rozmawiali z każdym po kolei.
– Co pan ustalił? – zapytał po cichu lekarza badającego Aldonę.
– Na moje oko została otruta, ale czy na pewno i czym wykaże sekcja. To już nie moja działka – odparł.
– A więc morderstwo – mruknął policjant. – Tak właśnie myślałem…
Komisarz miał kilku pomocników, którzy zajęli się przesłuchiwaniem widzów w pomieszczeniach na zapleczu. Adam G. osobiście rozmawiał z personelem teatru i aktorami.
Zaczął ode mnie.
– Co to za sztuka? – spytał.
– Przedstawienie nazywa się „Przyjęcie”. Jego autorem jest Węgier. On zresztą gościnnie reżyserował spektakl.
– Czy jest tutaj, na miejscu? – przerwał mi komisarz.
– Nie, skądże – zaprzeczyłem. – Był tylko na kilku pierwszych przedstawieniach. Potem wyjechał.
– Widzę, że przyjęcie było… hm… prawdziwe – stwierdził, przyglądając się suto zastawionemu stołowi.
– Tak sobie życzył reżyser – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Uważał, że jedzenie musi być świeżo przygotowane, żeby widownia poczuła zapach prawdziwych potraw. W ten sposób chciał wywołać u widza dodatkowe wrażenia.
– Kto przygotowywał posiłki?
– Firma cateringowa wybrana przez reżysera spośród przedstawionych mu licznych ofert.
– Jak to było zorganizowane? Pan jako inspicjent wydawał te potrawy?
– Nie, nie… – pokręciłem głową. – Dania wnosili na scenę prawdziwi kelnerzy zatrudnieni przez firmę. To też był pomysł reżysera, chciał, żeby to wyglądało naturalnie. Dania były gorące. Musiały „dymić”, kelner przynosił je wprost z teatralnego bufetu, gdzie ma swoją bazę catering. Ja dbałem jedynie o to, by potrawy pojawiły się na scenie w przewidzianym przez reżysera momencie.
– Co jadła pani Aldona tuż przed tragedią? – padło kolejne pytanie.
– Chwileczkę – spojrzałem na stół. – Właśnie podano przystawki. To musiało być carpaccio z wołowiny.
– Jak to wyglądało?
– Potrawa wjechała na wózku, od razu podzielona na porcje dla wszystkich. Kelner brał talerze i po kolei podawał aktorom.
– Rozumiem… – mruknął komisarz, po czym gestem przywołał swojego asystenta i szepnął mu coś do ucha. – Zbadamy to – zwrócił się do mnie, po czym zadał kolejne pytanie: – Jaka była Aldona K.?
– Panie komisarzu, to widział każdy. Zjawiskowo piękna kobieta. Co tu więcej mówić? – zdziwiłem się.
– Pytam, jaka była jako człowiek, jako koleżanka z pracy?
– Nie była moją koleżanką! – prychnąłem. – Jestem inspicjentem, nie aktorem. Do personelu odnosiła się uprzejmie. Czasami z lekką nutką wyższości, czasami z pozycji wielkiej gwiazdy, bo gwiazdą była, ale grzecznie i uprzejmie.
– Z kim się przyjaźniła, spotykała? – dociekał komisarz.
– Panie komisarzu, o to proszę pytać aktorów. O ile wiem, z personelem się nie zadawała – odparłem.
– Dobrze, jest pan wolny, jutro po południu proszę wpaść do komendy podpisać zeznania – komisarz zakończył rozmowę, bo miał jeszcze do przesłuchania mnóstwo osób.
Nie liczyła się z nikim. Robiła, co jej się podobało
Usiadłem na widowni i przez chwilę obserwowałem pracę policji. Uśmiechnąłem się, widząc jak fotograf dokumentuje zestaw potraw na stole. Jakby to miało cokolwiek zmienić. Policjanci zabezpieczyli talerz, z którego jadła Aldona. Ciało aktorki w czarnym plastykowym worku zabrano do zakładu medycyny sądowej. „Koniec” – pomyślałem.
Kochałem się w niej na zabój. Zresztą jak wszyscy faceci. Pojawiła się w naszym teatrze półtora roku temu. Jako bohaterka kolorowej prasy i aktorka grająca w kilku produkcjach filmowych i telewizyjnych była dość popularna. Jednak nie każda serialowa gwiazdka dostawała poważne role teatralne. Wręcz przeciwnie. Granie w teatrze przed żywą publicznością to zupełnie co innego, niż wdzięczenie się przed kamerą. A jednak Aldona sprawdziła się całkiem dobrze. Miała talent, tego jej nie można było odmówić. Ale, trzeba przyznać, jej uroda też robiła swoje.
Z czasem okazało się, że wykorzystuje wszystko i wszystkich. Dostawała główne role w przedstawieniach, jak sądziliśmy nieprzypadkowo. Potrafiła sobie ludzi owinąć wokół palca. Knuła przeciwko innym. Skłócała ze sobą przyjaciółki. Na castingach opowiadała na przykład, że pani „X” nie ma czasu, bo dostała rolę w innym filmie, a pani „Y” zapadła na wstydliwą chorobę. Nikt nie sprawdzał tych opowieści. I tak wielu aktorkom przepadały role.
Chętnie też podrzucała tematy kolorowej prasie. A to, że pan „W” jest na odwyku, a to, że śliczna i uwielbiana przez publiczność aktorka „S” dokonała aborcji. Gazetki łykały każdą sensację. W kilku rodzinach doszło do burzliwych kłótni. Matka jednego z tuzów polskiej sceny zapadła na serce, gdy przeczytała insynuacje o homoseksualnych wyczynach syna. Sensacja goniła sensację.
Kiedy wreszcie wyszło na jaw, kto jest informatorem pismaków, w teatrze zapanowała lodowata atmosfera. Wszyscy w zespole odwrócili się od Aldony. Ona jednak nic sobie z tego nie robiła. Wiedziała doskonale, że mimo ostentacyjnej niechęci, żaden mężczyzna nie oprze się jej urodzie. Wystarczy, że kiwnie palcem, a zdobędzie każdego…
I ja wpadłem w sidła tej kobiety. Tak, dałem się uwieść Aldonie. Ponad pół roku temu, po jakimś bankiecie wylądowałem u niej w mieszkaniu. Do dziś nie wiem, jak to się stało. Ale stało się! Była cudowna, namiętna… Nie opuszczaliśmy łóżka przez trzy dni. Poczułem, że coś nas łączy, że możemy snuć wspólne plany. Szeptałem jej do ucha: „Kocham cię”, a ona odpowiadała to samo. Wróciłem do pracy we wspaniałym nastroju. Aldona pojechała do Wrocławia, gdzie nagrywała jakiś serial.
Gdy wróciła, chciałem od razu wziąć ją w objęcia i nosić na rękach. Byłem zakochany po uszy. Nie odwzajemniała mojej radości. W teatrze nie było warunków do rozmowy, ale wyczułem, że coś jest nie tak. Wieczorem zadzwoniłem do niej na komórkę. Nie odebrała. Pojechałem do jej domu, nikogo nie zastałem. Ewidentnie mnie unikała, a ja nie rozumiałem, o co chodzi. Byłem tak wygłodniały uczuć, tak nastawiony na miłość, że straciłem poczucie rzeczywistości. W końcu udało mi się umówić z Aldoną na mieście.
– Dlaczego mnie unikasz? – spytałem. – Dlaczego nie odbierasz moich telefonów? Dlaczego jesteś taka oschła? Przecież się kochamy!
– Zadajesz za dużo pytań – machnęła ręką zniecierpliwiona.
– Odpowiedz chociaż na jedno!
– Słuchaj… – westchnęła. – Te trzy dni to był miło spędzony czas. Ale minął i koniec. Nic nas nie łączy. Nazwijmy to „wydarzeniem higienicznym”! Mam swoje potrzeby. Miałam ochotę na faceta. Trafiłeś się akurat ty. Możesz sobie teraz wpisać do CV, że mnie bzykałeś. Ale pary z nas nie będzie, więc nie dzwoń do mnie, nie nachodź mnie, po prostu daj sobie spokój – powiedziała, po czym wsiadła do auta i odjechała.
Śmiała mi się w twarz! Jak tak można?
Stałem jak skamieniały i próbowałem zrozumieć, co się właściwie stało. Jak ta piękna, delikatna kobieta mogła mówić takie okrutne rzeczy? Przecież wcześniej twierdziła, że mnie kocha i będziemy razem. Wydawała się szczera, uwierzyłem jej… A może to był fragment jej roli w nowym serialu? Może tylko ćwiczyła? Może nie była sobą, może…? Minęło dużo czasu, zanim sam wsiadłem do samochodu. Jechałem powoli, nie zdając sobie sprawy, gdzie jestem i co robię. Wciąż brzmiał mi w uszach monolog Aldony i nie mogłem zrozumieć, dlaczego powiedziała te wszystkie słowa…
Wziąłem zaległy urlop. Myślałem, żeby wyjechać, ale przecież nie ucieknę od własnych uczuć. Udałem się więc do mieszkania Aldony, żeby spróbować z nią porozmawiać jeszcze raz. Tym razem przygotowałem sobie w myślach formułkę, która, jak sądziłem, chwyci ją za serce. Ale ona nie otworzyła mi nawet drzwi.
Do pracy wróciłem po 2 tygodniach. Już spokojny. Trzymałem się, byłem przygotowany, że ją zobaczę, że będzie mnie ignorować… Ale ona zachowała się zupełnie inaczej.
– Cześć, Jureczku! Wypocząłeś na urlopie? – zaćwierkała radośnie, przechodząc obok mojej budki.
Śmiała mi się w twarz! Na to nie byłem przygotowany… Poczułem się, jakbym dostał po gębie. Pociemniało mi w oczach. Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, zresztą Aldona nie czekała na odpowiedź. Weszła na scenę, gdzie rozpoczynała się właśnie próba do spektaklu „Przyjęcie”.
W „Przyjęciu” Aldona grała złą kobietę o imieniu Lukrecja. Była to sztuka o relacjach między ludźmi. Niby są przyjaciółmi, niby sobie pomagają, mogą na siebie liczyć… Aż tu nagle na jaw wychodzą wszystkie brudy. Okazuje się, że źródłem wszelkiego zła jest gospodyni, Lukrecja! Premiera przedstawienia zbiegła się z odkryciem, że za donosami prasowymi stoi właśnie Aldona. Wszystko układało się w spójną całość… Ten Węgier okazał się geniuszem, obsadzając Aldonę w roli Lukrecji.
Graliśmy „Przyjęcie” już drugi miesiąc. Recenzje były doskonałe. Na widowni komplet. Aldona w centrum zainteresowania. Nie mogłem patrzeć, jak promienieje szczęściem po tym, co mi zrobiła. Wydawało mi się, że cały czas się ze mnie śmieje. Któregoś razu pomyślałem, jak łatwo byłoby wszystko zakończyć… Wystarczy dodać do jednej z potraw truciznę. Jestem inspicjentem, mogę to zrobić tak, że nikt nie zauważy. Lukrecja jako gospodyni przyjęcia siedziała u szczytu stołu. Kelner najpierw podawał dania kobietom. Ona była pierwsza, musiała więc dostać pierwszy talerz.
No, ale oczywiście nie wprowadziłem swoich pomysłów w życie. Jakże bym mógł, przecież ją kochałem! Wygląda jednak na to, że ktoś zrobił to za mnie. Nic dziwnego, to zła kobieta była...
Czytaj także:
„Dziewczyna kisła ze złości, że nie rozpaczam po naszym rozstaniu. Myślała, że będę błagał o szansę, a ja szybko się pocieszyłem u innej”
„Po 2 nieudanych małżeństwach postanowiłam, że kończę z facetami. Trzymałam się tego, dopóki nie poznałam Mariusza...”
„Pokochałem kobietę 15 lat starszą od siebie. Ona nie chciała się wikłać w ten związek, ale połączyło nas… przeznaczenie”