Czekałam na ten moment od miesięcy – bożonarodzeniowy jarmark. Świąteczna magia, zapach pierników, grzane wino, muzyka w tle i te wszystkie maleńkie stoiska z rękodziełem. Wyobrażałam sobie, jak spaceruję w świetle lampek, z kubkiem grzańca w dłoni, uśmiecham się do sprzedawców i kupuję coś wyjątkowego – może bombkę, może domowy chlebek. Tylko w tym roku obiecałam sobie, że nie przesadzę z wydatkami.
Kasia, moja przyjaciółka, zawsze wyśmiewa moje uwielbienie dla takich miejsc: „To wszystko to pułapka na takich jak ty. Zapłacisz milion za kawałek piernika, a potem będziesz żałować”. Mimo to udało mi się ją wyciągnąć z domu.
Jarmark był jak z bajki
Migoczące girlandy ciągnęły się między budkami, a w powietrzu unosił się zapach cynamonu, pieczonych kiełbasek i ciepłego miodu. Tłumy ludzi krążyły między stoiskami, a dzieciaki biegały w czapkach z pomponami. Wszystko wydawało się idealne, dopóki nie spojrzałyśmy na ceny.
– Kasia, zobacz, jakie piękne drewniane aniołki! Może kupię jednego? – zauważyłam stoisko z rękodziełem.
– Aneta, ten aniołek kosztuje 120 zł. To połowa twojego budżetu na prezenty! – odpowiedziała z wyraźną dezaprobatą.
Westchnęłam. Może miała rację. Ale przecież to święta, czas radości, prawda?
Miałyśmy szok cenowy
Spacerowałyśmy z Kasią między stoiskami, a ja starałam się ignorować jej pełne sceptycyzmu spojrzenia. Faktycznie, ceny były absurdalne. Piernik w kształcie choinki – 30 zł. Bombka ze szkła – 80 zł. Nawet zwykłe korzenne ciastka kosztowały więcej niż normalnie.
– Kasia, zobacz tę gwiazdkę na choinkę! Idealnie pasowałaby do mojej kolekcji. – Wyciągnęłam rękę w stronę ozdoby.
– Za 50 zł? Aneta, to pewnie produkcja masowa z Chin. Daj spokój. – Kasia przewróciła oczami.
Skusił mnie bigos
Próbowałam zachować świąteczny nastrój, ale widok cen skutecznie gasił mój entuzjazm. W końcu stwierdziłam, że może coś do jedzenia poprawi mi humor. Stoiska z jedzeniem były oblegane, a zapachy sprawiały, że aż burczało mi w brzuchu. Wtedy zauważyłam go – starszego pana w zielonym fartuchu z szerokim uśmiechem. Nad jego budką widniał napis: „Bigos jak u babci!”.
– Zapraszam, zapraszam! Domowy bigos, najlepszy na jarmarku! Przepis mojej babci! – wołał Pan Janek, energicznie mieszając coś w wielkim garnku.
Zbliżyłam się, czując intensywny zapach kapusty, mięsa i przypraw.
– Ile za porcję? – zapytałam, już wyobrażając sobie smak ciepłego bigosu w zimny wieczór.
– Tylko 35 zł, młoda damo! Ale gwarantuję, że palce lizać! – odpowiedział Pan Janek z entuzjazmem.
– 35 zł za bigos? Serio? – wtrąciła Kasia, krzywiąc się.
– Ciii, Kasia. Chociaż raz odpuść. To przecież święta – spojrzałam na nią błagalnie, po czym zamówiłam porcję.
Bigos pachniał wspaniale, a ja, trzymając w dłoniach gorącą miseczkę, poczułam się znów jak dziecko na świątecznym rynku. Nie zważając na cenę, wzięłam pierwszy kęs. Smak był... no cóż, przeciętny. Nieco za słony, kapusta zbyt rozgotowana, ale ciepło rozchodzące się po ciele zrekompensowało mi tę drobną niedoskonałość.
– I co? Warty tej ceny? – zapytała Kasia z wyraźną kpiną.
– Może trochę drogo, ale smakuje dobrze – uśmiechnęłam się, udając, że nie żałuję.
Nie miałam pojęcia, że wkrótce przyjdzie mi za to gorzko zapłacić.
Pojawiły się problemy
Wieczorem, kiedy wróciłam do domu, czułam się najedzona i zadowolona. Bigos, choć drogi, miał swój urok – na moment przeniósł mnie w klimat babcinej kuchni. Kasia, jak zawsze, przesyłała mi żartobliwe wiadomości.
„Jak tam złoty bigos? Smakuje luksus?” – napisała.
„A jakże! Pewnie do jutra urosnę z dumy i kilogram od tej porcji” – odpisałam, choć sama nie byłam pewna, czy to była dobra decyzja.
Godzina później zaczęłam czuć ciężkość w żołądku. Nic wielkiego – zwykłe przejedzenie, pomyślałam. Położyłam się na kanapie, otuliłam kocem i włączyłam świąteczny film. W końcu co może być lepszego w grudniowy wieczór?
Nie było mi do śmiechu
Jednak wraz z upływem czasu coś zaczęło mnie niepokoić. Miałam wrażenie, że bigos siedzi w moim żołądku jak ołowiana kula. Pojawiły się pierwsze mdłości, które starałam się ignorować. „To pewnie dlatego, że zjadłam za szybko” – uspokajałam się w myślach, popijając herbatę miętową.
Około północy sprawy zaczęły wyglądać poważniej. Ból brzucha stawał się coraz bardziej dokuczliwy, a uczucie pełności zmieniało się w coś bardziej niepokojącego. Zadzwoniłam do Kasi, która nie kryła ironii:
– A nie mówiłam, że te jarmarki to tylko wielki kant? Pewnie bigos był z wczoraj, albo i sprzed tygodnia.
– Daj spokój, nie przesadzaj. To pewnie tylko chwilowe. Trochę za dużo zjadłam, to wszystko. – Próbowałam się bronić, choć sama nie brzmiałam przekonująco.
– Jeśli zaczniesz świecić jak choinka, dzwoń po karetkę. – Kasia roześmiała się, ale ja nie miałam już siły na żarty.
W łazience spędziłam kolejną godzinę, zmagając się z falami mdłości. Każda kolejna minuta sprawiała, że żałowałam tej decyzji coraz bardziej. Ostatecznie położyłam się spać z nadzieją, że rano poczuję się lepiej. Nie wiedziałam jeszcze, że to była tylko zapowiedź tego, co miało nadejść.
Byłam zła na siebie
Leżałam na kanapie, trzymając się za brzuch i próbując złapać oddech. Ból w żołądku powoli, ale nieubłaganie narastał, a ja czułam coś jeszcze – irytację. Na siebie, na tę przeklętą magię jarmarku i na to, jak łatwo dałam się złapać.
Co ja sobie myślałam? 35 zł za bigos? Za coś, co równie dobrze mogłam ugotować sama za grosze? Wróciły wspomnienia – te wszystkie kolorowe światełka, zapachy i ciepły uśmiech Pana Janka. W tamtej chwili to wszystko wydawało się tak autentyczne. Teraz widziałam to inaczej. To była gra. Chwytliwy marketing, który miał skusić takich naiwniaków jak ja.
Telefon zabrzęczał, a na ekranie wyświetliła się wiadomość od Kasi:
„Jak tam? Nadal uważasz, że bigos wart każdej złotówki?”
Wzięłam głęboki wdech i niemal odrzuciłam telefon na bok. Kasia miała rację od początku, a ja ją zignorowałam. Przewidywała to: ceny z kosmosu, jedzenie wątpliwej jakości, a ja, pełna świątecznego entuzjazmu, wpadłam w tę pułapkę jak dziecko w kolorowe światła choinki. Wszystko na tym jarmarku było piękne tylko na pierwszy rzut oka. Im dłużej o tym myślałam, tym większa złość narastała we mnie.
Złapałam poduszkę i rzuciłam nią o kanapę, ale to nie pomogło. Z każdą kolejną minutą czułam, że to ja byłam częścią tego problemu. Nikt nie zmuszał mnie, żeby wydać te pieniądze. Sama chciałam poczuć się wyjątkowo, przeżyć coś „świątecznego”. Cóż, dostałam swoje święta – z bólem brzucha i żalem.
Zacisnęłam pięści. W głowie pojawiła się myśl, że muszę coś z tym zrobić. Nie mogę zostawić tego bez komentarza. Kto wie, ile innych osób Pan Janek już nabrał?
Ale przede wszystkim musiałam poradzić sobie z własną lekkomyślnością. To bolało bardziej niż ten cały bigos w żołądku.
Aneta, 28 lat
Czytaj także: „Na Mikołajki chłopak podarował mi taniochę z marketu. Już miałam go rzucić, ale okazało się, że to ja dałam plamę”
„Sąsiadka zabawiła się w Mikołaja dla seniora. Nie chciałem darów z litości, ale gdy otworzyłem torbę, zmiękło mi serce”
„Na imprezie mikołajkowej dostałam prezent dla niegrzecznej dziewczynki. Za 9 miesięcy odbiorę go z porodówki”