Sytuacja robiła się coraz bardziej nieprzyjemna. Klientka stała nad wybebeszoną torebką i coraz bardziej podnosiła głos.
– W salonie była tylko pani i ja! Przecież wiem, że tu był! Jeszcze przed wejściem tutaj dzwoniłam do męża!
Chodziło o nowy smartfon, który jakimś cudem wyparował z jej eleganckiej torebki, kiedy siedziała na fotelu albo pod sauną. Miała, niestety, rację, tamtego dnia ruch był bardzo mały i od kiedy weszła, aż do momentu odkrycia braku telefonu nikt nie wchodził do salonu…
– Naprawdę bardzo mi przykro, ale przecież nie wyjęłam pani telefonu z torby – powtarzałam po raz setny. – Przez cały czas wisiała na wieszaku, a ja panią obsługiwałam…
– Ale ja raz wyszłam do toalety! – rzuciła tryumfalnie.
Aż się we mnie zagotowało, kiedy to usłyszałam. Ta kobieta rzucała mi w twarz oskarżenie o złodziejstwo!
– Możemy wezwać policję – powiedziałam powoli, powstrzymując się, by nią nie potrząsnąć. – Niech przeszukają cały salon, proszę bardzo.
Jestem niewinna! Ale jak mam to udowodnić?
Roześmiała się nieprzyjemnie.
– Czy pani sądzi, że policja wyśle tu jednostkę specjalną, żeby przeszukiwała wszystkie pomieszczenia? Chyba pani postradała rozum! – warknęła. – Proszę zadzwonić po swoją szefową – rozkazała, zakładając ręce na piersi. – Z nią to sobie załatwię.
Zadrżałam. Naprawdę wolałabym, żeby przyjechała tu policja i udowodniła tej kobiecie, że niczego jej nie ukradłam ani nie ukryłam. Byłam niewinna i wiedziałam o tym. Ale w którą wersję uwierzy pani Helena? Pracowałam u niej wprawdzie od dwóch lat i nigdy nie było na mnie skarg, ale niby dlaczego elegancka klientka, która robiła u nas kolor i podcinała włosy równo co cztery tygodnie, zostawiając spore sumy, miałaby kłamać?
Nie zdziwiłam się więc, że szefowa uwierzyła klientce, a przynajmniej tak to wyglądało.
– Bardzo mi przykro z powodu tej sytuacji – składała się przed nią cała w przepraszających uśmiechach. – Zajmę się osobiście tą sprawą, a tymczasem proszę przyjąć kupon na gratisowe farbowanie…
– Zostawiam swój numer do pracy! – klientka położyła na ladzie wizytówkę. – Oczekuję zwrotu telefonu albo pieniędzy w ciągu dwóch dni. Inaczej zgłaszam kradzież na policję. I słowo daję, będziecie mieć taką opinię w internecie, że salon padnie w tydzień! Nikt nie będzie przychodził w miejsce, gdzie się okrada klientki!
Kiedy wyszła, spojrzałam błagalnie na panią Helenę.
– Przecież wie pani, że ja jej niczego nie ukradłam. Nawet nie wiadomo, czy rzeczywiście miała ten telefon, wchodząc tutaj. Może zostawiła go w sklepie czy gdziekolwiek indziej…
– Wszystko jedno – właścicielka zakładu spojrzała gniewnie w okno. – Musimy oddać jej pieniądze albo tak nas obsmaruje, że nikt więcej do nas nie zajrzy… Była tu tylko pani i ona, musi pani zdobyć połowę pieniędzy. Ja wyłożę drugą połowę.
– Ale jak to? – do oczu nabiegły mi łzy. – Przecież ja nic nie zrobiłam! A taki smartfon kosztuje pewnie ze dwa tysiące złotych.
– Trzy tysiące osiemset, konkretnie – sprostowała, patrząc na kartkę z zanotowanym modelem telefonu. – I niech pani spojrzy na wizytówkę, ta babka jest prawniczką. Może nas pozwać albo kompletnie zniszczyć. Pewnie ma znajomości w policji, nikt nam nie uwierzy. Musimy ją ugłaskać.
Podziękowałam pani Helenie, że wierzy w moją całkowitą niewinność, ale problem pozostał. Oczywiście nie mogłam oddać telefonu, którego nawet nie widziałam na oczy, więc trzeba było udobruchać babę pieniędzmi. To była stała klientka, kilka razy przyprowadziła koleżanki, raz teściową. A nasz zakład ledwie dyszał.
Pani Helena kiedyś zatrudniała pięć fryzjerek, przed wielkim lustrem na całą ścianę były cztery stanowiska, a w recepcji nieustająco ktoś dopytywał o najbliższy wolny termin. Ale przyszedł covid, salon był zamknięty przez wiele miesięcy, a potem, kiedy już otworzyłyśmy, ludzie zbiednieli i modna fryzura czy trwała ondulacja przestały być już na szczycie listy priorytetów wielu dawnych klientek.
Odzyskałyśmy może ze trzydzieści procent z nich. Szefowa zwolniła dwie dziewczyny. Ona sama, ja i jeszcze Natalia, nasza stażystka, pracowałyśmy na zmianę przez siedem dni w tygodniu, ale i tak ledwie starczało na wynajem i opłaty za prąd.
– Nie możemy sobie pozwolić na utratę dobrej opinii – powtórzyła pani Helena, wyraźnie zasępiona. – To babsko musi dostać pieniądze, a na dodatek jeszcze będziemy musiały za darmo ufarbować jej włosy. Cóż, takie życie…
Zapożyczyłam się, sprzedałam rower. Trudno
Kiedy wróciłam do domu, spędziłam cały wieczór i połowę nocy na odtwarzaniu w pamięci wizyty tej prawniczki. Dobrze pamiętałam, że weszła, odwiesiła modny płaszczyk i torebkę na wieszak obok suszarek, a potem rozsiadła się na fotelu i zaczęła mi tłumaczyć jaki odcień blond sobie życzy. Nałożyłam dekoloryzator, potem farbę, a ona cały czas siedziała kamieniem przed lustrem. Torebka wisiała i nikt się do niej nie zbliżał. Potem rzeczywiście klientka poszła do toalety, w foliowym czepku na głowie, a ja wykorzystałam ten czas na zmycie smug farby z oparcia fotela.
Po godzinie z zadowoleniem przejrzała się w lustrze, pochwaliła moją pracę i zajęła się szukaniem portfela. No a kilka sekund później zaczęła krzyczeć, że ją okradłam.
W pierwszej kolejności zadzwoniłam do mamy.
– Kochanie, ja mam tylko sto osiemdziesiąt złotych do końca miesiąca… – mama była bardzo zmartwiona, że nie może mnie wspomóc pożyczką. – Może Agata ci pomoże?
Moja siostra jednak sama borykała się z problemami finansowymi. Od przyjaciółek uzbierałam w sumie osiemset złotych, ale to było za mało. Postanowiłam resztę pożyczyć w parabanku i sprzedać rower…
– To jak będziesz dojeżdżać do pracy? – zmartwiła się mama.
– Będę chodzić na piechotę – zagryzłam wargi.
Moja szefowa wzięła na siebie obowiązek uspokajania rozjuszonej klientki. Policzyła pieniądze, które zebrałyśmy, i wybrała numer z wizytówki. Przełączyła rozmowę na głośnik, żebym wszystko słyszała.
– Pani mecenas nie ma w kancelarii – poinformowała nas sekretarka, która najpierw przedstawiła się pełnym imieniem i nazwiskiem. – Ale jeśli zna pani numer na komórkę, to proszę zadzwonić, powinna odebrać.
– Tak, mam go na wizytówce… – pani Helena przejechała paznokciem po kremowym kartoniku.– Ale czy na pewno odbierze? Podobno zgubiła telefon i dlatego kazała dzwonić na numer stacjonarny… – zawahała się, bo nie powiedziała wcześniej, w jakiej sprawie dzwoni.
– Co takiego? Nie, ma telefon przy sobie – sekretarka była zdziwiona. – Ach, mówi pani o poniedziałku. Tak, pani mecenas zostawiła telefon w samochodzie, ale tylko na kilka godzin. Myślała, że ktoś go ukradł, ale się znalazł i teraz już odbiera połączenia. Może też pani zostawić wiadomość.
– Nie, dziękuję.
Pani Helena się rozłączyła i popatrzyłyśmy na siebie z mieszaniną osłupienia i oburzenia. A więc pani mecenas najpierw oskarżyła mnie o kradzież, potem zagroziła, że zniszczy nam reputację, zażądała prawie czterech tysięcy złotych, a potem „zapomniała” nam powiedzieć, że znalazła aparat we własnym aucie?!
Byłam dumna ze swojej szefowej
Pani Helenie bardzo zależało, by nie zniechęcać do nas klientek, ale była też kobietą dumną. Bez wahania wybrała numer komórki pani mecenas i się przedstawiła.
– W jakiej sprawie? – usłyszałam przez głośnik znajomy, choć tym razem ociekający uprzejmością głos. – Ach, fryzjerka… – ton nagle przestał być uprzejmy i stał się lekceważący. – No tak, sprawa jest nieaktualna, znalazłam aparat.
– I nie zadzwoniła pani, żeby nam o tym powiedzieć? – moja szefowa udała zdumienie. – Ani przeprosić moją pracownicę za bezpodstawne oskarżenia?
Po drugiej strony linii zapadła chwilowa cisza, ale w końcu nasza rozmówczyni nie po to była adwokatką, by się łatwo peszyć.
– Proszę pani – jej ton znowu był wyniosły i zimny. – Jestem bardzo zajętą osobą. Miałam sprawy w sądzie i spotkanie w prokuraturze, naprawdę nie miałam czasu na telefonowanie do pani. Telefon się znalazł i nie ma problemu, przecież nie wzięłabym od pani tych pieniędzy, na litość boską!
– Jest problem – przerwała jej pani Helena i nawet mnie ścierpła skóra, kiedy usłyszałam jej ton. – O ile wiem, można kogoś pozwać za oszczerstwa i pomówienia, prawda? A pani oskarżyła moją pracownicę o kradzież. Cóż, nie oczekuję, że teraz będzie pani w stanie wydusić z siebie przeprosiny, ale jeśli zamierza pani jeszcze kiedykolwiek odwiedzić nasz salon, spodziewam się, że osobiście przeprosi pani panią Dorotę. W przeciwnym razie nie zostanie pani już nigdy więcej u nas obsłużona. Życzę miłego dnia i żegnam.
Przez moment trwałam w stuporze, nie mogąc uwierzyć w to, że moja szefowa właśnie zbeształa w ostrych słowach jedną z ważniejszych klientek tylko po to, by stanąć po mojej stronie. Z trudem ukrywałam wzruszenie i lekki przestrach, że za ten akt odwagi zapłacimy plajtą salonu. W końcu z nieśmiałością zasugerowałam, że klientka pewnie się wścieknie.
– Nie obchodzi mnie to! – szefowa wyglądała jak anioł zemsty, brakowało jej tylko miecza i tarczy. – Nikt nie będzie zarzucał moim dziewczynom, że okradają klientów! Nie ma o czym mówić. No, zaraz mamy dwie klientki, proszę przygotować stanowisko.
Nasza pani prawnik nigdy już oczywiście nie pojawiła się w salonie, ale jakoś nie spowodowało to, że zakład zbankrutował. Oddałam pieniądze koleżankom oraz w parabanku i staram się nie pamiętać o sprawie.
Ale po tamtej sytuacji szefowa zainwestowała w szafki zamykane na kluczyk, w których klientki mogą przechowywać swoje torebki podczas zabiegów. Nie, nie chodzi o to, żeby chronić je przed nami czy innymi klientami. Chodzi o to, żeby chronić nas przed oskarżeniami o kradzież.
Bo trzeba pani Helenie przyznać, że dba o swoje dziewczyny i dobrą atmosferę w pracy. Pewnie dlatego nasz salon, mimo wielu trudności przetrwał i nawet zaczyna znowu być popularny wśród klientek. Takiej szefowej życzyłabym każdemu!
Czytaj także:
„Ukochany trafił do aresztu, bo moja córka rzuciła fałszywe oskarżenia. Uwierzyłam jej i teraz bardzo tego żałuję”
„Jestem fryzjerką i od niedawna pracuję na czarno. Chciałabym działać zgodnie z prawem, ale wtedy nie miałabym za co żyć”
„Chciałam być renomowaną fryzjerką, ale moje usługi były za drogie. Dopuściłam się więc oszustwa i... gorzko pożałowałam”