Ostatnio w państwowej telewizji powiedzieli, że takich jak ja do więzienia będą wsadzać i cały majątek zabierać. Bo jesteśmy złodziejami publicznych pieniędzy, pasożytami na zdrowej tkance społeczeństwa. Gdy to usłyszałam, to się aż zatrzęsłam ze złości.
Nie leżę do góry tyłkiem na zasiłkach z opieki społecznej, tylko ciężko haruję. A że nie płacę państwu wszystkich danin? No cóż… Chciałabym założyć działalność gospodarczą, pracować legalnie, ale w tym kraju to praktycznie niemożliwe. Człowiek ma do wyboru albo być uczciwym, biednym i głodnym, albo kręcić na boku i żyć w miarę godnie.
Wciąż musiałam wykłócać się o pieniądze
Jestem fryzjerką. Przez ostatnie cztery lata pracowałam w znanym salonie w centrum miasta. Choć ceny były tam bardzo wysokie, klientek nigdy mi nie brakowało. Jedna wychodziła, pojawiała się następna. I tak przez cały dzień. Panie doceniały moje umiejętności, kreatywność i sprawność. W przeciwieństwie do właścicielki salonu.
Choć dzięki mnie zbijała kokosy, płaciła mi nędzne grosze. I to często po terminie. A gdy upominałam się o swoje, wpadała w szał. Wrzeszczała, że ma bardzo wysokie koszty własne, że nie będzie dokładać do interesu i jak mi się nie podoba, to tam są drzwi.
Któregoś dnia po kolejnej takiej awanturze miałam dość. Zapakowałam do torebki swoje nożyczki, grzebienie, szczotki, maszynkę do strzyżenia włosów i po prostu wyszłam. Po świadectwo pracy wysłałam później męża, bo nie chciałam więcej oglądać tej larwy na oczy.
Gdy znalazłam się na ulicy, wpadłam w panikę. Co dalej? Wiedziałam, że z głodu nie umrę, bo Piotr, szczęśliwie, coś tam zarabiał, ale nie chciałam siedzieć w domu na jego utrzymaniu. Poza tym na jednej wypłacie długo byśmy nie pociągnęli. Kiedy więc trochę się uspokoiłam, zaczęłam szukać pracy.
Byłam w kilku salonach. Wszędzie słyszałam, że chętnie mnie przyjmą, ale za najniższą pensję plus premię. Żebym chociaż miała gwarancję, że dostanę to, co mi się należy, może i bym się zgodziła. Ale po rozmowach z już pracującymi tam fryzjerkami, zorientowałam się, że to tylko obietnice. I znów będę musiała wykłócać się o swoje.
Koniec końców postanowiłam, że na razie sobie odpocznę, a potem rozpocznę poszukiwania od nowa. Nie zamierzałam rejestrować się w urzędzie pracy. Sama się zwolniłam, więc zasiłek i tak mi się nie należał, a do ubezpieczenia zdrowotnego dopisał mnie po prostu mąż.
Nie odpoczywałam zbyt długo. Niecały miesiąc po tym, jak odeszłam z salonu, spotkałam przypadkowo na ulicy panią Ewelinę, swoją stałą klientkę. Gdy mnie zobaczyła, ucieszyła się.
– Pani Małgosiu, dobrze, że panią widzę! – zawołała radośnie. – Gdzie pani teraz pracuje? Bo jak chciałam się kilka dni temu zapisać, to usłyszałam, że pani odeszła.
– Rzeczywiście, podziękowałam za współpracę. I na razie jeszcze nigdzie nie pracuję. Rozglądam się… – odparłam zgodnie z prawdą.
– Jak to? To kto mnie ostrzyże, uczesze?! Niech pani zobaczy, jak ja wyglądam! Jak czarownica. A pojutrze mam bardzo ważne spotkanie – pokazała na swoje włosy.
– Przesadza pani. Fryzura jest jeszcze w porządku. Ale rzeczywiście wypadałoby ją trochę odświeżyć. Niestety ja się tym nie zajmę. Nie mam po prostu gdzie. Musi pani poszukać innej fryzjerki – rozłożyłam ręce.
Sama na to nie wpadłam. Namówiła mnie klientka
Pani Ewelina nie zamierzała się jednak tak łatwo poddać.
– Jak to, nie ma pani gdzie! Przecież może pani przyjść do mnie albo przyjąć mnie u siebie w mieszkaniu. Dostosuję się – wypaliła.
– Słucham? Nie brałam pod uwagę takiej możliwości… – przyznałam.
– Czemu? Przecież wszystkie przybory na pewno pani ma – odparła.
– Rzeczywiście, mam. Ale tak chyba nie wolno. Najpierw trzeba zarejestrować działalność, płacić podatki i w ogóle. Nie chcę mieć kłopotów… – miałam wątpliwości.
– Pani Małgosiu, będę z panią szczera. Nie obchodzi mnie, czy pani płaci jakieś tam podatki, czy nie. Interesuje mnie tylko porządek na mojej głowie. No to gdzie się umawiamy, u pani czy u mnie? Zapłacę tyle, co w salonie. Gotówką. Naprawdę bardzo mi zależy – podkreśliła.
– To może u pani – zgodziłam się, bo pomyślałam, że i tak nie mam nic do roboty, a każdy grosz się przyda.
– W takim razie czekam jutro o 9.00 – zapisała mi na kartce adres.
Pani Ewelina była bardzo zadowolona z nowej fryzury. Zawsze porządnie przykładałam się do pracy, ale tym razem miałam dla niej znacznie więcej czasu niż w salonie. Tam szefowa kazała mi pracować na akord. A u niej mogłyśmy porozmawiać, zastanowić się, wypróbować różne uczesania. Gdy się żegnałyśmy, zapytała, czy w razie czego może dać numer mojej komórki swoim koleżankom.
– Myśli pani, że ktoś będzie zainteresowany? – miałam wątpliwości.
– Pewnie. Nie tylko ja płakałam po pani odejściu – uśmiechnęła się.
– W takim razie bardzo proszę. Tylko wie pani… Po cichu i ostrożnie… – spojrzałam na nią znacząco.
– Wiem, wiem. Tylko zaufanym osobom. Takim, co język za zębami umieją trzymać i nie pytają o paragon – mrugnęła do mnie okiem.
Prawdę mówiąc, nie liczyłam specjalnie na zainteresowanie moimi usługami. Myślałam, że kobiety wolą się czesać w eleganckim salonie, siedząc przed lustrem w wygodnym fotelu. Bardzo się jednak myliłam. Już następnego dnia zadzwoniła kolejna klientka, a potem następne. Dwoiłam się i troiłam, żeby były zadowolone, więc polecały mnie swoim znajomym. Po kilku miesiącach miałam już tak napięty grafik, że z trudem się wyrabiałam. Wychodziłam bladym świtem i wracałam późną nocą.
– Może zaczęłabyś przyjmować niektóre panie u nas w domu? – zapytał któregoś dnia mąż.
– No coś ty… Nie chcę, żeby mi się obcy ludzie po mieszkaniu kręcili – skrzywiłam się.
– E tam, zaraz obcy. Przecież je prawie wszystkie dobrze znasz. A zobacz, ile czasu byś zaoszczędziła. W tej chwili z pół dnia tracisz na stanie w korkach i dojazdy. Mogłabyś go lepiej wykorzystać – przekonywał.
Na założenie firmy zwyczajnie mnie nie stać
Podumałam, podumałam, i doszłam do wniosku, że ma rację. Wygospodarowałam w małym pokoju trochę miejsca, kupiłam porządne lustro, półkę na kosmetyki i przybory, wygodny fotel i urządziłam w nim mini salonik fryzjerski. Od tamtej pory daję klientkom wybór. Mogą zamówić usługę u siebie, wtedy jest trochę drożej, lub przyjechać do mnie.
Ile zarabiam? Całkiem sporo. Gdy sobie przypomnę harówkę w salonie i te nędzne grosze, które płaciła mi szefowa, to zastanawiam się, dlaczego siedziałam tam aż tak długo. Teraz też pracuję dużo, lecz przynajmniej coś z tego mam. Ale tylko dlatego, że nie zarejestrowałam firmy.
Policzyłam dokładnie swoje dochody i doszłam do wniosku, że mnie na to zwyczajnie nie stać. Gdybym chciała być uczciwa, musiałabym wynająć lokal, odpowiednio go przystosować. No a potem płacić te wszystkie czynsze, podatki, składki. Duże, bogate przedsiębiorstwa może mają z czego płacić. Ale ja jedna? Nie!
Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że dużo ryzykuję. Wystarczy jeden anonim od „uczciwego” obywatela i zaraz zwali mi się na głowę skarbówka, kontrola z ZUS-u i Bóg jeden wie, skąd jeszcze. A wtedy wiadomo: grzebanie, szukanie, prześwietlanie i olbrzymie kary finansowe. Bo państwo, zamiast wspierać małych przedsiębiorców, woli ich straszyć i niszczyć.
Staram się więc być bardzo ostrożna. To, co zarobię, chowam do skarpety, a nie wpłacam do banku. Nie szastam pieniędzmi na lewo i prawo, nie paraduję po osiedlu w markowych ciuchach, ciągle jeżdżę starym, niepozornym samochodem. Klientki przyjmuję tylko znajome lub z polecenia. Zawsze oczywiście może trafić się jakaś szuja, która na mnie doniesie, ale taka jest cena pracy na czarno.
Zresztą, bardziej niż nielojalnych klientek, obawiam się wścibskich i zawistnych sąsiadów. Niektórzy są zajęci swoimi sprawami, ale są i tacy, którzy węszą, plotkują, zastanawiają się, co też ja w tym domu wyrabiam.
Jedna z sąsiadek wzięła mnie nawet ostatnio na spytki. Chciała koniecznie wiedzieć, dlaczego od pewnego czasu odwiedza mnie tyle osób. Odparłam z uśmiechem, że mam wiele przyjaciółek, które chętnie wpadają do mnie na plotki i kawę, ale nie wiem, czy uwierzyła. Na pewno zauważyła, że panie przychodzą z rozwianymi włosami, a wychodzą pięknie uczesane. Kto wie, może więc już siedzi przy biurku i skrobie anonim… Muszę bardziej uważać, wzmóc czujność.
Czytaj także:
„Anita dała się omotać egipskiemu habibi. Robert był w niej zakochany, ale mówiła, że Polacy to wymoczki przy Omarze”
„Mój syn jest ode mnie młodszy o 13 lat. Jego biologiczna matka zginęła w wypadku, gdy zaczął się mój romans z jego ojcem”
„W szkole byłem popychadłem, a rówieśnicy mi dokuczali. Dziś mam prawie 40 lat i nadal drżę na widok dawnego prześladowcy”
Przygotuj się na to, co niespodziewane, zabezpieczając swoją rodzinę i dobytek. Sprawdź, o ile taniej możesz to zrobić, wykorzystując do Link4 kod promocyjny z naszej strony!