Kobiety mają dobrą intuicję. Jeśli któraś podejrzewa swojego męża o zdradę, to w ogromnej większości przypadków ma ku temu podstawy. Siedząca przede mną kobieta wyglądała na jakieś czterdzieści pięć lat i sprawiała wrażenie osoby zdecydowanej oraz przebojowej.
– Mój mąż mnie zdradza – wypaliła bez żadnych wstępów.
– Skąd ta pewność? – spytałem uprzejmie.
– Przeczytałam w internecie.
Takich historii było dużo
– No tak… Ale skoro już piszą o tym w internecie, to do czego ja jestem pani potrzebny? – to nieco złośliwe, ale w zasadzie dość oczywiste pytanie na chwilę zbiło ją z tropu.
– Chodzi o to – zaczęła wyjaśniać, – że znalazłam w internecie stronę, gdzie opisano kilka symptomów, po których można się zorientować, że coś jest nie tak w związku.
– Aha – mruknąłem. – Zatem proszę mi opowiedzieć o symptomach, jakie pani zaobserwowała u swojego męża.
– Po pierwsze, rzucił palenie. Kopcił dwie paczki dziennie, aż tu nagle przestał z dnia na dzień. Po drugie, nie rozstaje się ze swoją komórką, a jak telefon dzwoni, to wychodzi do drugiego pokoju, żeby porozmawiać. Po trzecie, dwa razy w tygodniu wraca z pracy później o dwie godziny i tłumaczy się, że miał jakieś zebranie albo coś w tym stylu. Po czwarte, w weekendy odwiedza regularnie swojego brata i siedzi u niego do nocy. Ponoć pomaga mu w remoncie, a przecież wiem, że ma dwie lewe ręce do takich robót. Po piąte wreszcie, przestała go boleć noga…
– Przepraszam, ale to akurat chyba dobrze, prawda? – wtrąciłem.
– Tak, ale miał coś z biodrem i z kolanem, trzy lata się to ciągnęło, aż tu nagle tak sam z siebie się wyleczył? Mało prawdopodobne.
W zamyśleniu podrapałem się po brodzie.
– Fakt – przyznałem w końcu. – Więc czego pani ode mnie oczekuje?
– Dowodów zdrady bądź niewinności – odparła bez owijania w bawełnę.
– Cóż… muszę panią ostrzec, że przy tego rodzaju sprawach w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto dowody będą świadczyć raczej na niekorzyść pani męża. Zdaje sobie pani z tego sprawę?
Z powagą skinęła głową
Podsunąłem jej do podpisania kilka dokumentów, sprawdziłem jej tożsamość, bo taki jest wymóg ustawy, i wyjaśniłem, jak ma zainstalować nadajnik GPS w samochodzie męża.
– My tego zrobić nie możemy – wyjaśniłem – bo prawo nie zezwala, ale pani może ten nadajnik umieścić na przykład pod siedzeniem kierowcy. I wtedy będzie pani wiedzieć, gdzie w danej chwili przebywa małżonek, a przynajmniej gdzie jest jego samochód. Nasz pracownik przeszkoli panią w używaniu specjalnej aplikacji, więc kiedy zadzwonię, poda mi pani lokalizację.
– Nie będziecie go śledzić cały czas?
– Możemy, ale… po co? Przecież kiedy siedzi w pracy, to nie ma sensu, żeby ktoś tkwił przed biurem i czekał na niego. Poza tym to by znacznie więcej kosztowało.
Ustaliliśmy jeszcze kilka szczegółów i rozstaliśmy się w atmosferze pełnego zrozumienia oraz w poczuciu wspólnoty celów. Dwa dni później, w sobotę, klientka zadzwoniła, że jej mąż jedzie właśnie do brata. Poznałem już wcześniej adres, więc też podjechałem na miejsce. Zjawiłem się nawet wcześniej niż figurant, znalazłem dogodny punkt obserwacyjny, zaparkowałem, rozłożyłem siedzenie i ustawiłem pod odpowiednim kątem lusterko. W pogotowiu miałem aparat fotograficzny i kamerę. Figurant nadjechał dziesięć minut później. Zaparkował na wprost domu brata, wysiadł, zamknął auto i wszedł do budynku. Po kwadransie otworzyły się drzwi od garażu willi i wyjechało z nich auto terenowe.
Ruszyłem za nim
W środku siedział obserwowany przeze mnie mąż klientki. Czyli nastąpiła klasyczna podmianka – bo jego auto zostało przed domem brata i GPS wykaże, że wóz cały czas tkwił w miejscu. Tymczasem on innym samochodem udał się… Właśnie, gdzie? Dotarliśmy już do rogatek miasta. Na wylotówce jego wóz nieco przyspieszył, ale nie miałem problemów z utrzymaniem kontaktu wzrokowego. Po jakichś stu metrach nagle zwolnił i skręcił w leśną drogę. Manewr miał na celu zdemaskowanie potencjalnego ogona, ale przecież nie ze mną te sztuczki. Spokojnie pojechałem dalej, kątem oka sprawdzając, że zaparkował pięć metrów w głębi lasu, i skręciłem w następną leśną przecinkę. Chwyciłem aparat i pobiegłem przez las. Po trzydziestu metrach stałem już za kępą krzaków i z ukrycia obserwowałem, co też mój figurant wymyśli tym razem. Ale przyznam, że widok mnie zaskoczył.
Facet wysiadł z samochodu ubrany w obcisły strój, wyciągnął z bagażnika rower górski, wsiadł na niego i popedałował w głąb lasu. Cyknąłem cztery fotki, a potem czekałem. Wrócił po dwóch godzinach, zziajany tak, że albo urwał się rowerkiem do kochanki, albo zrobił co najmniej trzydzieści kilometrów po wertepach, pedałując przez cały czas jak wariat. Zanim skończył się pakować do samochodu, ja już byłem przy swoim wozie. Śledziłem go przez całą drogę powrotną do domu brata. W głowie mi się nie mieściło, że gość urywa się żonie, żeby pośmigać na dwóch kółkach, ale w sumie nie takie numery już w życiu widziałem. We wtorek zadzwoniła klientka z informacją, że jej mąż znów ponoć ma jakieś zebranie i musi zostać dłużej w pracy. Ale sprawdziła w aplikacji i jego samochód zamiast stać, stale się przemieszcza. Poprosiłem o współrzędne podawane na bieżąco przez telefon i pojechałem. Szare auto zaparkował na przedmieściach, przed sporym pawilonem usługowo-handlowym.
Stanąłem kawałek dalej i znów zrobiłem kilka zdjęć.
Facet wysiadł z samochodu, zamknął drzwi, poprawił krawat, ruszył chodnikiem i wszedł przez przeszklone drzwi do… gabinetu dentystycznego. Romans z dentystką nie jest wykluczony, ale to raczej mało prawdopodobne, żeby spotykał się z nią w jej własnym gabinecie. No, chyba że to go jakoś dodatkowo kręci. Wysiadłem z auta i poszedłem za nim. W poczekalni nie było specjalnego tłoku, a charakterystyczny zapach od razu wywrócił mi flaki na drugą stronę. Jak każdy normalny facet nie cierpiałem gabinetów dentystycznych i zawsze omijałem je szerokim łukiem. Teraz się nie dało – taka praca. Mężczyzna siedział w głębokim fotelu, wiercił się, co chwilę zerkał na zegar wiszący na ścianie i udawał, że czyta jakiś kolorowy magazyn. Był wyraźnie zdenerwowany. Siadłem obok niego i postanowiłem odegrać współtowarzysza niedoli.
– Strasznie tutaj, co nie? – rzuciłem cicho w przestrzeń. – I jeszcze ten zapach…
– Nie znoszę go – odpowiedział szybko, jakby miał wielką ochotę na pogawędkę. – Nie znoszę go raz w tygodniu, od trzech miesięcy – zaśmiał się nerwowo.
– To jakaś poważniejsza rzecz? – zainteresowałem się życzliwie.
– Wymieniam wszystkie plomby, parę ubytków do zrobienia też się przy okazji znalazło – wymamrotał i westchnął. – Czego się nie robi dla ukochanej kobiety?
Czyli jednak…
– A ona jest tego warta? – zaryzykowałem.
Energicznie pokiwał głową.
– A żona wie? – zażartowałem i ruchem brody wskazałem obrączkę na jego palcu.
Znów się zaśmiał.
– Nie wie i wolałbym, żeby się nie dowiedziała – powiedział. – To niespodzianka.
Z lekka mnie zamurowało.
– To dla niej to wszystko? – spytałem.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem
– No a jak? – odparł. – Dentysta, rower, masaż raz w tygodniu u fizjoterapeuty… Palenie rzuciłem po trzydziestu latach – wyznał. – Bo wie pan, moja żona jest dziesięć lat młodsza, a ja ostatnio trochę się zapuściłem… Biodro mi zaczęło wysiadać, ale się bałem, że bez operacji nie da rady, na szczęście wystarczyły zastrzyki plus fizjoterapia. Do dentysty całe życie bałem się chodzić, ale w końcu się przemogłem. Na rowerze dla kondycji i zrzucenia paru kilogramów śmigam, ale też w tajemnicy, nie tylko przed żoną. Bo jakby się wydało, że dyrektor w firmie budowlanej w obcisłych gatkach zapyla po lesie, śmiech na sali normalnie…
Pojawiła się pielęgniarka i gestem zaprosiła figuranta do gabinetu. Uścisnął mi rękę i poszedł. Naprawdę miał silną motywację. Pewnie kochał swoją żonę, tak po prostu, niemniej trochę się wstydził swoich „ekstrawagancji”, stąd te tajemnice. Mój zawód uczynił ze mnie cynika i pesymistę, jednak tym razem mąż okazał się niewinny. Powiedziałem klientce o rowerze, dentyście i masażach, pokazałem zdjęcia, ale poprosiłem też, żeby zachowała to dla siebie. Niech facet ma trochę radości z niespodzianki, którą szykuje od miesięcy. Ona zaś niech się cieszy, że choć statystyki są niekorzystne, to jednak jej mąż znajduje się w jednym procencie wiernych facetów.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”