„Klaudia miała być po syna o 20. Spóźniła się prawie 3 godziny. Byłam już u kresu wytrzymałości”

kobieta która ma dosyć syna koleżanki fot. Adobe Stock, Drobot Dean
Czas mijał, ona nie odbierała telefonu, my słanialiśmy się na nogach. Może coś się stało? Diabli wiedzą, gdzie Klaudia poszła i z kim, mało to świrów krąży po mieście? Gdy wróciła, myślałam że szlag mnie tam trafi na miejscu. Ten smarkacz zrujnował mojemu synowi imprezę, unicestwił nowy dywan, a ja mam się jeszcze cieszyć?!
/ 27.05.2021 14:27
kobieta która ma dosyć syna koleżanki fot. Adobe Stock, Drobot Dean

Weszłam do klasy lekko spóźniona, dosłownie krok przed nauczycielką, rozejrzałam się i nawet przez chwilę nie miałam wątpliwości, gdzie powinnam usiąść.

– Nowa? – szczupła dziewczyna z koczkiem na czubku głowy podała mi dłoń. – Cześć, Klaudia jestem.
– Boguśka – przedstawiłam się, poznając pierwszą osobę związaną z nową szkołą syna.
– Rany boskie, a to kto? – wyrwało mi się na widok wyelegantowanej czterdziestki podchodzącej do biurka wychowawczyni z plikiem kartek, które chwilę wcześniej wyjęła ze skórzanej aktówki.
– Cyrk – odpowiedziała szeptem Klaudia. – Patrz i płacz.

Siedziałyśmy, pochylając się coraz niżej nad ławką w stłumionym chichocie, gdy wyniosła bizneswoman przedstawiała nauczycielce wykreślone przez siebie plany osiągnięć córki na najbliższy rok.

– Tu i tu – stukała krwistą hybrydą w zakreślone rubryczki. – I tutaj jeszcze… Oczekuję współdziałania i kontaktu. Zostawię pani kopię, proszę – zakończyła wreszcie i wróciła na swoje miejsce, nie obdarzając reszty rodziców nawet spojrzeniem.

Rany boskie – pomyślałam w panice – Gdzie ja posyłam mojego Benia?

A tak się cieszyłam, że się wreszcie przeprowadziliśmy!

– Tylko ta mamuśka jest świrnięta – Klaudia uznała za stosowne mnie pocieszyć. – Nauczycielka jest w porządku, dzieciaki też oblecą.

Po zebraniu rozmawiałyśmy jeszcze chwilę na parkingu. Cieszyłam się, że tak szybko znalazłam bratnią duszę, i miałam nadzieję, że także Beniowi przypadnie do gustu synek Klaudii.

– Zawsze w środy po szóstej jestem z młodym na basenie. Wpadnij, jest darmowa nauka pływania – powiedziała nowa koleżanka. – Jakiś projekt unijny. Trener wygląda tak, że majtki same spadają – puściła mi oko.
– Ale ja mam męża – wyjaśniłam, zbulwersowana jej bezpośredniością.
– To nawet lepiej – roześmiała się. – Nie będziesz mi wchodzić w paradę!

Synku, wiesz, nie wypada nie zaprosić jednego kolegi

Wiadomo, jak jest po przeprowadzce – człowiek nie bardzo ma czas na spotkania towarzyskie, ba, na jakiekolwiek przyjemności! Wciąż plączą się jacyś fachowcy, wydzwaniają kurierzy, wychodzą na jaw usterki, o których poprzedni właściciele zapomnieli wspomnieć… Planowaliśmy z Jackiem parapetówkę, ale termin tak się przesuwał, że w końcu stała się mitem. To chociaż na ten basen wyskakiwaliśmy z Beniem co środę, żeby się odstresować.

Młody coraz lepiej radził sobie w wodzie, ja starałam się zrelaksować, choć nie było to łatwe, bo Klaudia tak zawzięła się na trenera, że czasami nie była już w stanie skupić uwagi na synu.

– Nic mu nie będzie – machała ręką, gdy próbowałam jej zasugerować, by jednak zajęła się pilnowaniem dziecka. – Smarkacz jest nieśmiertelny, wielokrotnie sprawdzone!

Może i Marcinek miał siedem żywotów jak kot, ale mój Benio, na którego uporczywie wskakiwał przy lada okazji, na pewno nie. Wzięłam w końcu chłopaka na bok i zapowiedziałam, że jeszcze raz to zrobi i pogadamy inaczej. Chyba wyglądałam przekonująco, bo obrał inną ofiarę. W kwietniu Beniamin ma urodziny i już wcześniej zaplanowaliśmy, że będzie mógł zaprosić kilka osób z klasy na małe przyjęcie. Zawsze to jakiś krok w kierunku przełamania lodów i nawiązania bliższych znajomości! Marcinek, rzecz jasna, siłą rzeczy znalazł się na liście gości, chociaż syn nie był tym zachwycony.

– Ja go nie za bardzo lubię, mama – wyznał mi syn w chwili szczerości. – Strasznie się rozbija.
– Ale pani Klaudii będzie przykro – wyjaśniłam. – Dajmy mu szansę, co? W domu przecież nie będzie tak szalał jak na basenie.

Cóż, myliłam się. Stary człowiek, a głupszy od siedmiolatka. Marcinek zdominował całą imprezę: najpierw rozlał sok, potem nie spoczął, dopóki nie zjadł tortu do ostatniego okruszka. Następnie, co było do przewidzenia, zwymiotował.

– Wiesz, myślałem, że lubię dzieci – oświadczył mój mąż, gdy już zwinął cuchnący dywan i wyniósł go na balkon. – Ale dla tego skurczybyka zrobię wyjątek. Lepiej, żeby nie doczekał chwili, gdy odkryję w sobie mordercę niewiniątek.
– Spokojnie, Jacuś – przytuliłam go. – O ósmej przyjdzie Klaudia i go zabierze. Odetchniemy.
– Czemu tak późno? – zareagował przytomnie. – Czy impreza nie kończy się o siódmej?
– Obiecałam, że przechowamy go trochę dłużej… Umówiła się z kimś. Wiesz, jak trudno się wyrwać samotnej matce na randkę?

O dziewiątej Marcin wciąż był u nas. Nie wydawał się stęskniony, zdążył już pootwierać wszystkie prezenty Benia, a potem rozsiadł się przed telewizorem i stwierdził, że jeszcze nie jadł kolacji. Czas mijał, jego mama nie odbierała telefonu, my słanialiśmy się na nogach. Może coś się stało? Diabli wiedzą, gdzie Klaudia poszła i z kim, mało to świrów krąży po mieście?

Cholera, że też znowu mój refleks nawalił…

Miałam już dzwonić na pogotowie, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi.

– Strasznie cię przepraszam, Bogusiu… – Klaudia stała skruszona na progu. – Chyba się spóźniłam.
– No wiesz, jest wpół do jedenastej – uświadomiłam ją. – Mogłaś przynajmniej zadzwonić!
– Nie pomyślałam o tym – uśmiechnęła się przepraszająco. – W miłym towarzystwie czas tak szybko płynie… Zapomniałaś już, jak to jest?
– Aż tak miło, żeby nie odbierać połączeń? I żeby zapomnieć, że ma się dziecko? – wkurzyłam się.
– Hej, nie bądź taką matroną – przewróciła oczami. – Świetnie się bawiłam. Jako moja przyjaciółka powinnaś się raczej cieszyć, co nie?

Myślałam, że szlag mnie tam trafi na miejscu. Ten cholerny smarkacz zrujnował mojemu synowi imprezę, unicestwił nowy dywan, a ja mam się jeszcze cieszyć?!

– Mamo, jestem głodny – Marcin pojawił się znienacka jak diabeł z pudełka. – I rzygałem po ich torcie.
– Moje biedactwo – przypadła do niego jak wzór troskliwości. – Mój pisklaczek… Wiesz co, Boguśka? – wionęła mi winnym oddechem w twarz. – Nie spodziewałam się… Może i nawaliłam, ale żeby dziecko truć!

Co za bezczelne babsko! Nie mogę odżałować, że mnie zatkało i tylko stałam jak cielę, zamiast jej nawrzucać! 

Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy

Redakcja poleca

REKLAMA