Weszłam do klasy lekko spóźniona, dosłownie krok przed nauczycielką, rozejrzałam się i nawet przez chwilę nie miałam wątpliwości, gdzie powinnam usiąść.
– Nowa? – szczupła dziewczyna z koczkiem na czubku głowy podała mi dłoń. – Cześć, Klaudia jestem.
– Boguśka – przedstawiłam się, poznając pierwszą osobę związaną z nową szkołą syna.
– Rany boskie, a to kto? – wyrwało mi się na widok wyelegantowanej czterdziestki podchodzącej do biurka wychowawczyni z plikiem kartek, które chwilę wcześniej wyjęła ze skórzanej aktówki.
– Cyrk – odpowiedziała szeptem Klaudia. – Patrz i płacz.
Siedziałyśmy, pochylając się coraz niżej nad ławką w stłumionym chichocie, gdy wyniosła bizneswoman przedstawiała nauczycielce wykreślone przez siebie plany osiągnięć córki na najbliższy rok.
– Tu i tu – stukała krwistą hybrydą w zakreślone rubryczki. – I tutaj jeszcze… Oczekuję współdziałania i kontaktu. Zostawię pani kopię, proszę – zakończyła wreszcie i wróciła na swoje miejsce, nie obdarzając reszty rodziców nawet spojrzeniem.
Rany boskie – pomyślałam w panice – Gdzie ja posyłam mojego Benia?
A tak się cieszyłam, że się wreszcie przeprowadziliśmy!
– Tylko ta mamuśka jest świrnięta – Klaudia uznała za stosowne mnie pocieszyć. – Nauczycielka jest w porządku, dzieciaki też oblecą.
Po zebraniu rozmawiałyśmy jeszcze chwilę na parkingu. Cieszyłam się, że tak szybko znalazłam bratnią duszę, i miałam nadzieję, że także Beniowi przypadnie do gustu synek Klaudii.
– Zawsze w środy po szóstej jestem z młodym na basenie. Wpadnij, jest darmowa nauka pływania – powiedziała nowa koleżanka. – Jakiś projekt unijny. Trener wygląda tak, że majtki same spadają – puściła mi oko.
– Ale ja mam męża – wyjaśniłam, zbulwersowana jej bezpośredniością.
– To nawet lepiej – roześmiała się. – Nie będziesz mi wchodzić w paradę!
Synku, wiesz, nie wypada nie zaprosić jednego kolegi
Wiadomo, jak jest po przeprowadzce – człowiek nie bardzo ma czas na spotkania towarzyskie, ba, na jakiekolwiek przyjemności! Wciąż plączą się jacyś fachowcy, wydzwaniają kurierzy, wychodzą na jaw usterki, o których poprzedni właściciele zapomnieli wspomnieć… Planowaliśmy z Jackiem parapetówkę, ale termin tak się przesuwał, że w końcu stała się mitem. To chociaż na ten basen wyskakiwaliśmy z Beniem co środę, żeby się odstresować.
Młody coraz lepiej radził sobie w wodzie, ja starałam się zrelaksować, choć nie było to łatwe, bo Klaudia tak zawzięła się na trenera, że czasami nie była już w stanie skupić uwagi na synu.
– Nic mu nie będzie – machała ręką, gdy próbowałam jej zasugerować, by jednak zajęła się pilnowaniem dziecka. – Smarkacz jest nieśmiertelny, wielokrotnie sprawdzone!
Może i Marcinek miał siedem żywotów jak kot, ale mój Benio, na którego uporczywie wskakiwał przy lada okazji, na pewno nie. Wzięłam w końcu chłopaka na bok i zapowiedziałam, że jeszcze raz to zrobi i pogadamy inaczej. Chyba wyglądałam przekonująco, bo obrał inną ofiarę. W kwietniu Beniamin ma urodziny i już wcześniej zaplanowaliśmy, że będzie mógł zaprosić kilka osób z klasy na małe przyjęcie. Zawsze to jakiś krok w kierunku przełamania lodów i nawiązania bliższych znajomości! Marcinek, rzecz jasna, siłą rzeczy znalazł się na liście gości, chociaż syn nie był tym zachwycony.
– Ja go nie za bardzo lubię, mama – wyznał mi syn w chwili szczerości. – Strasznie się rozbija.
– Ale pani Klaudii będzie przykro – wyjaśniłam. – Dajmy mu szansę, co? W domu przecież nie będzie tak szalał jak na basenie.
Cóż, myliłam się. Stary człowiek, a głupszy od siedmiolatka. Marcinek zdominował całą imprezę: najpierw rozlał sok, potem nie spoczął, dopóki nie zjadł tortu do ostatniego okruszka. Następnie, co było do przewidzenia, zwymiotował.
– Wiesz, myślałem, że lubię dzieci – oświadczył mój mąż, gdy już zwinął cuchnący dywan i wyniósł go na balkon. – Ale dla tego skurczybyka zrobię wyjątek. Lepiej, żeby nie doczekał chwili, gdy odkryję w sobie mordercę niewiniątek.
– Spokojnie, Jacuś – przytuliłam go. – O ósmej przyjdzie Klaudia i go zabierze. Odetchniemy.
– Czemu tak późno? – zareagował przytomnie. – Czy impreza nie kończy się o siódmej?
– Obiecałam, że przechowamy go trochę dłużej… Umówiła się z kimś. Wiesz, jak trudno się wyrwać samotnej matce na randkę?
O dziewiątej Marcin wciąż był u nas. Nie wydawał się stęskniony, zdążył już pootwierać wszystkie prezenty Benia, a potem rozsiadł się przed telewizorem i stwierdził, że jeszcze nie jadł kolacji. Czas mijał, jego mama nie odbierała telefonu, my słanialiśmy się na nogach. Może coś się stało? Diabli wiedzą, gdzie Klaudia poszła i z kim, mało to świrów krąży po mieście?
Cholera, że też znowu mój refleks nawalił…
Miałam już dzwonić na pogotowie, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi.
– Strasznie cię przepraszam, Bogusiu… – Klaudia stała skruszona na progu. – Chyba się spóźniłam.
– No wiesz, jest wpół do jedenastej – uświadomiłam ją. – Mogłaś przynajmniej zadzwonić!
– Nie pomyślałam o tym – uśmiechnęła się przepraszająco. – W miłym towarzystwie czas tak szybko płynie… Zapomniałaś już, jak to jest?
– Aż tak miło, żeby nie odbierać połączeń? I żeby zapomnieć, że ma się dziecko? – wkurzyłam się.
– Hej, nie bądź taką matroną – przewróciła oczami. – Świetnie się bawiłam. Jako moja przyjaciółka powinnaś się raczej cieszyć, co nie?
Myślałam, że szlag mnie tam trafi na miejscu. Ten cholerny smarkacz zrujnował mojemu synowi imprezę, unicestwił nowy dywan, a ja mam się jeszcze cieszyć?!
– Mamo, jestem głodny – Marcin pojawił się znienacka jak diabeł z pudełka. – I rzygałem po ich torcie.
– Moje biedactwo – przypadła do niego jak wzór troskliwości. – Mój pisklaczek… Wiesz co, Boguśka? – wionęła mi winnym oddechem w twarz. – Nie spodziewałam się… Może i nawaliłam, ale żeby dziecko truć!
Co za bezczelne babsko! Nie mogę odżałować, że mnie zatkało i tylko stałam jak cielę, zamiast jej nawrzucać!
Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy