Nie planowaliśmy z Jackiem ani dziecka, ani ślubu, żyliśmy w luźnym związku, nie mieliśmy nawet swojej stałej „bazy”. Mieszkaliśmy każde u swoich rodziców, a gdy się stęskniliśmy, mogliśmy nocować u siebie nawzajem. Ani rodzice Jacka, ani moi nie byli na szczęście przesadnie pruderyjni.
– Takie czasy – mawiała moja mama – że szuka się tanich sposobów na życie. Ale wcześniej czy później i tak będziecie musieli wziąć za siebie odpowiedzialność. Wiesz o tym, prawda?
Jasne, że wiedziałam, nawet rozglądaliśmy się już za jakimś mieszkaniem, tyle że na drodze zawsze stawała cena wynajmu. Mimo że Jacek dość dobrze zarabiał, a i ja mogłam coś dorzucić ze swojego pół etatu, to i tak niewiele by nam zostało na życie po odliczeniu opłat za wynajęty kąt. Trwaliśmy więc w dziwnym układzie partnerów dochodzących i pewnie byłoby tak nadal, gdyby nie wujek Hubert…
– Nie radzi sobie z codziennymi obowiązkami – mówiła mama. – Nogi mu wysiadają na starość, a tu i do sklepu, i po węgiel do piwnicy trzeba iść. Nie skarży się, ale widzę, że coraz więcej sobie odpuszcza, i niedługo będzie żył jak menel. Zapytałam go, czy nie chciałby wynająć wam pokoju, bo wiesz, w jakim ogromnym mieszkaniu mieszka… To chyba z dziewięćdziesiąt metrów kwadratowych! Kto sobie poradzi z utrzymaniem porządku w takim hangarze? Wujek nie wziąłby od was grosza, tyle tylko, że musielibyście mu trochę pomóc. To jak?
Mieszkać z wężem?
Lubiłam wujka Huberta. Choć miał już swoje lata, bo był dużo starszy od mamy, jego duch wydawał się ciągle młody. Mieszka w tym samym mieście, ale odkąd przestałam być dziewczynką trzymającą się mamusinej kiecki, nie widywałam go już.
No ale cóż, stary człowiek – a wujek praktycznie zawsze wydawał mi się stary – nie jest atrakcją dla nastolatki, która zaczyna dopiero odkrywać, co ma jej do zaoferowania otaczający świat. Zachowałam jednak pozytywne wrażenia z dawniejszych wizyt.
Mama twierdziła, że jej brat zawsze był trochę inny, a po śmierci żony zdziwaczał do reszty, więc jeśli czujemy, że pomysł z mieszkaniem jest do niczego, nie będzie miała o to pretensji.
– Ja w każdym razie nie mam zamiaru do niego zachodzić – stwierdziła na koniec. – Chyba że pozbędzie się węża. Dasz wiarę, że czasami śpi z tym gadem w jednym łóżku?! Brrr, makabra. Wiem, że ciebie nie ruszają takie świństwa, bo też przywlekałaś do domu każdą znalezioną żabę czy rozjechaną na miazgę mysz, by ją reanimować, ale twój Jacek może mieć zdrowszy stosunek do zwierząt. Może nie chcieć dzielić mieszkania ze starcem i jadowitą kobrą. Na podstawie opisu mamy nie mogłam się zorientować, jakiego to straszliwego gada hoduje jej brat, ale znając jej skłonność do wyolbrzymiania faktów, mogła to być nawet zwykła jaszczurka.
Przeanalizowaliśmy z Jackiem wszystkie plusy i minusy zamieszkania u wujka, i wyszło nam, że warto spróbować. Od czegoś przecież trzeba zacząć wspólne życie, a nie mogliśmy czekać w nieskończoność na lepszą okazję! Tak więc któregoś dnia odwiedziliśmy wujka, który autentycznie ucieszył się na nasz widok, i od razu pokazał nam dwa pokoje, które mogliśmy zająć.
– Kuchnię i łazienkę, niestety, będziecie musieli dzielić ze mną – powiedział. – Za to macie niezależne wyjście ze swoich apartamentów, musimy tylko przesunąć szafę, za którą znajdują się nieużywane od lat drzwi na korytarz. I, oczywiście, wypadałoby pomalować oba pomieszczenia, bo ściany wyglądają dość żałośnie, nieprawdaż?
Spojrzałam na Jacka, skinął głową na znak, że jemu się podoba.
Dla mnie wyglądało nawet lepiej, niż się spodziewałam: dwa spore pokoje z niekrępującym wejściem, a jedyne koszty, którymi byliśmy obciążeni, to partycypowanie w opłatach za prąd i wodę.
Czy naprawdę można było żądać więcej od życia?
Radosne uniesienie zbladło trochę, kiedy zobaczyłam, w jakim stanie są łazienka i kuchnia, czyli pomieszczenia, które mieliśmy dzielić z wujkiem. Szczerze mówiąc, przez moment miałam ochotę zrezygnować z całej imprezy. No, słowo daję, chyba tylko samotny mężczyzna i pewne wyspecjalizowane szczepy bakterii są w stanie egzystować w takim środowisku!
Jednak Jacek wydawał się mniej zszokowany i obiecał wszelką pomoc, jakiej tylko zażyczę sobie przy sprzątaniu. Nie dowierzałam mu za bardzo, bo przecież należał do tego samego gatunku co wujek, ale w końcu uległam. Może jednak młodszy osobnik jest bardziej wrażliwy na klęski środowiskowe?
Raz kozie śmierć. Kiedy już sobie wszystko wyjaśniliśmy i zapadły wiążące obie strony decyzje, wujek przedstawił nam jeszcze jednego lokatora, który na szczęście mieszkał w jego części.
– To boa tęczowy – wyjaśnił nam z wypiekami na twarzy. – Najłagodniejszy z dusicieli, więc nie musicie się niczego obawiać. Ten gagatek jest jeszcze młody, ale swoje dwa metry będzie kiedyś miał.
Na suchej gałęzi, w ładnie urządzonym jasnym terrarium, leżał błyszczący gad żółtobrązowej barwy i z zaciekawieniem wodził głową za opiekunem. Miałam wrażenie, że skurczybyk rozumie, o czym się właśnie mówi.
Nie budził we mnie obrzydzenia czy odrazy. Był piękny, fascynujący wręcz. Oto potężny morderca drobnych zwierząt wygrzewał się w cieple mocnej żarówki niczym niewinny kociak. Ja naprawdę jestem trochę stuknięta na punkcie zwierząt, mama miała rację.
Jedynym miejscem, o które staruszek dbał, było terrarium
Uderzyły mnie wzorowy porządek i czystość w terrarium. Nawet szyba wydawała się idealnie przezroczysta, co oznaczało, że wujek musiał ją umyć najdalej wczoraj. Dlaczego w takim razie nie zmył sterty zapleśniałych garów upchanych w zlewozmywaku?
– Spodobał ci się mój Kubuś, Edytko, co? – stwierdził raczej, niż zapytał wujek. – Cieszę się i myślę, że masz szansę zostać jego przyjaciółką. To bardzo wrażliwe i delikatne stworzenie…
Naprawdę wydawał się zadowolony, że nie uciekłam z krzykiem na widok jego pupilka. Jacek też patrzył na mnie jak na bohatera. Nie lubił węży, choć jak wcześniej mi powiedział, nie znajdował konkretnych powodów swojej antypatii. No cóż, nie będę go zmuszała, żeby zmienił zdanie, każdy ma swoje gusta i nie zawsze są one zależne od naszej woli.
Dwa dni później wprowadziliśmy się do mieszkania wujka i zaczęliśmy budować zręby pod prawdziwą rodzinę.
Dobrze nam szło, a nawet za dobrze, bo już po trzech miesiącach tego „budowania” byłam w ciąży. Teraz, kiedy mieliśmy dach nad głową, nie wydawało mi się to jednak tragedią. Nawet się ucieszyłam, głupia, a Jacek pękał z dumy, jakby o niczym bardziej nie marzył. Jeżeli nawet tylko nadrabiał miną, to było bardzo miłe.
– Nareszcie do tego domu powróciło życie – skomentował naszą nowinę wujek, przytulając mnie mocno.
– Cieszę się, dzieciaki, waszym szczęściem.
Dobrze nam się chyba razem mieszkało, choć mimo moich starań, stan łazienki i kuchni nadal pozostawiał wiele do życzenia. Łudziłam się, że z czasem wpoję wujkowi pewne zasady użytkowania tych pomieszczeń, ale jego nawyki okazały się silniejsze od mojej woli – trzeba mu jednak oddać sprawiedliwość, że się starał.
Miał pogodne i bezkonfliktowe usposobienie, więc nawet dodatkowe obowiązki, jakie spadały na mnie, traktowałam jako „dobrodziejstwo inwentarza”, który przejęliśmy, zamieszkując ze starym przecież człowiekiem.
Liczba nieprzewidzianych obowiązków zaczęła jednak szybko narastać.
Wujek, który szczycił się zawsze „końskim” zdrowiem i trzymał się z dala od lekarzy, zaczął nagle odczuwać silne bóle w nogach. Nie pomagały zwykłe środki przeciwbólowe, które, jak się dowiedziałam, łykał już od roku. Nogi po prostu odmawiały mu posłuszeństwa, a cierpienie stawało się nie do zniesienia, co zmusiło go w końcu do skorzystania z usług specjalisty. Ten od razu skierował wujka do powiatowego szpitala na badania.
– Gdy człowiek raz trafi do szpitala – mówił wujek, zaciskając zęby z bólu – to już może się pożegnać ze zdrowiem. Jak mnie wypiszą, akurat zdążę na swój pogrzeb – skomentował, odmawiając kategorycznie podróży do szpitala.
Trzy dni się upierał, ale ból go pokonał. Zawieźliśmy go do szpitala, skąd został wypisany z diagnozą: rak kości. Szybko pojawił się zresztą potężny symptom tej choroby – niedowład nóg.
Nie mogłam wprost uwierzyć, że tydzień wcześniej wujek wchodził do lecznicy o własnych siłach, a teraz zmuszeni byliśmy wypożyczyć wózek dla inwalidów, by go odwieźć do domu.
Zapadła decyzja o przewiezieniu go do hospicjum
– Choroba postępuje bardzo szybko – powiedział lekarz. – Muszą być państwo gotowi na wszystko. Radziłbym też rozejrzeć się za jakimś hospicjum. Krewny państwa zbagatelizował objawy i przerzuty są już tak rozległe, że nie ma szans na jakąkolwiek terapię.
Dla mnie to był szok.
Pierwszy raz byłam świadkiem, jak ktoś na moich oczach umiera. Mama nalegała, żebyśmy sprowadzili się do niej, bo w moim stanie powinnam unikać wstrząsów psychicznych, ale jak moglibyśmy zostawić wujka? Przecież nie miał nikogo poza nami… To znaczy miał, ale żadne z jego dorosłych już dzieci nie wyrażało jakiejkolwiek ochoty do przejęcia opieki.
Syn, mieszkający na stałe w Warszawie, nie mógł podobno opuścić firmy, bo to groziłoby krachem na giełdzie, córka natomiast, która wydała się za Hiszpana i na stałe przeprowadziła do Madrytu, obiecała nas odwiedzić dopiero w wakacje. Postanowiliśmy zostać.
Stan psychiczny naszego podopiecznego dorównywał jego kondycji fizycznej. Wujek zamknął się w sobie i nie chciał z nikim rozmawiać. Zaczął też korzystać z pampersów dla dorosłych, co upokorzyło go zupełnie. Ciężar utrzymania czystości spadł na Jacka, bo dla mnie to był za duży wysiłek. Sytuacja zaczęła nas przerastać.
Mama wydzwaniała do najbliższej rodziny, alarmując o fatalnym stanie brata, jednak nikt nie zdecydował się na konkretne działanie. Dostaliśmy tylko przekaz pieniężny na opłacenie opiekunki. Nie było to jednak żadne rozwiązanie, bo wujek był stanowczo za ciężkim pacjentem dla kobiety, która musiała go przewijać jak niemowlaka, w związku z tym i tak czekała na Jacka.
Mój chłopak naprawdę się spisywał. Mimo iż codziennie wracał z pracy zmęczony, nigdy nie próbował się wymigać od obowiązków. Nie wiedzieliśmy właściwie, co robić dalej, bo następnym krokiem wydawało się już tylko hospicjum, a żadne z nas nie chciało o tym decydować. I wtedy wujek Hubert nieoczekiwanie wziął sprawy w swoje ręce.
– Słuchajcie, dzieciaki – powiedział. – Dość już się ze mną namęczyliście. Sam widzę, że to koniec, więc zdecydowałem się jechać do umieralni. Wcześniej jednak chciałbym pozałatwiać swoje ziemskie sprawy, dlatego prosiłbym cię, Jacku, żebyś wziął parę dni wolnego, bo ktoś będzie mnie musiał podrzucić samochodem w parę miejsc. Nie bój się, że będziesz mnie musiał taszczyć sam, będzie z tobą mój znajomy, ten prawnik, z którym graliśmy w brydża, pamiętasz? Jeśli nam dobrze pójdzie, wystarczą dwa dni. No co, zgadzasz się?
Następny tydzień był dla nas wszystkich dosyć męczący, ale wujek był zadowolony z tego, co udało mu się załatwić.
Potem polecił nam spakowanie rzeczy, które mogły mu się przydać w hospicjum, zaznaczając, że czuje, iż i tak niedużo czasu tam spędzi.
– Opiekujcie się, dzieci, moim Kubusiem, jest teraz członkiem waszej rodziny – powiedział na pożegnanie. – Chciałbym wam zostawić po sobie mieszkanie, ale jestem prawie pewien, że moje dzieci nie dopuszczą do tego. Nawet testament mogą podważyć, jeżeli się uprą, a znam je i wiem, co potrafią. Dlatego nie miejcie do mnie żalu, że tak, a nie inaczej pozałatwiałem niektóre sprawy. Trzymajcie się blisko Kubusia, on nie da wam zginąć.
To były ostatnie słowa wujka, zanim wyjechał.
W hospicjum przeleżał jeszcze ponad dwa tygodnie, podczas których choroba pustoszyła jego organizm. Umarł we śnie, mam nadzieję, że spokojnie.
Na pogrzebie była obecna cała najbliższa rodzina wujka. Syn zaryzykował pozostawienie swojej firmy na parę dni i zjawił się z żoną, gustownie przystrojoną w czerń. Przywieźli ze sobą olbrzymi wieniec ze wstęgą, na której żałobną czcionką informowali niezorientowanych o wielkim bólu i stracie. Nawet córka, która specjalnie przyleciała z Madrytu, nie mogła się pochwalić takim artefaktem. No cóż, ciężko by jej było zapakować wieniec w bagaż podręczny do samolotu.
Zaraz po pogrzebie mieliśmy wizytę wszystkich tych osób w mieszkaniu wujka. Zrobiłam kawę i wystawiłam na stół ciasto.
Niewiele mieliśmy sobie do powiedzenia, bo prawie się nie znaliśmy. Wszyscy starali się być mili i, oczywiście, bardzo smutni z powodu śmierci wujka, co nie przeszkodziło im w zakomunikowaniu, że musimy z Jackiem poszukać sobie innego mieszkania.
To Kubuś jest spadkobiercą wujka Huberta
– Chcemy jak najszybciej sprzedać tę ruderę – tłumaczył kuzyn. – Żadne z nas nie ma czasu, by tego doglądać, więc zrobi to pośrednik, ale mieszkanie musi być puste, bez lokatorów. Wiecie, jak jest.
Wujek przewidział taki obrót spraw, ale ja byłam wytrącona z równowagi. Nie chciało mi się nawet z nimi gadać, spytałam tylko, co zamierzają zrobić z wężem.
– Wujek prosił, żebym się nim zaopiekowała – uprzedziłam wszystkich od razu. – Był bardzo przywiązany do Kubusia – dodałam, siłą powstrzymując łzy.
– To nawet dobrze się składa, bo nie wiedzieliśmy, co z paskudztwem zrobić – wtrąciła się do rozmowy żona kuzyna.
– Ostatecznie, moi drodzy, też powinniście mieć jakąś pamiątkę po teściu.
Naprawdę chciałam zaopiekować się wężem, tylko że teraz sami potrzebowaliśmy opieki. Groził mi powrót do pokoiku w niewielkim mieszaniu rodziców. Jak mieliśmy się tam zmieścić z chłopakiem i wężem, nie wspominając już o dziecku, które miało dołączyć…
„Wybacz, wujku – pomyślałam – ale to chyba nie będzie możliwe”.
– To była jego ostatnia wola – dobił mnie kolega wujka, który wpadł do nas w odwiedziny następnego dnia. – Zaznaczył to nawet w testamencie, którego kopię przyniosłem ze sobą. Jest pani teraz właścicielem terrarium razem z jego mieszkańcem. Rodzina zmarłego nie stawia przeszkód.
Pewnie, że nie stawia, bo dla wszystkich to kłopot. Zawsze byłam jednak obowiązkowa, więc i teraz postanowiłam się wywiązać z danego wujkowi słowa.
Tata zgodził się udostępnić część piwnicy, w której urządził warsztat, i tam przenieśliśmy nieszczęsne terrarium. Pomieszczenie było czyste i ciepłe, więc wąż powinien się w nim dobrze czuć.
O światło się nie martwiłam, bo i tak całą dobę musiał być doświetlany żarówką. My z Jackiem zajęliśmy mój były pokój w mieszkaniu na górze.
W międzyczasie wybuchł wielki skandal z mieszkaniem wujka, ponieważ okazało się, że jest ono obciążone kredytem hipotecznym. Aby lokal sprzedać, trzeba było najpierw odkupić go od banku, i spłacić dług. Dzieci wujka nie mogły zrozumieć, jak do tego doszło, i w końcu, oskarżając się wzajemnie o zaniedbania względem ojca, rozjechały się do swoich światów, pozostawiając mieszkanie w rękach wierzyciela.
Jakiś miesiąc później postanowiłam wymienić warstwę torfu wyścielającej dno terrarium. Ojciec narzekał na przykry zapach, którego źródłem był mój podopieczny, więc nie mogłam tego zostawić na potem.
Pod warstwą ściółki były ukryte pliki banknotów
Warstwa ściółki była naprawdę gruba, o wiele za gruba jak na moje oko, a gdy zaczęłam ją wybierać, odsłoniłam… pliki banknotów pospinanych banderolami ściśle wypełniające dno terrarium. Popakowane w woreczki strunowe, by nie zawilgotniały, pilnowane przez węża, którego większość ludzi panicznie się bała, czekały na znalazcę.
Za folią jednego z pakunków leżała kartka z odręcznym pismem:
„Mam nadzieję, że starczy wam na lepszy kąt do życia niż moja nora. Ale nie robię tego dla Was, moje drogie dzieci, tylko dla Kubusia, więc nie musicie mieć wyrzutów sumienia. Dziękuję Wam za ostatnie miesiące, wujek”.
Starczyło na bardzo ładne mieszkanko, w którym jeden pokój przeznaczyliśmy dla boa tęczowego. W końcu to on był prawowitym spadkobiercą wujka.
Czytaj także:
„Alina była plotkarą bez skrupułów. Kopała dołki pod każdym, aż niespodziewanie sama wpadła w jeden z nich”
„Znałem wiele tajemnic, które pomogły mi się ustawić w życiu. Niejeden polityk jadł mi z ręki”
„Aleksandra chciała oskubać męża, żeby się gzić z młodszym kochasiem. Cwana lafirynda myślała, że jej się upiecze”