„Broniłam koleżanki z pracy, bo miałam ją za zwykłą plotkarę. Ugięły się pode mną kolana, gdy odkryłam o niej prawdę”

Pewna siebie kobieta w pracy fot. iStock by GettyImages, jacoblund
„Ta kobieta postawiła sobie za punkt honoru plotkowanie o każdym. Wszyscy mieli jej po dziurki w nosie, ale w firmie była nie do ruszenia. Pewnego dnia miarka się przebrała i pokazałam flądrze, gdzie jej miejsce”.
/ 21.10.2023 10:30
Pewna siebie kobieta w pracy fot. iStock by GettyImages, jacoblund

Ta agencja reklamowa była duża, miała doskonałą opinię, i, co ważne, dawała etaty. Odetchnęliśmy z mężem: jak duża część rodaków, i my mieliśmy kredyt.

Szefostwo, które mnie przywitało pierwszego dnia, wydawało się sympatyczne. Ludzie spotykani na korytarzu, kiedy asystentka prezesa prowadziła mnie do mojego biurka, też się uśmiechali i witali ciepło.

Okazało się, że będę pracowała w dwuosobowym pokoju, pełnym światła i przestrzeni. Drugie biurko zajmowała kobieta, na oko w moim wieku, czyli tuż po czterdziestce. Miała włosy ufarbowane na ciemny blond z jaśniejszymi pasemkami, i spięte w luźny, nieco nieporządny kok. Generalnie wyglądała troszkę niedbale, ale wkrótce przekonałam się, że to było nieważne. Alina była podporą firmy, jej projekty wygrywały konkursy, a co więcej, sprzedawały się.

Sekretarka, gdy tylko weszła do pokoju, zesztywniała. Drewnianym głosem przedstawiła nas sobie i wyszła.

– Wygląda, jakby miała wsadzony kij w… – Alina zaśmiała się i mrugnęła okiem. – Nie lubi mnie, bo ja jej zawsze mówię prawdę w oczy. No, to witamy na pokładzie. Alina jestem, nie będziemy chyba sobie tu paniować. Zaraz będziemy przyjaciółkami.

– Anna – powiedziałam, oszołomiona energią nowej koleżanki.

Na szczęście Alina kiedy pracowała, to pracowała – w ciszy i skupieniu. Rzeczywiście była rewelacyjna – miała pomysły, była dowcipna, kiedy trzeba – lekko złośliwa. Potrafiła kilkoma słowami czy obrazem dotrzeć do sedna problemu. Pomyślałam, że dużo się od niej nauczę. A z pewnością szybko dowiem się wszystkiego o pracujących w firmie ludziach.

Gdy przyszedł czas na lunch, Alina zabrała mnie do bistro dwie ulice dalej.

– Jedzenie, które przynoszą cateringowcy, jest do niczego – oznajmiła. – Nie będziemy sobie rozwalać żołądków.

Oho, będę dobrze poinformowana

Usiadłyśmy nad sałatkami i sokiem pomarańczowym (obiecałam sobie, że chyba będę przynosić kanapki, bo nie zarobię na te lunche!), i Alina zaczęła opowiadać mi o pracownikach firmy. Kto się rozwodzi, kto podkrada jedzenie ze wspólnej lodówki, a kto nie myje zębów i lepiej z nim nie rozmawiać w bezpośredniej bliskości. No i co się kroi tu i ówdzie w stosunkach damsko-męskich.

– Mówię ci, coś jest na rzeczy – perorowała Alina. – Nie bez przyczyny kiedy Justyna, taka sztuczna blondynka na dopalaczach, wchodzi do gabinetu szefa, zawsze drzwi są zamknięte, a sekretarka, ta z kijem w tyłku, pilnuje ich jak cerber. No i Wojtuś. Nie mieści się już na krześle. Podobno narzeczona go rzuciła, kiedy znów poległ na kolejnej diecie. Nie dziwię się jej, facet bez silnej woli jest jak eunuch.

Czułam, że mój uśmiech robi się coraz bardziej sztuczny. Te plotki nie były przyjemne. Nie wiedziałam, jak zareagować. To był mój pierwszy dzień w pracy, do tego rozmawiałam z kobietą, która miała w firmie silną pozycję. Więc robiłam dobrą minę do złej gry, mając nadzieję, że gdy opowie mi już o wszystkich, na tym się skończy.

Niestety, nie miałam tyle szczęścia. W ciągu następnych tygodni przekonałam się, że nikt w firmie nie lubi Aliny. Co więcej – boją się jej, a także jej plotek i złośliwego języka. Trochę tej niechęci spadało i na mnie, jako że pracowałyśmy w jednym pokoju i czasami szłam z nią na lunch. Nikt nie wiedział, że działo się to wtedy, gdy Alina po prostu nie dopuszczała odmowy.

– Musimy pogadać o tym nowym projekcie, potraktuj to jak polecenie służbowe – mówiła.

Nie miałam wyjścia. I faktycznie, zawsze wtedy rozmawiałyśmy o pracy, więc nie miałam wymówki na następny raz. Ale ludzie o tym nie wiedzieli, a ja przecież nie mogłam wskoczyć na biurko w ogólnej sali i zaanonsować: ja też jej nie lubię!

Byłam naiwna

Pewnego dnia robiłam sobie kawę w kucheni. Gdy weszłam, rozmowa między dwiema osobami nagle się urwała. W ciszy szykowałam sobie kawę, myśląc gorączkowo, jak zagaić rozmowę i o czym. Koncert? Książka? Głupie działania rządu? I wtedy pojawiła się Alina. Popijając soczek, oparła się o futrynę i powiedziała:

– Wczoraj słyszałam, jak Krzysiek mówił czule przez telefon do opiekunki swojego dziecka. Jak myślicie, czy jego żona wie, co się święci? Ciekawa jestem, jak zareaguje, kiedy ktoś jej powie.

I sobie poszła.

– Zabiłbym tę k… – powiedział Marek z działu promocji.

– Ssst – uciszyła go Iwona z tego samego działu, patrząc na mnie spod oka.

Nie wiem, co mnie podkusiło, by wziąć Alinę w obronę. Może to, że facet nazwał ją słowem, na które mam alergię, które jest dla mnie wyznacznikiem pogardy.

– To prawda, że Alina za bardzo się wtrąca w życie innych i rozpuszcza plotki. Ale to nikogo nie upoważnia, by tak nazywał drugiego człowieka –  zdenerwowana wyszłam, nie czekając na ich reakcję.

Kiedy tego samego dnia wychodziłam z firmy, ktoś mnie zawołał. Odwróciłam się. To była starsza specjalistka o imieniu Halina. Miała trzydzieści parę lat, lekką nadwagę, piegi i sztuczną szczękę, jak poinformowała mnie Alina już pierwszego dnia.

– Jestem Halina – przedstawiła się.

– Wiem – odparłam.

– I o mojej sztucznej szczęce też?

Zmieszałam się.

– Trudno nie słyszeć, co ona mówi – wyjaśniłam.

– Wiem. Może wpadniemy na kawę do Stokrotki? To kawiarnia dwa bloki stąd.

– Z przyjemnością – odpowiedziałam.

Poznałam prawdę

Na miejscu przy stoliku czekało na nas jeszcze dwoje pracowników firmy – Jacek i Kasia, asystentka prezesa. Pomyślałam, że poczta pantoflowa działa w firmie doskonale i wszyscy już wiedzą, że wzięłam Alinę w obronę. I teraz pewnie pora na interwencję. Trochę się najeżyłam, co chyba było widać, bo Halina położyła mi rękę na ramieniu.

– Spokojnie. Chcemy po prostu wyjaśnić, jak to u nas jest. Dla naszego i twojego dobra.

Usiadłyśmy przy stoliku, po chwili pojawiła się kawa i popłynęła opowieść.

– Miałem żonę i dwójkę dzieci – zaczął Jacek. – Znaczy dzieci wciąż mam, ale nie wolno mi ich odwiedzać. Żona się ze mną rozwiodła, choć zapewniałem, że bardzo ją kocham – odetchnął głęboko. – Kiedy byłem nastolatkiem, byłem wykorzystywany seksualnie przez mężczyznę. Przyznaję, że godziłem się na to dla pieniędzy, pochodziłem z biednej, trochę patologicznej rodziny. Przez kilka lat czerpałem z tego korzyści. Facet był inteligentny, miły. Wyciągnął mnie z bagna, zmusił do nauki, dzięki niemu skończyłem studia. Już jako student powiedziałem, że więcej nie chcę się z nim spotykać w dotychczasowy sposób, i on się wycofał. Potem poznałem moją żonę, zakochałem się… Z tym mężczyzną to była przeszłość, do której nie zamierzałem wracać. Ale Alina skądś się dowiedziała, i nie dość, że powiedziała o tym w firmie, to jeszcze doniosła mojej żonie. Twierdziła przy tym, że z pewnością nadal wiodę podwójne życie. Co nie jest prawdą. Ciągle walczę o odzyskanie żony.

Jak ona mogła? Byłam zszokowana. Chciałam zapytać, czemu nie oskarżył Aliny o oszczerstwo, kiedy odezwała się Kasia.

– Pracuję tu jako asystentka od ośmiu lat. W tym czasie skończyłam studia. Dwa lata temu miałam szansę na awans, stanowisko kierowniczki działu administracyjnego. Nie wiem, czym się naraziłam tej kobiecie, ale powiedziała wszystkim, że jestem zdiagnozowaną schizofreniczką. I co z tego, że się leczę, skoro, jak stwierdziła, w każdej chwili może mi odbić palma – w oczach kobiety rozbłysły łzy. – Prezes wiedział o mojej chorobie, ale inni z zarządu nie i zablokowali awans, że niby stres i ogrom pracy mogą być dla mnie szkodliwe. Dobrze, że w ogóle pracy nie straciłam, ale to nie zasługa tej żmii.

– Można tak opowiadać godzinami – powiedziała Halina. – Alina nie tylko plotkuje, ona szkodzi ludziom.

– A sąd? – zapytałam.

– Podałem ją do sądu – powiedział Jacek. – Problem w tym, że Alina jest najcenniejszym pracownikiem firmy. Ma kontakty, talent. Jest nie do ruszenia. Prezes wezwał mnie i powiedział, że szkoda już się stała i że jeśli chcę tu pracować, muszę wycofać skargę. I że bardzo mu przykro.

Zapadła cisza.

– To okropne – szepnęłam.

– Okropne. Dlatego niektórym puszczają nerwy i stąd takie określenia. Uważasz, że niezasłużone?

Popatrzyłam na Halinę, Kasię, Jacka.

– Stawiając ją na równi z kobietami pracującymi – powiedziałam – obrażamy te kobiety.

Lody zostały przełamane. Kilka dni później dzięki Kasi zostałam przeniesiona do dużej sali, w której pracowało kilkanaście osób. Może nie było już tak cicho, ale o wiele zdrowiej i przyjemniej.

Zmiana frontu

Minęły miesiące. Alina już nie była przyjaźnie do mnie nastawiona i pewnie gdyby mogła coś na mnie wygrzebać, to bez wahania by to zrobiła. Jednak moje życie było nudne i przewidywalne, nigdy nawet nie miałam okazji nagrzeszyć. Byłam niewdzięcznym obiektem dla plotkarzy. Inni jednak nie mieli tego szczęścia.

Jeszcze kiedy pracowałam z Aliną w jednym pokoju, spytałam jej pewnego dnia, skąd ona dowiaduje się tych wszystkich rzeczy o ludziach. Odpowiedziała wtedy z tajemniczym uśmiechem: – Stosuję starą biblijną zasadę: szukajcie, a znajdziecie.

Innymi słowy: ona nie czekała biernie, aż coś usłyszy, lecz szukała haków na ludzi. To właśnie zdarzyło się Luizie. Młoda, ładna dziewczyna, po dwóch fakultetach, która intensywnie szukała pracy. Była utalentowana, ale miała chyba życiowego pecha. Czasami tak jest, niby masz wszelkie zadatki na zrobienie kariery: wiedzę, papiery, porobione kursy, a jakoś nie możesz złapać etatu. Była tutaj na stażu. Miała nadzieję, że kiedy okaże się przydatna, dostanie ofertę pracy.

I rzeczywiście, po trzech miesiącach urabiania się po łokcie, okazywania kreatywności, po stworzeniu projektu kampanii reklamowej, którą zachwycił się klient, miała wielkie szanse zostać zatrudniona. Nawet pani Jadwiga, która była w zarządzie firmy, wyrażała się o niej z uznaniem. Niestety, powiedziała także publicznie:

– Widzę w Luizie młodszą wersję naszej nieocenionej Aliny. To będzie doskonały nabytek.

Alina się o tym dowiedziała, nie wiem jak, bo nie było jej wtedy w firmie. Nagle przestała być obojętna wobec stażystki, a stała się niechętna. Widziałam, jak na ogólnych naradach patrzy na dziewczynę zmrużonymi oczyma, z namysłem. Wspomniałam nawet o tym Halinie.

– Miejmy nadzieję, że Luiza nie ma żadnych trupów w szafie – odparła.

– Może należałoby ją ostrzec?

– Daj spokój, nie wtrącaj się. Alina się dowie i będzie się mścić.

– Nie ma się u mnie do czego przyczepić.

– Ale może sprawić, że stracisz robotę. Już tak bywało, więc lepiej siedź cicho.

Kilka dni później przed wyjściem z pracy stałam przy umywalce i myłam ręce, kiedy obok mnie pojawiła się Alina.

– Wiesz, Anka, mimo wszystko cię lubię, dlatego tobie pierwszej to powiem: nasza Luiza to niezły gagatek. Na studiach miała kilku sponsorów, jeśli wiesz, o czym mówię – mrugnęła okiem.

Zrobiło mi się niedobrze.

– To jakby jej sprawa – powiedziałam, spojrzawszy na Alinę w lustrze. – Nie widzę powodu, by to wywlekać.

Uniosła brwi.

– Nie? A ja tak. Dewizą naszej firmy jest moralność. Nie może być tak, że przyjmujemy do pracy kogoś takiego.

– To takie same kobiety jak ty czy ja – powiedziałam, trzęsąc się ze zdenerwowania. – Ona pewnie była w trudnej sytuacji…

– To nie ma znaczenia. Ja też kiedyś byłam w trudnej sytuacji, a nigdy nie obniżyłam standardów moralnych.

– Jest utalentowana, długo szukała pracy…

– Ja jej nie wyrzucę. A co zrobi zarząd, to już nie moja sprawa. Ale ja milczeć nie mogę. O ile wiem, Jadwiga, która ma takie dobre zdanie o cudownej Luizie, straciła męża przez takie kobiety jak ta mała.

– Robisz to, bo czujesz się zagrożona – wypaliłam. – Że jest młoda i równie zdolna jak ty. Że już nie będziesz jedyną gwiazdą firmy.

Twarz Aliny nagle się zmieniła, stała się odpychająca i zła. Nachyliła się w moją stronę i wysyczała:

– Uważaj, świętoszko. Na każdego może się znaleźć paragraf.

Z oburzenia straciłam głos. Ona wyszła, a ja jeszcze długo stałam, próbując się uspokoić. Nie może być tak, żeby ktoś niszczył innym życie i nie ponosił za to kary. W domu, kiedy opowiedziałam o wszystkim mężowi, zasugerował:

– Czas wyciągnąć asa z rękawa, nie sądzisz?

Długo nad tym myślałam. Zawsze byłam zdania, że nie wolno złem zwalczać zła, bo sami stajemy się źli. Jak to powiedział Nietzsche: „Gdy patrzysz w otchłań, otchłań patrzy na ciebie”. Z drugiej strony właśnie takie stawianie sprawy powoduje, że zło zwycięża. Bo nie trzyma się reguł. Nie ma hamulców. A tym dobrym pozostaje jedynie duma, że się nie zniżyli. Tylko co nam po dumie, kiedy gniecie nas bucior bandytów?

Trzy miesiące wcześniej w firmie była impreza. Zrobiono kilka wspólnych fotek. Dwa tygodnie później przyjechali do mnie i męża znajomi z Niemiec, on prokurator, ona sędzia w niewielkim mieście w Bawarii. Podczas rozmowy wypłynęła sprawa mojej pracy, pokazałam zdjęcie z imprezy. Znajomy przyjrzał się i… rozpoznał Alinę.

– Ona z tobą pracuje? No, no, świat jest mały. I złośliwy – zaśmiał się.

Niezłe ziółko

Okazało się, że Alina dwadzieścia lat wcześniej przez pół roku pracowała jako opiekunka starszej pani w ich mieście. Dorabiała sobie. Dzieci staruszki wreszcie się zorientowały, że Alina kradnie precjoza ich matki i sprzedaje pokątnie. Wynosiła też do antykwariatu w pobliskim większym mieście stare wartościowe książki, a także podmieniła dwa cenne obrazy na podróbki.

Została aresztowana i skazana na rok więzienia. Kiedy skończyła odbywać karę, wyjechała do Polski, gdzie zmieniła nazwisko.

Uznałam, że czas zagrać tą kartą. Następnego dnia poszłam do Aliny i powiedziałam jej, co na nią mam. Dodałam też, że jeśli jeszcze raz rzuci jakąś plotkę o kimkolwiek, choćby najbardziej niewinną, wszyscy się dowiedzą, że jest złodziejką. Kiedy odchodziłam, patrzyła na mnie z nienawiścią.

Luiza dostała wymarzoną posadę, a Alina trzy miesiące później zwolniła się z pracy i wyjechała z miasta. Do dziś w firmie wszyscy się zastanawiają, co się stało. Ale ja nie zamierzam im mówić. Od czasów Aliny nie znoszę plotek…

Czytaj także:
„Znałem wiele tajemnic, które pomogły mi się ustawić w życiu. Niejeden polityk jadł mi z ręki”
„Aleksandra chciała oskubać męża, żeby się gzić z młodszym kochasiem. Cwana lafirynda myślała, że jej się upiecze”
„Na cmentarzu spotkałam miłość z podstawówki. Rozpacz po stracie małżonków nas rozpaliła i zaprowadziła do łóżka”

Redakcja poleca

REKLAMA