„Przetańczyłem z nią całą noc, a po imprezie zostało mi złamane serce i żółty sweterek. Gdzie jest mój Kopciuszek?”

Mężczyzna, który stracił dziewczynę fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Trzymałem w ramionach tę nieznaną dziewczynę, której imienia nawet nie pamiętałem, jej włosy pachnące kokosem łaskotały mnie przyjemnie w policzek, a talia pod moimi dłońmi wyginała się zmysłowo. Po imprezie obudziłem się chory. Nie, nie z powodu kaca, tylko… rozpaczy”.
/ 17.03.2022 05:30
Mężczyzna, który stracił dziewczynę fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Kiedy powiedziałem kumplom, że wreszcie odebrałem klucze do mieszkania, natychmiast zaczęli się domagać parapetówki. Nic ich nie było w stanie zniechęcić, nawet to, że z mebli mam tylko szafkę na buty…

Te trzydzieści metrów kwadratowych kupiłem dzięki pomocy rodziców i własnym oszczędnościom. Reszta chłopaków z polibudy przez ostatnie cztery lata albo balowała, żeby odbić sobie ciężkie studia, albo szukała „idealnej” pracy.

Tylko Karol się hajtnął i zamieszkał z żoną i jej rodzicami, a Muti wprowadził się do swojej partnerki, która urodziła mu dziecko, i właśnie starał się o kredyt hipoteczny. Reszta wynajmowała studenckie mieszkania, chociaż dawno przestali być studentami, albo pomieszkiwała to u jednej, to u kolejnej dziewczyny.

Podczas studiów byliśmy zgraną grupą przyjaciół

Na naszym roku byli sami faceci, więc atmosfera na wykładach była nieraz… hm… mocno „męska”. Lubiliśmy rubaszne żarty, przechwałki i próby sił. Oczywiście największy szacunek miał zawsze ten, który aktualnie miał najładniejszą dziewczynę. No dobra, bądźmy szczerzy: kto miał jakąkolwiek dziewczynę.

Oczywiście  mieliśmy z kumplami niepisaną umowę, że ten, który aktualnie spotyka się z jakąś panną, ma obowiązek poznać i wysondować jej koleżanki, bo może któraś akurat byłaby zadowolona z randki w ciemno ze studentem polibudy.

Czasami się to udawało, ale ja jakoś nie miałem szczęścia. Nie byłem żadnym tam księciem z bajki – ani wysoki, ani przystojny, z natury dość małomówny i do kobiet nieśmiały. Zanim przełamywałem się, żeby otworzyć usta do którejś koleżanki przyprowadzonej przez partnerkę jednego z kumpli, ubiegał mnie Solo, flirciarz pierwszej wody, Maciek o urodzie członka boysbandu albo Muti, który dzień w dzień po zajęciach leciał na siłownię, a do tego miał tatuaż na ramieniu.

Skończyliśmy studia i jakoś tak się złożyło, że wszyscy zostaliśmy w mieście i tu szukaliśmy pracy. Jednym się bardziej poszczęściło, innym mniej. Mnie – całkiem, całkiem, bo dostałem robotę w dużej firmie związanej z lotnictwem.

– Kto nie ma szczęścia w miłości, ten ma powodzenie w finansach! – żartowali kumple z lekką nutką zazdrości.

Fakt, jako jedyny przez tyle lat nie mogłem sobie znaleźć dziewczyny… Przed parapetówką prawie każdy z przyjaciół oznajmił, że „kogoś dla mnie ma”.

– Aśka ma siostrę, wprawdzie po trzydziestce, ale to superlaska – mówił Maciek.

– Słuchaj, moja Anita ma koleżankę idealną dla ciebie – informował Muti.

– Wiesz co? Przyjdę z taką Liwią. Ona ma męża, ale się przyjaźnimy, wiecie, nic kompletnie między nami nie iskrzy i się tylko kumplujemy – wyznał Solo z obojętnością tak staranną, że zwątpiłem w to, że ta „przyjaźń” mu odpowiada.

– Może Liwia zabierze jeszcze kogoś. Nie chce ze mną wychodzić sam na sam, bo wiecie – mąż. Ale koleżanki ma fajne.

W ten sposób w dniu parapetówki w moim mieszkaniu pojawiło się siedem młodych kobiet, których wcześniej nie widziałem na oczy. Byłem wdzięczny kumplom za taką troskę, ale czułem się tym przytłoczony, wręcz przerażony.

Ja naprawdę nie umiałem rozmawiać z kobietami

W pewnym momencie, kiedy impreza mocno się rozkręciła, poczułem, że muszę na moment odetchnąć. Wymknąłem się do przedpokoju i przysiadłem na szafce na buty, próbując nie pognieść rzuconych na nią kurtek moich gości.

Nagle ktoś wyszedł z tętniącego rozmowami i śmiechem pokoju i stanął obok mnie. To była dziewczyna, która przyszła z Maćkiem i jego partnerką. A może to była ta koleżanka tej zamężnej Liwii, którą tamta zabrała w charakterze przyzwoitki? Nie byłem pewien…

– Fajna impreza – odezwała się dziewczyna. – Szkoda tylko, że nikt nie tańczy. Strasznie dawno już nie tańczyłam i mam ochotę się pobujać…

Nie wiem, co się ze mną stało, ale nagle wiedziałem, co mam zrobić!

– Jaką muzykę lubisz? – zapytałem, i kiedy wymieniła swojego ulubionego wykonawcę, znalazłem jego utwór w telefonie i dałem najgłośniej, jak mogłem. – Zatańczysz? – zapytałem, kłaniając się przed nią. Kolejne dziesięć minut to była czysta magia!

Trzymałem w ramionach tę nieznaną dziewczynę, której imienia nawet nie pamiętałem, jej włosy pachnące kokosem łaskotały mnie przyjemnie w policzek, a talia pod moimi dłońmi wyginała się zmysłowo.

Wiedziałem, że ktoś mi ją przedstawił, ale nie miałem pojęcia kto. Nie mogłem jednak zapytać jej o imię, które powinienem był znać. Kiedy skończyliśmy tańczyć, z trudem się od siebie oderwaliśmy.

– Yyy… chcesz się czegoś napić? – zapytałem, odchrząkując z nerwów.

– Ja… właściwie… – zawahała się, ale ja już byłem przy drzwiach do pokoju.

Tam natychmiast złapali mnie Solo z Maćkiem. Coś mówili, o coś pytali, a ja próbowałem zmieszać drinka z tego, co stało na parapecie. Po chwili podeszła dziewczyna Mutiego, pytając mnie, czy go nie widziałem, bo muszą wracać do dziecka. Od słowa do słowa, zaczęła mi pokazywać zdjęcia malucha, a ja z uprzejmości nie ruszałem się z miejsca.

Oszalałem z miłości?

Kiedy w końcu zdołałem się uwolnić od towarzystwa i poszedłem z dwoma drinkami do przedpokoju, był tam tylko Muti wychodzący właśnie z mojej sypialni.

– Sorry, stary, zobaczyłem materac na podłodze i po prostu musiałem się chwilę zdrzemnąć – wyjaśnił zawstydzony. – W domu Benio daje nam popalić…

– Dobra, nie ma sprawy – machnąłem ręką. – Słuchaj, była tu przed chwilą taka dziewczyna. Blondynka, tego wzrostu – pokazałem dłonią swój policzek. – Czerwona koszula w kratę, albo może brązowa… cholera, ciemno było… Nie wiesz, kto to?

– Na balkonie jej nie ma? – zapytał przytomnie Muti, a ja pokręciłem głową.

Dziesięć minut później wiedziałem już na pewno, że jeśli ta dziewczyna naprawdę istniała – w co zaczynałem wątpić – to najwyraźniej wyszła, kiedy poszedłem po drinki. Chciałem popytać o nią kumpli, ale za bardzo się wstydziłem. Znowu by ze mnie żartowali, i to jeszcze przy swoich dziewczynach.

Po imprezie obudziłem się chory. Nie, nie z powodu kaca, tylko… rozpaczy. Cholera! Ten taniec to był jakiś inny wymiar! Jakby ktoś uchylił bramy raju, pokazał mi, co jest w środku, a potem je zatrzasnął z hukiem.

Sprzątałem przez pół dnia, aż znalazłem rozpinany, żółty sweterek. I nagle to sobie przypomniałem.
To był sweter tej tajemniczej dziewczyny! Kiedy poprosiłem ją do tańca, zdjęła go i rzuciła na stertę kurtek.

W ciągu kolejnych dwóch godzin obdzwoniłem wszystkich kumpli. Każdemu powiedziałem, że został u mnie damski, żółty sweter i szukam właścicielki. Słyszałem, jak Muti krzyczy do swojej prawie-żony, czy to jej, potem Solo zapewnił mnie, że Liwia nie lubi żółtego, a Maciek, że jego panna miała na sobie czarną bluzę. Każdy jednak zapewnił, że popyta.

Telefon jednak nie zadzwonił, jakby właścicielka sweterka – znowu ta myśl! – nigdy nie istniała.
Kilka dni później wychodziłem do pracy, kiedy dostałem esemesa. „Chyba masz coś, co należy do mnie” – napisał ktoś z nieznanego numeru, a mnie zabiło szybciej serce.

„Czyżby to było coś żółtego?” – odpisałem błyskawicznie. Pojechałem z tym sweterkiem na drugi koniec miasta. Okazało się, że tajemnicza dziewczyna była ową przyzwoitką – koleżanką Liwii. Nie chciała przyjść na moje party, ale przyjaciółka ją ubłagała.

– W kółko mnie gdzieś ciągnie – wyjaśniła Marta. – Koniecznie chce mnie z kimś wyswatać. Jutro mam poznać jej kuzyna.

– Ojej… – wyrwało mi się. – No nic, to ja już pojadę…

– Czekaj! – Marta dotknęła mojej dłoni. – Jeszcze jej nie powiedziałam, że pójdę. W sumie to chyba odmówię…

Może i jestem nieśmiały, ale nie do końca durny. Zrozumiałem, że to moja jedyna szansa i poprosiłem, żeby na jutro umówiła się ze mną. Jesteśmy razem już drugi rok. Dopiero niedawno Marta przyznała się, że ten sweterek zostawiła u mnie specjalnie…

Czytaj także:
„Mąż zdradzał mnie przed ślubem i wiedziałam to. Pobraliśmy się, bo byłam w ciąży i nie chciałam być samotną matką”
„Mogłam mieć każdego, a wybrałam nadzianego szowinistę. Nieważne, że byłam tylko dekoracją, liczyła się kasa”
„Chciałam zeswatać przyjaciółkę, ale najpierw postanowiłam sama przetestować faceta. I wpadłam jak śliwka w kompot”

Redakcja poleca

REKLAMA