„Nienawidziłem kierowcy, który zabił moją żonę i córkę. Chciałem zemsty, ale wybaczyłem mu, gdy na niego spojrzałem”

Kierowca śmiertelnie potrącił moją żonę i córkę fot. Adobe Stock, Guitafotostudio
Trzy lata później dowiedziałem się, że morderca mojej rodziny wyszedł warunkowo na wolność. Znałem jego adres. Pewnie go nie zmienił. Poczułem, że muszę się z nim spotkać. Może wreszcie uda mi się spojrzeć mu w oczy.
/ 28.12.2021 07:18
Kierowca śmiertelnie potrącił moją żonę i córkę fot. Adobe Stock, Guitafotostudio

Tamtego dnia moje życie rozsypało się jak domek z kart. Wystarczyło dosłownie kilka minut. Wcześniej miałem wspaniałą rodzinę, byłem szczęśliwym mężem i ojcem. I nagle zostałem sam jak palec.

Koszmar...

Zazwyczaj nie odbieram połączeń z zastrzeżonych numerów. Jednak w tamtej piątek coś kazało mi wcisną ikonkę odbierz.

– Zdarzył się wypadek. Pana żona i córka... Proszę przyjechać do szpitala – usłyszałem męski głos.

Z Niną poznaliśmy się jeszcze w liceum. Była moją pierwszą i jedyną miłością. Nasze rodziny i nasi przyjaciele byli mocno zaskoczeni, że nasz licealny związek zakończył się przed ołtarzem. Przez lata nikt nam nie wierzył, a my od początku byliśmy pewni, że trafiliśmy na swoją drugą połówkę i już dalej szukać nie będziemy.

Zosia urodziła się pięć lat po naszym ślubie. Chcieliśmy najpierw nacieszyć się sobą. Urodziła się przed czasem, były jakieś komplikacje.

Nina już drugi raz nie zaszła w ciążę

Na szczęście Zosia rozwijała się prawidłowo. Wyrosła na wspaniałą, bystrą, wesołą dziewczynkę. Gdy miała pięć lat, pogodziliśmy się z tym, że będzie naszym jedynym dzieckiem. Nie martwiliśmy się, że wyrośnie na egoistkę. Weekendy, wakacje zawsze spędzaliśmy z przyjaciółmi. Zawsze było tam mnóstwo dzieci w każdym wieku.

Zosia poszła do szkoły, gdy miała sześć lat. Oboje z żoną uważaliśmy, że skoro garnie się do nauki, umie już czytać i pisać, to trzymanie jej w domu nie ma sensu. Szkoła była dwie przecznice dalej. Codziennie rano albo ja albo Nina odprowadzaliśmy córkę. Po lekcjach czasem wracała z rodzicem koleżanki, która mieszkała w tym samym domu co my. A czasem to my zabieraliśmy Basię.

W tamten piątek to Nina miała zabrać dziewczynki ze szkoły. Basia w ciągu dnia dostała jednak gorączki i tata odebrał ją wcześniej. Była przepiękna pogoda i moje dziewczyny postanowiły, że wybiorą się razem na lody do parku.

– Tatusiu, zobacz, mam smerfowe – do dziś mam przed oczami twarz mojej córeczki umazaną na niebiesko. – Kupiłabym i dla ciebie, ale się rozpuszczą, więc sorry.

W tle Nina robiła głupie miny

Potem powoli ruszyły do domu. Na przejściu dla pieszych wjechał w nie niebieski ford. Biegli stwierdzili potem, że kierowca pędził w terenie zabudowanym sto dwadzieścia kilometrów na godzinę. Nina i Zosia nie miały szans. Żona zmarła w karetce, moja ukochana córeczka na stole operacyjnym. Siedziałem w poczekalni i jeszcze miałem nadzieję.

Wiedziałem już, że Nina nie żyje. Ale ciągle trwała walka o życie Zosi. Modliłem się, a nawet zakładałem z panem Bogiem, próbując go przekupić. Tak bardzo wierzyłem, że chociaż jej mi nie zabierze. Pamiętam, jak otworzyły się drzwi i w moją stronę ruszył powoli lekarz. Zanim zaczął mówić, już wiedziałem. A i tak nie umiałem się pogodzić z tym, że Zosi też już nie ma.

Krzyczałem, że to pomyłka, złorzeczyłem lekarzom, Bogu i temu anonimowemu kierowcy. Krzesłem rozwaliłem szybę w drzwiach. W końcu musiała mnie obezwładnić ochrona. Dostałem zastrzyk na uspokojenie. Jakoś godzinę później pozwolili mi je w końcu zobaczyć.

Nina wyglądała tak spokojnie. Na twarzy nie miała żadnych śladów po wypadku. Reszty jej ciała mi nie pokazali. Zosia miała wielką bliznę na głowie. Miała trepanację czaszki, ale uszkodzenia mózgu były zbyt rozległe. Do pogrzebu jeszcze jakoś się trzymałem. Musiałem wybrać trumny, sukienki, kwiaty i nagrobek.

W kościele, gdy spojrzałem na dwie stojące obok siebie białe trumny, coś we mnie pękło. Płakałem do końca ceremonii, a potem jeszcze kolejne dwie doby. Gdy obudziłem się trzeciego dnia rano, poczułem, że żal i rozpacz ustąpiły.

Czułem już tylko furię i nienawiść

Nie do lekarzy ani do Boga. Tylko do faceta, który siedział za kierownicą niebieskiego forda. Wiedziałem, że jest w areszcie i czeka na proces. Chociaż był trzeźwy, to jednak tak rażąco naruszył przepisy, że na pewno pójdzie siedzieć. Jednak dla mnie to było za mało. Poznałem jego dane.

Łukasz P., lat trzydzieści osiem. Udało mi się nawet ustalić, gdzie mieszka. Nie wiem, co i komu chciałem powiedzieć, ale poszedłem tam i zacząłem dobijać się do drzwi. Próbowałem kilka razy. Ale najwyraźniej Łukasz mieszkał sam. Znalazłem jego profil na Facebooku. I zacząłem się wyżywać.

„Do wszystkich znajomych Łukasza. Pamiętajcie, że kolegujecie się z MORDERCĄ. On zabił z zimną krwią moją żonę i córkę. Zosia miała tylko sześć lat. Pamiętajcie o tym”.

Po dwóch dniach konto Łukasza zostało zamknięte

Próbowałem załatwić widzenie. Chciałem wykrzyczeć mu moją nienawiść w twarz. Ale nie udało się. Stałem pod drzwiami aresztu i darłem się.

– Morderco, wiem, że tam gdzieś jesteś. Ja jeszcze z tobą nie skończyłem.

Sprzed aresztu zabrała mnie policja. Nie wypuścili mnie, dopóki nie przyjechał po mnie przyjaciel.

– Grzesiek. Ogarnij się. Przecież ten facet siedzi. I będzie siedział. Te seansy nienawiści niczego nie zmienią. Zaszkodzisz tylko sobie – tłumaczył mi Michał.

Kazałem mu zatrzymać samochód.

– Już nie jesteś moim przyjacielem. Nie dzwoń, nie pisz. Koniec z nami.

Zanim zaczął się proces, zerwałem kontakty z większością znajomych. Straciłem pracę. Szef kilka razy proponował mi, żebym poszedł na urlop. Ponoć w takim stanie nie nadawałem się do pracy. Ale nie słuchałem. Siadałem za biurkiem, tyle że zamiast pracować, wyszukiwałem w internecie informacje o wypadkach drogowych i pod każdym wpisywałem obelgi pod adresem Łukasza P., domagając się dla niego kary śmierci. Nawet po wyrzuceniu z pracy się nie opamiętałem.

W moim zmąconym nienawiścią umyśle to była tylko kolejna odsłona szykan, jakie mnie spotykały. Mnie, a nie tego mordercę.

W końcu zaczął się proces

Czekałem na korytarzu, aż policjanci przyprowadzą oskarżonego. Znałem go ze zdjęć z jego Facebooka. Przez chwilę myślałem, że to nie ten sam facet. Wyglądał nie na trzydzieści osiem, a na dwadzieścia lat więcej. Szedł podtrzymywany przez funkcjonariuszy. Szara twarz, wzrok wbity w podłogę. Straciłem rezon, ale tylko na kilkanaście sekund. Co mnie obchodzi, że to wrak człowieka.

To jest morderca mojej żony i córki. To przez niego moje życie nie ma już sensu. Wyciągnąłem zza pazuchy fotografię Niny i Zosi.

– Patrz, śmieciu. One nie żyją, a ty tak. Patrz, co zrobiłeś. Patrz, morderco. Mam nadzieję, że dostaniesz dożywocie. I zgnijesz w tym więzieniu. Nie zasługujesz, gnoju, na to, żeby żyć. W końcu straż sądowa odciągnęła mnie na bok. Łukasz ani razu nie podniósł wzroku.

Nie udało mi się spojrzeć mu w oczy.

Łukasz przyznał się do winy

Jego adwokat nie szukał żadnych okoliczności łagodzących. Oskarżony odmówił składania zeznań. Ale nawet to nie spowodowało, że się uspokoiłem, wręcz przeciwnie. Wszystko wydawało mi się kolejnym dowodem na arogancję i zepsucie tego śmiecia.

– Boisz się zeznawać? Dlaczego nie chcesz opowiedzieć o tym, jak wziąłeś na maskę moją żonę i córkę? Nie chcesz, żeby wszyscy zobaczyli, że sprawiło ci to przyjemność? – darłem się, aż sędzia kazał mnie wyprowadzić w sali.

Tylko przed ogłoszeniem wyroku Łukasz poprosił o głos. Nie prosił o łagodny wyrok kary. Nie przepraszał.

– Wysoki Sądzie. Jestem winny i zasługuję za karę. Proszę ją wymierzyć zgodnie z prawem i własnym sumieniem.

Obiecałem, że będę spokojny i pozwolono mi wejść na ogłoszenie wyroku. Na początku rzeczywiście słuchałem spokojnie. Stałem i trzymałem nad głową fotografię Niny i Zosi. Ale gdy usłyszałem wyrok, znowu wpadłem w furię. Dla mnie jedynym akceptowalnym wyrokiem byłoby dożywocie, skoro w Polsce nie orzeka się kary śmierci.

A Łukasz P. dostał tylko pięć lat. Wpadłem w szał. Obrażałem nie tylko Łukasza, ale sędziego, prokuratora, cały wymiar sprawiedliwości. Strażnika, który próbował mnie wyprowadzić, kopnąłem w krocze. Drugiego oplułem. W końcu zostałem wyciągnięty z sali. Strażnicy zaprowadzili mnie do gabinetu sędziego.

– Panie Grzegorzu. Rozumiem pana żal i wściekłość. Tylko dlatego nie oskarżę pana o obrazę sądu. I poproszę strażników, żeby nie wnosili oskarżenia o napaść. Ale dobrze panu radzę. Pora się uspokoić., bo ta nienawiść pana zniszczy. Łukasz P. idzie do więzienia. Wymierzyłem mu sprawiedliwą karę. Przecież on nie chciał zabić pana żony i córki. Niech pan się zastanowi. Nigdy nie jechał pan za szybko? Naprawdę nigdy?

Nie przekonał mnie, ale przestałem się awanturować. A jego słowa od czasu do czasu do mnie wracały. Rok później złapałem się na tym, że jechałem przez małą wioskę ponad sto dwadzieścia na godzinę.

Zagapiłem się i nie zwolniłem

Nagle do mnie dotarło, że gdyby teraz na ulicę wybiegło dziecko z piłką, zginęłoby na miejscu. To nie tak, że wybaczyłem Łukaszowi. Ale gdy następnego dnia poszedłem na cmentarz, powiedziałem do żony.

– Wiesz, nie wiem, czy mu kiedyś wybaczę. Ale zaczynam rozumieć, że to był wypadek. Każdy kierowca, także ja, mógłby się znaleźć na miejscu Łukasza.

Trzy lata później dowiedziałem się, że morderca mojej rodziny wyszedł warunkowo na wolność. Znałem jego adres. Pewnie go nie zmienił. Poczułem, że muszę się z nim spotkać. Może wreszcie uda mi się spojrzeć mu w oczy.

Chciałem się przekonać, co w nich zobaczę. Nie miałem pojęcia, co zrobię, co mu powiem. Stałem schowany za drzewem cały dzień. W końcu go zobaczyłem. W szarym dresie i szarej naciągniętej na oczy czapce szedł noga za nogą w stronę przejścia dla pieszych. Wyszedłem zza drzewa i stanąłem z nim twarzą w twarz. Nie wyglądał ani na zdziwionego ani na przestraszonego.

– To pan. Dzień dobry – powiedział cicho. – Cokolwiek pan chce zrobić, nie będę się bronił. Może mnie pan wyzywać, uderzyć. Nawet zabić. Wszystko zrozumiem. I nie będę przepraszał, bo wiem, że na nic panu te przeprosiny. Powiem tylko jedno, że bardzo bym chciał cofnąć czas. Pewnie równie mocno, jak pan.

Patrzyłem na tego załamanego mężczyznę i nagle zrozumiałem, że cała nienawiść, którą pielęgnowałem w sobie przez ostatnie lata, wyparowała. Chyba nawet zacząłem mu współczuć.

– Proszę się mnie nie bać. Jeszcze chwilę temu sam nie wiedziałem, po co tu przyszedłem. Teraz już wiem. Chciałem się przekonać, że choć sobie tego nie uświadomiłem, już panu wybaczyłem. Nigdy nie przestanę tęsknić za Niną i Zosią. Ale muszę żyć dalej. Może pójdziemy na kawę?

Łukasz wydawał się zaskoczony. Ale nie odmówił. Usiedliśmy w kafejce za rogiem.

– W czasie procesu nie chciałem nic mówić. Moje tłumaczenie nic by nie zmieniło. Kogo to obchodzi, dlaczego się spieszyłem i do kogo... – zaczął. – Dobrze wiedziałem, co zrobiłem, i moje wyjaśnienia niczego nie zmienią. Ale jeżeli dziś chciałby pan posłuchać, to opowiem.

Okazało się, że Łukasz był wówczas w trakcie rozwodu i to nie było przyjacielskie rozstanie. Żona bardzo chciała mu ograniczyć kontakt z synem.

– Miała nowego partnera i chciała grać modelową rodzinę. Ona, on i Jurek. Biologiczny ojciec nie pasował do tego obrazka. Szukała pretekstu, by pozbawić mnie praw rodzicielskich – opowiadał Łukasz.

W tamten piątek miał zabrać syna na weekend

Umówiony był na osiemnastą.

– Szykowałem się na ten weekend od dwóch tygodni. Ale szef zatrzymał mnie w pracy. Dlatego tak gnałem. Wiedziałem, że wystarczy pięć minut spóźnienia i Agata zamknie mi drzwi przed nosem, a w sądzie powie, że znowu zawiodłem syna i że nie nadaję się na ojca. Co się stało potem, wie pan doskonale... – urwał Łukasz.

W czasie odsiadki urwał się kontakt z synem na dobre. Jego matka i ojczym dostali dobrą pracę w Australii. Wyjechali rok temu, a Łukasz nie znał ich adresu.

– Wiem, że już go nie zobaczę. Moje życie też się skończyło w tamten piątek. Ten wypadek wciąż mi się śni. Wiem, że już nigdy nie usiądę za kierownicą samochodu. Nie dam rady. W więzieniu myślałem parę razy o samobójstwie. Zabrakło mi odwagi. Wie pan, dziś to wiem. Moja prawdziwa kara dopiero się zaczyna. Muszę żyć z poczuciem winy – wyznał.

Dłuższą chwilę milczałem. W końcu powiedziałem coś, czego bym się po sobie nie spodziewał jeszcze godzinę temu.

– Powinienem pana przeprosić. Te obelgi, krzyki, napaści. To wszystko było niepotrzebne. Ale ja nie myślałem normalnie. Nie byłem sobą. Żal, wściekłość, nienawiść. Wtedy nie istniało dla mnie nic poza moim własnym bólem. Zachowywałem się jak troglodyta – powiedziałem.

– Błagam pana. Niech mnie pan nie przeprasza – zakończył nasze spotkanie Łukasz. – Tylko nie to.

Wstałem, pożegnałem się i pojechałem na cmentarz. Opowiedziałem Ninie o spotkaniu z Łukaszem. I o tym, że nie umiem go już nienawidzić. Jestem pewien, że jest ze mnie dumna.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA