Wyszłam na taras, trzymając w ręce kubek gorącej herbaty z cytryną. Widok, który się stąd roztaczał, zachwycał mnie o każdej porze roku, ale zima w górach to było prawdziwe arcydzieło.
– Dać ci koc? – zapytała mama Staszka, która szła już do mnie z wielką, wełnianą narzutą.
Mieszkanie z teściową jest jak wyrok
Podziękowałam i okryłam się nią, a drobna postać mamy mojego męża zniknęła w głębi w domu. Gdyby ktoś jeszcze rok temu powiedział mi, że zamieszkam z teściową, postukałabym się w czoło. Nawet moja mama, która jest oazą spokoju i ma łagodne usposobienie, zawsze powtarzała, że młodzi powinni mieszkać sami, a teściowa – im dalej, tym lepiej.
Mamy mojego ojca unikała jak ognia, a kiedy musiały się spotkać, np. w czasie świąt lub wakacji, zawsze kończyło się to spięciem. Mama, jak to mama, długo puszczała uwagi babci mimo uszu, choć nawet mnie jako małej dziewczynce wydawały się dość złośliwe.
– Jesteś w ciąży, Emilko? – pytała niemal zawsze tuż po przyjeździe, a mama wciągała brzuch i zaprzeczała, nerwowo chichocząc.
– Ach, wiesz, te wieczorne nasiadówki przy słodyczach robią swoje. Muszę trochę zrzucić – tłumaczyła się, choć wcale nie była gruba.
Babcia zawsze troszczyła się o tatę, wypytując go o zdrowie, samopoczucie i plany, a mamę zupełnie pomijała w rozmowie. Poza tym wszystko, co moja mama ugotowała, potrafiła bezlitośnie skrytykować.
– Słone trochę – pluła w chusteczkę. – No co ty, nawet przyprawić dobrze nie potrafisz? I ten mój biedny synek tak się męczy na co dzień?!
Mama musiała się w środku gotować, ale robiła dobrą minę do złej gry, ale ta złość się w niej kumulowała i zwykle pod koniec pobytu babci, po kolejnej złośliwości, wybuchała: „Mamusia niech patrzy na czubek własnego nosa! Bo ja się nie dam tak krytykować i więcej tu mamy nie zaproszę!”. Babcia się oburzała, pakowała torby, ojciec patrzył na mamę morderczym wzrokiem. A gdy babcia już pojechała, oni zaczynali się kłócić z jej powodu.
Nic więc dziwnego, że na samą myśl o poznaniu przyszłej teściowej robiło mi się słabo. Staszek zapewniał mnie, co prawda, że jego mama to naprawdę złota kobieta, ale to mnie nie przekonywało. Mój tata też tak mówił o babci, a z przecież to nie była prawda. Babcia mnie także potrafiła dopiec jak mało kto. A mama Staszka w dodatku była góralką, co jeszcze bardziej mnie przerażało, bo wiadomo, że kobiety gór są twarde, nieustępliwe i krewkie. A te cechy u teściowej, zapewne jeszcze wzmocnione troską o synka. Brrr… Strach pomyśleć!
To miejsce od razu mnie urzekło
Staszka poznałam, kiedy pracowałam w przydrożnym zajeździe jako kelnerka. On był kierowcą i wpadał do naszej knajpy za każdym razem, gdy tamtędy przejeżdżał. Czasem na obiad, czasem tylko na herbatę, ale zawsze siadał w moim rewirze, żeby sobie ze mną pogadać. Raz postanowiłam sobie z niego zażartować i podesłałam koleżankę, a potem patrzyłam, jak on rozgląda się za mną nerwowo. Podszedł wtedy do mnie i powiedział, żebym nie robiła takich numerów, bo i tak mnie znajdzie, choćby na końcu świata. Bardzo mnie tym ujął!
Zaczęliśmy się spotykać, a wkrótce razem zamieszkaliśmy w mieszkaniu wynajętym na poddaszu zajazdu. Początki były wspaniałe, ale z czasem zaczęłam zauważać, że Staszek nie czuje się dobrze w tym miejscu, a i praca kierowcy nie bardzo mu odpowiada. Ta frustracja dawała o sobie znać w różnych chwilach, czasem czułam, że on się tam po prostu dusi. Brakowało mu gór, dlatego uciekał tam w każdy weekend, żeby odetchnąć. Ja po dziesięciu latach pracy, także czułam się już trochę zmęczona kelnerowaniem. Chętnie bym coś zmieniła, ale nie bardzo wiedziałam co.
– Musisz poznać moją mamę – naciskał Staszek, więc w końcu zdecydowałam się pojechać z nim do domu.
Spakowałam walizkę i wrzuciłam do bagażnika jego terenówki. Staszek był podekscytowany jak dziecko, a ja bałam się, że ten wyjazd może wszystko popsuć. Oczyma wyobraźni widziałam, jak jego matka wytyka mi każdy błąd, a on w milczeniu zajada kwaśnicę i nie zamierza stanąć w mojej obronie, żeby się nie narazić mamie.
W drodze zapomniałam o strachu, bo urzekły mnie przepiękne widoki. Śnieg pokrywał wszystko, tworząc zupełnie nierealne widoki, zarysy gór się wyostrzały i nawet powietrze robiło się coraz bardziej rześkie. Było po prostu bajecznie. Gdy wjechaliśmy do Białki Tatrzańskiej, poczułam się, jakbym trafiła do górskiego kurortu w Austrii. Ludzie niosący narty przechadzali się poboczem, w knajpkach turyści sączyli kawę lub grzane wino. Od kolorowych kombinezonów aż mieniło mi się w oczach.
Jechaliśmy główną uliczką, mijając strzeliste drewniane domki typowe dla górskiego krajobrazu. Wiele z nich oferowało miejsca noclegowe. Przeszło mi przez myśl, że w razie kryzysu będę miała dokąd uciec. Dom rodzinny Staszka był nieco na uboczu, więc panował tam spokój i nie kręcili się turyści. Zauważyłam go już z daleka.
Był zbudowany z grubych bali. Naprawdę urzekający. Miał drewniany taras z widokiem na góry, wejście ozdobione dzwoneczkami cicho pobrzękującymi na wietrze, drewniane okiennice z wyciętymi serduszkami. Kratki okienne pomalowano na niebiesko. Dach był czerwony, choć ledwie wyzierał spod śniegowej czapy.
Cała mama. Zawsze z głową w chmurach
– Mój Boże! Ależ tu ładnie! – zachwyciłam się szczerze.
– Dziadek wybudował ten dom z myślą, że będą w nim mieszkać trzy pokolenia. Nie dożył tego jednak. Zmarł, zanim się urodziłem.
– Przykro mi… – powiedziałam, wciąż z zachwytem patrząc na ten okaz pięknej góralskiej architektury.
Staszek zaparkował pod domem i wysiedliśmy. Po chwili na schodkach pojawiła się kobieta o drobnej sylwetce, zaczesanych w mały koczek włosach i siateczce promiennych zmarszczek wokół oczu i ust. Uśmiechała się tak serdecznie, że trudno było nie polubić jej od pierwszego wejrzenia.
– Tak się cieszę, że cię w końcu poznam, Paulinko. Staszek nie mówi o niczym, tylko o tobie, powtarza jaka jesteś piękna, no i wcale się nie dziwię.
Może w ustach kogoś innego zabrzmiałoby to jak wyuczony frazes, ale zabrzmiało naturalnie. A może po prostu chciałam w to uwierzyć. Tym bardziej że sam Staszek aż tak często mnie nie komplementował, a gdy pytałam, czy ładnie wyglądam, odpowiadał z uśmiechem: „Zec jasna!”. Miło się dowiedzieć, że tak się mną zachwycał pod moją nieobecność.
– Bardzo się cieszę, że panią poznałam, jest mi bardzo miło – powiedziałam do mamy Staszka, po czym weszłam do środka.
Od razu oniemiałam z wrażenia
Piękny kominek, puszyste dywaniki z białego futerka, drewniane deski, ręcznie haftowane serwetki i zasłonki w drobną krateczkę – piękny góralski styl.
Marysia, mama Staszka, podała nam kwaśnicę, pierogi z kaszą gryczaną, oscypkiem i skwarkami, a na deser jabłecznik. Nie mogłam przestać jeść, choć zwykle nasycam się małymi porcjami. Ale tu górskie powietrze i zapachy domowej kuchni zaostrzały apetyt. A do tego wszystko było takie smaczne!
– Aż mi głupio, że tak się objadam – powiedziałam przepraszająco, kiedy po raz kolejny przyjęłam propozycję dokładki, a Marysia zaśmiała się i powiedziała, abym się nie martwiła, bo w górach nie można utyć ani się upić.
– A, przypomniałam sobie, że mam domową wiśnióweczkę – obwieściła i pobiegła po kieliszki i nalała nam wszystkim – na dobre trawienie.
Całe popołudnie spędziliśmy w miłej atmosferze, rozmawiając o lokalnych atrakcjach oraz zaletach i wadach prowadzenia pensjonatu. Marysia powiedziała, że wciąż nie może się na to zdecydować, choć smutno jej czasem samej w tak wielkim domu.
– Czego się obawiasz?
– Nie chcę wpuszczać do domu obcych ludzi. A co, jeśli mi coś zrobią, okradną mnie? Boję się.
– No… tak – odparłam ze zrozumieniem – gdyby nie mieszkała sama, to pewnie zdecydowałaby inaczej, bo w sezonie jest tu mnóstwo ludzi i mogłaby naprawdę nieźle zarobić. Zwłaszcza z jej talentem kulinarnym. Ale to samotna starsza pani – a więc ryzyko zbyt duże.
Wieczorem Staszek napalił w kominku i podał mi grzańca w ręcznie zdobionym ceramicznym kubku.
– Jaki ładny kubek! – zachwyciłam się.
– To robota mojej mamy! – Staszek opowiedział mi, że jego mama uwielbia ceramikę i w wolnych chwilach tworzy takie cudeńka.
Nie myliłam się. Po tygodniu wszystko się sprzedało!
Kiedy zauważył, jak bardzo mnie to zainteresowało, pokazał mi piec do wypalania naczyń i kolekcję jego mamy. Były tam nie tylko ręcznie malowane kubki, ale talerze, ceramiczne sztućce, a nawet kafle z dekorami.
– Twoja mama to sprzedaje? – zapytałam z zaciekawieniem, a Staszek spojrzał na mnie rozbawiony.
– Nie, rozdaje sąsiadom. W życiu nie sprzedała nawet oscypka. Sama widzisz, że mogłaby tu prowadzić pensjonat, ale ona woli haftować makatki i upinać firanki. Cała mama. Zawsze z głową w chmurach.
Ale ja twardo stąpam nogami po ziemi i pewnie dlatego od razu wpadł mi do głowy pewien pomysł. Przecież takie piękne wyroby można by sprzedawać! A jego mama mogłaby sobie dorobić do emerytury – Staszek mówił, że ma dość niską, i musi ciułać grosz do grosza.
Zrobiłam zdjęcia ceramiki i postanowiłam wystawić je na aukcji internetowej. Podałam dość wysoką cenę. Staszek śmiał się, że to za drogo, ale ja swoje wiem – w takiej dziedzinie im drożej, tym lepiej. Ludzie chcą, żeby manufaktura była droższa od masowej produkcji. Dzięki temu mają poczucie, że inwestują w unikat.
Mama Staszka, zaskoczona, przeliczała pieniądze, które jej zawieźliśmy. Nie przypuszczała, że jej wyroby mogą przynosić taki zysk. Ucieszyła się, gdy wręczyłam jej plik banknotów, i natychmiast oddzieliła część pieniędzy dla mnie.
– Nie, Marysiu! To twoje dzieła. Ja nic nie zrobiłam, tylko je sprzedałam.
– A ty myślisz, że kto na świecie zarabia więcej? Artyści czy pośrednicy? – zaśmiała się i powiedziała, że jeśli się zgodzę, to chętnie mnie zatrudni na stałe jako menedżera.
To zdanie powiedziane żartem cały czas do mnie wracało. Mama Staszka naprawdę miała ogromny potencjał i przydałby się jej ktoś, kto jej podpowie, jak go wykorzystać. Zaczęłam coraz częściej pomagać jej ze sprzedażą. Wszystkie jej ceramiczne cudeńka schodziły jak świeże bułeczki. A ja nie mogłam przestać myśleć o tym, że mogłaby przecież prowadzić pensjonat.
– Do tego jej nie namówisz – powiedział Staszek. – Boi się, bo jest sama.
– A gdybyśmy zamieszkali z nią? – spytałam, a Staszek popatrzył na mnie z ogniem w oczach.
Nie mógł uwierzyć, że mówię poważnie. Był przekonany, że absolutnie nie brałam tego pod uwagę.
Ja jednak po kilku weekendach spędzonych u jego mamy byłam zupełnie zauroczona tym miejscem i, nie ma co ukrywać, tą kobietą!
Była skromna, spokojna, a jednocześnie bardzo interesująca. Mogłam rozmawiać z nią całymi dniami i tematy nigdy nam się nie kończyły. Czasem Staszek musiał mi przypominać, że to z nim przyjechałam i miło by było, gdybyśmy spędzili trochę czasu razem. Śmiałam się wtedy i ruszałam z nim na stok, gdzie uczył mnie jazdy na nartach, albo zabierałam go na przeszpiegi do lokalnych pensjonatów, żeby podpatrzeć, jak sobie radzą. I wykorzystać pomysły u nas.
W tamtym roku wzięliśmy ślub
Pół roku temu przewoziliśmy do domu mamy Staszka nasze rzeczy. Wcześniej przez kilka miesięcy tyrałam jak wół, żeby to wszystko poukładać. Zarejestrować hotel, przystosować pokoje i kuchnię do wymogów sanepidowskich i zorganizować wystawy ceramiki. To, że zamieszkaliśmy razem, nie pogorszyło naszych stosunków – przeciwnie. Ja i jego mama stałyśmy się serdecznymi przyjaciółkami.
Takie wieczory jak ten, kiedy Marysia przyniosła mi koc na taras, to żadne odstępstwo od normy. Jest życzliwa i pomocna. Staszek nie tylko zajmuje się rachunkami, ale też dokonuje wszystkich napraw, wozi turystów i rąbie drewno na opał. Widać, że odżył i jest bardzo szczęśliwy. Może dlatego, że jego dwie ukochane kobiety rozkręciły razem niezły interes i świetnie się ze sobą dogadują?
W tamtym roku wzięliśmy ślub. W domu urządziliśmy prawdziwe góralskie wesele, a teraz spodziewamy się synka. Wygląda więc na to, że życzenie dziadka w końcu się spełni i zamieszkają tu trzy pokolenia.
Czytaj także:
„Myślałam, że dobrze znam swoje dzieci, a byłam ślepa na ich potrzeby i problemy. Chciałam, żebyśmy byli rodziną z obrazka”
„Po śmierci mamy znalazłam jej pamiętnik. Byłam w szoku, gdy odkryłam, że nasza rodzina od lat żyła w kłamstwie"
„Żonę zdradziłem po raz pierwszy w podróży poślubnej. Potem były kolejne zdrady... Gdy odchodziła, kazała mi się leczyć”