„Po śmierci mamy znalazłam jej pamiętnik. Byłam w szoku, gdy odkryłam, że nasza rodzina od lat żyła w kłamstwie"

kobieta, która czyta stary list fot. Adobe Stock, fizkes
„Nie mogłam się nadziwić, że mama była tak skryta. Tak wiele działo się w jej głowie i sercu, czym się z nami nie dzieliła. W pewnym momencie natrafiłam na list. Niewiele można było rozczytać, ale dwa razy pojawiło się pytanie: >>Co u mojej małej, czy jest do mnie podobna?<<. Nadawca prosił o przesłanie mu chociaż jednego zdjęcia dziewczynki…”.
/ 13.09.2022 16:30
kobieta, która czyta stary list fot. Adobe Stock, fizkes

Ziemią po rodzicach podzieliłyśmy się z siostrą zaraz po śmierci mamy. Ojciec nie żył już od siedemnastu lat, nie było innych spadkobierców. Miałyśmy jeszcze ciotkę, ale ona wcześniej dostała już swoją część po naszych dziadkach, więc nie musiałyśmy brać jej pod uwagę.

Byłyśmy zgodne, co do rozparcelowania ziemi. Nie miałam w planach osiedlania się na wsi. Od trzydziestu lat mieszkałam w Łodzi, skąd pochodzi mój mąż. To Joanna chciała budować się na odludziu. A raczej jej mąż. Jurek ma kompletnego świra na punkcie natury, świeżego powietrza, ekologicznych upraw. Nie wyobrażał sobie dalszego życia w mieście, ale jemu rodzice nie zostawili ziemi. Dlatego tak naciskał na mnie, żebym odsprzedała im swoją część po mamie.

Dla mnie to była wręcz idealna sytuacja. Nie musiałam szukać kupca i ojcowizna zostawała w rodzinie. Sprzedałam im swoją część, by mogli wybudować upragniony dom i rozkręcić ten swój mały ekologiczny biznes. Miałam tylko jeden warunek. Nie mogli zburzyć naszego starego, drewnianego domu, w którym wychowałyśmy się z siostrą, a wcześniej urodziła się w nim nasza mama.

– Dopóki chata sama z siebie się nie zawali, obiecuję, że nie ruszę nawet jednego szczebelka – powiedział mi Jurek.

I dom stał. Coraz bardziej obrośnięty mchem, z zapadającym się dachem, gnijącymi od wilgoci drewnianymi ścianami. Chata miała już ponad sto lat, więc to cud, że jeszcze się nie rozpadła.

Wszystko zostało rozkradzione lub zniszczone

Moja mama zmarła mając osiemdziesiąt siedem lat, a wcześniej w tym domu mieszkali przez kilka lat moi dziadkowie jako młodzi małżonkowie. Czasem przyjeżdżałam zobaczyć, jak zmieniło się podwórko, odkąd siostra z mężem zaczęli tam gospodarzyć. Patrzyłam na rozpadający się dom i wspominałam chwile, gdy siedziałyśmy z mamą na ganku i obierałyśmy ziemniaki, czekając na ojca. Pracował w piekarni i zwykle wpadał do domu w porze obiadu, żeby zjeść posiłek razem z nami.

To Joanna pierwsza witała go przy furtce. Jest ode mnie młodsza o sześć lat i to ona była „ukochaną córeczką tatusia”. Zawsze bardziej lgnęła do niego, za to ja miałam lepszy kontakt z mamą. Ojciec nie traktował mnie źle. Kochał mnie i czułam jego wsparcie, ale w głębi duszy wiedziałam, że w jego sercu jest więcej miejsca dla Joanny. Mama próbowała wyrównać tę dysproporcję, dlatego to mnie częściej przytulała, poświęcała mi czas, brała moją stronę w kłótniach z siostrą. Patrząc na nasz stary dom, który miał lada chwila runąć, czułam żal. „Czas tak szybko mija i naszej rodziny po prostu już nie ma” – myślałam.

Dwa lata po tym, jak Joanna z Jurkiem wybudowali swój dom, na chatę naszych rodziców zawaliło się drzewo. Co prawda tylko na jego tylną część, ale dom już naprawdę kwalifikował się do rozbiórki. Gdy weszliśmy do środka, żeby sprawdzić czy da się jakoś podreperować dach, znaleźliśmy masę pustych butelek po alkoholu.

– Z tyłu, od strony sadu muszą się tu zakradać okoliczni pijaczkowie – przyznała Joanna. – Z naszego domu tego nie widać, a zachowują się cicho, więc nawet ich z Jurkiem nie zauważyliśmy.

Podjęliśmy decyzję, że trzeba rozebrać dom. Nie chciałam, żeby z miejsca, które tak mocno wiązało się z historią mojej rodziny, ktoś robił sobie melinę. Już wolałam, żeby domu wcale nie było, a na tym placu powstał kolorowy ogród.

Przyjechałam tam w którąś niedzielę z walizką na kółkach. Liczyłam na to, że w domu, który zostawiliśmy niemal tak jak stał, z całym wyposażeniem, zabiorę na pamiątkę trochę rzeczy. Myślałam o mosiężnych świecznikach, które rodzice dostali na prezent ślubny od stryja z Ameryki. Mama wystawiała je na stół tylko w największe święta. Chciałam wziąć lustro w rzeźbionej ramie, zegar z kukułką, żelazko z duszą i monidło rodziców, które zawsze wisiało nad łóżkiem w salonie.

Z wymienionych rzeczy ostał się tylko ten obraz. Wszystko było rozgrabione albo zniszczone. Szuflady, których nie otwierałyśmy z siostrą od lat, świeciły pustkami. W tym domu regularnie musieli pojawiać się drobni złodzieje.

– Tak mi przykro – usprawiedliwiała się później przede mną Joanna. – Powinniśmy tego z Jurkiem lepiej pilnować, ale budowa domu kompletnie nas pochłonęła.

Przechadzałam się po starej chacie i sprawdzałam czy znajdę cokolwiek, co miałoby choćby minimalną wartość sentymentalną. W końcu trafiłam na moje pierwsze łyżwy, które dostałam od ojca pod choinkę i ramkę ze zdjęciem. Jedynym zdjęciem, jakie znajdowało się w naszym domu. Byliśmy na nim wszyscy czworo, ustawieni w rzędzie przed domem. Łzy stanęły mi w oczach, kiedy znalazłam tę fotografię na strychu, rzuconą w kąt i przykrytą jakimiś starymi szmatami. Schodząc ze strychu pomyślałam, że mogłabym jeszcze zajrzeć do naszej prowizorycznej piwniczki. Mama traktowała ją jak większą spiżarnię i zawsze wypychała po brzegi przetworami na zimę.

Przypadkiem znalazłam pamiętnik mamy

Zeszłam tam. Przyświeciłam sobie drogę latarką i zobaczyłam całą stertę słoików. Niektóre były jeszcze pełne. Aż dziw bierze, że imprezujący w tym domu pijaczkowie nie splądrowali tego miejsca. Próbowałam wymacać, czy jest tam coś jeszcze oprócz słoików. Nic nie wyczułam. Odwróciłam się energicznie, żeby oświetlić sobie drogę powrotną i zawyłam jak pies. Z całej siły uderzyłam się bowiem w kość piszczelową o coś twardego i tępego.

To była całkiem spora drewniana skrzynka, której nigdy wcześniej tam nie widziałam. Wyniosłam ją na górę i chciałam otworzyć, ale bałam się, że po tylu latach mogło zagnieździć się w niej stado pająków czy innych obrzydliwości. A jednak ciekawość okazała się silniejsza niż strach. Mocowałam się ze dwadzieścia minut, bo skrzynka była zamknięta na małą kłódkę, a kluczyka oczywiście nie było. Wyłamałam deskę z wieka i zajrzałam do środka.

Pierwsza mignęła mi ulubiona bransoletka mamy. Przez większość życia to była jej jedyna biżuteria. Pod spodem poukładane były pocztówki i kartki z życzeniami, które dostawała z ojcem od krewnych. Wszystkie związane były piękną czerwoną taśmą. Na dnie leżała książka w ciemnozielonej grubej okładce.

Wyjęłam ją, choć ledwo przeszła przez szczelinę w skrzynce. Przyjrzałam się jej bliżej. Nie, to wcale nie była książka… To był ozdobny, gruby zeszyt, z którego mama chyba zrobiła sobie pamiętnik. Otwierając go, czułam, że robię coś złego, że zachowuję się nie w porządku wobec mojej mamy. Zawsze rodzice uczyli nas poszanowania prywatności innych osób. Nie chciałam czytać jej osobistych zapisków, ale ciekawość znów okazała się silniejsza.

Większości notatek nie można już było odczytać. Litery wyblakły, część kartek była porwana albo zabrudzona. Ale fragmenty wpisów udało mi się rozszyfrować. Między innymi o tym, jak mama martwi się, że ojciec straci pracę w piekarni, bo nie chce zapisać się do partii. Albo że nie podobał się jej mój pierwszy chłopak z okolicznej wsi, bo chodziła z jego ojcem do podstawówki, i kiedyś ten ojciec zaczaił się na nią i chciał okraść. Nie miałam o tym pojęcia. Nigdy mi tego nie powiedziała.

Przewracając dalej kartki nie mogłam się nadziwić, że mama była tak skrytą osobą. Tak wiele działo się w jej głowie i sercu, czym się z nami nie dzieliła. W pewnym momencie natrafiłam na list. Niewiele można było rozczytać, ale dwa razy pojawiło się pytanie: „Co u mojej małej, czy jest do mnie podobna?”. Nadawca prosił o przesłanie mu chociaż jednego zdjęcia dziewczynki…

Spojrzałam na datę na końcu listu. Miałam wtedy dziewięć lat. To było trzy lata po narodzinach Joanny. Tego nie mógł napisać żaden krewny. Stryj z Ameryki już nie żył, reszta bliskich była na miejscu. Dotarło do mnie, że natrafiłam na jakąś czarną dziurę w historii mojej rodziny.

To byłby dla niej ogromny szok

Jedyną osobą, od której mogłam się czegoś dowiedzieć, była moja ciotka, siostra mamy. Jest od niej prawie dwadzieścia lat młodsza. Gdy pokazałam jej list, zrobiła przerażoną minę i natychmiast próbowała zmienić temat.

– Ciociu, proszę, powiedz mi, kto to napisał i o czyje zdjęcie prosił – drążyłam temat. – Jesteś jedyną osobą, która może mi coś jeszcze powiedzieć o naszej rodzinie.

– Ja nic nie wiem – ciotka była nieugięta. – Spójrz na datę. Gdy ten list przyszedł, ja byłam nastolatką, a twoja matka miała już swoją rodzinę. O niczym mi nie mówiła. Nie miałyśmy wtedy dobrego kontaktu. Nie mam pojęcia, o kogo może chodzić.

Niczego się wtedy nie dowiedziałam.

W końcu rozebraliśmy nasz stary dom, Joanna zaprojektowała na jego miejscu ogród. Nie mówiłam jej nic o pamiętniku, który znalazłam. Jednak czas mijał, a ja ciągle nie mogłam zapomnieć o tym, co przeczytałam. Na poznanie prawdy przyszło mi czekać prawie dwa lata. Wtedy ciotka poważnie zachorowała, leżała w szpitalu i wyglądało na to, że wielkimi krokami zbliża się jej koniec. Zadzwoniła do mnie i poprosiła, żebym do niej przyjechała.

– Tylko bądź sama – poprosiła.

Ciotka chyba się bała, że śmierć ją zastanie, zanim ulży swojemu sumieniu i wyjawi mi prawdę.

– Jeśli chcesz, sama powiedz Joannie – stwierdziła na koniec. – Ja chyba nie mam prawa.

Prawda była szokująca. Joanna była moją przyrodnią siostrą. Wiedziała o tym mama, jej ukochany, z którym miała potajemny romans, moja ciotka i babcia. Nikomu nie wyjawiły tajemnicy, dopóki ja nie znalazłam tego listu. Tak zadecydowała kiedyś babcia i nikt nie ośmielił się zaprotestować.

Józef, mężczyzna który jest biologicznym ojcem Joanny, poznał moją mamę, gdy była już kilka lat po ślubie. Przyjechał do naszej wsi z ojcem, żeby kupić grunty pod uprawę zboża. Józef był z bogatego domu, to rodzice wybrali mu narzeczoną. Ale on jeszcze przed ślubem zakochał się w mojej matce. Przyjeżdżał do niej potajemnie przez wiele miesięcy. Mama w końcu zaszła w ciążę. Wtedy zerwała z nim kontakt. Bała się konsekwencji. Mój ojciec nie miał pojęcia, że Joanna nie jest jego córką.

Ciotka wyzdrowiała i teraz przy każdej okazji powtarza mi, jak bardzo żałuje, że wyznała mi prawdę. Zaklina mnie na wszystkie świętości, żebym nie mówiła o niczym Joannie.

– Tego chciała twoja matka – twierdzi. – Po co, po tylu latach, wywracać wszystko do góry nogami? To byłby dla Joanny szok. Wiesz, jak kochała twojego ojca, była jego pupilką. Teraz dziewczyna będzie drążyć, szukać tamtej rodziny. Zrobi się z tego tylko masa kłopotów.

A ja nie wiem, co robić. Z jednej strony rozumiem ciotkę, ale z drugiej nie chcę, żeby kolejne pokolenie naszej rodziny tkwiło w kłamstwie.

Czytaj także:
„Moja babcia to kłamczucha. Wymyśla niestworzone historie ze swojego życia, by rodzina uważała ją za bohaterkę”
„Gdy miałam 8 lat, moja mama zniknęła. Cierpiałam nie wiedząc, co się stało. Dziś już wiem i wcale nie jest mi łatwiej”
„Nie znosiliśmy się z mężem, czasami wręcz skakaliśmy sobie do gardeł. Gdy nasze małżeństwo wisiało już na włosku, stał się cud"

Redakcja poleca

REKLAMA