Jak się kogoś kocha, to powinno mu się to mówić, no nie? Co najmniej trzy razy dziennie albo i częściej. Dla mnie to jasne jak słońce, dla mojego męża, niestety, nie. Zupełnie tego nie rozumiem. Przecież na początku naszej znajomości był zupełnie inny.
Na początku, czyli niedawno, zaledwie cztery lata temu. Bartek robił wszystko, aby zdobyć moje serce. Wystawał pod moim domem, wydzwaniał, wysyłał miłosne wiadomości. Gdy w końcu uległam i zaczęliśmy się spotykać, spełniał każde moje życzenie. Przynosił bukieciki moich ukochanych konwalii i niezapominajek, zapraszał na kolacje przy świecach i romantyczne spacery przy świetle księżyca. Właśnie podczas jednego z nich wyszeptał, że mnie kocha nad życie.
Pamiętam, że zalała mnie fala dziwnego ciepła. O Boże, jaka byłam szczęśliwa…
A potem była nasza pierwsza szalona noc
Gdy leżeliśmy wtuleni w siebie, usłyszałam wiele słów miłości i wiecznych przysiąg. Później Bartek powtarzał je jeszcze wiele razy. Najbardziej uroczyście, przed księdzem w kościele, w dniu naszego ślubu. A potem co? Nic, kompletna cisza. Odkąd jesteśmy małżeństwem, Bartek zapomniał, że takie słowo jak „kocham” w ogóle istnieje.
Nie potrafiłam się z tym pogodzić. Chciałam, żeby jak dawniej zapewniał mnie o swojej miłości, żeby było pięknie i romantycznie. Próbowałam go więc sama sprowokować do wyznań. Obsypywałam go komplementami i czułymi słówkami, mówiłam, jak bardzo go kocham, jaki jest wspaniały, opiekuńczy, przystojny. Prężył się, mruczał zadowolony, ale milczał jak zaklęty. Nie rozumiałam, co się dzieje, dlaczego tak się zmienił.
Przez głowę przelatywały mi tysiące myśli. „Czyżbym mu spowszedniała, miłość mu przeszła, albo nie daj Bóg, zakochał się w innej i chce mnie zostawić?” – zastanawiałam się. Tak mnie to męczyło, że czasem do rana nie mogłam zasnąć. Pewnej nocy, gdy moje wyznania znowu nie przyniosły żadnego efektu, nie wytrzymałam.
– Czy ty mnie w ogóle jeszcze kochasz? – zapytałam rozżalona.
– A co? – mruknął.
– Nic. Po prostu wydaje mi się, że już nie. Jeżeli kogoś masz i chcesz odejść, to się przyznaj. Nie chcę dowiedzieć się o tym jako ostatnia. Będzie trudno, ale jakoś to wytrzymam – ciągnęłam.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– O czym ty w ogóle mówisz? Przecież gdybym cię nie kochał, toby mnie tu nie było – stwierdził. – Zamiast wymyślać jakieś bzdury, powiedz lepiej, czy chcesz kanapkę z pasztetem czy salcesonem? Nic innego nie kupiłaś, wiec tylko to zostaje...
A potem wyszedł do kuchni. Liczyłam, że jak wróci to mu się odmieni, ale guzik. Położył się i odwrócił się na bok, przykrył kołdrą i po chwili chrapał. Nie mogłam w to uwierzyć! To ja tu zadaję mu ważne pytania, takie, od których zależały mój spokój i nasze małżeńskie szczęście, a on zasnął sobie w najlepsze. Poczułam się, jakbym dostała w twarz. Oczywiście rozczuliłam się nad sobą. Zamierzałam pocierpieć w samotności, ale płakałam tak głośno, że Bartek się obudził. Gdy zobaczył moje łzy, przeraził się nie na żarty. Zerwał się na równe nogi i usiadł na łóżku obok mnie.
– Rany boskie, co się stało? Jesteś chora, coś cię boli? Mów natychmiast! – dopytywał się.
– Nieeee – chlipałam.
– To może ktoś cię skrzywdził?
– Też nieee…
– W pracy masz kłopoty? Chcą cię zwolnić? Joasiu, mów, no!
– Nie… Wszystko w porządku. Może nawet awans dostanę.
– No to dlaczego płaczesz? – patrzył na mnie bezradnie.
– Bo mnie nie koochaasz – zawyłam.
Byłam przekonana, że gdy to usłyszy, weźmie mnie w ramiona, przytuli i zaleje potokiem czułych słówek. Każdy by przecież tak zrobił. A Bartek? Był zły ja osa.
– Kobieto, czy ty naprawdę nie masz innych zmartwień? Jutro rano muszę wstać do pracy, chcę wypocząć a ty mi bzdurami głowę zawracasz – mruknął. – No co tak patrzysz jak zraniona łania… Czego u diabła chcesz? Żebym wiecznie trzymał cię za rękę, patrzył głęboko w oczy, wzdychał, przytulał? Chyba zwariowałaś! Przecież to takie, no… sztuczne i dziecinne!
– Kiedyś tak nie uważałeś! – przypomniałam mu rozżalona.
– Doprawdy? Nie pamiętam… Zresztą to nieważne. Doceń to, co masz. Jesteśmy razem, zarabiam na dom, nie zdradzam cię, nie piję, wracam z roboty na czas. Znasz mnie, wiesz, że możesz na mnie polegać. To chyba ważniejsze niż te romantyczne głupoty. Wyznaniami i czułościami się nie najesz – stwierdził i zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, zniknął pod kołdrą; ze smutku i żałości chlipałam w poduszkę do rana.
Mężowie moich koleżanek nie mają z tym problemu
Potem nieraz jeszcze próbowałam wytłumaczyć mężowi, że jak każda kobieta potrzebuję wyznań i czułych słówek prawie jak powietrza. Ale gdy tylko zaczynałam temat, natychmiast się naburmuszał. Ze skrzywioną miną powtarzał, że życie to nie harlekin, że on nie ma czasu, ochoty i nastroju na spełnienie moich fanaberii.
W desperacji namówiłam go więc na wyjście do kina, na bardzo wzruszający, romantyczny film o miłości. Myślałam, że jak go obejrzy, to wreszcie coś do niego dotrze. Nic z tego. Gdy ja się wzruszałam i dyskretnie ocierałam łzy, on ostentacyjnie ziewał, spoglądał na zegarek, a w końcu zaczął coś tam przeglądać w smartfonie. A po wszystkim usłyszałam, że większej chały i kiczu nie widział. Nie odzywałam się do niego przez dwa dni.
Rozmawiałam z kilkoma koleżankami. Ich mężowie też może nie są zbyt wylewni, ale nie mają kłopotu z wyznaniem: „kocham cię”. Przynajmniej od czasu do czasu. Dlaczego więc mojemu Bartkowi nie przechodzi ono przez gardło? I co mam zrobić, by przypomniał sobie, że przecież jeszcze tak niedawno był romantykiem?
Czytaj także:
„Synowi dokuczali w szkole, więc żona zarządziła nauczanie domowe. Problem w tym, że to ja miałem robić za nauczyciela”
„Celowo gram bezradną kobietkę, która nie umie parkować i nie rozumie komputerów. Dzięki temu mój mąż czuje się męski”
„Była żona mojego faceta twierdzi, że nigdy oficjalnie się nie rozwiedli. Jak to? Przecież my za 2 tygodnie bierzemy ślub…”