„Była żona mojego faceta twierdzi, że nigdy oficjalnie się nie rozwiedli. Jak to? Przecież my za 2 tygodnie bierzemy ślub…”

kłótnia narzeczonych fot. Adobe Stock, zinkevych
„Nie mieściło mi się to w głowie. Do diabła, to nie amerykański film, gdzie laska nagle odkrywa, że nadal ma męża, bo jej były nie podpisał papierów rozwodowych wysłanych pocztą. To Polska, rozwód musi orzec sąd. Trudno przeoczyć coś takiego, jeszcze trudniej zapomnieć zdarzenie uchodzące, zaraz po śmierci bliskiej osoby, za najbardziej stresujące”.
/ 17.11.2022 16:30
kłótnia narzeczonych fot. Adobe Stock, zinkevych

„Żoną miałam być, miał być ślub, i wesele też, już zaprosiłam gości…” – ilekroć słyszę tę piosenkę w radio, zbiera mi się na płacz. Minął rok, a ja ciągle rozpamiętuję to, co się stało. Zastanawiam się, czy mogłam jakoś uniknąć tego upokorzenia, tej traumy, tego całego absurdu…

Czułam, że jest moją druga połówką

To była miłość od pierwszego wejrzenia. Poznaliśmy się z Wojtkiem na wyjeździe integracyjnym. On pracował w oddziale w sąsiednim mieście. Od razu wpadliśmy sobie w oko i wcale się z tym nie kryliśmy, choć kilka osób kpiło, że he, he, integracje już takie są, ktoś się musi w kimś zakochać, ktoś z kimś wylądować w łóżku. My akurat w łóżku na tamtym wyjeździe nie wylądowaliśmy, ale zaraz po powrocie do zwykłego trybu pracy, Wojtek zaprosił mnie na randkę.

Oboje byliśmy sami. Ja od półtora roku nie miałam głowy do szukania faceta, zajęta pracą i „ciociowaniem” dwójce bliźniaków mojej siostry; on kiedyś był żonaty, tuż po studiach, nie wyszło, i z byłą żoną nie utrzymywał żadnego kontaktu. 

Spotykaliśmy się jakiś czas, żyjąc na dwa miasta, jednak to było bardzo męczące. Niby tylko sto dwadzieścia kilometrów, ale nie dało się w środku tygodnia wskoczyć w samochód i spotkać na spontanie. No i każdy weekend w drodze. W końcu pokombinowaliśmy z wewnętrznym przejściem i przeprowadziłam się do niego. Dostałam nawet lepsze warunki tam niż u siebie, więc nie zastanawiałam się długo.

Wojtek miał dwupokojowe mieszkanie, odziedziczone po dziadkach, zatem zaoszczędzaliśmy na wynajmie. Niedługo po przeprowadzce zaczęliśmy odkładać te „zaoszczędzone” pieniądze z myślą o weselu. Nie miałam pojęcia, skąd we mnie pewność, że Wojtek to właśnie ten jeden jedyny, ale tak właśnie było. Całą sobą czułam, że chcę z nim spędzić resztę życia. Był wspaniałym facetem, czułym i troskliwym, a zarazem godnym zaufania, takim, na którego zawsze mogłam liczyć. Świetnie się dogadywaliśmy i wciąż odkrywaliśmy, że mamy podobne poglądy na różne kwestie.

– Wiesz, kochanie, chciałbym się z tobą zestarzeć – mówił.

Rany, która kobieta nie chciałaby czegoś takiego usłyszeć? Ja też wierzyłam, że znalazłam swoją połówkę pomarańczy.

Rodzice i przyjaciele, którzy z początku nie byli zachwyceni moją przeprowadzką do innego miasta, z czasem się z tym pogodzili. Tęskniliśmy za sobą, bo siłą rzeczy miałam teraz dla nich mniej czasu, ale…

– Skoro jesteś z nim szczęśliwa – wzdychała mama – co ja mogę powiedzieć.

Wojtek oświadczył mi się w drugą rocznicę naszego poznania się. Kupił przepiękny, klasyczny pierścionek, zamówił stolik w naszej ulubionej restauracji, świece…

– Jolu – zaczął – jesteś kobietą, którą chcę mieć zawsze przy sobie, do końca życia. Wyjdziesz za mnie?

– Tak! – zgodziłam się bez wahania.

Czy odpowiedź mogła być inna?

Szykowaliśmy naprawdę huczne wesele

Moi rodzice również się cieszyli, zwłaszcza mama, że uniknę losu kobiet żyjących latami na kocią łapę. Niestety, nie mogliśmy dzielić tej radości z jego rodziną. Wojtka wychowywała babcia, która już nie żyła; rodzice wyjechali za granicę, gdy miał dwa lata, i tyle ich widział. Nigdy nie chciał rodziców szukać, skoro ani ich nie pamiętał, ani za nimi nie tęsknił, jak twierdził. Nie było ich w żadnym ważnym momencie jego życia, także gdy żenił się po raz pierwszy, nie wiedział nawet, czy nadal żyją, i… średnio go to interesowało. Ja uważałam, że powinien tę relację właściwie zamknąć, bo takie zawieszenie i życie w poczuciu porzucenia nie było zdrowe, ciągnęło się za nim, ale to była ta jedna z nielicznych spraw, w których mieliśmy odmienne zdanie.

– Nie wiesz, o czym mówisz i… dzięki Bogu – kategorycznie ucinał wszelkie nasze rozmowy na ten temat.

Odłożyliśmy sporą sumę na wesele. I chcieliśmy to zrobić z rozmachem. Pierwszy ślub Wojtka był podobno bardzo skromny. Oboje byli na dorobku, więc po prostu poszli do urzędu, a po wszystkim zorganizowali obiad w restauracji dla kilku osób – rodziców i rodzeństwa panny młodej, babci pana młodego i świadków, którymi byli ich wspólni przyjaciele.

Teraz sytuacja się zmieniła. Oboje nieźle zarabialiśmy, mogliśmy zaszaleć, dodatkowo moi rodzice zapowiedzieli, że chętnie się dorzucą, byśmy mogli z przytupem świętować nasz wielki dzień.

Tak więc organizacja weseliska ruszyła z kopyta. Sto dwadzieścia osób na liście gości. Ślub w ogrodach pobliskiego pałacu. Kolacja ekskluzywna, dania wyszukane. Projektant mojej sukni ślubnej zaśpiewał sobie prawie dziesięć tysięcy, ale warto było, czułam się w niej jak królewna. Piętrowy tort, istne dzieło sztuki, ozdobiony cukrowymi kwiatami, które wyglądały jak żywe, też kosztował majątek. Zwieńczeniem wszystkiego miała być podróż poślubna – cały miesiąc w drodze, kilka krajów, egzotyka i all inclusive.

W całym tym przepychu ciągle pamiętaliśmy o tym, co najważniejsze. Chodziło tu przecież o uczczenie naszej miłości i faktu, że chcemy sobie ślubować do końca życia, a nie o popisywanie się. Wojtek ciągle powtarzał, że rozwód nie wchodzi w grę.

– Jesteś moja na zawsze. Gdyby coś się między nami psuło, będę to naprawiał do skutku – zapewniał.

Podobało mi się takie podejście, też nie chciałam robić z niego podwójnego rozwodnika. Już o moim własnym rozczarowaniu i poczuciu porażki nie wspominając.

Obiecuję, że się z tobą nie rozwiodę, nigdy! – obiecywałam. – Najwyżej zostanę wdową, jeśli mnie za bardzo wkurzysz, ale nigdy rozwódką! – żartowałam.

Nie kryłam się z naszymi weselnymi przygotowaniami, ale też nie relacjonowałam tego wszem i wobec w mediach społecznościowych. Niemniej na dwa tygodnie przed ślubem zamieściłam informację na fejsie o tym, że się pobieramy, i jeśli ktoś chciałby dołączyć do nas tego dnia podczas ceremonii, to serdecznie zapraszamy. Wrzuciłam ten post bez zastrzeżenia, że ma być dostępny tylko dla znajomych, co oznaczało, że mógł go zobaczyć dokładnie każdy. Absolutnie każdy…

Jak mógł zapomnieć o czymś takim?

„Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia” – napisała do mnie była żona Wojtka. Rany, naprawdę mają dobre relacje – pomyślałam, ale po chwili przyszła od niej kolejna wiadomość: „Problem w tym, że chyba nie dostaniecie ślubu, ponieważ Wojtek nigdy formalnie się ze mną nie rozwiódł”. Cooo?!

Myślałam, że to głupi żart. Ale kiedy zapytałam Wojtka o rozwód, zaczął na przemian blednąć i się czerwienić. W końcu wyznał, że nie pamięta, czy ostatecznie doprowadzili rzecz formalnie do końca, czy niekoniecznie.

– Jak to nie wiesz, czy się rozwiodłeś?!

Nie mieściło mi się to w głowie. Do diabła, to nie amerykański film, gdzie laska nagle odkrywa, że nadal ma męża, bo jej niby były nie podpisał papierów rozwodowych wysłanych pocztą. To Polska, rozwód musi orzec sąd. Trudno przeoczyć coś takiego, jeszcze trudniej zapomnieć zdarzenie uchodzące, zaraz po śmierci bliskiej osoby, za najbardziej stresujące.

– Oj, to było tyle lat temu… – mruknął Wojtek, nie patrząc mi w oczy.

Chryste… Miałam wrażenie, że w moim ukochanym objawił się kosmita.

– Ale jakim cudem urzędnik zapisał nas na termin i nie zgłosił zastrzeżeń?

Cóż, tu odpowiedź się znalazła. Stażystka po prostu nas zapisała i nie sprawdziła, czy nie ma żadnych przeszkód, by udzielić nam ślubu. Widać też nie wzięła pod uwagę możliwości bigamii. Kiedy zgłosiłam się do urzędu, rzeczywiście potwierdzono, że Wojtek nie będzie mógł drugi raz wstąpić w związek małżeński, póki formalnie nie zakończy pierwszego.

Czy powinnam się cieszyć, że owszem, okłamał mnie co do swojego stanu cywilnego, ale przynajmniej swoich danych nie zafałszował i faktycznie był tym, za kogo się podawał? Więc nie zostałam… nie wiem… konkubiną, metresą? Nie, nie pocieszało mnie to ani trochę.

Byłam załamana. Do ślubu zostało mniej niż dwa tygodnie, a ja nie miałam pana młodego. W wesele włożyliśmy całe oszczędności, kupę kasy. Zaliczki, które popłaciliśmy, przepadały, ale nie to było najgorsze. Jednak straty finansowe to nic w porównaniu ze stratami psychicznymi i moralnymi. Dobiło mnie odkrycie, że właściwie nie znałam człowieka, z którym od trzech lat żyłam, z którym się chciałam związać do grobowej deski.

Kim był ten facet, który zafundował mi coś takiego, który tak mnie skrzywdził? Jak mógł zapomnieć, że nadal ma żonę, i planować ślub ze mną?! Cierpiał na zaniki pamięci, miał zaburzenia osobowości? A może chciał mieć dwie żony, jak się uda? Jedną formalną, która niczego od niego nie chce, ale stanowi świetną wymówkę w razie czego. Drugą, nielegalną, z którą by faktycznie żył, ale którą mógłby porzucić w każdej chwili – bez rozwodu?

Nie wiem, Boże, nie wiem, czułam się jak dziecko we mgle, zagubiona i przerażona. O co tu chodziło? Nie rozumiałam tej sytuacji, tego człowieka… Co jeszcze ukrywał? O czym jeszcze chciał zapomnieć i co wychodziłoby w trakcie naszego wspólnego życia?

Jak mógł mnie tak skrzywdzić?

Wyprowadziłam się od niedoszłego męża i odwołałam ślub. Nie przesunęłam na inny termin, by poczekać, aż Wojtek formalnie załatwi rozwód, tylko po prostu odwołałam. Nie wyobrażałam sobie, bym po takiej akcji mogła cokolwiek sensownego z nim jeszcze zbudować. Roztrzęsiona i czerwona ze wstydu obdzwaniałam wszystkich krewnych i przyjaciół, tłumacząc, że nie mogę wziąć ślubu, bo pan młody ma już żonę.

Nie kryłam tego, bo i tak by się wydało, a wyznanie prawdy przynajmniej zamykało ludziom usta i nie drążyli dalej czegoś, czego ja sama nie pojmowałam. Co nie zmieniało faktu, że ogrom upokorzenia był ledwie do udźwignięcia.

Doszło do tego, że obwiniałam siebie. Tak, wyrzucałam sobie, że nigdy nie poprosiłam Wojtka o pokazanie dowodu na to, że jest wolny, więc jestem sama sobie winna. No ale kto normalny prosi o taki dowód? I kto normalny okłamuje narzeczoną w tak istotnej kwestii? Co jest ze mną nie tak, że nie połapałam się wcześniej w jego krętactwach? Że nie dostrzegłam jego prawdziwego oblicza? Co z tego, że wydawał się wspaniałym facetem, czułym i troskliwym, skoro okazało się, iż wcale nie jest godny zaufania i w ogóle nie mogę na nim polegać?

Nie odkochałam się z dnia na dzień, bo to chyba niemożliwe, w każdym razie w moim przypadku, ale moja wiara w naszą wspólną przyszłość wyparowała. Zwłaszcza że… Wojtek przyjął to wszystko za spokojnie.

No trudno, stało się. Szkoda mu było jedynie zmarnowanych na zaliczki pieniędzy. Jezu!… Co jest z tym człowiekiem? Nie żałuje utraty mnie, naszej relacji, wymarzonego wspólnego życia, przyszłych dzieci, dla których już wymyśliliśmy imiona – tylko kasy, która przepadła? Moje poczucie zagubienia rosło, przerażenie zresztą też. Czy on naprawdę jest kosmitą? A może socjopatą? Jak mógł mnie tak skrzywdzić, a potem z taką obojętnością zareagować, gdy sprawa się wydała?

Straciłam zaufanie do mężczyzn

Wojtek nie przeprosił mnie, nie pogłębił wyjaśnień, nie próbował mnie odzyskać ani przekonać. Czyli o swoim przyrzeczeniu też zapomniał. O tym, że gdyby coś się między nami psuło, będzie to naprawiał do skutku. Nie naprawiał. Wycofał się. Czy tego nauczył się od rodziców, którzy go podrzucili babci i zniknęli? Takiego strusiego sposobu unikania problemów?

A może jego rany i spustoszenia w duszy – również po nieudanym małżeństwie – były dużo głębsze, niż by się mogło z pozoru wydawać, niż sam zdawał sobie z tego sprawę? Może nie drugiej żony potrzebował, a terapii, która zburzy jego gigantyczne mechanizmy obronne i pozwoli mu bez zbroi zapomnienia i wyparcia zmierzyć się z przeszłością? Może, ale…

Już mnie to nie interesowało. Podstawa naszego związku i miłości legła w gruzach. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Na szczęście udało mi się zmienić oddział firmy, tak by nie musieć widywać go codziennie w pracy. Wróciłam na stare śmieci, znalazłam nowe mieszkanie do wynajęcia i ogarniałam swoje życie „po Wojtku”.

Serce boli mnie do dziś. Nie wiem, czy kiedykolwiek wyleczę je na tyle, by nawet mała blizna nie została. Pewnie jakaś szrama po złamaniu będzie już na zawsze. Nie wiem też, ile czasu zajmie mi zdobycie się na odwagę, by zaryzykować poważny związek z kimś innym. Na razie straciłam zaufanie do całej męskiej populacji. Czy raczej do swojej oceny mężczyzn. Skupiam się na odbudowaniu mojego życia, na pracy i moich znajomych, którzy by mnie nie dołować, stosują strategię „było, minęło, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem”. Okej, rozumiem, ale konsekwentnie odmawiam chodzenia na randki i pod groźbą zerwania kontaktów zabraniam swatania mnie.

Czytaj także:
„Na firmowej imprezie zdradziłem żonę z... prostytutką. Za tę jedną chwilę słabości, mogę zapłacić wysoką cenę”
„Ktoś wrzucił moje foty na strony erotyczne. Myślałam, że to zemsta ucznia na nielubianej nauczycielce, ale prawda była inna”
„Mój były miał mnie za głupią kurę domową, ale gdy zaczęli go ścigać windykatorzy, to do mnie przyleciał po pomoc”

Redakcja poleca

REKLAMA