„Kiedy żona walczyła z chorobą, ja miałem romans na boku. Wszystko się skomplikowało, gdy kochanka zaszła w ciążę”

Poważny mężczyzna fot. iStock by GettyImages, brusinski
„Wszystkim się wydaje, że jestem ostatnim draniem, bo miałem romans. Ale to Ewa wygoniła mnie z domu, więc co miałem robić?”.
/ 24.01.2024 11:15
Poważny mężczyzna fot. iStock by GettyImages, brusinski

Ewa to moja miłość życia. Poznaliśmy się jeszcze w szkole, na kółku teatralnym. Spędziliśmy razem ponad 20 lat.

Ewcia była kimś więcej, niż żoną, ona była moim najlepszym kumplem, przyjacielem. O piłce wiedziała tyle, że nie jednego speca by zagięła. Taka właśnie była – jak zaczynała się czymś interesować, musiała wiedzieć o tym wszystko. Do tego przeżywała każdy mecz Realu, jakby zależało od tego jej życie. A klęła wtedy tak, że uszy puchły.

W podróż poślubną pojechaliśmy do Madrytu. Ewa chciała na żywo zobaczyć stadion swojej drużyny. Z wielkim trudem przekonaliśmy ją z teściową, że ubieranie córki w koszulkę Realu do chrztu, to nie jest najlepszy pomysł.

Coś zaczęło między nami szwankować po urodzeniu się syna. Coraz mniej ze sobą rozmawialiśmy, Ewa często wydawała się jakby nieobecna. Teraz się zastanawiam, czy już wtedy to były pierwsze objawy. Przecież guz mózgu nie znalazł się w jej głowie z dnia na dzień.

Ewa coraz częściej skarżyła się na bóle głowy. Początkowo myśleliśmy, że to migrena, ale jakiś przytomny lekarz dał nam skierowanie na tomografię kiedy usłyszał o innych objawach. Żona skarżyła się nie tylko na ból, ale też nudności, zaniki pamięci i zawroty głowy, a żadne leki nie pomagały. Z tym, że nie skarżyła się mi, tylko swoim przyjaciółkom. My w domu rozmawialiśmy tylko o sprzątaniu, dzieciach i zakupach.

– Jędrek, to, co się dzieje między nami, jest nie do zniesienia. Powinieneś się na jakiś czas wyprowadzić z domu – powiedziała któregoś dnia. Nawet nie byłem zły, bo od dłuższego czasu myślałem o tym samym.

Następnego dnia zemdlała. Ktoś na szczęście wezwał karetkę. Nie zdążyła zrobić tomografii, bo termin był odległy. Ale w szpitalu od razu zrobili jej badanie. Diagnoza: guz o średnicy 3 cm.

Wsparcie przyjaciół było nieocenione

– Wszystko zależy od tego, jak bardzo guz jest przytwierdzony do tkanki. To będzie trudna operacja, ale są duże szanse, że się powiedzie – tłumaczył lekarz. – Po operacji zdecydujemy, jakie kroki dalej podjąć.

Operacja powiodła się tylko częściowo.

– Nie udało się wyciąć guza w całości. Było za duże ryzyko uszkodzenia mózgu. Spróbujemy chemią wykurzyć z pani organizmu to, co zostało – mówił, chcąc nas pocieszyć.

Ewa bardzo źle znosiła chemię. Ciągle miała biegunki i wymioty. Czasami całymi dniami leżałem z nią w łazience, tuląc do siebie między torsjami.

Wydawało się, że nie wszystko stracone. Po dwóch chemiach zmiany, które zostały, zaczęły się zmniejszać. Po kolejnych kilku miesiącach leczenia okazało się, że doszło do remisji. Ewa znowu zaczęła przypominać siebie. Odrosły jej włosy, trochę przytyła, jej twarz nabrała koloru.

– Jędrek, naprawdę dziękuję, że byłeś przy mnie. Sama bym sobie nie poradziła. Ale wiesz, że moja choroba niczego nie zmienia? Rozstajemy się. Nie chcę, żebyś był ze mną tylko z litości – powiedziała któregoś dnia.

Nie brałem pod uwagę wyprowadzki w takim momencie. Nadal była słaba. Czułem, że chcę i muszę być w domu. Dla niej i dzieci.

Monika była obok

Monikę poznałem w szpitalu. Przychodziła do dziadka, który miał chemioterapię. Początkowo rozmawialiśmy tylko o naszych bliskich, jednak szybko się okazało, że wiele nas łączy. Przyznam ze wstydem, że kiedy woziłem Ewę na chemię, zawsze miałem nadzieję, że spotkam tam Monikę.

Któregoś dnia zauważyłem, że bardzo się niecierpliwi i ciągle zerka na telefon.

– Widzę, że gdzieś pani śpieszno. Mogę odwieźć pani dziadka po zabiegu, jeśli jakoś to pomoże – zaproponowałem.

– Mógłby pan? Naprawdę? Muszę pojechać do urzędu. Spotkamy się w domu, dobrze? – powiedziała uradowana.

Wtedy wymieniliśmy się numerami telefonów, a ja zapewniłem, że dowiozę dziadka Włodka bezpiecznie do domu.

Wieczorem dostałem od niej wiadomość: „Bardzo ci dziękuję”. Kiedy Ewa zasnęła, odpisałem jej. Początkowo smsowaliśmy wyłącznie o chorobie naszych bliskich, i podtrzymywaliśmy się na duchu. Potem zaczęliśmy do siebie dzwonić.

Byłem też na pogrzebie jej dziadka. Nie podchodziłem, ale Monika mnie zauważyła. „Widziałam, że przyszedłeś. Dziękuję” – napisała wieczorem.

Dałem za wygraną

Ewa długo wierciła mi dziurę w brzuchu, żebym się wyprowadził. Wreszcie dopięła swego.

Wtedy postanowiłem zaprosić Monikę na kawę. Pierwszy raz zobaczyliśmy się poza szpitalem i na początku było trochę niezręcznie.

– Jędrek, jakoś nam się ta rozmowa niezbyt klei. Opowiedz mi o dzieciach. Masz córkę i syna, tak? – zaproponowała.

Dobrze trafiła, bo jestem zakochany w swoich dzieciach i mógłbym o Julce i Tymku gadać non stop. Po godzinie Monika mi przerwała.

– Dość informacji na dziś. Zaraz nam zamkną kawiarnię i nie dowiem się, dlaczego mnie tu ściągnąłeś – powiedziała z rozbrajającą szczerością.

Od razu jej powiedziałem, że moje małżeństwo jest skończone. Nie spodobało jej się to, co powiedziałem.

– Oszalałeś? Przecież nie możesz teraz odejść. Ona jest chora, potrzebuje cię.

Długo tłumaczyłem Monice, że nie układało nam się jeszcze przed diagnozą, że mieliśmy się rozstać, ale diagnoza wszystko zmieniła. Zrozumiała. Szkoda, że moi znajomi nigdy nie wykazali się takim zrozumieniem.

Z Ewą podjęliśmy decyzję, że porozmawiamy wspólnie z naszymi rodzicami. Nie mogli się pogodzić najpierw z chorobą, potem z naszym rozstaniem, ale przyjęli to do wiadomości. Żałuję, że nie porozmawialiśmy w ten sam sposób z naszymi przyjaciółmi.

Teraz nie mam pojęcia, dlaczego przed przyjaciółmi i znajomymi udawaliśmy, że między nami jest w porządku. Po prostu unikaliśmy spotkań.

To nie było najlepsze zagranie. Kiedy dowiedzieli się, że jestem się z Moniką, wpadli w szał. Ewa wtedy znowu wylądowała w szpitalu, czekała na operację, bo znaleźli przerzuty.

Cóż, dla nich wszystko było jasne: żona w szpitalu, a Jędrek romansuje z młodszą, a przede wszystkim zdrową.

Nie odbierali telefonów, nie odpisywali na wiadomości. A jeśli już, to tylko po to, żeby mnie zwyzywać. Nie wiedzieli, że całe dnie spędzałem, kursując między szpitalem, przedszkolem i domem. 

– Julcia i Tymek bardzo lubią Monikę. Podziękuj jej za opiekę nad nimi – poprosiła mnie któregoś dnia.

Kojarzyła ją ze szpitala. Kiedy przyznałem się, że się z nią spotykam, zdobyła się nawet na dowcip.

– Właściwie to całkiem śmieszne, że w trakcie chemii, między wami też się wytworzyła chemia.

Ewa nie była w stanie sama mieszkać, więc na zmianę z teściami i moją mamą się nią opiekowaliśmy. Dzieci mieszkały ze mną, bo tak było wygodniej, a mamę widywały w niedzielę.

Przez moment wydawało się, że Ewie się poprawiło. Kolejna chemia przyniosła dobre rezultaty i dzieci wróciły do mamy. W tym samym czasie Monika powiedziała mi, że jest w ciąży. To było za wcześnie, nie planowaliśmy jeszcze zakładania rodziny, ale stało się.

Ewa nalegała na rozwód, mówiła, że chce uporządkować swoje sprawy. Kiedy urodził się Jasiek, Tymek i Julka byli zachwyceni.

Najtrudniejsza decyzja

Przez moment myślałem, że wszystko się ułoży, a znajomi mi odpuszczą. Wyobrażałem sobie, że tak jak tysiące innych rodzin, tworzymy patchwork i każdy jest szczęśliwy.

Niestety, życie nieustannie płata figle. Kiedy Jasiek miał pół roku, Ewie znowu się pogorszyło. Okazało się, że to cholerstwo rozsiało się wszędzie.

– Mam dość. Nie przyjmę ani jednej chemii więcej – postanowiła. – Nie mam na to już siły.

Wszyscy ją błagaliśmy. Bezskutecznie.

– Jędrek, chce do końca być z dziećmi w domu. Mają mnie zapamiętać, jak układamy razem klocki, albo czytam im na dobranoc, a nie podłączoną do kroplówek w szpitalu. Chcę odejść w domu. Obiecaj mi to.

Co miałem zrobić? Obiecałem. A potem płakałem przez godzinę w samochodzie.

Z dnia na dzień było coraz gorzej. W końcu przestała się samodzielnie poruszać. Czuła, że zbliża się do śmierci.

– Chciałabym poznać Jaśka. W końcu to brat moich dzieci. Chciałabym też porozmawiać z Moniką. Poprosisz ją, żeby przyszła? – zapytała dwa tygodnie przed śmiercią.

Kilka dni później przywiozłem Monikę i Jasia. Zostawiłem je same i właściwie tylko mogę się domyślać, o czym rozmawiały.

– Ewa wie, że jej dni są policzone. Nie może się pogodzić z tym, że zostawia dzieci, ale powiedziała, że mi ufa i wie, że będę dla Julki i Tymka dobrą matką – opowiedziała mi później.

Dwa dni później, Ewa odeszła. Zdążyła się pożegnać z rodzicami, dziećmi i ze mną.

Kilka miesięcy po śmierci Ewy Julka zapytała mnie, czy mamusia w niebie się obrazi, jeśli będzie mówić do Moniki mamo. Tymek mówi do niej po imieniu, ale też mu się czasem wymsknie mama.

Czytaj także:
„Mąż widzi we mnie tylko krągłą emerytkę, a nie kobietę. Mnie się marzą harce na wersalce, a ten stary piernik mi odmawia”
„Miałam dostać spadek po babci, ale mamusia i ciotka wszystko rozgrabiły. Chciwe larwy zostawiły mnie z niczym”
„Opiekowałam się starszą panią. Obiecała, że przepisze na mnie mieszkanie. Jak ostatnia naiwniaczka dałam się oszukać”

Redakcja poleca

REKLAMA