„Opiekowałam się starszą panią. Obiecała, że przepisze na mnie mieszkanie. Jak ostatnia naiwniaczka dałam się oszukać”

Kobieta pomaga staruszce fot. iStock by GettyImages, RgStudio
„Zostałam wychowana w duchu szacunku dla starszych osób. Dlatego też, gdy sąsiadka z naprzeciwka poprosiła mnie o zrobienie jej zakupów, nie wahałam się ani przez moment. Byłam święcie przekonana, że jest schorowaną starowinką, która ma poważny problem z ogarnianiem codziennych czynności”.
/ 17.01.2024 19:16
Kobieta pomaga staruszce fot. iStock by GettyImages, RgStudio

– Droga sąsiadko, czy ja mogę mieć do pani małą prośbę? – właśnie wracałam z pracy i już miałam nacisnąć klamkę, kiedy nagle rozchyliły się drzwi mieszkania z naprzeciwka.

W progu stała starsza pani, której nie widywałam zbyt często – pewnie dlatego, że miała problemy z poruszaniem się, podpierała się laską. Byłam potwornie zmęczona i poirytowana, ponieważ szef totalnie wyprowadził mnie dziś z równowagi. Po raz kolejny przysięgłam sobie, że wreszcie zmienię pracę, bo dłużej już nie wytrzymam. Niestety, jak to w moim przypadku bywa, na obietnicach się kończyło.

W myślach wysyłałam przełożonego do wszystkich diabłów, po czym pokornie wracałam do wykonywania swoich obowiązków. Niemniej coraz częściej opuszczałam biuro całkowicie roztrzęsiona, a stres dawał mi ostro w kość. Widząc jednak uśmiechającą się do mnie staruszkę, nie byłam w stanie jej zignorować, a tym bardziej odmówić.

– Czy coś się stało? – zapytałam uprzejmie.

– Nie najlepiej się czuję i nie dam rady wyjść po sprawunki – westchnęła ciężko sąsiadka. – Córka miała przyjechać, ale coś pilnego jej wypadło i nie może.

– Jak rozumiem, potrzebuje pani czegoś ze sklepu – nie było trudno zgadnąć, o co jej chodzi.

– Dokładnie tak – jej twarz się rozpromieniła.

– W porządku, nie ma sprawy.

Wyjęła z kieszeni 50 zł i powiedziała, co mam jej kupić. Wzięłam pieniądze i zbiegłam po schodach na dół. Jak dobrze, że sklep był niedaleko, bo chyba nie miałabym siły na jakieś dalsze eskapady. Wrzuciłam do koszyka parę drobiazgów, o które prosiła staruszka, a przy okazji zrobiłam zakupy również dla siebie. Sąsiadka była uradowana niczym małe dziecko, które znalazło pod choinką wymarzony prezent. Podziękowała mi kilka razy ze łzami w oczach, a ja się ucieszyłam, że mogłam zupełnie bezinteresownie wyświadczyć komuś przysługę.

Byłam świetnym materiałem na darmową służącą

Ani się obejrzałam, jak pani Jadzia – bo tak miała na imię sąsiadka – coraz śmielej zaczęła prosić mnie o różne rzeczy. A to zakupy, a to nadanie przesyłki na poczcie, a to wykupienie lekarstw w aptece – właściwie nie było dnia, żeby coś się nie pojawiło. Rzecz jasna nie miałam sumienia odmówić, zwłaszcza że nie mogłam się oprzeć wrażeniu, iż staruszka wygląda coraz gorzej.

– Kochana Haneczko, co ja bym bez ciebie poczęła… – zwykła mawiać. – Ty jesteś moim aniołem i z nieba mi spadłaś.

Nawet jeśli w pracy trafiał się ciężki dzień, takie słowa działały na me serce jak kojący opatrunek. Pani Jadzia prędko się zorientowała, w który punkt uderzyć, aby poruszyć czułą strunę. Muszę przyznać, że wychodziło jej to nieźle. Doszło już do tego, że wracając z biura, dzwoniłam do niej z zapytaniem, czy nie chce czegoś ze sklepu. Nie do końca czułam się z tym wszystkim komfortowo, a cichy głosik z tyłu głowy podpowiadał, że najzwyczajniej w świecie jestem wykorzystywana. Uporczywie go lekceważyłam. Nie mogłam przecież ot tak zostawić niedołężnej staruszki na lodzie.

– Ty chyba masz świadomość, że za takie usługi ludzie biorą przyzwoite pieniądze – nierzadko słyszałam od Ilony – a co jak co, ale kasa to by ci się przydała.

Moja serdeczna przyjaciółka miała rację. Utrzymanie się na powierzchni w dużym mieście jest nie lada wyczynem – zwłaszcza jeżeli ktoś, tak jak ja, wynajmuje mieszkanie. Parę stówek więcej stanowiłoby dla mojego budżetu mile widziany zastrzyk, ale nie potrafiłam pogadać z panią Jadzią o pieniądzach i powiedzieć, że jej nieustanne prośby dawno przekroczyły granice zwykłych sąsiedzkich przysług.

Byłam na siebie trochę zła, że łatwo dałam się wciągnąć w wir tego typu uprzejmości. Odkąd pamiętam, zawsze miałam kłopot z asertywnością i wytyczaniem granic, pozwalając w ten sposób ludziom traktować mnie jak służącą.

Któregoś dnia pani Jadzia zadzwoniła z zapytaniem, czy nie mogłam po pracy zajrzeć do niej na chwilę. Zgodziłam się, a po drodze się zastanawiałam, czego tym razem chce. Czekała razem ze swoją córką, którą miałam okazję poznać już wcześniej.

– Dziękuję, że zajmuje się pani mamą – wyznała Dorota.

– O tak, pani Haneczko, prawdziwy z pani skarb – przytaknęła sąsiadka.

– Zdajemy sobie sprawę z tego, że to dla pani dodatkowe obowiązki – kontynuowała córka staruszki – więc pragniemy wynagrodzić ten wysiłek.

Tego się nie spodziewałam.

– Jak to? – nie kryłam zdziwienia.

– Pani Hanko, nikt w dzisiejszych czasach nie jest instytucją charytatywną – Dorota posłała mi świdrujące spojrzenie. – Mama postanowiła, że w zamian za pomoc przepisze na panią mieszkanie.

Dosłownie mnie zatkało. Własnym uszom nie wierzyłam.

– Ja tego mieszkania nie potrzebuję, więc spokojnie – wyjaśniła kobieta, dostrzegając zakłopotanie malujące się na mej twarzy. – Długo o tym z mamą rozmawiałam i doszłyśmy do wniosku, że to świetne rozwiązanie.

– Nie wiem, co powiedzieć… – wybełkotałam zdumiona.

– Proszę to przemyśleć. Póki co nie jestem w stanie być u mamy codziennie, a pani będzie mieć poczucie sprawiedliwości.

Wahałam się, ale obie nalegały, uderzając niemalże w błagalny ton. Obiecałam, że prześpię się z tą propozycją i dam znać.

Dostałam pstryczka w nos

Oferta złożona przez panią Jadzię i jej córkę nie dawała mi spokoju, ale oczywiście przystałam na nią. Wspieranie starszej sąsiadki na co dzień nabrało wówczas zupełnie innego znaczenia. Dorota zapewniała, że prawnik przygotowuje stosowne dokumenty, ale to trochę potrwa i muszę uzbroić się w cierpliwość.

Mocno zaangażowałam się w pomaganie staruszce. Nie tylko robiłam jej zakupy, ale też sprzątałam, prałam i gotowałam. Nie jest przesadą stwierdzenie, że zasuwałam na drugi etat. Pani Jadzia natomiast wcale nie ułatwiała mi zadania. Czepiała się rozmaitych drobnostek i stała się strasznie marudna.

Zachowywała się w myśl zasady „płacę, więc wymagam” – z tym że tutaj stawką było mieszkanie. Wizja posiadania swoich czterech kątów napawała mnie optymizmem i sprawiała, że po prostu zaciskałam zęby. Serio, na początku nie przyszło mi do głowy, że obie panie zrobiły mnie w balona. Czerwona lampka zapaliła mi się po jakichś trzech miesiącach, kiedy na moje pytania dotyczące dokumentów Dorota odpowiadała wymijająco.

W końcu postanowiłam rozmówić się z sąsiadką, ale pocałowałam klamkę. Uznałam, że może śpi, ale gdy sytuacja powtórzyła się przez kilka dni pod rząd, dotarło do mej łepetyny, że zostałam wystawiona do wiatru.

Ponadto Dorota przestała odbierać telefony. Od miłego pana z parteru dowiedziałam się, że zabrała mamę do siebie, a mieszkanie sprzedała. Kupca na nie miały od pewnego czasu – wszystko było jedynie kwestią dopełnienia formalności. Pojęłam, że zależało im na darmowej opiekunce na ten okres, a ja ze swoją łatwowiernością i dobrodusznością znakomicie się do tego nadawałam. I jak tu ufać ludziom?

Czytaj także:
„Zięć to kawał drania. Zdradza moją córkę na prawo i lewo i jeszcze mnie szantażuje. Muszę mu płacić za milczenie”
„W moje urodziny dzieci przychodziły, tylko żeby się najeść i dostać wałówkę. W tym roku pocałują klamkę”
„Jedna z moich podwładnych kradła w pracy. Pod fartuchem kuchennym wynosiła pomidory, mąkę i płyn do mycia naczyń”

Redakcja poleca

REKLAMA