W czasie dużej przerwy, ci z nas, którzy nie mieli dyżuru na korytarzu, kryli się w pokoju nauczycielskim, by wypić szybką kawę. Włączyłam czajnik. Wciąż czułam się dość silna, żeby wychowywać kolejne pokolenia młodzieży, ale coraz częściej potrzebowałam chwili na regenerację. Zupełnie inaczej niż Aleksander, nowy matematyk.
Wpadł do pokoju i rzucił na stół swój mały plecaczek.
– O, nastawiła pani wodę, załapię się na herbatę? – spytał w przelocie.
Rozpuściłam go jak dziadowski bicz. Zwykle robiłam mu „przy okazji” napoje wedle życzenia. Lubiłam go i nie potrafiłam odmówić. W szkole nazywano mnie Żyletą, dobrze o tym wiedziałam, ale każdy ma swoje słabości.
Ten człowiek nie może mieć kontaktu z dziećmi
Tym razem nie odezwałam się. Nie mogłam oderwać wzroku od niedbale zapiętego plecaka Aleksandra, z którego wysypały się na stół rozmaite rzeczy, a wśród nich torebka z białym proszkiem. Matematyk złowił moje spojrzenie i jednym ruchem uprzątnął bałagan.
Straciłam oddech. Narkotyki w szkole! Nie mogłam tego tak zostawić. Jestem nauczycielką z powołania, moim zadaniem jest chronić dzieci przed niebezpieczeństwami. Powinnam zawiadomić policję, ale nie mogłam się zdecydować, żeby tak od razu donieść na kolegę.
– Co masz taką smętną minę? – usiadła obok mnie Janina, lektorka francuskiego.
– Musimy porozmawiać – złapałam ją za ramię i zaciągnęłam w kąt. – On ma w plecaku torebkę z białym proszkiem – wskazałam matematyka brodą.
– No co ty? Naprawdę? – Janina chyba nie zrozumiała powagi sytuacji.
– Skup się! Przed chwilą widziałam narkotyki na własne oczy. U nauczyciela! Nie wiem, co mam robić.
– Musisz z nim porozmawiać.
– Żeby się wszystkiego wyparł i usunął dowód?
– To może idź z tym do dyrektora?
– Pójdę, ale boję się, że spłoszę Aleksandra, sprawa będzie się wlokła, trudno mu będzie cokolwiek udowodnić, wiesz jak to jest. A przez ten czas on będzie uczył. Co taki człowiek może przekazać dzieciom?
Rozmowę przerwał nam dzwonek. Skierowałyśmy się w stronę drzwi, w których zrobił się mały ścisk. W ucho wpadł mi fragment rozmowy.
– To pewne źródło? Wiesz, żeby się nie potruli – mówił do Aleksandra polonista.
– Najpewniejsze, znajomy sprowadza z Ameryki Południowej, substancja jest przebadana i ma atest. „Ciekawe kto go wystawił, pewnie mafia” – pomyślałam oburzona.
Postanowiłam nie czekać i pójść do dyrektora natychmiast.
– To poważne oskarżenie, czy jest pani pewna? – dyrektor słynął z tego, że nie podejmował pochopnych decyzji.
– Wzrok mam jeszcze dobry – nastroszyłam się.
Dopięłam swego o tyle, że Aleksander został wezwany do gabinetu.
– Panie kolego, zaistniała nieprzyjemna sytuacja – zaczął dyrektor. Nie wytrzymałam i przerwałam mu.
– Możesz nam wyjaśnić, dlaczego wniosłeś narkotyki na teren szkoły? Widziałam torebkę na własne oczy, wypadła ci na stół w pokoju nauczycielskim.
Aleksander zmieszał się.
– Przepraszam… – zaczął.
– W tej sytuacji słówko „przepraszam” nie wystarczy – fuknęłam. – Powinna się tobą zająć policja.
– Ależ… – Aleksandrowi drżały ręce, kiedy rozpakowywał plecak – stewia nie jest narkotykiem! To roślinna substancja słodząca. Znajomy odsypał mi trochę i przyniosłem, żeby dzieciaki mogły posłodzić herbatę w stołówce. Ministerstwo zakazało używania cukru i soli, wszystko jest niejadalne. Dlatego poszukałem zamiennika.
– Cieszę się, że wszystko się wyjaśniło – dyrektor podniósł się, dając nam do zrozumienia, że to koniec audiencji. – Rozumiem, panie kolego, chwalebną chęć dogodzenia uczniom, ale musimy się zastanowić, czy to zgodne z przepisami.
– Przepraszam – mruknęłam do matematyka, kiedy wychodziliśmy z gabinetu. Herbata w szkole nadal jest gorzka.
Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Zakochałam się w Januszu od razu. Gdybym wiedziała, że zamorduje mojego męża, dalej bym go kochała”
„Obrobiłem dom bandziora działającego w gangu porywaczy dla okupu. Tak odkryłem, gdzie jest moja siostra”
„Matka chciała mnie tylko dla siebie. Skłamała, że mój ojciec nie żyje. Nie zasłużyła na życie po tym, co zrobiła”