„Kiedy zniknęło moje oczko w głowie, cały świat mi się zawalił. Nie wiedziałam, co zrobić, żeby ją znaleźć, pomógł mi sąsiad”

kobieta płacze po stracie fot. Adobe Stock, fizkes
„Nigdzie jej nie było, nikt jej nie widział. Miałam jeszcze cichą nadzieję, że sama wróciła do domu i czeka na mnie przed blokiem. Ale tam też jej nie było. Przepadła jak kamień w wodę. Z tęsknoty i żalu przepłakałam całą noc. O świcie jednak otarłam łzy i ruszyłam na poszukiwania i zaczęłam szukać”.
/ 23.06.2023 14:30
kobieta płacze po stracie fot. Adobe Stock, fizkes

Luna zawitała do mnie wiosną, trzy lata temu. To był dla mnie bardzo trudny okres. Kilka tygodni wcześniej zmarł nagle mój mąż. Miałam tylko jego, bo dzieci i wnuki rozjechały się po świecie, więc kompletnie się załamałam. Nie chciałam z nikim rozmawiać, nigdzie wychodzić.

Często nie miałam nawet ochoty wstać czy porządnie się ubrać. Całymi dniami siedziałam w starym szlafroku i rozczłapanych kapciach i użalałam się nad swoim losem lub bez sensu gapiłam się w telewizor.

Stałam się apatyczna, jakby nieobecna

I wtedy moja najlepsza przyjaciółka Jadwiga przyprowadziła do mnie Lunę – małą, pocieszną suczkę z wielkimi uszami, krótkimi łapkami i ogonkiem zakręconym jak u świnki.

Przygarnęłaś psa? – zdziwiłam się.

– Nie ja, tylko ty. To lekarstwo na twój smutek i samotność – odparła z pewnością w głosie.

Nigdy nie miałam żadnego zwierzaka, więc chciałam ją posłać z tą suczką do wszystkich diabłów, lecz gdy Luna wskoczyła mi na kolana i wtuliła się we mnie z ufnością, serce mi zmiękło. Pozwoliłam jej zostać i nigdy tego nie żałowałam, bo rzeczywiście mnie uleczyła. Dzięki niej znowu zaczęłam się uśmiechać, wychodzić z domu, rozmawiać z ludźmi.

Nabrałam energii i chęci do życia. Byłam jej za to bardzo wdzięczna, więc opiekowałam się nią jak najlepiej umiałam. Zabierałam ją na długie spacery, karmiłam, jak należy, jeśli trzeba było, zawoziłam do weterynarza. A w międzyczasie bawiłam się z nią, drapałam po brzuszku i za uszkami.

Miałam nadzieję, że przeżyjemy jeszcze razem wiele szczęśliwych lat. Ale dwa miesiące temu Luna zniknęła.

Tamtego wieczora wybrałam się z nią na dłuższy spacer

To był nasz codzienny rytuał. W drodze powrotnej wstąpiłam do sklepu spożywczego. Dosłownie na trzy minutki, bo chciałam kupić tylko mleko i chleb. Zostawiłam Lunę przed wejściem, przywiązaną do kraty w oknie wystawowym. Nieraz tak robiłam i nic złego się nie działo.

Zawsze grzecznie na mnie czekała. Ale nie tamtego wieczora… Gdy wyszłam na ulicę, z kraty zwisała tylko smycz i obroża, na której była plakietka z telefonem i adresem… Obeszłam najbliższą okolicę, wołałam, zaczepiałam przechodniów. Bez skutku.

Nigdzie jej nie było, nikt jej nie widział. Miałam jeszcze cichą nadzieję, że sama wróciła do domu i czeka na mnie przed blokiem. Ale tam też jej nie było. Przepadła jak kamień w wodę. Z tęsknoty i żalu przepłakałam całą noc. O świcie jednak otarłam łzy i ruszyłam na poszukiwania. Wierzyłam, że Luna do mnie wróci. Kochałam ją i nie wyobrażałam sobie bez niej życia.

Mijały kolejne dni spędzone na poszukiwaniach, a suni ciągle nie było. Choć obeszłam wielokrotnie okoliczne osiedla, rozwiesiłam setkę ogłoszeń z jej zdjęciem, obdzwoniłam wszystkie schroniska dla zwierząt, przepytałam dziesiątki ludzi, nie natrafiłam na żaden ślad.

Z bezsilności chciało mi się wyć

Nie mogłam jeść, spać. Nocami przewracałam się w łóżku z boku na bok i zastanawiałam się, co się z nią dzieje. Niestety, w miarę upływu czasu wyobraźnia podpowiadała mi coraz gorsze scenariusze: że potrącił ją jakiś samochód, że nie żyje.

Starałam się odpędzać złe myśli, ale wracały jak bumerang. Mimo to nie poddawałam się. Z nastaniem świtu brałam smycz do ręki i ruszałam na kolejny obchód.

Jakieś dwa tygodnie po zniknięciu Luny zaczepił mnie na ulicy Adrian, dziesięciolatek z sąsiedniego bloku. Znałam go z widzenia, bo też miał psa i popołudniami spacerował z nim po osiedlu.

– Proszę pani, no i jak? Luna się odnalazła? – zapytał z troską w głosie.

– Niestety nie… Chodzę, szukam, wołam, rozwieszam na słupach i tablicach kolejne ogłoszenia… Nie wiem już, co robić – bezradnie rozłożyłam ręce.

– Rozumiem panią. Gdyby mojemu Foksowi coś się stało, tobym chyba zwariował.

– Ja już jestem na granicy szaleństwa. Luna była dla mnie… – zaczęłam się żalić, ale mi przerwał.

– Zaraz, zaraz, a przez internet pani szukała?

– Przez internet? Nie… Prawdę mówiąc, w ogóle nie przyszło mi to do głowy – przyznałam.

– Poważnie? – popatrzył na mnie zdumiony. – Przecież to podstawa! Wystarczy fotka, trochę informacji, jedno kliknięcie i tysiące ludzi będą szukać pani psa! W całej Polsce, a nie tylko naszej okolicy.

– Naprawdę? To wspaniale… Tyle tylko że ja nie mam pojęcia, jak się w ogóle do tego zabrać. Nie znam się na tych wszystkich nowoczesnych wynalazkach. Stara już jestem – westchnęłam.

– Ale ja się znam i chętnie pani pomogę. Ma pani w telefonie zdjęcie Luny? Muszę je przesłać do siebie.

– Mam – podałam mu komórkę.

Coś tam nacisnął i ruszył pędem do domu

Kwadrans później zadzwonił i powiedział, że informacja o mojej zaginionej suni już krąży w sieci. I że jak tylko coś będzie wiedział, to da mi znać.

Po telefonie od Adriana wstąpiła we mnie nadzieja. Byłam na siebie zła, że sama nie pomyślałam o tym internecie. Sęk w tym, że naprawdę nie miałam pojęcia, jak z niego korzystać. Mąż był bardziej nowoczesny, wiedział, co i jak. A ja? Ciemna masa.

Kiedyś przyjaciółka namawiała mnie na kurs dla seniorów, ale odmówiłam. Uznałam, że skoro do tej pory udawało mi się żyć bez dostępu do tego wynalazku, to znaczy, że nie jest mi potrzebny. Ale teraz żałowałam. Dlatego obiecałam sobie uroczyście, że jak Luna się odnajdzie, to zasiądę przed laptopem, który został po mężu, i postaram się jakoś w tym rozeznać.

Jadzia wspominała, że można tam znaleźć wiele ciekawych informacji dla ludzi w naszym wieku. No i poznać nowych przyjaciół. 

Następnego dnia jak zwykle wstałam wczesnym rankiem. Mimo wszystko nie zamierzałam rezygnować ze swoich akcji poszukiwawczych. Wypiłam herbatę i zaczęłam szykować się do wyjścia, gdy zadzwonił telefon. To był Adrian.

– Luna się znalazła! – usłyszałam jego radosny głos.

– Naprawdę? Tak szybko? O Boże! Jesteś pewien, że to ona?

– Na sto procent, a nawet dwieście! Jest u jakiegoś faceta na Ursynowie. Przygarnął ją tydzień temu z ulicy. Jest cała i zdrowa!

– Na Ursynowie! Toć to przecież drugi koniec miasta! Jak ona się tam znalazła? A zresztą to nieważne! Masz adres? Zaraz wzywam taksówkę i po nią jadę! 

Godzinę później stałam w progu nowoczesnego apartamentowca, ściskałam swoją ukochaną sunię i dziękowała wylewnie mężczyźnie, który ją przygarnął z ulicy.

– Jest pan moim wybawicielem. Bez Luny moje życie nie ma sensu – tłumaczyłam aż czerwona ze szczęścia.

– Cieszę się, choć nie ukrywam, że żal mi się nią rozstawać, bo to bardzo pocieszny piesek. Ale cóż… Kiedy ten chłopak wrzucił ogłoszenie do sieci, to musiałem się odezwać. Gdybym tego nie zrobił, to wyrzuty sumienia żywcem by mnie zjadły – uśmiechnął się.

A ja pomyślałam, że jak tylko wrócę do domu, nakarmię sunię i się nią nacieszę, podziękuję Adrianowi, to zasiądę do laptopa, który został mi po mężu. Luna się znalazła. Musiałam dotrzymać słowa.

Od tamtej pory minęło półtora miesiąca

Moje życie wróciło do normy. Nadal wychodzę z Luną na długie spacery, nadal ją dopieszczam. Ale w międzyczasie buszuję po internecie. Początkowo kompletnie sobie nie radziłam, ale znowu z pomocą przyszedł Adrian. Pokazał mi, co i jak, i potem było już z górki.

Teraz radzę już sobie całkiem nieźle i ze zdumieniem odkryłam, że Jadzia miała rację… Internet to naprawdę cudowny wynalazek. Także dla seniorów. I nie piszę tego tylko dlatego, że dzięki niemu odnalazłam Lunę!

Czytaj także:
„Oddała swojej przybranej córce wszystko, ale prawnie nic jej się nie należało, bo jej nie adoptowała”
„Mój facet zwodził mnie przez lata. Przełknęłam 2 żony, 2 dzieci i tabuny kochanek, nim zrozumiałam, że mnie nie kocha”
„Jako komornik muszę mieć nerwy ze stali i serce z kamienia. Ale tamtej kobiety i jej syna nie mogłem wyrzucić na bruk”

Redakcja poleca

REKLAMA