„Jako komornik muszę mieć nerwy ze stali i serce z kamienia. Ale tamtej kobiety i jej syna nie mogłem wyrzucić na bruk”

komornik fot. iStock by Getty Images, Aramyan
„– Kiedyś pracowałam, ale od wypadku syna siedzę w domu – powiedziała. – Ktoś musi stale przy nim być. A sami jesteśmy na świecie. Przyznano nam zasiłki. Tych pieniędzy ledwie na leki dla syna wystarcza, a co mówić o czynszu… Płaciłam za wodę, za światło. Na resztę nie było… No i wpadliśmy w kłopoty”.
/ 22.06.2023 07:15
komornik fot. iStock by Getty Images, Aramyan

To miała być zwyczajna eksmisja. Taka, jakich przeprowadziłem wiele w swojej dwudziestoletniej karierze komornika. Z papierów dostarczonych mi przez spółdzielnię wynikało, że mam wyprowadzić z mieszkania dwie osoby: 45-letnią kobietę i jej 20-letniego syna. Ich zadłużenie czynszowe sięgało prawie 30 tysięcy złotych. Wyrok o eksmisji był prawomocny, sąd nie orzekł o przyznaniu lokalu socjalnego. Eksmisja miała więc się odbyć do schroniska lub noclegowni, czyli właściwie na bruk.

Nigdy nie zastanawiałam się, czy eksmisje są sprawiedliwe, czy nie. To sąd rozpatrywał i wydawał decyzję. Ja miałem obowiązek ją tylko wykonać. I zawsze starałem się to robić skutecznie.

Miała 40 lat, a wyglądała na 60

Teraz też nie przewidywałem odstępstwa od tej zasady. „Dwoje dorosłych a takich długów narobili – pomyślałem. – Pewnie nigdzie nie pracują albo przepijają wszystko, co zarobią. Wejdę, zrobię co do mnie należy, a jak się będą stawiać to uspokoją ich policjanci”. Zawsze prosiłem o asystę policji. Wiadomo, ludzie różnie reagują na wizytę komornika. Jedni tylko lamentują, błagają o litość ale inni złorzeczą lub z siekierą wyskakują. Trzeba się zabezpieczyć…

Przed drzwiami mieszkania zjawiliśmy się tuż po ósmej. Zadzwoniłem. Otworzyła mi starsza kobieta. Przedstawiłem się, pokazałem legitymację.

– Tak, to ja, proszę wejść – odparła, gdy wymieniłem jej nazwisko.

Byłem zaskoczony. Kobieta wyglądała na 60-latkę. Siwe włosy, poorana bruzdami, zmęczona twarz. I oczy, smutne, jakby wyblakłe…

Wszedłem z policjantami do środka. W korytarzu zauważyłem walizki.

– Jesteśmy już właściwie spakowani. Nie będziemy robić kłopotów. Tylko syna ktoś musi mi pomóc na wózek przenieść. Sama jakoś nie mogłam dać dzisiaj rady – powiedziała, prowadząc mnie do pokoju.

Chłopak leżał w łóżku. Podniósł się trochę na rękach, ale zaraz opadł bezwładnie na poduszkę. Kobieta spojrzała na niego ciepło.

– To mój syn, Marek. Jest częściowo sparaliżowany. Nie chodzi, ma niedowład w rękach. Ale lekarze mówią, że jak będziemy dużo ćwiczyć, to jest szansa na poprawę. Więc ćwiczymy – wyjaśniła spokojnie.

Zrobiło mi się żal tej kobiety

Usiadłem przy stole i wyciągnąłem teczkę z dokumentami. Jeszcze raz je przejrzałem. Nie było w nich ani słowa o niepełnosprawności syna.

Pracuje pani? – zapytałem.

– Kiedyś pracowałam, ale od wypadku syna siedzę w domu. Ktoś musi stale przy nim być. A sami jesteśmy na świecie. Przyznano nam zasiłki. Tych pieniędzy ledwie na leki dla syna wystarcza, a co mówić o czynszu… Płaciłam za wodę, za światło. Na resztę nie było… No i wpadliśmy w kłopoty.

Długi trzeba spłacać – wyrecytowałem zawodową formułkę.

– Chciałam, naprawdę – kobieta położyła rękę na piersi. – Byłam u prezesa, prosiłam o rozłożenie długu na raty. Twierdził, że i tak go nie spłacę, a inni lokatorzy nie będą mnie przecież utrzymywać – westchnęła zrezygnowana.

– Ale dlaczego nie starała się pani w urzędzie miasta o lokal socjalny, nie opowiedziała o swojej sytuacji w czasie rozprawy sądowej?

– Byłam w urzędzie. Nikt nie chciał mi pomóc nawet podania napisać. Usłyszałam tylko, że mieszkań socjalnych nie ma, że ludzie czekają na nie latami, że inni mają jeszcze trudniejszą sytuację. A sąd? Na adwokata mnie nie stać. Zresztą wszystko i tak odbyło się za moimi plecami. Nawet wezwania nie dostałam. Może nie dotarło… Nie wiem… Jak człowiek jest sam, nie ma pieniędzy, to nikt się z nim nie liczy, nikogo nie obchodzi. Taki już ten świat jest… – zamyśliła się.

Zrobiło mi się żal tej kobiety. Tyle nieszczęść ją w życiu spotkało, tyle zła, obojętności, a teraz miała jeszcze stracić dach nad głową? Nie zamierzałem do tego przykładać ręki.

Wychodzimy panowie, nic tu po nas – powiedziałem do policjantów i zamknąłem teczkę z dokumentami.

Tutaj też chodzi o ludzkie życie

Kobieta wstała z krzesła.

– Co to oznacza?

– Odmawiam wykonania eksmisji. A to oznacza, że do czasu aż spółdzielnia nie znajdzie innego komornika, możecie zostać w mieszkaniu – odparłem.

Spojrzała na mnie z wdzięcznością. Na jej zmęczonej, pooranej bruzdami twarzy pojawił się uśmiech.

– Nie wiem, co się z nami stanie. Pewnie niedługo i tak znajdziemy się na ulicy. Ale doceniam pański gest. Przywrócił mi pan wiarę w to, że na tym świecie jest miejsce dla takich jak my – powiedziała cicho.

Powiadomiłem prezesa spółdzielni o odstąpieniu od eksmisji. W protokole napisałem, że w tym wypadku byłoby to sprzeczne z zasadami sprawiedliwości społecznej i wszystkimi prawami człowieka. Był wściekły. Twierdził, że nie mam prawa odmawiać wykonania orzeczenia sądu, że napisze na mnie skargę do rady komorniczej. A niech pisze. Skoro lekarze mogą powoływać się w pewnych przypadkach na klauzulę sumienia, to dlaczego nie mieliby robić tego komornicy? Przecież tu też chodzi o ludzkie życie.

Czytaj także:
„Wszyscy mają mnie za pijawkę, bo jestem komornikiem. Ja tak naprawdę ratuję ofiary podłych hochsztaplerów”
„Mąż zataił przede mną bankructwo. O kolosalnych długach dowiedziałam się dopiero, gdy komornik kazał mi się spakować”
„Godzenie pracy i obowiązków samotnej matki, mnie przerosło. Gdy wyleciałam z hukiem z roboty, bieda zajrzała mi w oczy”

Redakcja poleca

REKLAMA