Pakowałam akurat naczynia do zmywarki, kiedy zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Nie znałam numeru. A od nieznajomych nie odbieram. Jednak telefon dzwonił i dzwonił. Raz, drugi. W końcu odebrałam. Może to coś ważnego?
Faktycznie dzwoniła Tatiana, moja młodsza siostra. Zaniepokoiłam się.
– Wybacz, że dzwonię, ale jestem w szpitalu. Złamałam nogę i rękę, i…
– W którym szpitalu? – zapytałam, rozwiązując fartuszek.
– Na Stępińskiej. Akurat mieli ostry dyżur. Nina, przepraszam, ale…
– Zaraz będę – rzuciłam.
Zapakowałam do torby piżamę, nową szczoteczkę do zębów i pastę. Mydło i szampon. Ręcznik i zmianę bielizny. Banany i wodę butelkowaną. Do dwóch plastikowych pojemników wsadziłam gołąbki i kilka kromek chleba.
Jedzenie w szpitalu to porażka
W drodze na Stępińską ustawiałam sobie w głowie harmonogram na kolejne dni. Musiałam znaleźć ze trzy godziny dziennie dla siostry. Wpaść do szpitala, zrobić zakupy, ugotować.
– Po co to przywoziłaś? Jakbyś mnie wysłuchała, tobyś wiedziała, że nie zostaję w szpitalu – powiedziała Tatiana, kiedy postawiłam na podłodze torbę.
Siedziała na wózku i wyglądała jak siedem nieszczęść. Tłuste włosy, szara cera, podkrążone oczy. Miała gips na lewej nodze i na prawej ręce.
– Założyli mi gips i mogę wracać do domu. Wzięłabym taksówkę, ale drań ukradł mi torebkę. Nie mam kasy. Zawieziesz mnie do domu?
Przyznaję, nie znoszę niespodzianek. Burzą ustalony porządek, wprowadzają chaos. Chwilę trwało, zanim udało mi się skasować w głowie ułożony w drodze harmonogram. Ale fakt, że musiałam to zrobić, zirytował mnie. I pewnie wylazło mi to na twarz. Mimo wysiłków, często nie udaje mi się ukryć tego, co myślę.
– Widzę, że to dla ciebie problem – mruknęła Tatiana. – To pożycz mi te pięćdziesiąt złotych…
– Nie bądź idiotką – odparłam. Położyłam torbę jej na kolanach, złapałam za wózek i zaczęłam pchać do wyjścia.
Tatiana mruknęła coś pod nosem
Nie zamierzałam pytać co, bo więcej nerwów nie było mi potrzebne.
– Co się stało? – spytałam, kiedy wreszcie udało mi się wsadzić siostrę do auta i ruszyłam spod szpitala.
– Pech. Rano, jak zawsze, wyszłam do pracy. Kiedy przyjechał autobus, drzwi się otworzyły. Po chwili jakiś bandzior wyskoczył ze środka i mijając mnie, wyrwał torbę. Trzymałam mocno, więc mną szarpnęło. Właśnie wchodziłam po schodkach i nie stałam stabilnie. Jak szarpnął, poleciałam do tyłu. Puściłam pasek, żeby ochronić się przy upadku. Złodziej uciekł z torbą, a ja tak niefortunnie upadłam, że… – wzruszyła ramionami. – W torbie nie było nic ważnego, tylko dwieście złotych i telefon. Mam przepisane tabletki przeciwbólowe. Mogłabyś je wykupić? W domu mam pieniądze.
– Wykupię – odparłam. – Ciekawe, że takie zdarzenia przytrafiają się tylko tobie. Mnie jakoś nigdy. To efekt chaosu, w jakim żyjesz.
– Nie zaczynaj, błagam. Wystarczy, że boli mnie ciało. Dusza nie musi. Ale jeśli ulży ci, jak zwalisz winę na mnie, to droga wolna. Mam to gdzieś.
Westchnęłam. Zawsze tak było z Tatianą
Nieodpowiedzialna, lekkomyślna, niezorganizowana. I drażliwa. Uparta i odporna na głos rozsądku. Miała już trzydzieści pięć lat, a jej życie było jednym wielkim chaosem. Co kilka lat zmieniała pracę. Już była rozwódką, czego nie rozumiałam, bo Janusz był dobrym mężem.
Cudownym, czułym. I taka była w nim zakochana! I nagle po trzech latach się z nim rozwiodła. I nie chce powiedzieć dlaczego. A jak spytałam Janka, to powiedział:
– Gdyby to ode mnie zależało, nadal bylibyśmy małżeństwem…
Powtarzam jej, żeby wyszła za mąż jeszcze raz i założyła rodzinę, bo czas ucieka, a ona na to:
– Nie widzę odpowiedniego kandydata. I nie będę zgadzała się na każdego palanta, któremu wpadnę w oko. Nie jestem desperatką!
No i efekt jest taki, jaki widzimy – gdy się połamała, nie ma nikogo, kto mógłby się nią zaopiekować.
Jestem tylko ja, wredna siostra, nudna, czepliwa, upierdliwa. Wiele razy powiedziała mi to w twarz.
Nie jesteśmy ze sobą blisko. Bywa, że nie rozmawiamy ze sobą tygodniami i miesiącami. Nie jest to mój wybór, tylko jej. Nie tego dla nas chcieli rodzice.
Mama była chora i nie powinna była rodzić drugiego dziecka, ale powiedziała mi kiedyś:
– Nie chciałam zostawić cię samej, Nina. Nie ma nic cenniejszego niż rodzeństwo. Nawet gdy się kłócą, ranią, to więzy krwi są silne. I gdy nastanie czas prawdziwej potrzeby, odezwą się. Z siostrą nigdy nie będziesz samotna. Opiekuj się nią, a ona będzie opiekować się tobą – powiedziała kiedyś.
Mama zmarła, gdy Tatiana miała 9 lat, a ja 14
Wzięłam sobie do serca jej słowa i opiekowałam się siostrą, jak umiałam. Dałam z siebie wszystko. A ona, gdy skończyła studia, wyprowadziła się z domu, wynajęła mieszkanie, bo uznała, że najwyższy czas, by zaczęła żyć samodzielnie. Co z tego wyszło, właśnie widać. Tatiana ma szczęście, że ma mnie.
Pomogłam siostrze wejść do windy i pojechałyśmy na górę.
– Nie lepiej, żebyś wprowadziła się na te tygodnie do mnie? – zaproponowałam. – Łatwiej mi będzie się tobą opiekować. Sam dojazd tu zajmuje mi pół godziny, bo musiałaś się wyprowadzić na drugi koniec miasta.
Tatiana zacisnęła wargi. Opierała się o ścianę windy i miała przymknięte oczy. Pewnie ją bolało.
– Tatiana?
– Nie, dziękuję. – Poradzę sobie.
– Już to widzę – prychnęłam.
Winda zatrzymała się i wyszłyśmy. I z moją pomocą Tatiana ledwo się poruszała. Nie umiała używać kuli. No i jeszcze ta złamana ręka. Kara boska.
W końcu znalazłyśmy się w domu, ułożyłam siostrę na kanapie, dokładnie naprzeciwko telewizora.
– Zrobię ci obiad – poszłam do kuchni odgrzać gołąbki. Co prawda usłyszałam z tyłu „nie jestem głodna”, ale ona nigdy nie była głodna.
Wyglądała jak swój własny cień
Kiedy stawiałam przed nią pyszności, siostra popatrzyła na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
– Nina, proszę. To wystarczy – powiedziała. Jeszcze tylko leki, gdybyś mogła wykupić. Pieniądze są w szufladzie biurka. I możesz iść. Nie chcę ci dezorganizować życia – rzuciła.
– Już to zrobiłaś, więc nie ma sprawy. Poza tym od czego się ma siostrę. Kupię leki i… – rozejrzałam się wokół – trochę tu ogarnę, bo nie można chorować w bałaganie.
– Nie, Nina, proszę…
Zajrzałam do lodówki i szafek. Tragedia. Ta kobieta żyje jak jakaś... studentka. Albo nastolatka. Pusta lodówka, porozrzucane po pokojach rzeczy, brudy wylewają się z kosza, a w szafie na wieszakach wiszą niewyprasowane bluzki.
Poszłam do apteki i wykupiłam lekarstwa
Po drodze zrobiłam zakupy. Warzywa, owoce, płatki owsiane. Coś bardziej zdrowego niż zwykłe menu Tatiany. Kiedy wróciłam, spała.
Nastawiłam pranie. Zaczęłam sprzątać. Półtorej godziny później powiesiłam pranie i zrobiłam kolację. Tatiana się obudziła. Dałam jej jeść, a potem pomogłam jej w toalecie i w końcu położyłam ją do łóżka.
– Jutro umyję ci włosy – powiedziałam. – Jak można chodzić z takimi tłustymi strąkami? Pamiętaj, jak cię widzą, tak cię piszą…
– Nina, błagam… – jęknęła.
– Jasne, jak zawsze nie lubisz słuchać prawdy – skwitowałam. – Przyjdę jutro koło dziesiątej. Wcześniej i tak się nie obudzisz. W razie czego, obok łóżka zostawiam ci basen.
– Nie musisz jutro przychodzić. Nie chcę, byś przychodziła.
Obróciłam się od drzwi sypialni i popatrzyłam na siostrę ze zdziwieniem.
– I co zrobisz? Wszystko samo się zrobi? Nie bądź śmieszna.
I wyszłam.
Wróciłam następnego dnia tuż po dziesiątej
Ledwo zostawiłam torby na podłodze w przedpokoju, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi.
– Otwórz, proszę – usłyszałam wołanie Tatiany z sypialni.
Za drzwiami stała kobieta około czterdziestki, dobrze zbudowana, widać było, że jest silna.
– Słucham panią? – zapytałam.
– Jestem z agencji – powiedziała z lekkim wschodnim akcentem. – Do pani Tatiany. Ma nogę i rękę w gipsie, prawda? Damy radę – uśmiechnęła się. – Czy mogę wejść? – zapytała.
– Nina, wpuść panią do środka! – Tatiana znów krzyknęła.
Odsunęłam się od wejścia. Miałam wrażenie, jakbym straciła kontakt z rzeczywistością. Wszystko stało się odległe. Chyba po prostu nie mogłam zrozumieć, co się właśnie stało.
Zamknęłam drzwi, a potem poszłam do sypialni. Tatiana siedziała na łóżku z nogami spuszczonymi na podłogę. Popatrzyła na mnie spod oka.
– Jak widzisz, naprawdę nie musisz do mnie przychodzić. Zajmie się mną kobieta z agencji. Mam przecież pieniądze. Przyjaciół również mam, ale nie będę im dupy zawracać bez potrzeby. Wpadną później.
– Wezwałaś obcego? Wolisz obcego od własnej siostry? – mój głos wydawał się mnie samej obcy i głuchy.
Czułam, jak serce bije mi mocno i boleśnie
I jak podnosi się mi ciśnienie. To było uczucie, jakby skóra głowy zaczęła się nagle marszczyć.
– Nie rób z tego problemu – Tatiana skrzywiła się. – Cholera, boli. Dzięki, siostrzyczko, za pomoc, ale teraz dam już sobie radę – zapewniła.
Coś we mnie pękło.
– Wolisz obcego od własnej siostry? – powtórzyłam. – Wolisz płacić obcemu? Dlaczego? Co ja ci takiego zrobiłam? – krzyknęłam do niej.
– Nina, nie chcesz wiedzieć. Cholernie mnie boli i nie potrafię udawać. Idź sobie, póki czas – niemal prosiła.
– Może pani pójdzie, skoro siostra… – odezwała się za mną opiekunka.
Szlag mnie trafił.
– Proszę się nie wtrącać. I iść sobie. Moja siostra ma mnie. Nie potrzebuje do pomocy obcych – wypaliłam.
Kobieta spojrzała na Tatianę
Ja również. Tatiana patrzyła na mnie i cała drżała. Jej głos też zadrżał, kiedy w końcu się do mnie odezwała.
– Obcy mnie nie ranią. Ty tak. Obcy nie niszczą mi życia. A ty tak – powiedziała bardzo powoli. – Czy wiesz, ile czasu walczyłam ze sobą, żeby do ciebie zadzwonić? W torbie, którą mi ukradł, był telefon, a ja nie znałam żadnego numeru do znajomych z wyjątkiem twojego. Bo mnie zmusiłaś, bym go wykuła na pamięć.
– I widzisz? Przydało się! – powiedziałam z satysfakcją.
– Co ty tam wiesz! Godzinę! Godzinę walczyłam ze sobą, ponieważ doskonale wiedziałam, że znowu się zacznie. Ale musiałam zadzwonić. Wolałabym dzwonić do piekła. Wolałabym zadzwonić do Janusza, ale nie miałam do niego numeru. No właśnie, Janusz. Masz do mnie pretensje, że się z nim rozwiodłam i skrzywdziłam biedaczka. A ten biedaczek mnie zdradzał z moją szefową. Przez to ja straciłam najlepszą pracę, jaką do tej pory miałam. Pracę mojego życia.
I kto mi to zrobił? Ty! Ty mi go przedstawiłaś. Piałaś peany na jego cześć. A ja ci zaufałam. I zakochałam się w nim. A wiesz, jak boli zawiedziona miłość? Nie wiem, czy jesteś moją siostrą, czy jakimś ponurym dowcipem. Jak długo żyję po swojemu, jest dobrze. Wystarczy, że się wtrącisz i wszystko się sypie…
Czułam, jak narasta we mnie gniew
To było takie niesprawiedliwe. Każde jej słowo było, jak policzek.
– Zawsze się tobą opiekowałam. A po śmierci mamy cię wychowywałam. Uczyłam… – przypomniałam.
– Że trzeba mieć wszystko posprzątane – prychnęła, przerywając mi w pół słowa. – Poukładane. Zaplanowane. Nie chcę tak żyć! Rozumiesz?
– Dlatego żyjesz w chaosie…
– Kocham chaos – wrzasnęła. – Kocham wolność. Jem, kiedy chcę, śpię, w czym chcę, i sprzątam, kiedy przyjdzie mi ochota. I nikomu nic do tego. Mam trzydzieści pięć lat i jeśli chcę nagle wszystko w życiu zmienić, to mam prawo to zrobić… A ty siedź w swojej posprzątanej skorupie i czekaj, aż twój mąż będzie miał dosyć i odejdzie, a już jest tego bliski. Syn tylko czeka, aż będzie dorosły, by dać nogę do Australii. Wszyscy od ciebie uciekają, Nina. Nawet ty uciekasz od siebie samej.
A potem lekko pochyliła się w moją stronę i powiedziała dobitnie, jak do jakiegoś skończonego tępaka:
– Chcę, żebyś wyszła. Nie chcę, żebyś się mną opiekowała. Zostaw moje życie i zajmij się własnym. I nie wracaj, dopóki nie zaczniesz mnie szanować – wycedziła, po czym zwróciła się do pielęgniarki: – Pani Olgo, proszę mi pomóc dojść do łazienki…
Wyszłam z mieszkania siostry tak wściekła, że nie potrafiłam nawet wymyślić riposty na te jej absurdalne oskarżenia.
Ale kiedy szłam ulicami miasta, wściekłość opadała
I choć bardzo tego nie chciałam, zaczęły powracać do mnie jej słowa. O Januszu (Naprawdę? Nie wiedziałam), a przede wszystkim o moim mężu i synu. Na początku odrzucałam te insynuacje.
– Jestem dobrą matką i żoną – mówiłam do siebie. – Opiekuję się nimi, staram się chronić przed błędami...
Jednak wbrew mojej woli zaczęły docierać do mnie pewne sygnały. Ich zachowania. Faktycznie, trochę ostatnio jakby się ode mnie oddalili.
Kiedy stanęłam przed drzwiami swojego mieszkania, jeszcze nie przyjęłam całkowicie do wiadomości, że mój uporządkowany świat stanął na krawędzi rozpadu. Ale już dostrzegałam taką możliwość.
Boję się chaosu. Nieprzewidywalności. Braku kontroli. Ale wiem, że jeśli nie popuszczę cugli sobie i innym, to chaos mnie dopadnie z siłą atomówki. I wtedy naprawdę przegram.
Czytaj także:
„Mąż wymyślił, że z mieszczuchów zamienimy się w rolników. Od rana do nocy harowaliśmy i niewiele z tego mieliśmy”
„Kiedy moja córka przyniosła do nas brudnego kundelka, miałam obawy. Przekonałam się jednak, gdy pies uratował życie wnuczki”
„Nigdy nie wierzyłem w przeznaczenie, ale tego dnia coś było na rzeczy. W tramwaju poznałem miłość swojego życia”