Faceci zazwyczaj nie wierzą w przeznaczenie. Ja też nie wierzyłem, dopóki nie poznałem mojej żony, bo w naszym wypadku było ono tak cierpliwe i tak natarczywe, że tylko głupiec zaprzeczyłby jego istnieniu.
To właśnie przeznaczenie najpierw przez dobrych kilka lat codziennie kazało nam się mijać, aż w końcu jednego dnia – chyba zniecierpliwione brakiem efektów matrymonialnych – postanowiło nas zderzyć. I to nie jest żadna metafora, żadna przenośnia.
Przeznaczenie zderzyło nas dosłownie
Zanim poznaliśmy się z moją Agnieszką, to przez niemal trzy lata prawie codziennie o tych samych porach mijaliśmy się na pasach dla pieszych w drodze do pracy. Ona przyjeżdżała autobusem numer 100, a ja tramwajem numer siedem. Jeden i drugi stawały na przystankach usytuowanych po przeciwnych stronach ulicy.
Rano więc często mijaliśmy się na pasach i rozchodziliśmy do swoich firm, a po południu znów przechodziliśmy obok siebie na zebrze, żeby potem jeszcze chwilę postać na swoich przystankach. Czasem jedno odjeżdżało pierwsze, czasem drugie, a czasem razem.
Mimo to przez te trzy lata mijania się nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. Zauważyłem ją, bo jest piękną kobietą, ale sam miałem wtedy narzeczoną, więc nie widziałem powodu, żeby ją zaczepiać. Przyznaję jednak, że lubiłem sobie na nią popatrzeć. I to niewinne przypatrywanie spowodowało, że wiedziałem o niej wiele.
Wiedziałem na przykład, że prawie nigdy nie bierze w pracy chorobowego. Widywałem ją czasem, jak stoi na przystanku cała rumiana od gorączki, z chusteczką przy nosie i z załzawionymi oczami.
Wiedziałem też, że długi urlop bierze raczej zimą
I że uwielbia sandały. Z bosymi stopami biegała czasem do października, do pierwszej choroby, do pierwszego przeziębienia. Wskakiwała wtedy od razu w buty z wysoką cholewką. Te buty też wszystkie kojarzyłem – jak zresztą większość jej garderoby.
Wiedziałem, że lubi słonecznik, bo często go sobie skubała. Że nie znosi papierosów, bo regularnie wykłócała się z facetem, który palił na przystanku. Przypuszczałem też, że ma dobre serce, bo wiecznie wciskała jakieś drobniaki chłopakowi, który na światłach przy przystanku mył szyby w samochodach. Czasem nawet czułem się trochę głupio, że poświęcam jej tyle uwagi.
Jakbym zdradzał moją narzeczoną, Kingę. Ale gdy pomyślę, że w końcu to ona przyprawiła mi prawdziwe rogi, wcale tego nie żałuję. Zwłaszcza wziąwszy pod uwagę fakt, że tuż po tym, jak rozstałem się z Kingą, Agnieszka została moją żoną!
A zaczęło się od zdrady, od numeru, jaki wywinęła mi moja narzeczona. Nie wspominam jej dobrze, bo przez długi czas dawałem się jej mamić.
Nie dostrzegałem, że to zła dziewczyna
Planowałem więc z nią przyszłość. Gdy okazało się, że od pół roku zdradza mnie z moim kolegą, byliśmy już oficjalnym narzeczeństwem i odkładaliśmy pieniądze na wspólne mieszkanie. Nie było tego wiele, ale trzydzieści tysięcy na wkład własny do kredytu już się uzbierało.
– Piotrek, to nie twoja wina. To ze mną jest coś nie tak. Nie wiem, czego chcę! – w ten sposób wyjawiła mi swoją zdradę.
Nie należę do tych facetów, co to żebrzą o miłość, więc od razu zerwałem z nią znajomość.
Wykasowałem jej numer z telefonu, zabrałem swoje rzeczy i postanowiłem rozpocząć nowe życie. Okazało się jednak, że nie jest to takie łatwe. Już na drugi dzień poczułem się źle. Dotarło do mnie, ile lat życia mi zmarnowała. Kiedy już przeszła złość, uświadomiłem sobie też, że naprawdę ją kochałem.
Potem nadeszło kilka trudnych tygodni
Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Chodziłem na siłownię, do baru z kolegami, do kina, ale nic nie pomagało. Wtedy postanowiłem, że z mojej części pieniędzy uzbieranych na mieszkanie kupię sobie samochód. Jak tylko wpadł mi do głowy ten pomysł, od razu poprawił mi się humor.
Nigdy jeszcze swojego auta nie miałem. Zacząłem się więc rozglądać za jakimś fajnym samochodem i dość szybko sobie taką trochę sportową furę upatrzyłem.
Obejrzałem ją i umówiłem się z właścicielem, że następnego dnia zaraz po pracy polecę do banku, wypłacę pieniądze i wieczorem wpadnę odebrać samochód. Byłem strasznie podekscytowany. Cały dzień w pracy przesiedziałem jak na szpilach. Nic nie mogłem zrobić.
Nawet mnie szef przyłapał na tym, że kręcę się dookoła bez sensu, zamiast pracować. Ale jak mu powiedziałem, że odbieram pierwsze w życiu auto, to mnie zrozumiał.
– Co? Już nie będziesz się tłukł tramwajem? – uśmiechnął się.
– No, w końcu… – westchnąłem.
I tę rozmowę musiało usłyszeć właśnie przeznaczenie
Musiało zdać sobie sprawę, że mam zamiar zmarnować jego trzyletnie wysiłki zmierzające do tego, żeby mnie z Agnieszką skojarzyć. No i postanowiło w ten ostatni dzień ostro zadziałać. Zadziałało bez ceregieli, drastycznie.
Tego dnia wybiegłem z pracy jak na skrzydłach. Taki byłem napalony na ten samochód, że pędziłem do tramwaju jak szalony. Musiałem przecież zdążyć do banku po pieniądze przed jego zamknięciem. To była zima, więc było już ciemnawo.
Do tego padał deszcz i jak wszyscy kryłem twarz w kołnierzu płaszcza. Parę metrów przed przejściem dla pieszych zdążyłem tylko zobaczyć, że jedzie mój tramwaj i rzuciłem się do niego biegiem. Zerknąłem jeszcze, że mam zielone światło i przyspieszyłem. Już cały byłem szczęśliwy, że zdążę, gdy nagle poczułem uderzenie w pierś.
Prawie jednocześnie usłyszałem kobiecy krzyk i zaraz sam wyrżnąłem orła o ziemię. Kiedy się podniosłem, zobaczyłem ją – Agnieszkę! Kobietę, której tak regularnie się przypatrywałem. Zerwałem się więc, żeby sprawdzić, czy nic się jej nie stało, bo leżała na pasach.
– Proszę pani, halo – potrząsałem jej ramieniem. – Nic pani nie jest? Strasznie przepraszam, taki jestem dzisiaj rozkojarzony… – paplałem, a ona w tym czasie podniosła na mnie wzrok, popatrzyła przez chwilę i z dość kwaśnym uśmiechem na ustach powiedziała.
– A, to pan…
Zdębiałem.
– A my się znamy?
– No nie, ale się spodziewałam…
– Czego się pani spodziewała? Że na panią wpadnę?
– No nie, tego nie przewidziałam. Ale byłam pewna, że w końcu wywinie pan jakiś numer.
– Jak to? – byłem zdumiony.
– No tak to. Wgapia się pan we mnie od tak dawna, jakby się pan szykował, żeby mnie poćwiartować, a nie tylko potrącić…
– Może jeszcze nie skończyłem… – zażartowałem, a ona uśmiechnęła się uroczo.
Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos tramwaju
Wtedy przypomniałem sobie, że przecież siedzimy na środku ulicy. Pomogłem Agnieszce wstać i przeszliśmy na mój przystanek.
– Nie jedzie pan? To pana siódemka! – pokazała na tramwaj.
– E, nie…
– A tak się pan śpieszył… – znów się uśmiechnęła, a ja wtedy poczułem, że już nic mnie nie goni.
– Już mi przeszło. Pójdziemy na kawę?
No i poszliśmy, żeby się osuszyć, bo przecież cali byliśmy od tego wypadku przemoczeni. Rozmawialiśmy w tej kawiarni do późnego wieczora. Odwiozłem ją potem do domu jej autobusem, a rano kupiłem auto, którym od razu po nią pojechałem.
Przejażdżka, spacer, wieczorem kolacja. Potem kolejne randki, ale nie za wiele, bo szybko okazało się, że jesteśmy dla siebie stworzeni i czas się żenić. Jesteśmy małżeństwem już od dwóch lat. No i tak jak mówiłem – nie mogę nie wierzyć w przeznaczenie.
Czytaj także:
„Marzena była nauczycielką, a ja jej uczniem. Nasz romans wywołał skandal, ale byliśmy szaleńczo zakochani”
„Gdy odszedł mój narzeczony, mój świat legł w gruzach. Dotrzymał słowa i zawsze jest przy mnie, ale nie o to chodziło”
„Sama wysłałam mamę na randki. Myślałam, że nie trafi się jej facet gorszy niż ojciec. Mocno się pomyliłam”