Mam śliczny nieduży domek za miastem, samochód, którym nie dojeżdżam do pracy, bo już nie pracuję, dwóch słodkich urwisów i niekochającego męża. Kiedyś mnie kochał. Gdyby nie to, nigdy bym za niego nie wyszła.
To znaczy teraz też twierdzi, że mnie kocha, ale ja mu nie wierzę
Mamy sześć lat małżeńskiego stażu, z czego połowa to lata tłuste, druga połowa to lata chude, a nawet bardzo chude. Chude nie tylko ze względu na brak miłości, ale również pieniędzy. To z ich powodu mój mąż pojechał do Szkocji i siedzi tam po dziś dzień.
Przyjeżdża tylko od czasu do czasu. Najpierw okropnie tęskniłam, ale wciąż miałam nadzieję, że coś się zmieni. Teraz nie tylko nie mam nadziei, ale w dodatku przestałam tęsknić. Przecież nie można tęsknić za kimś, kto stał się zupełnie obcy. Nasi synowie mają cztery i trzy lata, tatusia na co dzień oglądają tylko na zdjęciu.
Przeklinam dzień, w którym podjęliśmy decyzję, że będziemy się budować. Wydawało mi się, że cudownie mieć swój własny domek, od razu wzrasta prestiż, pozycja społeczna. Nie powiem, czułam się dowartościowana i nie myślałam, co będzie później. A potem zaszłam w jedną i drugą ciążę i nie wróciłam do pracy.
160 tysięcy kredytu zaczęło odbijać mi się czkawką. Blisko dwa tysiące miesięcznie musimy płacić do banku. Cholerne franki…
Gdyby nie to, że po ślubie mieszkaliśmy z teściami i z każdym dniem miałam tego coraz bardziej dosyć, pewnie byśmy się nie zdecydowali na tę budowę.
Na początku nie wyglądało to tak źle
Mówiąc szczerze, w ogóle nie wyglądało źle. W prezencie ślubnym otrzymaliśmy sporo kasy od moich rodziców, którzy wychodzili z założenia, że pieniądze załatwią wszystko. Odkąd pamiętam, w ten sposób chcieli mi wynagrodzić swoją nieobecność w moim życiu. Nauczyłam się radzić sobie sama.
Nigdy się nie wtrącali w moje sprawy, uważali, że odkąd skończyłam te magiczne 18 lat, natychmiast wydoroślałam i nabrałam życiowego doświadczenia. Najpierw mi się to nawet spodobało, moje koleżanki bardzo mi zazdrościły tej swobody, ale ja jakoś szybko przestałam się nią cieszyć.
Więc tak jak mówiłam, na początku nie było źle. W dodatku oboje pracowaliśmy w dobrych firmach i nieźle zarabialiśmy. Zamierzaliśmy odkładać jak najwięcej z pensji i dołożyć do tamtych pieniędzy. Gdy okazało się, że powiększy nam się rodzina, trochę się zaniepokoiłam. Tego nie mieliśmy w planach, przynajmniej nie od razu.
I właśnie w tym czasie wprowadziliśmy się do nowego domu
Pieniądze szły jak woda, trzeba było jeszcze dużo rzeczy wykończyć, sytuacja naprawdę nie wyglądała wesoło.
– Nie ma rady, wyjeżdżam – powiedział mój mąż, który wtedy jeszcze mnie kochał (przynajmniej tak mi się wydawało) i zależało mu, żeby spłacić kredyt i jeszcze mieć z czego żyć. – Tam zarobię tyle, że raz dwa staniemy na nogi. Już mam obgadane z kumplami.
Tyle, że ja byłam w zaawansowanej ciąży, coraz gorzej radziłam sobie z emocjami, miałam humory, moi rodzice byli daleko, teściowie co prawda blisko, ale wiadomo, jak to z teściami, nie wszystko można im powiedzieć…
– Jak ty to sobie wyobrażasz? – byłam bliska płaczu. – Chcesz, żebym została sama, z malutkim dzieckiem?
– Nie przesadzaj, moja mama na pewno chętnie ci pomoże, możesz się z powrotem do nich wprowadzić albo mama przyjdzie do ciebie. Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście.
Łatwo było mu mówić. Nie zamierzałam wracać do teściów (już wystarczy wspólnego mieszkania) ani też nie życzyłam sobie ich obecności w moim domu. I wcale nie uważałam, że z każdej sytuacji jest jakieś wyjście.
Zacisnęłam jednak zęby i w imię naszej miłości postanowiłam dać sobie radę
Miałam w końcu znajomych, choć wybudowaliśmy się za miastem. W zasadzie była to już wieś. Ale dojazd do pracy zajmował mi dokładnie 22 minuty. A w takim na przykład Wrocławiu, gdzie studiowaliśmy, przejazd z jednego końca miasta nawet nie na drugi, tylko do centrum, zajmował ponad pół godziny, nie biorąc pod uwagę korków.
Więc tak naprawdę, nie miałam co dramatyzować. ponieważ moja ciąża nie przebiegała całkiem prawidłowo, lekarz kategorycznie zabronił mi jeździć samochodem, w dodatku wysłał mnie na zwolnienie. Byłam na to całkowicie nieprzygotowana. Głównie psychicznie.
Mniejsze zakupy robiłam w naszym wiejskim sklepiku, większe przywoziła teściowa lub znajomi. Miałam mnóstwo wolnego czasu i w ogóle nie wiedziałam, co z nim zrobić. Gdy czułam się w miarę dobrze, czytałam książki i gazety, na nadrabiałam zaległości w lekturach. Sprzątać nie mogłam.
Kiedy było ze mną gorzej, kładłam się na sofę i włączałam radio lub telewizor. Potrafiłam tak przeleżeć cały dzień. Z powodu finansów nie musiałam się skarżyć, bo za L-4 płacił mi ZUS, a Grześ przywoził cenne funty, nawet starczało mu na prezenty, tylko ta samotność…
– Wytrzymaj jeszcze troszkę, kochana, gdy urodzisz, będziesz miała co robić – śmiał się. – Zobacz, powoli staniemy na nogi, będzie dobrze. A teraz odpoczywaj na zapas.
Gdyby się tak dało! Ale rzeczywiście, po porodzie nie wiedziałam, w co mam najpierw włożyć ręce. Szymuś był kochanym maluszkiem, ale kompletnie poprzestawiał dzień z nocą. Mało sypiałam.
Tatuś odwiedzał nas rzadko, raz na dwa miesiące
Twierdził, że ma mnóstwo obowiązków, z których musi się wywiązać. Dochodziło do tego, że gdy przyjeżdżał, najpierw się kłóciliśmy, potem kochaliśmy na zgodę, a przed wyjazdem znów się kłóciliśmy, bo miałam dość samotności. Radziłam sobie, owszem, ale byłam kłębkiem nerwów.
Właściwie to nie wiem, dlaczego wówczas się nie zabezpieczałam, jakoś nie pomyślałam, że tak szybko mogę zajść w ciążę. To był dla mnie prawdziwy cios. Byłam w szoku. Podobnie Grześ, choć on był daleko i to na mnie spoczywał cały ciężar wychowania naszych synów, bo dokładnie w pierwsze urodziny Szymka przyszedł na świat Hubert. To prawdziwy cud, że nie wpadłam wtedy w depresję poporodową.
– Naprawdę nie chcesz naszej pomocy? – pytali teściowie. – Może chociaż będziemy zabierać Szymusia na weekendy, żebyś sobie odpoczęła?
Co prawda marzyłam, żeby choć raz przespać calutką noc, jednak pomoc teściowej była ostatnią rzeczą, o jakiej marzyłam. Jakoś się trzymałam, ale tylko dlatego, że liczyłam na szybki powrót Grzesia.
Niestety, z jego obietnic nic nie wyszło. po urlopie macierzyńskim musiałam zrezygnować z pracy. Teściowa pracowała jeszcze na pół etatu, zresztą nie wyobrażała sobie zajmowania się dwojgiem malutkich dzieci.
– Kochana, policz sobie, ile kosztuje niania. Dla nas i dla naszych synów lepiej będzie, jeśli będziesz siedziała z nimi w domu. To przecież ważne dla takich maluchów. A o pieniądze nie musisz się martwić, damy sobie radę – pocieszał mnie mąż.
O tym, że w Szkocji ma inną kobietę, dowiedziałam się przypadkiem
To znaczy wiedziałam, że w domu, który wynajmują, mieszkają też dziewczyny, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że Grzegorz może mnie zdradzić. Wydawało mi się, że chroni nas miłość, że wszelkie pokusy będzie omijał dużym łukiem. Teraz już nie wierzę w żadne czyste układy damsko-męskie.
Wszystkie prędzej czy później kończą się zdradą. A niczego bym się nie domyśliła, gdyby nie… komórka. Grzesiek był akurat pod prysznicem, gdy zadzwonił jego telefon. Spojrzałam z ciekawości na wyświetlacz – Magda. Jak żyję, nie znał żadnej Magdy.
Ale nawet nie zdążyłam nabrać podejrzeń, gdy w chwilę później przyszedł sms: „Kocham i tęsknię. Kiedy wrócisz? Liczę na powtórkę tamtej szalonej nocy”. A ja liczyłam, że to jakaś koszmarna pomyłka, przecież zdarzają się pomyłki. Niestety, nie mnie. Grzegorz przyparty do muru poddał się i przyznał do wszystkiego.
– Wiem, że zrobiłem błąd, ale nawet nie wiesz, jak tam czasem jest człowiekowi ciężko. Tyra jak wół od rana do wieczora, to chociaż noc czasem musi mieć dla siebie. Ale to nic nie znaczy, kochanie. Magda się po prostu troszkę zaangażowała. Zupełnie niepotrzebnie, bo od razu jej powiedziałem o tobie. Przecież tylko ciebie kocham – próbował mnie przytulić, ale się nie dałam.
Byłam w takim szoku, że nawet nie płakałam
Po prostu zachowywałam się jak robot. Niby coś tam do mnie docierało, ale jakby nie do końca. Robiłam wszystko machinalnie, trochę w zwolnionym tempie. W dodatku nawet nie miałam się komu zwierzyć.
– Chyba nie chcesz, by to zaważyło na naszym szczęściu – mój mąż próbował zbagatelizować problem.
Przez noc przemyślałam wszystko, zażądałam, żeby wrócił do kraju i poszukał czegoś na miejscu. Gotowa byłam wybaczyć, pod warunkiem, że historia się nie powtórzy.
– Chyba nie mówisz poważnie – oburzył się Grzegorz. – Przecież podpisałem umowę! Te pieniądze są nam potrzebne. Obiecuję, że nigdy więcej! Proszę, uwierz mi! Daj mi szansę! Zrób to dla naszych dzieci.
I co miałam zrobić? Zabronić? Jak? Zagrozić rozwodem? I co potem, co ze mną, za co mam żyć? Już ponad rok tak tkwię w niepewności, bo nie wierzę, że ktoś, kto raz zdradził, nie zrobi tego ponownie. Nie umiem wybaczyć.
Gdy tylko Grzegorz znika za drzwiami, natychmiast wyobrażam sobie, co też robi w tej Szkocji.
Myślę, że gdyby mnie naprawdę kochał, nie patrzyłby na umowy, tylko do mnie wrócił
Podejrzewam, że ja jestem tu, a ona tam. Dlatego nie potrafię nawet tęsknić. Niby już do niego nie pisze, nie dzwoni, ale niepewność pozostała. Nie jestem już tą samą kobietą, we wszystkim węszę zdradę. Chciałabym żyć normalnie, ale nie potrafię. Mąż twierdzi, że jeszcze dwa lata i staniemy na nogi. Boję się, że do tego czasu zwariuję.
Nie wiem, co mam robić. Ludzie mi zazdroszczą, mało kto zna prawdę. A mnie ta sytuacja przerasta. Moi synowie są wspaniali, chciałabym, żeby byli szczęśliwi. Wiedzą, że tatuś pracuje daleko. Kochają ojca, mimo że widują go rzadko. Może krzywdzę Grześka podejrzeniami, ale ktoś, kto się raz sparzy, dmucha na zimne…
Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"