Mój tata za kołnierz nie wylewał. Nikt go nie poważał, a i on nikogo szacunkiem za bardzo nie darzył. Ale to od niego po raz pierwszy usłyszałam: „Hanka, ty, cholera, zdolna jesteś!”. Pamiętam spojrzenie matki, kiedy ojciec złożył to oświadczenie, tłukąc się po kuchni. Było w nim pełno pogardy dla męża, a zarazem niedowierzania skierowanego pod moim adresem.
Nie zareagowałam
Dalej z bratem przy kuchennym stole odrabiałam zadania z fizyki.
– Nie tak, inaczej, bo tu masa jest ważna… – dalej tłumaczyłam Jarkowi, pozornie nie zwracając uwagi na komentarz ojca.
W duchu jednak byłam mu wdzięczna, to mi dawało poczucie, że jestem inna niż moja rodzina. Nieraz, siedząc pod sklepem z kolegami i opróżniając kolejną butelkę piwa, z dumą mówił: „O, idzie moja córa. Najmądrzejsza dziewczyna w całym powiecie”. Pijaczki tylko rechotały na takie gadanie, ale ja wiedziałam, że ojciec jakimś dodatkowym zmysłem wyczuwa, że w życiu dam sobie radę. Od początku szkoły najlepiej mi szło z matematyką. Potem do moich ulubionych przedmiotów doszły fizyka i chemia.
– „Proszę pani, z przedmiotów ścisłych Hanka jest najlepsza w klasie” – tak mi ten twój wychowawca na powitanie powiedział – opowiadała matka, jak w siódmej klasie wróciła z zebrania w szkole.
Rzeczywiście, gorzej było z polskim i historią, ale z matmy nikt się ze mną nie mógł równać. Dawałam ściągać na klasówkach, a za to dostawałam czwórkowe wypracowania od dziewczyn. Na koniec szkoły dostałam bardzo dobre świadectwo, więc chciałam iść do liceum, chociaż matka najchętniej posłałaby mnie do zawodówki albo najwyżej technikum.
– Musisz szybko jakiś zawód zdobyć. Jarek będzie mechanikiem – mówiła z dumą, bo wiadomo było, że brat za dwa lata skończy samochodówkę i wtedy stryj zatrudni go w swoim warsztacie. – No, a ty… – ciągnęła – do wszystkiego się nadasz. Możesz iść na fryzjerkę, kucharkę, krawcową – wyliczała. – Każdy fach potrzebny. Zarobisz, parę groszy do domu przyniesiesz… – snuła dalej swoje plany, ale mnie żaden z jej pomysłów się nie podobał.
Dlaczego mi umniejszała?
Nie to, żebym nie chciała pracować i miałabym nie posłuchać się mamy, ale ja miałam marzenia. Instynktownie czułam, że potrafię dokonać czegoś więcej, że nie muszę być jak matka kucharką w gminnej szkole… W końcu to ja byłam korepetytorką starszego brata, a więc miałam w głowie poukładane, tylko trzeba było tę moją wiedzę i zdolności dobrze wykorzystać. Nie miałam tylko pojęcia, jak się do tego zabrać. Bo co mogłam zrobić sama bez pomocy rodziców, bez ich pieniędzy na utrzymanie? Mimo wszystko udało mi się uprosić mamę, żeby z tym zawodem jeszcze poczekać, i zdałam do najbliższego liceum.
Cieszyłam się, chociaż czekały mnie cztery lata codziennego marszu dwa i pół kilometra do stacji i dojeżdżania 25 km do Warszawy. Miałam rok do matury, kiedy postanowiłam, że w wakacje zarobię parę groszy, sprzątając w jakimś nadmorskim kurorcie.
„Dołożę matce do domowych wydatków, a może jeszcze wystarczy mi na jakiś ciuch” – myślałam z nadzieją, pakując rzeczy do plecaka.
I wtedy stał się cud. Mojego ojca wyrzucili z huty za alkohol i od trzech miesięcy nie pracował. W domu nie było już nic wartościowego, co mógłby sprzedać, żeby kupić wódkę, a i koledzy przestali mu fundować. I tak mój ojczulek od kilku dni nie pił, bo nie miał za co.
– A dokąd to nasza Hania się wybiera? – zapytał, a ja pomyślałam, że to zaczepka.
– Wakacje są, to wyjeżdżam… A zresztą to nie twój interes – ucięłam.
Byłam pyskata, ojca się nie bałam, a on o dziwo, mnie więcej wybaczał niż bratu. Tym razem jednak ryknął jak wściekłe zwierzę:
– Nigdzie nie pojedziesz, bierz się lepiej za naukę!
– Ale wakacje są, to po co mam się uczyć… Coś się tacie w głowie pokręciło – znów odpysknęłam i dalej pakowałam ciuchy.
Wyrwał mi z rąk bluzkę.
– Nic mi się nie pokręciło. Żadne tam wakacje, tylko idziesz na studia!
– Tak? A za co? Sprzedamy puste butelki? – spytałam hardo.
– Sprzedamy, ale nie butelki. To już postanowione – wytarł czoło.
Rozejrzał się po pokoju, jakby się bał, że ktoś go usłyszy, i zaczął gadkę:
– Rozmówiłem się z twoją babką. Pieniądze będą, a ty pójdziesz na studia, byle jakieś mądre. Bo ty, Hanka, zdolna jesteś i nie pozwolę tego zmarnować. No, a teraz zostaw te łachy i bierz się do książek.
Niewiele rozumiałam z tej całej przemowy
Odłożyłam jednak pakowanie, bo nawet wobec ojca byłam posłuszna, i wieczorem spytałam mamę, czy mówił jej coś o moich studiach. Ale ona tylko popukała się w głowę.
– A co ty, ojca nagle słuchasz? Chyba mu się w głowie pomieszało. Medycyna?
Następnego dnia usłyszałam od ojca:
– Ty, córka, matki nie słuchaj. Lepiej idź do babki, ona ci już wszystko wytłumaczy.
Babcia Józefa mieszkała z drugiej strony wsi. Nie lubiłam do niej chodzić, bo była skąpa. Wszyscy dookoła wiedzieli, że ma pieniądze i masę hektarów w okolicy, ale nam, wnukom, to tylko na święta dawała po czekoladzie, a o innych prezentach – nawet na komunię – mogliśmy sobie tylko pomarzyć. Ojca podobno ciągle przeganiała, jak do niej przychodził po pieniądze. Od darmozjadów mu wymyślała i na koniec zawsze figę pokazała. Może miała i rację, ale ja jej nie lubiłam.
– Ano, Rysiek mówi, że ty jesteś nieprzeciętnie zdolna, Haniu. No to mu obiecałam, że jak się tak dobrze uczysz i do Warszawy chcesz na studia, to ja sprzedam kawałek ziemi i wystarczy, żebyś tę medycynę skończyła – babka zwięźle wyłuszczyła mi ojca i swoje plany, a ja wybałuszyłam oczy:
– Medycynę? A skąd ta medycyna wam przyszła do głowy? – zdziwiłam się.
A w babkę jakby piorun strzelił:
– No nie! Ty nawet nie chcesz studiować, a to znaczy, że mnie własny syn chciał oszukać i naciągnąć! – babka aż tupała nogą w podłogę ze złości. – Już ja mu sprzedam ziemię, darmozjad jeden… – wykrzykiwała.
– Babciu, ale ja chcę iść na studia, może być medycyna, ja mogę cokolwiek, byleby się kształcić – ratowałam sytuację. – Naprawdę… Nawet ta medycyna to niezły pomysł – aż się spociłam, tak szybko próbowałam zebrać myśli i naprawić swój błąd.
Zaczęłam tłumaczyć, że ja się tego wszystkiego nie spodziewałam i dlatego taka jestem zaskoczona. W końcu jakoś udobruchałam staruszkę. Jeszcze tego samego dnia poszłam z ojcem drugi raz do babki. Nie wiedziałam, co zrobić, żeby się nie rozmyśliła, ale mój tata – ciągle trzeźwy – przytomnie zaproponował spisanie z babką umowy. No tego się naprawdę po nim nie spodziewałam. Pod koniec roku babka sprzedała kawał ziemi na działki pod budowę. Oj, nie powiem, sporo było tych pieniędzy. Wszystkie, co do złotówki, trafiły na moje konto, do którego pełne pełnomocnictwo miała babcia Józefa.
Nie pojechałam wtedy nad morze – przez całe lato uczyłam się do matury i egzaminów na studia. Rok później dostałam się na wydział lekarski. Ale najtrudniejsze było przede mną: od pierwszego dnia nauki wkuwałam do nocy, a świtem zrywałam się do pociągu. Kiedy przebrnęłam pierwszy rok, byłam już pewna, że zdołam udowodnić sobie i światu, że mój ojciec się nie pomylił.
Od tamtych wakacji upłynęło 25 lat
A ja znowu pakuję plecak. Tym razem nie wybieram się nad morze ani do miasta na studia. W nagrodę za zdany egzamin na II stopień specjalizacji zobaczę norweskie fiordy. Mąż zabiera mnie na tę wyprawę, by spełniło się jedno z moich wielkich marzeń. Spełniły się też sny o szczęśliwej rodzinie. Oboje z mężem jesteśmy lekarzami, a nasi dwaj synowie planują iść w nasze ślady.
Żadne jednak z tych marzeń nie mogłoby się spełnić, gdyby nie mój ojciec. Wierzył we mnie i to dzięki niemu ja mogłam się wykształcić i osiągnąć w życiu sukces. Teraz po latach żałuję jedynie, że sam nigdy nie sięgnął wyżej. Miał szansę, bo to właśnie po nim odziedziczyłam te wszystkie zdolności.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”