Jej chłopak nie miał pojęcia, gdzie może być. Podobno tamtego dnia w ogóle się nie widzieli. Czemu mnie okłamała?
Przede mną leży album ze zdjęciami mojej młodszej córki, Kingi. Właśnie wkładam do niego nowe fotografie. Jest na nich piękna, ale smutna młoda kobieta. Może kiedyś dowiemy się, skąd wziął się ten smutek w oczach naszego dziecka…
Kinga była śliczną i uroczą dziewczyną
Miodowe włosy, oczy jak bławatki, a w nich wesołe błyski. I ten jej śmiech – radosny, szczęśliwy, zaraźliwy. Nasza córa uczyła się bardzo dobrze, miała wielu przyjaciół. Świetnie dogadywała się ze starszym rodzeństwem, Olą i Mateuszem.
Była oczkiem w głowie swoich dziadków, a rodzicom nie przysparzała żadnych problemów. Chętnie pomagała w domu, nie pyskowała, słuchała naszych poleceń. Miała śliczny głos. Śpiewała na akademiach szkolnych, koncertach, nawet w domu przy codziennych obowiązkach.
Byliśmy dumni z naszej pociechy. Stanowiliśmy szczęśliwą, zżytą rodzinę, której członkowie byli wobec siebie szczerzy i lojalni. Aż do pewnego jesiennego dnia…
Kinga chodziła wtedy do liceum, miała już siedemnaście lat, ale nie sprawiała kłopotów, jakie często zdarzają się nastolatkom. Kiedy zaczęła spotykać się z Kubą, swoją sympatią, zaraz nam go przedstawiła. Wracała o wyznaczonej porze, zawsze mówiła, dokąd idzie i pytała nas o pozwolenie. Gdy się spóźniała, dzwoniła, żeby nas uspokoić.
Tak było i tego dnia, gdy spytała, czy może zostać po lekcjach na próbie.
Oczywiście, dostała naszą zgodę. Miała wrócić na siedemnastą. Obiecałam poczekać na nią z obiadem. Ola i Mateusz już wyfrunęli z domu, oboje studiowali w innym mieście, mieszkaliśmy więc tylko we trójkę: ja, mój mąż Tomek i Kinga.
Kiedy kilkanaście minut po siedemnastej Kingi wciąż nie było w domu, zaczęłam się niepokoić.
– Nie denerwuj się! – uspokajał mnie Tomek. – Pewnie zagadała się z koleżankami albo z Kubą. Zaraz wpadnie zdyszana i będzie nas przepraszać za spóźnienie!
Akurat w tej chwili zadzwonił mój telefon. To była córka.
– Mamuś. Nie gniewaj się. Próba się przeciąga, bo kolega, który mi akompaniował na syntezatorze, złamał rękę i inny musi go zastąpić. Musimy przećwiczyć jeszcze jeden kawałek! Zjedzcie beze mnie, bo nie wiem dokładnie, ile to potrwa, ale za dwie godziny powinnam wrócić.
– Dobrze, kochanie – powiedziałam jej. – Tylko uważaj na siebie, bo teraz wcześnie robi się ciemno.
– Spokojnie, mamuś. Kuba mnie odprowadzi jak zwykle.
Kuba był spokojnym, odpowiedzialnym chłopcem
Nieraz już odprowadzał ją wieczorem do domu, byłam więc spokojna. Zjedliśmy obiad, Tomek włączył jakiś mecz, a ja zaczęłam czytać książkę, którą pożyczyła mi koleżanka. Lektura wciągnęła mnie tak bardzo, że kiedy spojrzałam na zegarek, było już koło dziewiątej.
– O, Boże! A gdzie Kinga?! – zawołałam wystraszona.
Tomek, który przysnął przed telewizorem, zerwał się gwałtownie.
– Jak to? Nie ma jej jeszcze? – zdziwił się. – Która godzina?
Kiedy mu powiedziałam, zaczął znów usprawiedliwiać córkę.
– Spokojnie. Może wyskoczyli gdzieś z Kubą i się zasiedzieli?
Zadzwoniłam do córki, ale nie odbierała. Nagrałam się jej na pocztę głosową i poprosiłam, żeby jak najszybciej się do nas odezwała.
– Pewnie Kindze głupio i nie odbiera telefonu. Potem zacznie tłumaczyć, że bateria jej siadła albo co! – skomentował Tomek, ale widziałam, że zaczyna się niepokoić.
Postanowiłam od razu zadzwonić do Kuby, jednak ten telefon bynajmniej nas nie uspokoił.
– Nie widziałem dzisiaj Kingi – odparł mocno zdziwiony.
– Jak to? – przeraziłam się.
– Mówiła, że zaraz po lekcjach musi wracać pani pomóc, bo macie jutro jakąś rodzinną uroczystość.
– Po lekcjach miała mieć próbę w szkole! Mówiła, że próba się przeciąga, i że ty ją odprowadzisz! – zdenerwowałam się nie na żarty.
– Nic nie wiem o żadnej próbie, ani że ją miałem odprowadzić – tłumaczył Kuba. – Naprawdę…
– Słuchaj! – zdenerwowałam się potwornie. – Jeśli zrobiliście jakieś głupstwo i ty ją kryjesz, to robisz świństwo nam i jej!
– Ale ja naprawdę nie widziałem dziś Kingi! – jęknął. – Czemu mi pani nie wierzy?! Przecież zawsze byłem w porządku!
Machnęłam ręką i postanowiłam zadzwonić do koleżanki córki, która miała z nią śpiewać na akademii.
– Dziś nie było żadnej próby – zdumiała się dziewczyna. – Kinga wyszła normalnie zaraz po lekcjach i jeszcze mówiła, że się spieszy, bo obiecała pani w czymś pomóc.
Teraz byłam już naprawdę przerażona
Zadzwoniłam raz jeszcze do Kuby. On także się zdenerwował. Zaofiarował się, że podzwoni do ich wspólnych znajomych. Ja zdecydowałam, że warto byłoby zatelefonować jeszcze do wychowawczyni Kingi, może ona coś wie.
Tymczasem Tomek, także wystraszony, obdzwaniał naszych krewnych, ale nikt nie wiedział nic o Kindze, tak samo zresztą, jak jej wychowawczyni, która zasugerowała zresztą, że może nasza córka dała się wyciągnąć na jakąś imprezę i nie powiedziała nam o niej, bo bała się, że jej nie puścimy.
Nie bardzo chciało mi się w to wierzyć – znałam nasze dziecko, zawsze sumienne i prawdomówne – ale zadzwoniłam jeszcze raz do Kuby. On, także zdenerwowany, poinformował mnie, że niczego się nie dowiedział.
Kiedy północ minęła, a Kinga się nie pojawiła, pojechaliśmy na policję ze zdjęciem córki. Dyżurny przyjął zgłoszenie o zaginięciu, ale nie potraktował sprawy poważnie.
– Dziewczyna zabalowała gdzieś i pewnie wróci cichaczem nad ranem – stwierdził. – Dobrze, jeśli nie będzie pijana albo naćpana.
Tak zaczął się nasz koszmar
Przez następne siedem lat szukaliśmy Kingi na różne sposoby. Dawaliśmy ogłoszenia do prasy i internetu, angażowaliśmy detektywów, jasnowidzów. Bez skutku. Kinga przepadła jak kamień w wodę, a nasze życie zamieniło się w pasmo nieustannego lęku i niepewności.
Chwytaliśmy się najróżniejszych sygnałów i śladów. Pewien jasnowidz widział jej ciało w starym kamieniołomie. Na szczęście trop był mylny. Ktoś słyszał, że Kinga pracuje w agencji towarzyskiej w Warszawie. Obszukaliśmy wszystkie, ale jej tam nie było. Szukała rodzina, znajomi i obcy ludzie.
Ale lata mijały, sprawa przycichła, spowszedniała. Przecież każdego roku znikają bez śladu młodzi ludzie! Zostaliśmy sami z naszym nieszczęściem. Gdyby nie pomoc fundacji, chyba wpadlibyśmy w obłęd.
Poszukiwania trwały, choć wszelkie ślady okazywały się fałszywe. Trudno było mi się przed samą sobą do tego przyznać, ale traciłam nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek zobaczę swoje dziecko. Nie wiem, co myślał mąż… Bałam się pytać, czy on też już przestaje wierzyć, że nasza córka się odnajdzie.
Któregoś dnia do drzwi ktoś zadzwonił
Byłam akurat sama w domu, bo Tomek pracował. Zaginięcie Kingi tak nadszarpnęło moje zdrowie, że musiałam iść na rentę. Zerknęłam przez wizjer – za drzwiami stała jakaś chuda, zaniedbana kobieta ze spuszczoną głową.
„Pewnie po prośbie”, pomyślałam i zamierzałam wrócić do pokoju, zatrzymałam się jednak. Na moment odżyła we mnie nikła iskra nadziei, że to może ktoś z wiadomością o Kindze, i otworzyłam drzwi.
– Mamuś… Mamusiu… – cichy szept dotarł do moich uszu.
Kobieta podniosła głowę i wtedy… Poczułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. To była Kinga! Boże! Jakaż zmieniona! Te same chabrowe oczy, a jednak inne – przygasłe, wyblakłe, bez cienia uśmiechu.
Wciągnęłam ją do mieszkania i przycisnęłam do serca. Nie mogłam mówić, nawet płakać. Tuliłam ją tylko, a ona dopiero po chwili odwzajemniła mój uścisk. Wiedziałam, że to naprawdę ona.
Nie wiem, jak długo stałyśmy w tym uścisku, nie mogąc wymówić ani jednego słowa. W tamtym momencie nawet nie wiedziałam, co czuję. To było nie do pojęcia, nie do nazwania.
Córka jest z nami od kilku miesięcy
Z początku nie chciała mówić, gdzie była, i co robiła. Prosiła tylko, żeby się na nią nie gniewać, wybaczyć jej. Czekaliśmy cierpliwie, aż się przed nami otworzy.
Nastąpiło to zupełnie niespodziewanie. Ola, nasza starsza córka, mieszka teraz z rodziną dość daleko. Gdy tylko dowiedziała się, że siostra wróciła, spakowała siebie i pięcioletnią córeczkę Kingusię, która dostała imię na pamiątkę zaginionej. Dwa dni później Ola była już u nas.
Kinga, zobaczywszy swoją małą siostrzenicę, zbladła jak opłatek. Gdy tylko usłyszała jej imię, objęła małą i zaczęła głośno płakać. Ledwie zdołaliśmy wyprowadzić z pokoju wystraszone jej wybuchem dziecko. Wszyscy byli zdziwieni.
Kinga siedziała na podłodze i łkała rozpaczliwie. Usiadłyśmy obok niej i zaczęłyśmy ją przytulać i głaskać po wstrząsanych płaczem ramionach. W końcu uspokoiła się trochę. Podniosła głowę i wyjąkała urywanym od szlochu głosem:
– Muszę wam powiedzieć… Muszę wam wszystko powiedzieć.
Jej historia zaczynała się banalnie… Igora poznała przez internet na jednym z portali społecznościowych. Interesował się muzyką jak ona, i miał własny zespół, który dopiero stawiał pierwsze kroki. Jak to się stało, że Kinga zakochała się w nim bez pamięci, sama nie umiała powiedzieć. Po prostu straciła dla niego głowę. Do tego stopnia, że uciekła z domu, żeby… śpiewać w jego zespole.
– Wiedziałam, że mi nie pozwolicie, bo to było na drugim końcu Polski, więc, głupia, uciekłam – chlipała, przytulona do mnie.
– Ukrywałam się, bo byłam zakochana, a bałam się, że mnie rozdzielicie z Igorem, a poza tym wstydziłam się Kuby, bo nadal z nim chodziłam, choć już byłam zakochana w Igorze. Nie wiedziałam, jak mu to powiedzieć, w ogóle nie wiedziałam, co robić, więc… zniknęłam.
Kinga zamieszkała ze swoim nowym chłopakiem, który, jak się okazało, miał prawie trzydzieści lat. Nie przeszkadzało jej to, bo była zaślepiona, nawet nie miała mu za złe, że ją okłamał, podając się za dwudziestolatka.
Śpiewała w zespole, ale w jakichś spelunkach, żeby jej nikt nie znalazł. Poza tym robiła wszystko, czego od niej zażądał Igor – prała mu, gotowała, sprzątała, a nawet pracowała na czarno, żeby zarobić na ich wspólne życie, bo jej kochanek uważał się za artystę i nie zamierzał zniżać do tak przyziemnych rzeczy jak praca. To, że Kinga też była utalentowana, jakoś nie przeszkadzało mu gonić ją do roboty.
Sielanka skończyła się, kiedy moja córeczka zaszła w ciążę. Igor wściekł się i powiedział, że nie będzie sobie wiązał życia. Kazał Kindze zabić ich nienarodzone dziecko. Dopiero wtedy dziewczynie otworzyły się oczy. Uciekła od tego bezwzględnego mężczyzny.
Była już pełnoletnia i nie musiała się przed nami ukrywać, ale wstydziła się wrócić do domu i przyznać, że ona, zawsze taka dobra, posłuszna i porządna córka, tak sobie zamotała życie. Znalazła schronienie w prowadzonym przez zakonnice Domu Samotnej Matki. Tam urodziła córeczkę. Nie miała jednak pracy, mieszkania, niczego… Zdecydowała się więc z bólem serca oddać dziewczynkę do adopcji.
– Nie mogłam jej niczego ofiarować… Niczego, prócz mojej miłości. Ale to było za mało, żeby ją nakarmić, ubrać, zapewnić godne życie… Wiem, że trafiła do dobrych ludzi, i że jest szczęśliwa… – rozpaczliwy szloch przerwał jej zwierzenia.
Przez następne lata Kinga imała się różnych dorywczych prac, pomieszkiwała kątem u znajomych albo w noclegowniach. Nadal nie miała odwagi wrócić do domu.
Wreszcie jednak tęsknota za bliskimi wzięła górę nad wstydem i strachem. Wracała długo, zatrzymując się w różnych miejscowościach, żeby zarobić na następny etap podróży. Wreszcie dotarła do rodzinnego miasta. Przyszła do nas prosto z dworca, mając w kieszeni kawałek bułki i pięćdziesiąt groszy.
– Gdybyście mnie nie przyjęli, nie wiem, co bym zrobiła… – wyszeptała i ukryła twarz w dłoniach.
Czym prędzej zapewniłyśmy ją z Olą, że ją kochamy i jesteśmy szczęśliwi, że jednak wróciła.
– Tak was zawiodłam… – rozłożyła bezradnie ręce. – I moją maleńką córeczkę także zawiodłam…
Teraz Kinga znajduje się pod opieką psychologa. Powoli dochodzi do siebie. Najlepszym jednak lekarstwem okazała się dla niej miłość jej małej siostrzenicy.
Po pierwszym niefortunnym spotkaniu mała nabrała zaufania do swojej nowo poznanej cioci i zapałała do niej gorącą miłością. Ta więź okazała się balsamem na zranione serce i duszę mojej córki.
Kiedy Ola musiała wracać do domu, Kinga pojechała z nią na kilka tygodni. Teraz kursuje między domem naszym i siostry, aby nie rozstawać się na zbyt długo z siostrzenicą. I wreszcie zaczęła się uśmiechać. To jeszcze nie jest jej dawny uśmiech, wciąż jest podszyty bólem, ale wierzymy, że z czasem Kinga odzyska psychiczną równowagę i odnajdzie wewnętrzny spokój.
Tylko jej tęsknoty za córeczką chyba nic nie będzie w stanie ukoić… Bo jak można zapomnieć i pogodzić się z taką stratą? Kinga jest jeszcze młoda, pewnie przyjdzie czas, że założy rodzinę i na świecie pojawią się jej kolejne dzieci. Nadal jednak tamto oddane do adopcji maleństwo będzie zajmowało szczególne miejsce w jej sercu…
Tymczasem otaczamy Kingę miłością i staramy się ją utwierdzić w przekonaniu, że nie mamy do niej żalu. Bo tak naprawdę nie mamy. Pobłądziła, ale przecież nadal jest naszą córką. I co najważniejsze, wreszcie ją odzyskaliśmy.
Czytaj także:
„Moja córka była bliska dna. To moja wina, bo przed laty porzuciłem ją i żonę, by robić karierę”
„Nasza córka zaginęła. Wyszła sama z przedszkola. Tak po prostu. Nikt nawet tego nie zauważył...”
„Moja córka uciekła z domu i jest członkiem sekty. Od 5 lat nie mamy z nią kontaktu ”