Z przerażeniem patrzyłam na swoją prawą nogę, spowitą kilometrami bandaży i gipsem. Byłam uziemiona, na co najmniej kilka tygodni. Nie wyobrażałam sobie, co w czasie mojej nieobecności będzie się działo w domu. No, bo przecież Marek w żaden sposób nie da sobie rady z dzieciakami…
Kto wykarmi moją piątkę chłopaków?
– Ale ty się przecież o nic nie musisz martwić – zapewniła mnie Ada, moja siostra. Przyszła do szpitala kilka godzin zaraz po tym, jak się tu znalazłam. Tak zresztą jak i Ewa, siostra męża.
– Od czego jest rodzina? Codziennie wpadnę, przyniosę im obiad, kotlety usmażę, kanapki chłopakom do szkoły zrobię na następny dzień – mówiła Ada.
– Ja też mogę wpadać, pierogów narobię, naleśników – zawtórowała jej Ewa. – Nie zostawimy przecież Mareczka samego w tej biedzie – popatrzyła na mnie wymownie, jakbym to ja była temu winna, że ta ciężarówka prawie mnie staranowała.
Jechałam sobie spokojnie, po pracy zrobiłam jeszcze zakupy, gdy nagle coś we mnie gruchnęło, zgniotło niemalże całą prawą część samochodu… Jakaś siła wyrzuciła mnie z samochodu. Potem straciłam przytomność…
Gdy się ocknęłam, byłam już w karetce, pochylał się nade mną lekarz…
– Miała pani niesamowite szczęście – kręcił głową z niedowierzaniem. – Ma pani skomplikowane złamanie nogi, i tylko tyle… Ale w szpitalu zostanie pani na dłużej.
No właśnie. A w domu czwórka chłopaków, małżonek piąty.
Nie wyobrażałam sobie, jak oni dadzą sobie radę
Z tymi wszystkimi domowymi sprawami, praniem, sprzątaniem, nie mówiąc już o gotowaniu...
– No, ale sama słyszałaś, że Ada z Ewą obiecały pomóc – pocieszał mnie Marek. – Zawsze któraś coś ugotuje, podrzuci… Jeszcze tobie przyniesiemy dobrego jedzonka, żeby ci się te kości szybciej pozrastały.
Zaczęło się: barszczyk, pierogi, kotlety, naleśniki... Miałam nadzieję, że tak będzie, że obie ciotki dotrzymają swoich obietnic i nie opuszczą chłopaków w potrzebie.
I rzeczywiście, gdy przyszli odwiedzić mnie dwa dni później, wprost nie mogli się nachwalić obu pań. Według ich opowieści Ewa i Ada wprost ich rozpieszczały. A to barszczyk z uszkami jedna przyniosła, do tego kotleciki z pieczarkami, druga cały rondel zapiekanki, i ciasto z bezą…
– Mówię ci mamuś, ful wypas obiadek – najstarszy syn, Michał, wyrośnięty 16-latek, aż pogładził się po swoim brzuchu z błogą miną. – A jutro ciocia Ada pierogi z kapustą obiecała…
– No, dobre to było – poparł go Leszek, jeden z bliźniaków. – A ciocia Ewa bigosu przyniesie.
– Też jutro – dodał Arek, drugi bliźniak. – I naleśniki z konfiturą… – oczy mu się śmiały.
– I to wszystko jutro? – spytałam. – To pewnie na zapas, żebyście mieli na kilka dni – powiedziałam.
Nazajutrz moi synowie dostarczyli mi cały pojemnik jedzenia
Obdzieliłam nim pozostałe trzy panie, leżące ze mną na sali. Nie mogły się nachwalić, zarówno jedzenia, jak i kunsztu kulinarnego i dobroci mojej rodziny. No, rzeczywiście, i Ada, i Ewa – obie spisały się na medal, nawet bym ich o to nie podejrzewała. Tylko dlaczego w mojej głowie pojawiało się jakieś przeczucie, że coś tu nie jest tak…
Byłam im wdzięczna, ale naprawdę przesadziły! Następnego dnia, razem z chłopakami przyszedł Marek. Był jakiś nie swój. Gdy rozpakował pojemnik z jedzeniem, pomyślałam, że nakarmiłby tym oddział wojska.
– To Ewa i Adela ci przysyłają – powiedział słabym głosem, ustawiając na szafce koło mojego łóżka kilka pojemników. – Masz kotleciki, pieczeń, trzy surówki, jabłka w cieście…
– Dlaczego tego jest tak dużo? – zapytałam mocno zdziwiona.
Wtedy dowiedziałam się, że obu ciotkom odbiło
Że prześcigają się jedna przed drugą w tym gotowaniu dla mojej rodziny. Która więcej, która smaczniej. I że cała zamrażarka pełna jest pierogów, uszek, krokietów i nie wiadomo, czego jeszcze, bo jak wyznał mi Marek z rozpaczą, stracił nad tym wszystkim kontrolę.
Przy tym okazało się, że obie panie, dotąd bardzo się lubiące, teraz poobrażały się na siebie i prawie ze sobą nie rozmawiają. A gotowanie dla mojej rodziny uznały za coś w rodzaju wyzwania i współzawodnictwa…
– Tylko znoszą to jedzenie, upychają w lodówce, a potem patrzą, czy jest zjedzone – Marek westchnął. – Przez pierwsze dni było to nawet zabawne, ale teraz stało się trochę uciążliwie.
A ja nie mam odwagi im niczego powiedzieć, bo się jeszcze obrażą na mnie i przestaną gotować w ogóle… Ale czy one myślą, że my mamy dziesięcioro dzieci, które nic innego nie robią, tylko jedzą? – spytał żałośnie.
– Zaraz, zaraz, to znaczy, że one nie uzgodniły tego między sobą, kiedy która ma gotować? – zaczynałam rozumieć, w czym tkwi problem.
– No jak miały uzgodnić, skoro teraz to są pogniewane ze sobą na śmierć i nie odzywają się do siebie w ogóle – odparł mąż. – Tylko do dzieci i, niestety, do mnie też… No i poszło to gotowanie na żywioł…
Coś musiałam z tym zrobić, tak dalej być nie mogło
Musiałam z nimi obiema pogadać, ale tak, żeby przypadkiem całkiem się już nie obraziły, i to na mnie z kolei. Że zamiast wdzięczności, ja pokazuję jakieś humory i mam pretensje do nich… Musiałam wykazać jak najdalej idącą delikatność i jednocześnie być bardzo sprytna.
Żeby chronić własną rodzinę i siebie samą przed dobrodziejstwem obu pań… Bo jak na razie, to tylko moje sąsiadki z sali były zachwycone ich nadgorliwością.
Poprosiłam Marka, żeby nazajutrz przyszedł z nimi obiema. I wtajemniczyłam go w swój plan… Miał, co prawda, wątpliwości, czy mi się uda, ale ja byłam pewna swego. Sama byłam kobietą i wiedziałam, co przywoła je do rozsądku.
Przyszły obie, tak jak prosiłam. Każda stanęła, co prawda po przeciwnej stronie mojego łóżka, nie patrząc na siebie, ale każda dzielnie dźwigała spory pakunek z obiadem, ciastem, słoikami kompotów…
– Kochane jesteście – wprost rozpływałam się z wdzięczności. – Oboje z Markiem doceniamy wasz wysiłek, ale niestety, nie możemy już dłużej nadużywać waszej dobroci – popatrzyłam na każdą z nich z nieco udawanym rozczuleniem w oczach. – Nie możemy obarczać was tak wielką odpowiedzialnością i trudem, dlatego chłopaki od poniedziałku będą jeść obiady w szkole…
Ewa pobladła i aż przysiadła na skraju mojego łóżka, jakby sił jej nagle zabrakło. Popatrzyła na mnie
z nieskrywaną zgrozą w oczach…
– Co ty mówisz? – wyszeptała. – Stołówka w szkole? Żeby się potruli?
– No właśnie! – Ada z kolei aż poczerwieniała na twarzy. – Przecież tam żadne danie nie nadaje się do jedzenia… A zwłaszcza dla dzieci… – kręciła głową, patrząc na mnie z oburzeniem.
– A w weekendy – wypaliła Ewa i też poczerwieniała. – Głodować biedaki mają?
– Skądże – uśmiechnęłam się. – Nasza sąsiadka, pani Maria, chętnie im coś ugotuje...
Nie pozwoliły mi skończyć
Obie zgodnie mnie zakrzyczały, że przecież ta sąsiadka to brudas i flejtuch, i na pewno potruje dzieciaki. Że wyrodna matka jestem, skoro o własne dzieci nie dbam, że one się nie spodziewały tego po mnie…
– Serca chyba dla własnej rodziny nie masz – zakończyła tę napaść na mnie Ada. – No, Marek, powiedzże coś – popatrzyła na mojego męża.
– Z tego, co wiem, to pani Maria dobrze gotuje… – odparł niepewnie.
A obie panie rozkrzyczały się znowu, tym razem na niego.
Spokojnie przeczekałam tę słowną kanonadę i gdy już w końcu zamilkły, trochę wyczerpane, uśmiechnęłam się do każdej z nich z osobna.
– Po prostu nie chcemy was tak obarczać – powiedziałam spokojnie. – Stąd nasza decyzja… – udałam, że się waham. – Ale gdyby tak każda z was raz tygodniu… No może dwa, ale nie więcej, zechciała coś ugotować, to wciąż bylibyśmy bardzo wdzięczni z Markiem…
Obserwowałam je spod oka
Widziałam, jak obie najpierw niechętnie popatrzyły na siebie. Ewa zmarszczyła czoło, Ada otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale szybko zrezygnowała, a potem obie kiwnęły głowami.
– No dobrze, skoro tak mówisz – powiedziała moja siostra. – To może my teraz uzgodnimy miedzy sobą, rozpiszemy dyżury, która kiedy ma gotować…
– Chyba rzeczywiście, trochę przesadziłyśmy – dodała Ewa przepraszająco. – Ale chciałyśmy dobrze, no nie? – spytała Ada.
– Jasne! – odpowiedziała siostra. – Bo czego się nie robi dla rodzinki…
Sprawa była więc załatwiona. I wszyscy byli zadowoleni, może tylko poza moimi towarzyszkami niedoli. Ze smutkiem na twarzach patrzyły, jak odtąd moje chłopaki przynosiły mi tylko jeden niewielki pojemniczek smakołyków. Ale i tak się z nimi dzieliłam, tak zresztą, jak i one ze mną…
Czytaj także:
„Nie rozumiałam, czemu przyjaciółka ukrywała przede mną ciążę. Wszystko się wyjaśniło, gdy wyszło, kto jest ojcem smroda”
„Córka męża to leniwy flejtuch. Mojej córeczce nie dorasta do pięt. Ja potrafiłam wychować swoje dziecko”
„Koleżanka zaoferowała mi mieszkanie w zamian za opiekę nad roślinami. Tymczasem ja w rok zmieniłam dżunglę w pustynię”