Za każdym razem, kiedy wracamy z zajęć przez centrum handlowe – a zdarza się nam to kilka razy w miesiącu – Basia staje przed witryną sklepu jubilerskiego i ogląda prezentowane cacka. Największy podziw i pożądanie budzą w niej pierścionki, kolczyki i kolie z prawej witryny – tej ze złotem i diamentami.
– Ech, brylanty – westchnęła ostatnio. – Miłość i brylanty to jedno…
– Co chcesz przez to powiedzieć? – nie rozumiałem jej intencji. Żartowała czy mówiła poważnie?
– Kto naprawdę kocha, ten daje diamenty – odpowiedziała i ponownie zapatrzyła się w wystawę.
Potem zaciągnęła mnie do środka.
– Proszę pani, można zobaczyć ten pierścionek? O tak, ten.
Sprzedawczyni podała, mierząc nas wzrokiem
Z daleka było czuć, że nie śmierdzimy groszem. Nic dziwnego, że miała nas za podejrzane typy spod ciemnej gwiazdy.
– Piękny – szepnęła Basia. – A można do tego założyć tę kolię? – spytała kobiety za ladą.
– Niestety, nie można, to jest stała ekspozycja – burknęła tamta, nieudolnie kłamiąc.
Sygnał był jasny. Mamy zmiatać i nie zawracać im głowy. Wyszliśmy, ponuro milcząc. Basia to moja koleżanka ze studiów, z którą od kilku miesięcy spędzam wiele godzin tygodniowo. I przyjaciółka, która opowiada mi o swoim życiu i zmartwieniach.
Właściwie stała się już kimś więcej – dziewczyną, z którą mógłbym iść wspólnie przez życie. Ja bym tego chciał, ale ona… Jakoś dotąd nie było okazji, bym ośmielił się wyznać Basi, co czuję. Wymykała mi się… Może nie chciała do takiej sytuacji dopuścić? Lubiła mnie, ceniła jako kumpla, ale miłość…
„Miłość i brylanty to jedno” – wyznanie Basi prześladowało mnie przez cały wieczór. Chyba wiedziałem już, co muszę zrobić. Niestety studencki portfel nie jest wypchany gotówką. Nieraz na podstawowe potrzeby mi brakowało, a cóż dopiero mówić o diamentach.
A gdyby tak…
Gdy raz pomyślałem o kradzieży, nie mogłem się od tej myśli uwolnić. Marzyłem, że zdobywam brylant, ofiarowuję go Basi, czym udowadniam swoją miłość, a potem żyjemy długo i szczęśliwie…
Zacząłem obserwować sklep. Zadanie łatwe i trudne jednocześnie.
W galerii panował wieczny ruch i łatwo było wtopić się w tłum, jednak pod wieczór, podczas zamykania żaluzji i włączania alarmu, liczba ludzi malała. Sytuację ratował pobliski McDonald, gdzie było kilka dobrych miejsc przy oknie z widokiem na jubilera. Ubrany dla niepoznaki w czapkę z daszkiem i okulary, siedziałem tu nieraz, rejestrując każdy szczegół otoczenia.
Im dłużej kręciłem się w okolicy sklepu, z tym większą zaciętością układałem plan kradzieży. Basi postanowiłem nic nie mówić. To miała być niespodzianka, która spowoduje wybuch radości na widok mojego dowodu miłości.
Od razu wykluczyłem napad w biały dzień. Nie nadaję się do roli bandziora w masce, który mierzy do sprzedawczyni z pistoletu i wrzeszczy, żeby ładowała precjoza do worka. Pozostawało mi wejście od zaplecza lub od frontu po godzinach pracy. Kilka razy zostałem na noc w opustoszałym centrum handlowym. Siedziałem we wnęce koło wejścia do pomieszczenia gospodarczego i obserwowałem rytm tutejszego nocnego życia.
Sklepy i butiki otwierano o 10.00, a zamykano o 21.00
Natomiast supermarket działał codziennie od 9.00 do 22.00. Po zamknięciu wejść służby porządkowe czyściły podłogi, omijając jednak maszynami trudniej dostępne zakamarki, również ten ze mną. Potem zostawali jedynie strażnicy. A dokładniej dwóch. Zawsze chodzili razem, nieśpiesznie sprawdzając teren i plotkując.
Potem wracali do dyżurki, gdzie zapewne patrzyli w ekrany z obrazem z kamer rozsianych po całym obiekcie. Przechodzili obok jubilera mniej więcej raz na pół godziny. Mój plan się krystalizował. W podjęciu ostatecznej decyzji pomógł mi przypadek.
Oglądając wystawę jubilera, usłyszałem, jak ekspedientka krzyknęła do drugiej – która wkładała właśnie jakiś naszyjnik do witryny – żeby umieściła go na środku drugiej półki.
– Ten piekielny stojaczek lubi się wywracać, zwłaszcza gdy biżuteria jest ciężka. A w tym miejscu „wyjec” nie sięga – wyjaśniła.
Domyśliłem się, że „wyjec” oznacza alarm. Przypadłem do okna wystawowego. „Mój” pierścionek znajdował się właśnie na środku drugiej półki, czyli prawdopodobnie poza zasięgiem czujki alarmu. Zrozumiałem, że nadszedł czas na działanie.
Nazajutrz tuż po otwarciu galerii podszedłem do zamkniętych żaluzji jubilera i klęknąłem obok, udając, że zawiązuję but. W tej pozycji wyciągnąłem wielką tubkę szybkoschnącego przeźroczystego kleju montażowego.
Wycisnąłem tam, gdzie żaluzja przylega do posadzki, i rozsmarowałem wzdłuż całej linii łączenia. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Zegarek wskazywał godzinę 9.03. Czas schnięcia według instrukcji to 30 – 40 minut.
Poszedłem umyć ręce, następnie udałem się do supermarketu, skąd mogłem spomiędzy półek obserwować jubilera. Za pięć dziesiąta zjawiła się pierwsza sprzedawczyni. Ręcznie podniosła żaluzję przy zewnętrznych drzwiach, następnie weszła i odsłoniła resztę automatycznie, ze środka.
Wszystkie kurtyny się podniosły poza tą jedną
Pani kilkukrotnie wybiegała i wbiegała, próbując odsłonić okno. Daremnie. W końcu zostawiła je zakryte. Po około godzinie pojawiłem się w swojej czapce, okularach, z wielką torbą na ramieniu. Od przedwczoraj się nie goliłem. Miałem nadzieję, że taki kamuflaż wystarczy.
– Ja do zaciętej rolety, przyszło zgłoszenie awarii – zakomunikowałem.
Pani zlustrowała mnie od stóp do głów, następnie bez dalszych pytań wskazała witrynę. Podszedłem, wyciągnąłem przygotowane narzędzie, ręczną piłę-gumówkę do cięcia metalu. Ze zblazowaną miną typu „fachowiec przy robocie” wycinałem kawałek stalowej listwy na wysokości środka drugiej półki, po skończonej operacji przez dziurkę zobaczyłem pierścionek.
Trafiłem idealnie. Następnie zalepiłem otwór kawałkiem srebrnej taśmy, aby nie rzucał się w oczy, na koniec przeciąłem pozostawioną rano warstwę kleju. Roleta została uwolniona.
– Pani spróbuje podnieść! – wrzasnąłem do ekspedientki. Po chwili roleta ruszyła do góry, tyle że z zaklejoną dziurą pośrodku. – W porządku. Do widzenia.
Czym prędzej oddaliłem się od sklepu, cały spocony z wrażenia. Pierwszy krok został wykonany. Pozostawała jeszcze nocna robota.
Przyszedłem do centrum wieczorem
Minęła dwudziesta druga, ostatni kupujący wypychali swoje wózki na parking, światła gasły. Zostały jedynie ekipy porządkowe i ochrona obiektu. Tym razem znalazłem inne schronienie. Dużo bliżej celu. Przed McDonaldem, tuż obok jubilera, stała plastikowa zjeżdżalnia dla dzieci, z drabinką schowaną w mini tunelu. Na tyle dużym, że ja też się tam zmieściłem.
Na szczęście przed dziesiątą nie było już żadnych dzieci chętnych do zabawy. Obiekt pustoszał, obsługa opuszczała galerię. Ja czekałem, obserwując przez szparę w plastikowych modułach zjeżdżalni otoczenie, oświetlone lampami nocnymi. Wkrótce patrol przeszedł obok mnie podczas pierwszego obchodu.
Plan był następujący: oni mnie mijają, wtedy ja podchodzę do kamery zamontowanej na ścianie i przecinam kable. Wcześniej sprawdziłem, że można się obyć bez drabiny – wystarczy tuż pod nią wspiąć się na gzyms i dosięgnąć nożycami kabla.
Musiałem tylko zdążyć, zanim strażnicy wrócą do dyżurki. System oczywiście nagra mój ruch z innej kamery, ale zarejestruje mnie jedynie z oddali. A nagranie i tak odtworzą dopiero jutro, po odkryciu włamania. Strażnicy prawdopodobnie zameldują przy zmianie obsady o awarii jednej z kamer i to wszystko.
Następnym krokiem miało być oderwanie taśmy maskującej z żaluzji i wycięcie otworu w szybie. Przyszykowałem sobie coś w rodzaju cyrkla z przyssawką, typowe narzędzie szklarza. Podczas prób w domu przecinało centymetrowe szkło w pięć minut, wystarczyło tylko odpowiednio długo kręcić. Powinienem dać radę wyciąć dziurkę do następnego obchodu.
No i wreszcie sama kradzież. Długi haczyk, by zaczepić nim pierścionek, i modlitwa, żeby „wyjec” rzeczywiście w tym miejscu półki nie działał.
Strażnicy przeszli po raz kolejny
Wszyscy sprzątacze i sprzątaczki już skończyli pracę. Zacznę działać około pierwszej w nocy. Wtedy wartownicy stają się mniej czujni. Jednak kiedy nadeszła pora… naraz zabrakło mi odwagi. Po następnej rundzie również. Przegrywałem z własnym strachem.
W końcu postanowiłem – teraz albo nigdy. Kolejny patrol i działam. Nagle zauważyłem jakiś refleks przez szczeliny w żaluzji u jubilera. Zamarłem z okiem przy szparze w moim schowku, refleks się nie powtórzył, ale… Wciąż byłem tu sam czy nie? Nie miałem pewności. Po kilku minutach nadszedł patrol, ale panowie zamiast przejść spokojnie, stanęli przed sklepem i syknęli:
– U nas spokój.
Ze środka również ktoś odpowiedział. Wtedy nabrałem pewności: zostałem zdemaskowany. Sprzedawczyni zameldowała zapewne o awarii i dziwnym mechaniku, który naprawia bez wezwania, podpisu oraz zapłaty.
A może już wcześniej ktoś coś zauważył?
Czy wiedzą, gdzie jestem? Czy policja już czeka na mnie przy każdym wyjściu? Siedziałem sztywny ze strachu w mojej plastikowej tubie i modliłem się, żeby czas szybciej płynął do otwarcia sklepu. Jednak sekundy, minuty, godziny wlokły się wolno niczym ślimak.
Przez świetliki w dachu nad supermarketem zaczęły wpadać pierwsze promienie słońca, kiedy od jubilera oraz ze sklepu naprzeciwko wyszło kilku mężczyzn – głośno narzekali na zmarnowany czas. Upiekło mi się. Nie domyślili się, że jestem tuż obok, w zjeżdżalni. Nie dałem się złapać, ale i nie zrealizowałem swojego planu.
Po kilku kolejnych godzinach wymknąłem się ze sklepu
Byłem tak zdenerwowany i rozgorączkowany, że postanowiłem opowiedzieć o wszystkim Basi. Nie mam prezentu, ale i tak wyznam jej miłość. Najlepiej tu i teraz. Przecież jesteśmy sobie tak bliscy. Nie dostanie pierścionka z brylantem, jednak chciałem, żeby o wszystkim wiedziała. Pobiegłem do niej i zadzwoniłem do drzwi.
– A to ty… – mruknęła bez entuzjazmu. – Spotkajmy się później, proszę. Teraz, mhm, teraz nie mam do tego głowy. Później, może koło południa.
W tle mignęła mi postać jakiegoś faceta w samych bokserkach. Basia podchwyciła mój wzrok i zakłopotana zamknęła mi drzwi przed nosem.
Stałem długo pod jej domem, próbując uspokoić myśli. A co by było, gdybym dokonał kradzieży? Wyciągam pierścionek, a wtedy ten gość pojawia się w drzwiach sypialni w samych gatkach. Przyjęłaby mój prezent? Wzruszyłaby się, ucieszyła…? A może dopiero wtedy zrobiłoby się dziwnie i niezręcznie.
Czy prawdziwa miłość wymaga takich dowodów? Czy można kogoś przekupić, by cię pokochał? I co to za miłość, która robi z ciebie złodzieja? Muszę sobie odpowiedzieć na te pytania.
Czytaj także:
„Byłem pewien, że żona romansuje z małolatem, żeby się na mnie zemścić. Prawda okazała się być jeszcze bardziej bolesna”
„Cierpienie ukochanego skłoni nas do wszystkiego. Wstyd mi, w jakie głupstwa wierzyłam, żeby tylko pomóc mężowi”
„Mąż na siłę wprowadza do sypialni jakieś dziwactwa. Gdyby mnie kochał, nie potrzebowałby takich wymysłów”