Czy Marek był miłością mojego życia? Raczej nie. Był po prostu mężczyzną, za którego wyszłam zaraz po ukończeniu zawodówki. Znaliśmy się z podwórka. Chodziliśmy do jednej szkoły podstawowej. Zresztą w naszej miejscowości drugiej podstawówki nie ma. Jest jeden kościół, bank, trzy małe sklepy z mydłem i powidłem. Parę lat temu zbudowali pierwszy supermarket, a od niedawna moje córki mogą korzystać z internetu.
Tak więc w naszej wsi nie było wielkiego wyboru, jeśli chodzi o mężczyzn. Kobiety brały tych, którzy się nawinęli pod rękę, bo lepszy jakikolwiek mąż niż żaden. Ja właściwie miałam szczęście. Przypadł mi w udziale Marek, który co prawda nie stronił od kieliszka i spraszał do nas swoich prostackich kolegów, każąc mi mi ich ugościć, ale nie upijał się dzień w dzień, nie wszczynał awantur i nigdy nie podniósł na mnie ręki. Mogłam trafić dużo gorzej.
Dziewczynek też nigdy się nie czepiał, choć żałował, że nie ma syna. Posprzątany dom, czyste ubrania i obiad na stole, gdy wróci z warsztatu – tylko to go interesowało. Czasem opowiedział jakąś historię z pracy, ale głównie spał albo oglądał telewizję. Ja w tym czasie robiłam na drutach, szyłam, pomagałam dziewczynkom w lekcjach. Ot, zwykłe życie.
Aż do czwartku ósmego sierpnia dwa lata temu. Pamiętam, że Polskę zalała wtedy fala upałów. Pracowałam na nocną zmianę, ale nawet o północy w zakładzie było okropnie gorąco. Nosiłam w kieszeni fartucha ściereczkę, żeby ocierać pot spływający z czoła. Jadłam akurat kanapkę w szatni, jedynym miejscu, w którym dało się wytrzymać. Siedziałam sama, w ciszy; specjalnie zaprojektowane pomieszczenie tłumiło hałas pracujących maszyn.
W pewnym momencie ktoś otworzył drzwi. Podniosłam wzrok, ujrzałam brygadzistę i usłyszałam:
– Grażka, telefon do ciebie.
Marek był pijany. Kierowca uciekł z miejsca wypadku
Trzymał drzwi, patrząc, jak rzucam kanapkę i zostawiam niezamkniętą szafkę. Nigdy nie zapomnę wyjątkowej powagi na jego twarzy. Biegnąc do telefonu, spodziewałam się najgorszego. Miałam rację. Dzwonili w sprawie Marka.
Mój mąż wyszedł w nocy na ulicę. Nikt nie umiał powiedzieć, czego tam szukał, ale domyśliłam się, że pił. Nadjechał samochód. Policja po zbadaniu sprawy stwierdziła, że kierowca nie złamał przepisów. Po prostu nie spodziewał się pijanego faceta na środku ulicy. Niemniej uciekł z miejsca wypadku, a Marek zginął na miejscu. Uderzenie roztrzaskało mu głowę. Nie pozwolili mi zobaczyć ciała. Ktoś zawiózł mnie do domu.
Pamiętam, jak tuliłam do siebie Asię i Marysię, pamiętam ich płacz. Ja nie uroniłam ani jednej łzy. Byłam w szoku. Marka nie ma i już nigdy nie wróci. Człowiek, z którym spędziłam piętnaście lat życia, odszedł na zawsze… Ktoś pomógł mi załatwić formalności. Ktoś zrobił zakupy. Nikt jednak nie mógł zwrócić mi męża. Policja nie znalazła sprawcy i szybko umorzyła sprawę. Dla nich nic wielkiego się nie stało.
Marek sam był sobie winien – usłyszałam coś takiego, a także opinię, że bez niego będzie mi lepiej. Nieprawda. Nieoczekiwanie odkryłam, że jednak na swój sposób kochałam męża, a na pewno przywykłam do jego obecności i męskiej pomocy. Bo czasem zdarzało mu się na przykład naprawić cieknący kran.
Zamiast ulgi dopadł mnie lęk. Nie miałam pojęcia, jak sobie bez niego poradzę. Przez pierwsze tygodnie żyłam w odrętwieniu. Kiedy wreszcie wyszłam na dwór, czułam się jak ślepiec, który odzyskał wzrok. Wszystko było jaskrawe, głośne, przepełnione. Przytłaczał mnie nadmiar wrażeń. Uciekłam do domu, zatrzasnęłam drzwi, rzuciłam się na łóżko, wtuliłam twarz w kołdrę i… rozpłakałam się. Pierwszy raz od śmierci Marka. Pościel wciąż nim pachniała.
W końcu musiałam wrócić do rzeczywistości, do pracy, zatroszczyć się o dziewczynki. Nie miałam wyboru, skoro byłam zdana tylko na siebie. Sąsiedzi stopniowo odsunęli się ode mnie. Kłaniali się, pytali o samopoczucie, ale przestali mnie odwiedzać. Jakby nieszczęście było zaraźliwe. Albo jakby sąsiadki się bały, że za chwilę ukradnę im mężów. Kumple Marka od kieliszka oczywiście też zawiedli. Rozczarował mnie zwłaszcza Sławek. Sądziłam, że akurat na niego mogę liczyć, ale unikał mnie jak cała reszta. Czułam się zawiedziona.
Jego jednego lubiłam, bo też różnił od innych koleżków Marka. Był uczynny, spokojny, nie pił dużo, miał stałą pracę. Za to nie miał żony i pewnie dlatego się z nimi zadawał. Wolał męskie towarzystwo przy butelce niż samotne wieczory.
Sławek bardzo by mi się przydał… Był budowlańcem – co to dla niego naprawić cieknący kran, pomalować ścianę w kuchni, przymocować półkę! Dom był w opłakanym stanie, a ja nie miałam kogo poprosić o pomoc, zwłaszcza za darmo. Bez pieniędzy Marka ledwie starczało nam do pierwszego. Asia donaszała ubrania po Marysi. Wstydziłam się chodzić na wywiadówki – bałam się usłyszeć, że za mało zajmuję się córkami, stąd ich kłopoty w nauce. Niestety nie mogłam ich przypilnować jak dawniej, bo musiałam brać dodatkowe zmiany, żeby jakoś przeżyć.
Nieszczęście wydarzyło się w lipcu ubiegłego roku. Wichura i nawałnica zerwała część dachu. Weszłam na strych i zobaczyłam wielką dziurę, przez którą lał się deszcz. Zbiegłam na dół, zajrzałam do dziewczynek. Woda spływała ciurkiem po ścianie. Kazałam im wziąć kołdry i iść do dużego pokoju. Usiadły na kanapie i wbiły wzrok w okno, zahipnotyzowane widokiem fruwających gałęzi, przyginanych drzew. Chwyciłam wiadro i znów pobiegłam na strych, gdzie ustawiłam je pod największym strumieniem. Przynajmniej nie lało bezpośrednio na strop. Zaczęłam się rozglądać za większym pojemnikiem.
Przypomniało mi się, że gdzieś powinna stać wanienka po dziewczynkach. Dach w każdej chwili mógł runąć mi na głowę. Nim znalazłam wanienkę i postawiłam ją pod wyrwą, wiadro było już do połowy pełne. Chwyciłam je i zeszłam na dół, żeby wylać wodę do zlewu. W tym momencie ktoś zapukał do drzwi.
Zdziwiło mnie, że tak szybko zainterweniował
– Cześć, Sławek – rzuciłam, zbyt zaaferowana dachem, by zastanawiać się, co on u mnie robi w taką pogodę. Sławek najpierw wyjął wiadro z moich rąk i chlusnął wodą na dwór. Oddał mi kubeł i schylił się po jakieś rzeczy. Dopiero kiedy wniósł je do środka, zobaczyłam, że przytaszczył narzędzia.
– Idę na strych – oznajmił mi, po czym ruszył w kierunku schodów.
Wciąż pracował, kiedy deszcz ustał i drzewa się wyprostowały. Słońce nieśmiało wychyliło się zza chmur. Ściana w pokoju dziewczynek wciąż była mokra, ale woda przestała się lać.
Właśnie skończyłam wycierać podłogę, gdy Sławek zszedł z góry. Podałam mu suchą koszulę po Marku i zaproponowałam herbatę. Usiadł ze mną w kuchni, zjadł kawałek ciasta.
– Czy ty obserwowałeś mój dom? – zapytałam, szczerze zdziwiona jego błyskawiczną interwencją.
– Po prostu się martwiłem – wymamrotał, wpatrzony w okruszki ciasta, które zostały na talerzyku. Wypił herbatę w milczeniu. Wreszcie wstał, zbierając się do wyjścia.
– Sławku – zaczęłam nieśmiało – nie mam ci jak zapłacić. Machnął ręką.
– Nie wziąłbym od ciebie pieniędzy.
– W takim razie przyjdź w sobotę na obiad – zaproponowałam.
Tylko tym mogłam się odwdzięczyć: dobrym domowym posiłkiem.
– Przyjdę – obiecał.
Już po fakcie zaczęłam się zastanawiać, czy zaproszenie samotnego mężczyzny na obiad ledwie rok po śmierci męża to dobry pomysł. Jeszcze uznają mnie za… Wtem dziewczynki wpadły do kuchni, a Asia zawołała: – Super, że wujek Sławek znowu do nas przyjdzie! Lubię go.
– Jest fajny – przytaknęła Marysia.
Skoro córki tak się ucieszyły, to chyba nie mogłam odwołać wizyty. Sławek przyszedł wystrojony w błękitną koszulę. Przyniósł wino: nie takie najtańsze, ale dobre, markowe. Nie tylko tym mnie zaskoczył. Zwykle małomówny, otworzył się, rozluźnił, tryskał humorem i anegdotami. Pan złota rączka okazał się też ciekawy świata, zorientowany w polityce i gospodarce, nawet w nowinkach naukowych. Kto by pomyślał… Zaimponował mi.
Nieco mnie onieśmielał, ale nie sprawiał, że czułam się głupia. Pytał mnie o opinie niczym ekspertkę z telewizji. Odpowiadałam, gdy miałam coś do powiedzenia, a jeśli nie, prosiłam o wyjaśnienie sprawy. A dziewczynki bez reszty oczarował opowieściami z krajów, w których był na kontrakcie. Ruszył do wyjścia wieczorem.
– Wiem, że jutro niedziela – powiedział, przyglądając się futrynie. – Ale trzeba naprawić kran w kuchni. No i drzwi się opuściły. Dam sobie z nimi radę. Wpadnę z narzędziami.
Kiedy zniknął w mroku, wciąż miałam przed oczyma obraz jego silnych, męskich dłoni. Wyobraziłam sobie, jak mnie nimi dotyka… Zganiłam się za tę myśl. „Co ty sobie wyobrażasz, co ci się marzy – powtarzałam w duchu. – Marek ledwo spoczął w grobie, a ty szukasz wrażeń. Wstydź się!”.
Gdy Sławek pojawił się następnego dnia, udawałam zajętą robótką na drutach, ale dyskretnie podglądałam go przy pracy. Podziwiałam jego płynne ruchy. Tym razem nie został na herbacie, ale zgodził się przyjść na obiad. Od tamtej pory bywał u nas coraz częściej. Zawsze znalazł coś do naprawienia, a zarazem pilnował, żeby się nie zasiedzieć. Przychodził tylko wtedy, gdy dziewczynki były w domu. Albo dbał o moją reputację, albo celowo zachowywał dystans. Tylko czemu?
Widziałam, jak na mnie patrzy. Co go powstrzymywało przed nadaniem naszym relacjom bardziej intymnego charakteru? Czyżby chodziło o Marka? Nawet nie wiem, kiedy zadurzyłam się w Sławku, kiedy dni bez niego stały się puste i smutne. W wiosce ludzie zaczynali o nas gadać, ale starałam się tym nie przejmować. Przecież nie byłam jeszcze stara. Czy nie miałam prawa do szczęścia, do miłości?
Dzięki pomocy Sławka udało mi się zaoszczędzić parę groszy i wysłałam dziewczynki na obóz harcerski. W tym czasie wypadała druga rocznica śmierci Marka. Myślałam, że już się z tym uporałam, ale rocznice mają to do sobie, że skłaniają do refleksji.
Ciekawe, czemu się jeszcze nie ożenił. Nie chciał?
Czułam smutek i dziwne poczucie winy. Na dworze znów było gorąco. Mimowolnie wsłuchiwałam się w dźwięk przejeżdżających samochodów, popadając w znajome odrętwienie. Łzy wolno spływały mi po policzkach. Czemu właściwie płaczę? Czy chciałabym, żeby Marek nagle stanął w drzwiach? Żeby ożył i wrócił… Nie! Wcale tego nie chciałam. Wybrałam Sławka. Do Marka nie czułam takiej miłości, nawet na początku naszego małżeństwa. Właściwie nigdy nie darzyłam go głębszym uczuciem. Po prostu mi się trafił i już. A Sławek…
Od roku dowodził, że jest mężczyzną, o jakim kobieta może marzyć. Nie wiem, czemu dotąd się nie ożenił. A jeżeli to wyłącznie litość? Jeżeli on nie czuje tego samego co ja? I dlatego nie pozwala mi się zbliżyć… Łzy popłynęły bardziej, gdy zrozumiałam, czemu płaczę. Bałam się, że znowu zostanę sama. Nie wyobrażałam już sobie życia bez Sławka, a przecież on mógł zniknąć w każdej chwili.
Z letargu wyrwało mnie ciche pukanie do drzwi. Otarłam twarz i poszłam sprawdzić, kto przybył na ratunek. – Sławek! – niemal krzyknęłam i bez namysłu rzuciłam mu się na szyję. Nie myśląc, co robię, wciągnęłam go do środka i zaczęłam całować, po policzkach, brodzie, nosie, czole… Gdy musnęłam jego usta, objął mnie mocno i namiętnie odwzajemnił pocałunek. Ale zaraz potem złapał mnie za ramiona i odsunął od siebie.
– Grażynko, musimy porozmawiać – powiedział, a na jego bladej twarzy malowała się śmiertelna powaga. Zadrżałam mimo gorąca.
– Nie chcesz mnie, tak? Pomagałeś mi z litości. Pocałowałeś mnie, bo… bo się na ciebie rzuciłam, ale…
– Kocham cię – wyrzucił z siebie gwałtownie, z rozpaczą. – Od dawna. Kiedy żył Marek, przychodziłem tu tylko dla ciebie i dziewczynek. Uwielbiam je, bo są częścią ciebie i są równie cudowne jak ty. Dałbym się za was pokroić, a Marek nie doceniał tego, co miał. Nie widział, jakim jest szczęściarzem. Czasami zazdrościłem mu tak bardzo, że aż nie mogłem na niego patrzeć. Chciałem, żeby zniknął. Pomaganie wam nie ma nic wspólnego z litością. Dzięki wam żyję, oddycham. Ujęłam jego twarz w dłonie.
– Więc o co chodzi? – spytałam. – Ja… też cię kocham.
– Boże…! – jęknął z udręką i znowu się odsunął. – Naprawdę musimy porozmawiać, chociaż ryzykuję, że potem nie zechcesz mnie już znać. Ale nie mogę tego dłużej ukrywać, nie przed tobą. Masz prawo wiedzieć i zdecydować, co dalej. Jeżeli istnieje dla nas jakaś szansa, musisz wiedzieć.
Wziął mnie za rękę, zaprowadził do kuchni i posadził na krześle. Usiadł po drugiej stronie stołu. A ja zaczęłam się bać. Potwornie. Czułam, że nie chcę znać tej jego prawdy.
– Sławek, może jednak nie muszę nic wiedzieć. Co było, to było…
– Ja prowadziłem tamten samochód – powiedział, wbijając we mnie wzrok. Z jego oczu wyzierała desperacja. – To ja nie zauważyłem Marka. Szedł środkiem ulicy i był kompletnie pijany.
– Jak to? Co ty mówisz…? Co ty…? Sens jego słów docierał do mnie z trudem, jakby czas stanął w miejscu i dźwięk przestał się rozchodzić.
– To ja zabiłem Marka. Nie chciałem, to był tragiczny wypadek… Ale kiedy go zobaczyłem leżącego na asfalcie, z rozwaloną głową, poczułem… ulgę. Wreszcie będziesz wolna! Nigdy byś się z nim nie rozwiodła, nigdy byś go nie zostawiła. Nie jesteś taka, za to też cię kocham, ale skoro on zginął, mogłem spróbować się do ciebie zbliżyć, mogłem na ciebie zasłużyć.
– Dla… – zająknęłam się. Musiałam szukać wyrazów w głowie, jakby gdzieś się pochowały. – Dlaczego uciekłeś?
– Bo potem dotarło do mnie, że to przeze mnie zostałaś wdową! Przeraziłem się, że nie zechcesz mieć nic wspólnego z zabójcą ojca swoich córek. Marek już nie żył. Gdyby był cień szansy na uratowanie go, wezwałabym pogotowie, ale on zginął na miejscu…
– Po co mi to mówisz?! – krzyknęłam. – Skoro milczałeś tak długo, czemu nagle musiałeś mi powiedzieć?!
– Bo ta tajemnica wszystko zatruwała. Chcę cię kochać bez sekretów, chcę się z tobą zestarzeć… Czy to możliwe, czy potrafisz mi wybaczyć? Czy możemy być razem po tym, co zrobiłem?
Wyciągnął rękę, najwyraźniej chcąc dotknąć mojej dłoni, leżącej na stole, ale natychmiast ją cofnęłam.
– Nie wiem… Nie wiem, co myśleć, czuć, co zrobić – jęknęłam.
– Możesz mnie wydać. Pogodzę się z twoją decyzją. Albo sam się zgłoszę. Powiedz, co mam zrobić.
– Idź sobie.
– Grażynko, błagam…
– Idź, powiedziałeś, że zrobisz, co ci każę, więc idź. Muszę pobyć sama, zastanowić się. Muszę pomyśleć…
Sławek więcej nie nalegał. Wstał i zgarbiony, ciężkim krokiem starca opuścił mój dom bez słowa. A ja opadłam na stół i zaczęłam wyć. Bo to już nie był płacz, ale przeraźliwy skowyt zwierzęcia złapanego w pułapkę. Mój z takim trudem poukładany świat właśnie się zawalił. Mężczyzna, którego pokochałam całym sercem, okazał się przestępcą. Jak mogłam z nim być, kochać go? Co by ludzie powiedzieli, gdyby kiedykolwiek się wydało, że zadaję się z zabójcą własnego męża? Zlinczowaliby mnie!
„Więc tylko to cię powstrzymuje? – odezwał się złośliwy głosik w mojej głowie. – Ludzka opina? Bardziej boisz się plotek i niechęci sąsiadów niż prawdy o tym, co stało się z Markiem?”. „Sławek odsunął się na dwa lata. Nawet nie spróbował się zbliżyć. Bo czuł się winny, bo sam siebie karał. To dobry człowiek” – twierdził inny głos. „A jednak cię oszukał. Jak mogłabyś mu po tym zaufać? Nie wyznał prawdy od razu” – spierałam się sama ze sobą. „On ci zaufał jak nikomu innemu. Powierzył ci swój sekret, swoją wolność. Nie chciał tajemnic między wami.”
Boże, tak bardzo go kocham…
Na samą myśl, że w tym wypadku też mógłby zginąć, robiło mi się słabo. Tylko co teraz? Jak mam postąpić? Jak się zachować? I co z dziewczynkami? Też powinny poznać prawdę? Nie, o nie… W imię czego mam je obarczać taką wieścią? Wystarczy, że ja wiem, i źle mi z tym, bardzo źle.
Tydzień biłam się z myślami. Postanowiłam, że nie doniosę na Sławka. Nie mogłam tego zrobić. Przede wszystkim dlatego, że to oznaczałoby definitywny koniec… Człowiek, którego kochałam, zniknąłby z mojego życia raz na zawsze. Dziewczynkom nic nie powiedziałam. Uznałam, że sama muszę nieść ciężar tej informacji.
Prawda jest taka, że nie chcę żyć bez Sławka, choć jednocześnie nie wiem, czy będę potrafiła z nim żyć, wiedząc to, co wiem. Z drugiej strony, jeśli nawet nie spróbuję dać nam szansy, będę tego żałować każdego dnia, każdej nocy. Będę tęsknić, płakać i wyzywać samą siebie od tchórzy. Muszę podjąć decyzję, ale będzie to chyba najtrudniejsza decyzja w moim życiu…
Czytaj także:
Moja córka zakochała się w... narzeczonym własnej ciotki
Mój syn zerwał z dziewczyną, bo zakochał się w nauczycielce
Moja mama i teściowa zajmowały się wnukiem. I ciągle przy nim kłóciły