„Kiedy mąż stracił pracę, załatwiłam mu posadę u swojego byłego. Byłam gotowa zgodzić się w zamian na wszystko”

Romans z dawnym kochankiem/autor: Lighfield Studio fot. Adobe Stock
Złościłam się na męża, że tak wiele zaryzykował. To był rok wyrzeczeń… Musieliśmy jakoś przetrwać!
/ 04.05.2021 13:03
Romans z dawnym kochankiem/autor: Lighfield Studio fot. Adobe Stock

Myślę, że jeśli ktoś kogoś mocno kocha, jest dla niego w stanie zrobić bardzo wiele. Ja byłam gotowa poświęcić naprawdę dużo. Czasem zastanawiam się, co by było, gdybym rzeczywiście musiała to zrobić. Czy mogłabym spojrzeć Stachowi prosto w oczy. Cieszę się jednak, że w trudnej chwili nie upadłam na duchu, podobnie jak mój mąż, a nawet pomogłam mu się podnieść.

Teraz znowu jest wszystko dobrze, ale był czas, gdy oboje byliśmy bliscy załamania nerwowego. Wszystko przez brak pieniędzy, a właściwie brak pracy. Jesteśmy małżeństwem od piętnastu lat, nasza starsza córka ma 14 lat i uczy się w gimnazjum, młodszy syn jest jeszcze przedszkolakiem.

Dwa i pół roku temu mój mąż wpadł na pomysł zarobienia kokosów jako przedsiębiorca. Przedtem pracował na państwowej posadzie i wprawdzie zarabiał niewiele, ale za to miał pewną pracę. Ja też nie zarabiałam jakoś szczególnie dużo i nie narzekałam. Stać nas było nawet na letni wyjazd z dziećmi na wakacje. Jestem oszczędna i potrafię gospodarować pieniędzmi, gdy jednak rok temu stanęłam przed widmem życia tylko z jednej pensji, byłam przerażona.

Miałam dwa wyjścia – albo się załamać, podobnie jak mój mąż, który stracił pracę, albo też za wszelką cenę nie poddać się i próbować ratować naszą sytuację. Wybrałam to drugie. Nikt nie wie, co przeżywałam, nawet moi rodzice i siostra, którzy mieszkają daleko od nas. Nie chciałam zawracać im głowy swoimi problemami. Postanowiłam robić dobrą minę do złej gry, zaciskałam zęby i pasa, i każdego dnia wieczorem, podsumowując dzień, modliłam się o ratunek, cud, cokolwiek.

Cuda jednak zdarzają się niezmiernie rzadko…

Dzisiaj wiem, że gdybym wtedy nie wzięła spraw w swoje ręce, to nasze życie mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. To był rok wyrzeczeń, a także dużej dojrzałości ze strony mojej córki Patrycji, której nawet nie dawałam wówczas kieszonkowego, jedynie na najbardziej niezbędne wydatki.

Cieszyłam się, że dzięki temu, że dobrze się uczy, nie muszę posyłać jej na korepetycje. Jedna z moich koleżanek wydawała wówczas co miesiąc na korepetycje córki ponad czterysta złotych. Ja nie miałam takich pieniędzy!
Dziękuję ci, Kasiu, jesteś kochana. Jeszcze nigdy nikt mi tak nie pomógł, jak ty – powiedział niedawno Stach, całując mnie w rękę. – Nie wiem, dlaczego mnie nie wyrzuciłaś na zbity pysk. Tylko dzięki tobie jakoś przetrwaliśmy.

Jego pocałunek tym razem parzył mnie w dłoń. Gdyby wiedział, że to ja załatwiłam mu pracę i jaką cenę gotowa byłam za nią zapłacić…
– A kto ma ci pomóc, jak nie żona? – spytałam.
– Miałem okropne wyrzuty sumienia, powinienem wtedy cię posłuchać, ale za wszelką cenę chciałem spróbować. I nie wyszło mi, tak jak przypuszczałaś. Teraz wiem, że nie nadaję się do prywatnych interesów. Dzięki tobie nie straciliśmy wszystkiego. Obiecuję, że nigdy więcej nie będziesz musiała się za mnie wstydzić.

Gdy Stach wpadł na pomysł, żeby zwolnić się z państwowej posady i razem z Mirkiem, kolegą z wojska, założyć własny biznes, byłam temu przeciwna. Boję się ryzyka, odpowiedzialności, zmian. Co więcej, znałam dobrze męża i wiedziałam też, że nie ma głowy do interesów. Rozumiem, gdyby miał nóż na gardle i założenie firmy wiązałoby się z jego być albo nie być, ale nie! Miał pracę, nie groziło mu zwolnienie…

Może rzeczywiście jego zarobki nie były rewelacyjne, ale z rodzinnym dostawał tyle samo co ja. Byłam zła na Mirka, że go do tego namówił. Tym bardziej, że używał argumentów poniżej pasa: – Co ty, stary, całe życie chcesz zarabiać mniej od Kaśki? Chłop jest od tego, żeby kombinować, a kobieta powinna zajmować się domem. Zobaczysz, zostaniemy biznesmenami i będą nam zazdrościć! Kto nie ryzykuje, ten nie ma!

W końcu go przekonał. Kierownik od razu uprzedził Stacha, że odwrotu nie będzie, bo na jego miejsce musi zatrudnić kogoś innego. Prosiłam, przekonywałam, nawet próbowałam szantażować… I nic! Jak się chłop uprze, to koniec! Mirek niczym nie ryzykował. Był dobrym i poszukiwanym specjalistą, więc nie miałby problemów ze znalezieniem pracy, w razie gdyby im nie wyszło. Nie wiem, co było przyczyną niepowodzenia. Czy kryzys ogólnoświatowy, czy zbyt mały kapitał własny, czy po prostu brak szczęścia – trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Może złożyło się na to wszystko po trochu.

Mój mąż tak to przeżył, że nawet nie miałam sumienia powiedzieć: – I kto miał rację? Chociaż miałam to pytanie na końcu języka. Bardzo mi go było żal. W pewnym momencie nawet bałam się o niego, że sobie coś zrobi. Gdy szedł do urzędu zarejestrować się jako bezrobotny, miał minę zbitego psa. Cały czas liczył, że coś znajdzie, jeździł nawet do pobliskich miast w nadziei, że gdzieś go zatrudnią. Zawsze wracał z kwitkiem.
– Zamiast latać jak kot z pęcherzem, wziąłbyś się za jakąś fuchę, nawet na czarno – rozzłościłam się. – W zeszłym miesiącu nie zapłaciłam za mieszkanie, bo nie starczyło. W tym też mi nie starczy na dwa czynsze.

Prawie się na mnie obraził, że każę mu szukać fuch. Mój mąż nie był nauczony fizycznej pracy. Nie wiem, czy uważał, że to jakaś kara i nie chciał, czy po prostu nie umiał. Ja uważałam, że każdy może pracować fizycznie, i że to żadna hańba. Wściekałam się w duchu, gdy ja wychodziłam do pracy, a mój mąż leżał w łóżku i nie zamierzał wstawać, bo nie miał do czego. Obawiałam się, że popadnie w depresję. Moje dzieci też były rozżalone, bo na wiele rzeczy nie mogliśmy sobie pozwolić. Wyjaśniłam im spokojnie, że to okres przejściowy, że tata na pewno pracę znajdzie i że wtedy sobie odbijemy.

Tymczasem czas mijał, nic się nie zmieniało, poza tym, że pieniądze kurczyły się niewyobrażalnie. Najważniejsze było jednak to, że kochałam Stacha i nie mogłam patrzeć, jak się męczy. Nie chciałam, by moja rodzina na tym ucierpiała. Tak minął prawie rok. W końcu powiedziałam: dość!

Pomógł mi mężczyzna z przeszłości

Michał był moim dawnym chłopakiem. Chodziliśmy ze sobą w liceum i jeszcze trochę po maturze. W końcu zerwałam tę znajomość. Coś mi w Michale przeszkadzało, może zbyt wielkie przywiązanie do pieniędzy, może zbyt wygórowane mniemanie o sobie. Michał pochodził z bardzo bogatej rodziny i zawsze czułam się przy nim trochę jak szara myszka.

Ja nie miałam pieniędzy i zazwyczaj donaszałam rzeczy po starszej siostrze.
– Nie, to nie! Pożałujesz! Jeszcze kiedyś przyjdziesz w łaskę – rozzłościł się, nieprzyzwyczajony do porażek. Pewnie nigdy nie dostał kosza.

Tak jak przypuszczałam, Michał zrobił może nie karierę, ale pieniądze na pewno. Był właścicielem dużej dobrze prosperującej firmy, jeździł luksusowym mercedesem, mieszkał w ogromnym domu, a na palcach nosił złote sygnety. Tyle że żony już nie miał, rozwiodła się z nim, gdy dowiedziała się, że oprócz niej ma jeszcze kilka panienek. Myślę, że wcale się tym nie zmartwił. Zawsze podobno znalazła się jakaś chętna, żeby pójść z nim do łóżka. Krążyły nawet słuchy, że w ten sposób można u niego dostać pracę…

Gdy już miałam ponad dwa tysiące długu, podjęłam szaloną decyzję.
– No więc przyszłam w łaskę – powiedziałam, gdy jego sekretarka postawiła przede mną filiżankę kawy i zamknęła drzwi.
– Zrobię, co zechcesz, jeśli tylko zatrudnisz mojego męża. Jest dobrym fachowcem. Ręczę za niego. Potrzebujemy pieniędzy. Potem w kilku zdaniach opowiedziałam o niefortunnym pomyśle z własną firmą i jego konsekwencjach. Ręce mi się trzęsły, ale skoro zdecydowałam się powiedzieć „a”, gotowa byłam powiedzieć i „b”. Dlatego też patrzyłam mu prosto w oczy, choć cała ta sytuacja była dla mnie bardzo upokarzająca.
– Naprawdę gotowa jesteś na wszystko? – zapytał z dziwnym uśmieszkiem. Przytaknęłam z ciężkim sercem. Chciało mi się płakać i miałam łzy w oczach.
– No dobrze. Stara miłość nie rdzewieje, czyż nie? – położył swoją rękę na mojej.

W pierwszej chwili chciałam ją wyciągnąć, ale tylko zagryzłam usta i postanowiłam wytrzymać. Cały czas powtarzałam sobie, że robię to dla nas, dla Stacha, dla naszej rodziny. W gardle miałam kluchę, która niepokojąco rosła z minuty na minutę. Gdy usłyszałam, że nazajutrz ma przynieść papiery, sądziłam, że wszystko jeszcze przede mną, że teraz zażąda spłaty długu wobec niego. Tymczasem Michał nie chciał ode mnie nic. Kompletnie nic. Byłam tak zdziwiona, że nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Coś jeszcze? – zapytał, gdy dłuższy czas siedziałam w milczeniu, czekając, aż on odkryje karty i powie, jakiego rewanżu ode mnie oczekuje. Spojrzałam na niego nieprzytomnie.
– Nie – wydusiłam w końcu. – Nie wiem tylko, co miałabym w zamian dla ciebie zrobić.
– Nic. No, chyba że się mocno domagasz. Taki mam kaprys. Może wciąż pamiętam, co nas łączyło? Zresztą myśl sobie, co chcesz.

Wyszłam oszołomiona. Poprosiłam tylko, żeby nie mówił nic Stachowi. Uśmiechnął się pod nosem, ale przystał na to. Nawet wydrukował mi fikcyjne ogłoszenie, że poszukuje pracownika, które miałam powiesić na słupie ogłoszeniowym na naszym osiedlu. Ta mistyfikacja była szyta grubymi nićmi, ale się udało.

Tegoroczna wiosna okazała się dla mnie szczęśliwa, nareszcie mogłam się nią cieszyć. W sierpniu jedziemy całą rodziną w Bieszczady. Jak dawniej. Powoli spłacamy nasze długi. Stach cieszy się, bo u Michała zarabia więcej niż ja. Na razie jest zatrudniony na rok, ale z gwarancją przedłużenia umowy. Wciąż nie mogę uwierzyć, że nam się udało. Tylko czasem mam wyrzuty sumienia, mimo że przecież do niczego nie doszło. 

Czytaj także:„Była rozpowiada, że moja obecna partnerka jest puszczalska i nie ze mną jest w ciąży. Nie wytrzymałem, uderzyłem ją”
„Pod łóżkiem znalazłam damskie figi, nie moje. Mój mąż wmawia mi, że musiała je tam zostawić moja siostra”
„Mąż zdradzał mnie z nianią, a teraz w sądzie próbuje udowodnić, że on i ona poświęcali dziecku więcej czasu, niż ja”