Kiedy rozwodzisz się z mężem w wieku czterdziestu dwóch lat, bezdzietnie i beznamiętnie, zostaje niewiele rzeczy w życiu, które sprawiają ci radość. Mnie wystarczyło to, że sąd przyznał mi moje ukochane mieszkanie. Obyło się bez większych problemów, gdyż Jacek – mówiąc oględnie – miał u kogo zamieszkać, zanim zaczęła się nasza sprawa rozwodowa.
Przenieśliśmy się do nowego mieszkania wczesną jesienią, gdy awansowałam na kierowniczkę regionalną w firmie. W zasadzie był to niemal apartament – przynajmniej jak na moje standardy. Tym większą ulgę odczułam, gdy okazało się, że mogę tu nadal mieszkać. Do pracy miałam zaledwie parę kroków, okolica była zadbana, a samo dwupokojowe lokum – jasne i przestronne, urządzone raczej w przytulnym niż eleganckim stylu.
Z mężem nie układało nam się już od dłuższego czasu, więc nie minął tydzień, a pozbyłam się resztek złych myśli, poświęcając się pracy.
Pod koniec lutego zaczęłam zauważać dziwne rzeczy
Zawsze lubiłam porządek, dlatego wszystko w mieszkaniu miało swoje miejsce. Książki na regałach były ułożone alfabetycznie według autorów, misa z owocami znajdowała się dokładnie pośrodku stolika kawowego, a fotele były ustawione symetrycznie, po obu stronach blatu. Jednak po powrocie z pracy – choć w głowie nadal wirowały mi tabelki i wykresy procentowe wydatków firmy – orientowałam się, że nie wszystko jest na swoim miejscu.
To były drobiazgi: odrobinę przekrzywiona ramka ze zdjęciem, wywrócony stołek w przejściu, otwarta szafka w łazience. Przez okno, które uchyliłam przed wyjściem, wpadał chłód. Z początku nie panikowałam, ale gdy podobna sytuacja się powtarzała, a ja mało nie wybiłam sobie zębów o podwinięty podstępnie dywan, uznałam, że coś tu jest nie tak.
– Może to jakieś zwierzę – podsunęła Agata, moja sekretarka i dobra przyjaciółka, gdy jak zwykle przysiadłam przy jej biurku, by zrobić sobie przerwę.
Podała mi kawę i potrząsając saszetką z cukrem, mówiła dalej:
– Jakiś zdziczały kot, który zagnieździł się w domu. Nie znika ci przypadkiem szynka z lodówki?
Wyczułam w jej głosie żartobliwy ton i nie mogłam się nie uśmiechnąć.
– Nie, ale kredens dziwnie mruczy, jak podkręcę ogrzewanie – odparłam.
Nie chciałam przyznać, że przedmioty tajemniczo zmieniające swoje położenie mocno mnie niepokoją. Ale czułam się coraz mniej bezpieczna we własnym domu.
– Zostawiłaś otwarte okno, prawda? – zapytała Agata.
– Uchylone. Zawsze zostawiam.
– Więc może to wiatr…
– Wiatr przełożył mi rozmówki hiszpańskie dwie półki wyżej? – powątpiewałam. – Prędzej były mąż szuka złota.
Agata uniosła brew w niemym pytaniu
Wyjaśniłam jej pokrótce, że budynek, w którym mieszkałam, za czasów niemieckiej okupacji należał podobno do grupy najwyższych dostojników zza Odry. To z pomieszczeń takich jak mój salon zawiadywali siłami Wehrmachtu w mieście. Jacek był przekonany, że Niemcy nie zdążyli zabrać ze sobą całego bezprawnie zagrabionego złota, gdy nadszedł rozkaz wycofania wojsk.
Kilka razy przyłapałam go na opukiwaniu ścian. Później jednak wybuchła cała ta afera z jego asystentką i rozwodem, więc nie miał okazji sprawdzić swoich teorii w praktyce.
– Myślę, że już prędzej znajdziesz ducha w łazience – mruknęła Agata, gdy skończyłam swój wywód. – Twój eks musiałby być wyjątkowym idiotą, żeby próbować kuć ściany w cudzym mieszkaniu.
Po chwili namysłu dodała jednak, że na moim miejscu wymieniłaby zamki – tak na wszelki wypadek. Rzecz jasna posłuchałam jej rady. Już na drugi dzień – po tym, jak znalazłam klucze do samochodu na haczyku do płaszczy, a płaszcz na podłodze, gdzie tylko czekał, bym się na nim poślizgnęła – zadzwoniłam po ślusarza i załatwiłam sprawę w jedno popołudnie.
Sytuacja nie uległa jednak zmianie
Powiedziałabym nawet, że się pogarszała. Trudno mi to wyjaśnić, ale siedząc z kieliszkiem wina nad książką czy mocząc się w wannie, coraz częściej miałam wrażenie, że nie jestem sama. Wyobraźnia podsuwała mi wizje włamywaczy albo duchów niemieckich oficerów przetrząsających mieszkanie w poszukiwaniu złota. I za każdym razem, gdy wracałam do domu – nawet z piekarni na rogu – okazywało się, że co najmniej jedna rzecz zmieniła swoje położenie.
Doprowadzało mnie to do szału. Jak miałam normalnie funkcjonować, skoro nie mogłam się zrelaksować we własnym domu? W połowie marca uznałam, że nadszedł czas na podjęcie zdecydowanych kroków. Poradziłam się chłopaków z naszego działu IT, a oni pomogli mi wybrać w miarę przystępne cenowo kamerki i skonfigurować je z laptopem. Zamontowałam jedną w salonie, drugą w sypialni, a trzecią w kuchni. Teraz będę miała podgląd na to, co się dzieje w mieszkaniu, nawet gdy wyjdę do pracy.
Uruchomiłam je i nie myślałam o nich aż do powrotu. tego wieczoru usiadłam przed laptopem, żeby przejrzeć materiał. Za oknem zawodziła wichura, która mało nie zbiła mnie z nóg w drodze z biurowca – mroźna i nieustępliwa. Za trzecim razem udało mi się otworzyć program monitorujący, więc przewinęłam materiał i kliknęłam ikonkę „play”. Widok mieszkania z trzech różnych ujęć szybko mnie znudził.
Przewinęłam wideo do przodu, czekając w napięciu, co się wydarzy. Pamiętałam, że w progu natknęłam się na przestawione z końca korytarza kozaki, które na szczęście mieściły się w kadrze; poza tym misa z owocami przesunęła się na brzeg stołu, a jeden z pufów ze schowkiem był otwarty. Przez całe godziny nagrania nic się jednak nie działo. Tylko cienie przesuwały się leniwie po podłodze, to wydłużając się, to skracając wraz z wędrówką słońca.
I naraz to się stało!
Zegar na ścianie pokazywał osiemnastą – kwadrans później weszłam do domu – gdy nagle we wszystkich trzech kamerach padł obraz. Przewinęłam materiał i obejrzałam go raz jeszcze w normalnym tempie. W jednej chwili mieszkanie wyglądało tak, jak je zostawiłam. W następnej ekran pociemniał, a w głośniku pojawiło się niskie, monotonne buczenie. Po kilkunastu sekundach obraz powrócił.
Zniknęły kozaki, misa uciekła na brzeg, a puf rozwarł paszczę. Tylko tyle i aż tyle. Porządek, zakłócenie, chaos. I nikogo w środku… Dysząc ciężko, zatrzasnęłam laptopa. Poczułam zawroty głowy i mdłości, jakby znowu dopadła mnie choroba lokomocyjna, zmora mojego dzieciństwa. Wtedy mózg także nie daje się oszukać, przekonany, że ciało, którym zarządza, nie może się tak szybko poruszać.
Pobiegłam do kuchni i drżącymi rękami zrobiłam sobie herbatę, jakimś cudem nie oblewając się wrzątkiem. Zanim jednak upiłam łyk, podjęłam decyzję – wyłuskałam z kieszeni telefon i zadzwoniłam do Agaty. Przyjaciółka w milczeniu obejrzała nagrany materiał. Wyraz jej oczu podpowiedział mi, żeby tym razem nie spodziewać się żartów z jej strony.
– Miałam kiedyś ciotkę w Kłodawie – powiedziała wolno. – Ona też miała problemy z domem. Takie nie do końca… hm... standardowe
– To znaczy?
Agata włożyła sobie do ust ciastko, którym ją poczęstowałam.
– Przeprowadziła się z wujkiem do mieszkania po teściowej – podjęła po dłuższej chwili. – Z tym że cały czas coś jej się przytrafiało. Uderzyła się czołem o otwartą szafkę, którą na pewno wcześniej zamknęła. Woda, niby nastawiona na zimną, tryskała ukropem. Tym podobne rzeczy ciągle się zdarzały. Była przekonana, że teściowa nigdy jej nie lubiła, a teraz nie lubi jej także ten dom. Wujek w końcu oddał lokum swojej siostrze. A ta, o dziwo, nigdy nie skarżyła się na żadne wypadki…
W nocy długo rozmyślałam o tym, co opowiedziała mi Agata. Na razie przytrafiały mi się same drobnostki, bardziej frustrujące niż niebezpieczne.
Ale to się mogło zmienić
A jeśli mydło przesunie się złośliwie w pobliże mojej bosej stopy, gdy będę brała prysznic? Poślizgnę się i skręcę kark, bo dom polubił wyłącznie mojego męża, a teraz się mści za to, że go już nie ma. Absurdalne? Być może...
Gdy jednak pewnego dnia weszłam do mieszkania i wyczułam zapach gazu, dałam za wygraną. Wolałam nie ryzykować. Bez problemu znalazłam kupców i wyprowadziłam się do mniejszego, ale równie przytulnego mieszkania. Podobno nowi lokatorzy, którzy wprowadzili się do mego dawnego mieszkania, nie skarżą się na wypadki losowe. Ale ja do końca życia nie zapomnę tego, co widziałam wtedy na taśmie. I coraz częściej myślę, że – wbrew pozorom – nie każdy jest panem we własnym domu.
Czasem jest odwrotnie: to dom dyktuje warunki; decyduje, że nadszedł czas, byśmy odeszli – w taki czy inny sposób. A my nie możemy nic na to poradzić.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”