„Kiedy mąż oddał się ogrodnictwu, stałam się dla niego nieważna. Rozwiodę się z nim, jeśli tego nie rzuci!”

Mój mąż woli swoje hobby ode mnie fot. Adobe Stock, JackF
„Wyjeżdżał rano, czasem razem ze mną, tyle że ja wracałam z biura o 16, a on z działki ze zmrokiem, czyli coraz później. Zawsze zaaferowany, nieobecny myślami, niby siadał ze mną przy telewizji, ale zaraz pojawiała się jakaś kartka, długopis i zaczynały się notatki albo plany rabat. Ewentualnie sprawdzał, czy dobrze gromadzę mu kompost”.
/ 26.07.2022 19:15
Mój mąż woli swoje hobby ode mnie fot. Adobe Stock, JackF

Odkąd Wiesiek przeszedł na emeryturę, całe dnie spędzał na kanapie… Chciałam, żeby odzyskał jakąś pasję, chęci do życia, może w końcu coś go podekscytuje i zajmie mu te zmarnowane godziny. No więc namówiłam go, żeby zajął się tą działką. 

Na swoją zgubę!

Byłam pewna, że Wiesiek się ucieszy, gdy mu zaproponuję wyjazd nad morze w długi weekend majowy. Od kiedy przejął działkę po synowej, która wyjechała z dzieckiem na stałe do Niemiec za naszym Witusiem, mąż bez przerwy grzebie w ziemi i widać, że potrzebuje odpoczynku. Dobrze by mu zrobiło, gdyby dla miłej odmiany trochę pospacerował, zamiast szorować na kolanach po zimnej ziemi!

Chyba zwariowałaś, Róża – jego reakcja była jednak daleka od entuzjazmu. – Nie zostawię teraz pomidorów! Przecież w każdej chwili może przyjść przymrozek i wszystko mi zetnie.

– I co, będziesz je ogrzewał własnym ciałem? – wkurzyłam się. – Daj spokój, nad pogodą nie zapanujesz!

Nad pogodą może nie, nadął się, ale na noc chce palić znicze w tunelu, sąsiad mówił, że to pomaga. Rano trzeba będzie podjechać i zgasić. Przewietrzyć, żeby się rośliny nie zaparzyły.

– Co ja ci zresztą będę tłumaczył? I tak masz to gdzieś! – zdenerwował się w końcu. – Nigdzie nie jadę, i już.

Przyjęłam do wiadomości, co nie znaczy, że pogodziłam się z losem. Jasny gwint, nie codziennie dostaje się propozycję spędzenia kilku dni nad morzem za darmo, a to właśnie nam się przydarzyło, bo ciotka potrzebowała kogoś do przypilnowania mieszkania w Międzyzdrojach w czasie, gdy będzie u córki. Zapłacilibyśmy tylko za podróż.

To chyba jest okazja, nie?

Zawsze pozostawała nadzieja, że sadzonki pomidorów szlag trafi wcześniej. Nie miałabym nic przeciwko temu, bo do szału doprowadzały mnie zapchane nimi parapety. Odkąd zresztą zaczął się sezon ogrodniczy, coraz częściej łapałam się na myśli, że mężowi odbiło. Przejął działkę w ubiegłym roku w sierpniu i na początku wydawało się, że praca na niej będzie dla niego tylko niechcianym obowiązkiem.

Raczej ja go popychałam do działania, uważając, że świeże powietrze i ruch dobrze mu zrobią, bo na emeryturze zaczął prowadzić kanapowy tryb życia. I nagle, szast-prast, wsiąkł na amen! Już pod koniec stycznia złożył zamówienie na lilie, i to przez internet, który dotąd omijał szerokim łukiem. A niech sobie kupi, pomyślałam, przez parę groszy budżet domowy nie ucierpi. O, ja naiwna, kiedy przybył kurier, musiałam wyskoczyć ze stówki!

– To rarytasy – wyjaśnił Wiesiek, kiedy po otwarciu paczki był już zdolny do rozmowy. – Te rosną naturalnie w Chinach, te w Kanadzie. Piękne, co?

Na Boga świętego, takie same kupiłby w ogrodniczym na rynku! Nie chciałam robić awantury, więc tylko przypomniałam grzecznie, że mamy sypialnię do wytapetowania. Mruknął, że tak, jasne, po czym podczas najbliższych zakupów, wdepnął do ogrodniczego i wyszedł z reklamówką pełną jakichś nasion.

– W tym roku będziemy jedli tylko własne warzywa – oświadczył dumnie. – Bez żadnych chemikaliów!

Wyjeżdżał rano, czasem razem ze mną, tyle że ja wracałam z biura o 16, a on z działki ze zmrokiem, czyli coraz później. Zawsze zaaferowany, nieobecny myślami, niby siadał ze mną przy telewizji, ale zaraz pojawiała się jakaś kartka, długopis i zaczynały się notatki albo plany rabat. Ewentualnie sprawdzał, czy wrzucam właściwe odpadki organiczne do specjalnej torby, którą ustawił w kuchni – żal byłby przecież nieogarniony, gdyby choć jedna łuska z cebuli nie zasiliła ogrodowego kompostu. Albo dwugodzinne trucie na temat szkodliwości cytrusów, gdybym się pomyliła i dorzuciła tam skórkę z cytryny.

A po co ty, Róża, malujesz paznokcie? – zapytał kiedyś, gdy mnie nakrył przy tej czynności.

– Zawsze malowałam, teraz dopiero zauważyłeś? – burknęłam obrażona.

To człowiek stara się wyglądać wciąż atrakcyjnie, a szanowny mąż nawet tego nie zarejestrował?! Wiesiek stwierdził na to, że psuję doskonały materiał organiczny, a mianowicie mączkę kostną. Kiedyś ludzie zbierali każdy okrawek paznokcia, każdy włos, żeby wzbogacić swoją glebę, a teraz co? Wszystko pofarbowane, zatrute – nie nadaje się do niczego.

Zrozumiał, że mnie zaniedbuje

Na początku kwietnia wyciągnęłam Wieśka w końcu na zakupy, bo już łaził jak dziad. Pojechaliśmy do centrum handlowego, cudem wprost udało mi się oderwać go od sklepu ogrodniczego. Ręce mi opadły i już mi się nawet dyskutować z nim nie chciało. Na początku kwietnia wyciągnęłam Wieśka w końcu na zakupy, bo już łaził jak dziad. Pojechaliśmy do centrum handlowego, cudem wprost udało mi się oderwać go od sklepu ogrodniczego, i kupić mu spodnie i sweter. W końcu poszliśmy do kawiarni, a tu jakaś wysztafirowana młódka podchodzi i się wita. I, jakby mnie wcale tam nie było, umawiają się na wtorek! Czy ja jestem niewidzialna?

– Mogłeś nas sobie przedstawić – syknęłam, gdy panna już raczyła odpłynąć na niebotycznych obcasach.

Spojrzał na mnie jakoś dziwnie.

– A po co?

No, kolego, jeśli ci się wydaje, że na tym się ta dyskusja skończy, to jesteś w błędzie! Przycisnęłam go i dowiedziałam się, że to pani Sandrunia, właścicielka salonu piękności dla psów. Szczęka mi tak opadła, że aż kawałek ciastka wylądował z powrotem na talerzyku. Czy mój mąż nie uważał przypadkiem, że takie biznesy to bzdura i bezsensowne wyrzucanie pieniędzy w błoto?

– Jest popyt, jest podaż – stwierdził teraz filozoficznie. – Mnie to akurat na rękę, bo w końcu mam dojście do naturalnego włosia…

Siedziałam i gapiłam się na niego, jak na niezidentyfikowaną formę życia... Czy to możliwe, że mój mąż widział w tej obłędnie atrakcyjnej kobiecie jedynie dostarczycielkę masy organicznej? A jeśli tak, czy to jeszcze normalne, czy już kwalifikuje się pod obserwację medyczną? Ciotka nękała mnie o odpowiedź w sprawie długiego weekendu, nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Z jednej strony, wolałabym jechać sama i odciąć się chociaż na chwilę od dziwactw męża, z drugiej – podróż w pojedynkę wyszłaby drogo; poza tym, czy jako lojalna żona nie powinnam jednak wyrwać męża ze szponów nałogu choć na kilka dni?

We wtorek się pokłóciliśmy. Niby o głupstwo, ale nerwy mi puściły. Chciałam zakręcić włosy na wałki i nigdzie nie mogłam znaleźć grzebienia z długą rączką. Tknęło mnie, żeby zapytać męża, a on na to, że wziął na działkę – do pikowania!

Mam dość twojej szajby! – wypaliłam. – I wcale już nie chcę z tobą jechać nad morze. Ryj sobie jak kret na tej swojej działce!

– Jak to? – zdziwił się. – Ja już załatwiłem z sąsiadami, że przypilnują pomidorów. No, przestań, Róża, o głupi grzebień się będziesz awanturować?

Podszedł, objął mnie i pogłaskał po włosach, coś mruczał, że się poprawi, sam wie, że mnie zaniedbuje… Naszemu małżeństwu dobrze zrobi, jak pobędziemy trochę we dwoje, bez żadnych obowiązków – sama zobaczę, jak będzie super, osobiście mi tu obiecuje codzienne spacery po plaży. Bez względu na pogodę! Wydawał się szczerze przejęty, jakby wreszcie do niego dotarło, że dalej nie da się żyć w ten sposób.

Zadzwoniłam do ciotki, zadeklarowałam przyjazd i tydzień później mknęliśmy już autkiem trasą na Szczecin. Wiesiek był jak odmieniony, żartował i widać było, że naprawdę cieszy się z wyprawy. Tylko raz, już z domu ciotki, zatelefonował do sąsiada, żeby się upewnić, czy jest na miejscu i wszystkiego dopilnuje. Nazajutrz obudził mnie rano – śniadanie było już gotowe. No, no.

Chcesz wieźć tę trawę do domu?

– Dawaj, Róża, szkoda czasu – poganiał. – Idziemy nad morze!

Przed samym wyjściem z mieszkania zauważyłam, że wsuwa do kieszeni reklamówkę.

– Kupimy chleb w drodze powrotnej – wyjaśnił. – Może jakieś winko…

Pomyślałam, że chyba rzeczywiście dotarło do niego, że ostatnio nie spisywał się najlepiej. Na plaży Wiesiek szedł powolutku, nie gnał tak jak zawsze, byle tylko odfajkować. Byłam taka szczęśliwa, że odzyskałam wreszcie męża!

– O, morszczyn – zatrzymał się w którymś momencie i podniósł z piasku jakieś zbrunatniałe zielsko.

I dawaj, wyciąga z kieszeni reklamówkę i ładuje do niej świństwo, nawet najmniejsze fragmenty.

– Zostaw – powiedziałam. – Chyba nie zamierzasz ciągnąć tego przez całą Polskę do domu?

– Ty wiesz, jaki to doskonały nawóz? – obruszył się. – Ma mnóstwo jodu!

I od słowa do słowa, okazało się, że mój szanowny małżonek właśnie dla tego paskudztwa parł nad morze! Ba, nawet obiecał sąsiadowi, że przywiezie mu cały bagażnik!

– Myślisz, że Zygmunt zająłby mi się pomidorami bez powodu? – spojrzał na mnie jak na upośledzoną. – Tym bardziej że i tak wiszę mu przysługę za końskie pączki, które załatwił ze stadniny… Nie mieści mi się już, możesz wziąć trochę do torebki?

Romantyczna wyprawa we dwoje, taa… Odepchnęłam Wieśka i poszłam dalej wzdłuż morskiego brzegu. No, czas się przyzwyczajać do samotności, bo długo to małżeństwo już nie potrwa. Oj, nie! 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA