Ledwo przekroczyłam próg dorosłości, gdy stanęłam przed problemami, jakie zwykle nie spotykają nawet dojrzałych i doświadczonych ludzi. Musiałam dokonać wyboru, który zaważył na całym moim życiu. Jednak nie żałuję, że podjęłam akurat taką decyzję.
Postąpiłam słusznie
Nie miałam łatwego dzieciństwa, ale nie chcę nikogo o to obwiniać. Ojciec odszedł od mamy, gdy miałam dwa lata. Właściwie wcale go nie pamiętam. Podobno nie pasowali z mamą do siebie. Trudno, takie rzeczy się zdarzają.
Mama długo wychowywała mnie sama. W końcu znalazła sobie nowego mężczyznę. Gdy zaszła w ciążę, wzięli ślub. Niestety, to też nie był najlepszy związek. Ojczym często zaglądał do kieliszka,
w domu wybuchały awantury. Może było mu ciężko i w ten sposób odreagowywał problemy?
Bo z trudem przychodziło mu utrzymanie rodziny. Z drugiego związku mamy urodziły się dwie dziewczynki – moje przyrodnie siostry Zosia i Róża.
Ale i to małżeństwo się rozpadło. Kiedy ojczym stracił pracę, prawie w ogóle już nie trzeźwiał i sytuacja w domu stała się nie do zniesienia. Mama wystąpiła o rozwód. Nie poprawiło to naszej sytuacji materialnej, za to w domu zrobiło się dużo spokojniej...
Chociaż mama zatrudniła się na etacie w przedszkolu, nadal byłyśmy bardzo biedne. Korzystałyśmy nawet z pomocy społecznej. W szkole wstydziłam się tego, że chodzę w kurtce z ciucholandu, że nie mam komórki ani pieniędzy na kino.
Teraz patrzę na to wszystko inaczej i doceniam fakt, że mama w tak trudnej sytuacji mimo wszystko się nie załamała i walczyła do końca, by utrzymać się na powierzchni. Póki starczyło jej na to sił...
Jako najstarsza z rodzeństwa miałam w domu mnóstwo obowiązków. Musiałam codziennie zrobić podstawowe zakupy i ugotować obiad, sprzątnąć i uprać ciuszki dziewczynkom.
Z siostrami spędzałam dużo czasu
A przecież chodziłam do szkoły i swoje lekcje też musiałam odrobić. Jednak nie narzekałam. Wiedziałam, że moja pomoc jest mamie bardzo potrzebna i że jestem dla niej jedyną podporą. W zamian za to ona obdarzała mnie zaufaniem.
Właściwie nigdy nie miałyśmy przed sobą żadnych tajemnic. Nawet o seksie rozmawiałyśmy bez owijania w bawełnę. Nie musiałam kłamać ani udawać... Mama wszystko rozumiała. Jak chciałam wyjść z chłopakiem, to wychodziłam bez żadnych przeszkód. Tyle że wcześniej musiałam zrobić w domu wszystko, co do mnie należało.
Dziś wydaje mi się, że mamie bardzo zależało na tym, abym jak najszybciej nauczyła się samodzielności i odpowiedzialności, i to nie tylko za siebie samą. Jakby szóstym zmysłem coś przeczuwała...
Mimo wielu obowiązków w domu wystarczało mi jeszcze czasu na rozwijanie swoich zainteresowań. Pociągał mnie sport. Dobrze pływałam. Chyba nawet nieźle rokowałam, skoro w szkole przeniesiono mnie do klasy sportowej.
Brałam udział w wielu zawodach, mam kilka medali z tego okresu. Myślę sobie, że sport też wcale nie przypadkiem znalazł się na mojej drodze życia. Nauczył mnie woli walki, niepoddawania się,
a także cierpliwości w oczekiwaniu na sukcesy.
Czyli tego wszystkiego, co miało mi być niebawem tak bardzo potrzebne. Mama zaczęła bowiem chorować na raka węzłów chłonnych.
To był dla mnie najcięższy okres w życiu
Nie dość, że musiałam robić wszystko w domu, to jeszcze często zabierałam siostrzyczki, by odwiedzić mamę w szpitalu. Podnosiło ją to na duchu.
Choroba nie trwała długo, dosłownie kilka miesięcy. Mama gasła w oczach. Kolejne chemioterapie zrobiły z niej wrak człowieka. Chyba nie bardzo zdawałam sobie sprawę z tego, co się dzieje, ponieważ lekarze nie mówili mi całej prawdy. Miałam wtedy tylko 20 lat i może starali się oszczędzić mi cierpienia?
Kiedy mama zmarła, a było to akurat w Trzech Króli – przeżyłam niewyobrażalny szok. Nagle zostałam sama ze wszystkimi problemami. Bez środków do życia. Na pomoc rodziny nie mogłam liczyć.
W domu zostały ze mną moje dwie młodsze siostry w wieku 7 i 8 lat.
Po śmierci mamy prawo do opieki nad nimi miał ich ojciec
Jednak on wcale się nie kwapił, żeby Różę i Zosię zabrać do siebie, a one też nie chciały do niego iść. Nic dziwnego: pamiętały pijanego tatę, który się w kółko awanturuje. Zresztą, cóż nowego czekało ich teraz w domu ojca? On przecież wciąż zaglądał do kieliszka…
Obawiałam się, że dziewczynki oddane ojcu wcześniej czy później i tak wylądowałyby w domu dziecka. A przy tym obie były ze mną bardzo związane. Nie chciałam ich skazywać na marny los „dzieci
z bidula”.
Z drugiej strony, wiedziałam, że samej byłoby mi dużo lżej. Jakoś dałabym radę zarobić na siebie, a może nawet i uczyć się dalej. Pozostanie dziewczynek ze mną komplikowało moją sytuację.
Gdyby nie panie z ośrodka pomocy społecznej, chybabym się na dobre załamała po śmierci mamy, bo kompletnie nie miałam pojęcia, co mam dalej robić. Tylko one mi wtedy pomogły i podpowiedziały mi rozwiązanie. Zaczęłam się starać w sądzie o prawo do opieki nad młodszymi siostrami.
Miałam mnóstwo wątpliwości, czy sobie poradzę
Chodziło przecież o pełną odpowiedzialność za dzieci. Nie tylko o doraźną opiekę nad nimi, ale także o ich wychowanie, wykształcenie i przyszłość.
Odpowiedzialność równa się dorosłość, a przecież sama absolutnie nie czułam się wtedy dorosła...
Po kilku miesiącach sąd przyznał mi prawo opieki nad siostrami. Zostałam ich prawną opiekunką, inaczej mówiąc – zastępczą mamą. To mnie podbudowało i dodało sił do działania.
Z pomocą ośrodka pomocy społecznej udało mi się wyremontować mieszkanie, którego stan był opłakany. W krótkim czasie stało się całkiem przytulnym domem. Dużo pomogli nam życzliwi ludzie, oddając meble i różne sprzęty gospodarstwa domowego.
Bez ich pomocy trudno by mi było wszystko tak ładnie urządzić. Dostawałyśmy też ubrania, buty.
Jak sięgam pamięcią, siostry raczej nie przysparzały kłopotów wychowawczych. Chyba nawet potrafię powiedzieć dlaczego.
To, że razem przeżyłyśmy rodzinną tragedię, sprawiło, że stały się dojrzalsze od swoich rówieśników. I wiedziały, że muszą mnie słuchać. Nigdy nie musiałam dwa razy powtarzać, żeby jedna czy druga pozmywała talerze ani gonić ich do odrabiania lekcji.
Mogłam je też bez obaw zostawić w domu same, kiedy chciałam pozałatwiać różne sprawy lub nawet spotkać się z koleżanką lub kolegą.
Najtrudniejsze były sprawy finansowe
Utrzymywałyśmy się z renty rodzinnej i zasiłków z pomocy społecznej. Chyba nie muszę mówić, że nie były to kokosy i ledwo wystarczało na życie. Z powodu choroby mamy wcześniej musiałam przerwać naukę w podyplomowej szkole kosmetycznej. A jako osoba niewykwalifikowana nie miałam wielkich szans na dobrą pracę. Imałam się różnych dorywczych zajęć, ale szybko stało się dla mnie jasne, że bez wykształcenia daleko nie zajdę.
Po trzech latach przerwy wróciłam więc do szkoły, by kontynuować naukę w trybie zaocznym. To była trafna decyzja.
Zdobyłam dobry zawód, który bardzo poprawił naszą sytuację materialną. Jestem manikiurzystką i pracuję w gabinecie kosmetycznym niedaleko domu. Dzisiaj mam 28 lat. Zosia i Róża już chodzą do liceum.
Naprawdę dobre z nich dzieci. Teraz są w trudnym wieku, ale dzięki temu, że tak dobrze się ze sobą rozumiemy i nie mamy przed sobą żadnych tajemnic, nie odczuwam tego. Uczą się całkiem dobrze i mam nadzieję, że obie pójdą na studia. Cieszę się, że są wesołe i uśmiechnięte. Jednak najbardziej cieszę się z tego, że ich nie zawiodłam, kiedy zabrakło naszej mamy...
O czym marzę?
Chciałabym wyjść szczęśliwie za mąż. Za kogoś, kto zaakceptowałby mnie razem z moimi „zastępczymi dziećmi”, bo prawdopodobnie będę musiała im poświęcić jeszcze wiele lat, zanim staną się całkiem dorosłe i samodzielne. Na razie takiego faceta nie znalazłam.
Ale jak już znajdę, stworzymy fajną rodzinę. Będziemy mieć własne dzieci, dom z ogródkiem i psa... Jestem cierpliwa i wiem, że kiedyś mój los się odwróci.
Czytaj także:
„Tragedia przyćmiła mi radosną nowinę. Nikt nie wie, co czuje kobieta, która straciła dziecko i zyskała wnuka”
„Myślałem, że spadnę z krzesła, kiedy moja żona wyrzuciła z domu wszystkie słodycze, żeby nasza córka mogła zostać jakąś aktorką”
„Wiem, co smarkate nastolatki robią na wyjazdach. Nie pozwolę, by córka wróciła z wakacji z brzuchem”