W moim rodzinnym domu wszyscy lubili dobrze zjeść. Babcia, z pochodzenia Węgierka, znała setki przepisów, a ja niemal całe swoje dzieciństwo spędziłem z nią kuchni. Przyglądałem się jej krzątaninie, smakując i wąchając, aż w końcu postanowiłem zostać kucharzem.
Przyszłą żonę poznałem w pracy
Byłem już szefem kuchni jednego z poznańskich hoteli, Basia pracowała w recepcji. Kiedy się pobraliśmy, oczywiście usiłowała przejąć w kuchni pałeczkę, ale prawdę mówiąc, z mojej żony kucharka była marna. No to zacząłem gotować – trochę kuchni włoskiej, trochę węgierskiej, polskiej, a nawet ukraińskiej.
Basia doceniała moje starania; chwaliła się przyjaciółkom, jaki jej się zaradny mąż trafił. Z czasem udało mi się ją trochę podszkolić. Gdy więc na świat przyszła córka, nie musiałem się obawiać, że żona otruje nasze dziecko.
Nigdy nie rozumiałem domów, w których naprędce podgrzewało się coś w mikrofali lub rozmrażało jakąś ohydnie podmokłą pizzę. Ja robiłem samodzielnie sosy, powidła, ciasta, pizzę też. Basia uwielbiała moje klopsiki, zraziki i inne przysmaki. Do czasu jednak…
Problemy zaczęły się pewnej wiosny. Wróciliśmy z jakiegoś wypadu za miasto, wgrałem do laptopa nasze zdjęcia.
– Ależ piękne widoczki! Trzeba będzie jeszcze kiedyś tam jechać – zachwycała się Baśka górskimi pejzażami, po czym skupiła uwagę na naszej czteroletniej Marysi:
– Słuchaj, czy mnie się wydaje, czy ona się ostatnio znacznie zaokrągliła? Internista mówi, że jej waga jest w normie, ale sama nie wiem… Zobacz, jaka pucułowata. I te pulchne nóżki! Ciekawe, po kim ona to ma? – rozważała na głos.
– To przecież dziecko! – prychnąłem. – Chyba normalne, że jest trochę pulchna?
– Może ona za dużo je? – ciągnęła Baśka. – Ty ciągle gotujesz, twoja matka też stale coś nam przynosi. I te czekoladki, batoniki, ciasteczka! Chyba zafunduję Marysi jakąś dietę – zdecydowała.
– Chyba na głowę upadłaś! – warknąłem, bo jak długo żyję, nie słyszałem, żeby odchudzać czterolatkę!
Niestety, żona nie zamierzała rezygnować z tego idiotycznego pomysłu
Ostro się wzięła za naszą córkę. Na pierwszy ogień poszły ulubione soki owocowe małej.
– To sama chemia! – syknęła Baśka, wyrzucając do kosza kilka kartoników.
– Ty chyba masz za dużo kasy czy jak?! – uniosłem się przerażony.
– Wolisz ją truć? Od teraz ja gotuję, przynajmniej dopóki Marysia nie zrzuci paru kilogramów! To na twoich śmietanowych sosach tak przytyła! – dopiekła mi.
– Okej – mruknąłem. –To ja sobie odpocznę.
No i się zaczęło. Dzień później Barbara podała córce na obiad odrobinę grillowanej piersi z kurczaka i kilka listków sałaty, choć Marysia tego nie znosi. Potem wyrwała małej z rąk ciastko, które ta znalazła w kredensie.
– Jezu, to jest czteroletnie dziecko! Jak możesz ją w tym wieku odchudzać?! Nawet nie jest gruba, na litość boską! – wrzeszczałem, ale do mojej żony nic nie docierało.
Kilka tygodni po jednej z większych awantur, do jakich między nami doszło, pojechaliśmy nad Bałtyk. Miałem nadzieję, że podczas wakacji Baśka zapomni o kontrolowaniu diety Marysi. Liczyłem na przyjemne rodzinne wakacje, lecz atmosfera była daleka od sielanki.
– Tatusiu, kupisz mi gofra? – zapytała mała pierwszego dnia.
– Jasne, że ci kupię – obiecałem.
W końcu gofry to jeden ze stałych wakacyjnych elementów. Jadałem je w dzieciństwie, teraz chciała się nimi nacieszyć moja córka. Niestety – żona, świadek naszej rozmowy, od razu się wtrąciła.
– Gofry są niezdrowe, córciu – powiedziała. – Pójdziemy na rybkę.
– Nienawidzem ryb! Som paśkudne, fuuuj! – tupnęła nóżką mała, zalewając się łzami.
– Chodź, słoneczko! – porwałem córkę na ręce i mimo protestów żony wyszedłem z nią na zewnątrz, gdzie kupiłem jej gofra.
Baśka przez resztę dnia odzywała się półsłówkami
Następnego dnia wcale nie było lepiej. Krążący po plaży sprzedawcy handlowali między innymi lodami i popcornem, co oczywiście od razu zauważyła córka. Poprosiła o popcorn. Ja nie widziałem problemu, za to żona…
– Nie ma mowy! – syknęła natychmiast i kazała Marysi usiąść na kocu.
I znowu były dziecięce łzy, babskie fochy. „Dopiero dwa dni urlopu z rodzinką, a ja mam dość” – myślałem poirytowany. Do Poznania wróciliśmy skłóceni. Żona uważała mnie za beztroskiego dupka, ja jasno i wyraźnie dawałem jej do zrozumienia, że okrada naszą córkę z dzieciństwa. Pomiędzy nami snuła się smutna Marysia, ukradkiem wykradająca z kredensu ciasteczka. Któregoś dnia i one zniknęły…
– Mama wyzuciła wsystkie śłodyce – pożaliła mi się mała. – I ciągle robi te paskudne ryby! Czemu nie ma już spageci, tatusiu? Mama gotuje naprawdę ohydnie!
– Niedługo zrobię ci spaghetti. Na razie jedz to, co poda mama, dobrze? – poprosiłem, bo co innego mogłem zrobić?
– Ale to jest wstrętne! Nie lubię szpinaku, sałaty i głupiej cebuli! Mama każe mi jeść te wszystkie świństwa i krzyczy na babcię, kiedy gotuje dla mnie coś smaczniejszego! – rozpłakała się Marysia.
Wieczorem poprosiłem żonę o poważną rozmowę
– O co ci tak naprawdę chodzi, Baśka? – warknąłem, gdy usiedliśmy w kuchni.
Żona przez chwilę milczała, w końcu przyznała, że kilka miesięcy wcześniej spotkała na ulicy swoją dawną przyjaciółkę.
– Jej córeczka bierze udział w reklamach, zarabia! Pomyślałam, że może nasza Marysia też by się nadała. W końcu świetnie śpiewa, tańczy, jest wygadana, rezolutna. Iwona obiecała, że nas wkręci, ale kiedy zobaczyła zdjęcia Marysi, powiedziała, że mała jest zbyt pulchna – wyznała.
– Postanowiłaś odchudzić naszą córkę, żeby zareklamowała jakiś szajs?!
– Bo… No wiesz, brakuje nam pieniędzy, mała mogłaby trochę dorobić, a…
– Czy ty siebie słyszysz?! – walnąłem pięścią w stół, bo słowo daję, miałem ochotę głupią babę zadusić! – Fakt, nie przelewa się nam, ale to nie nasze dziecko będzie zarabiać pieniądze, słyszałaś?! Nie takim kosztem! – huknąłem na Baśkę.
A dzień później, pomimo protestów żony, przygotowałem na obiad moje popisowe spaghetti z klopsikami, których ona palcem nie chciała tknąć. Nie, to nie!
Pogodziła się, że nasza Marysia należy do okrąglejszych
Śmieszne, lecz na początku września Marysia i tak dostała rolę. W reklamie budyniu. Producentom spodobały się jej pucułowate policzki, wybrali ją spośród kilkuset dziewczynek!
Najpierw byłem wściekły na Baśkę – zaprowadziła małą na casting bez mojej wiedzy – lecz złość szybko mi przeszła. Marysia świetnie się bawiła i poznała nowe koleżanki. O odchudzaniu naszej kochanej dziewczynki nie ma już mowy!
Czytaj także:
„Myślałam, że nic nie zniszczy naszej przyjaźni, ale bardzo się rozczarowałam. Przyjaciółka okazała się podłą wydrą"
„Mąż kochał swój niebezpieczny sport bardziej niż mnie i dziecko. Musiało dojść do tragedii, żeby się wreszcie opamiętał”
„Bogata siostra chce mnie przekupić, żebym urodziła jej dziecko. Kuszące, to nie byłby pierwszy raz w łóżku ze szwagrem”