Wiele razy słyszałam, jak moje koleżanki walczyły tuż przed wakacjami z dorastającymi córkami i synami. Młodzi chcieli się wyrwać z domu i poszaleć sami. A one protestowały, bo bały się, że stanie im się coś złego. Gdy wreszcie przyciśnięte do muru, zgadzały się na te wyprawy, umierały ze strachu. Wracały do równowagi dopiero wtedy, gdy wyjazd się kończył, a ich pociechy całe i zdrowe lądowały w domu.
Współczułam im takiego stresu, ale w duchu bardzo się cieszyłam, że mnie to nie dotyczy. Moja jedyna córka, Kamila nigdy nie miała takich głupich pomysłów i zachcianek. Lubiła spędzać wakacje z nami albo z babcią. Nawet nie chciała specjalnie jeździć na obozy i kolonie.
Sama też kiedyś wpadłam na taki pomysł
Niestety, dwa dni temu stało się coś strasznego. Wróciła do domu wyraźnie podekscytowana. Jak zwykle rzuciła torbę w kąt przedpokoju i przyszła do mnie do kuchni.
– Mamo, w lipcu wyjeżdżam ze znajomymi nad morze, pod namiot. Na dwa tygodnie – oświadczyła.
Aż przysiadłam z wrażenia. Nie zapytała, czy ją puszczę. Po prostu stwierdziła fakt. Jakby wszystko było już ustalone i postanowione.
Przez chwilę patrzyłam na nią osłupiała. Potem wzięłam głęboki oddech i jednym tchem wyrecytowałam, co sądzę o tym pomyśle. Że nie ma mowy i niech to sobie wybije z głowy, bo dopóki jesteśmy za nią z tatą odpowiedzialni będzie jeździć tam, gdzie my zdecydujemy. I na pewno nie w towarzystwie chłopców. Już ja dobrze wiedziałam, jakież to głupoty przychodzą młodym do głowy na takich samotnych wyjazdach.
– Jak dorośniesz, to będziesz mogła o sobie decydować. Ale teraz ostatnie słowo należy do mnie i do ojca – podsumowałam swój wykład.
Rany boskie, jak ona się wściekła! Wrzeszczała, że wszyscy mogą już samodzielnie wyjeżdżać, a ona nie, że nie mogę wiecznie trzymać jej pod kloszem, powinnam jej zaufać, no i przecież nie zrobi nic złego, bo nie jest już małą głupiutką dziewczynką. Chce po prostu opalać się, biegać po plaży, popływać w morzu.
– W porządku, zostanę w domu, wytrzymam jeszcze ten rok. Ale potem nie będziesz już miała nic do powiedzenia! Będę wolna! – krzyknęła i zamknęła się w swoim pokoju.
Przez drzwi słyszałam, że płacze…
Zabrałam się za gotowanie obiadu. Ale nic mi nie wychodziło! Najpierw przesoliłam zupę, potem przypaliłam pieczeń. Przez cały czas brzmiały mi w uszach słowa córki: „za rok nie będziesz miała nic do powiedzenia”. Powoli docierało do mnie, że Kamila skończy wtedy osiemnaście lat. Jak ten czas szybko leci… Będzie pełnoletnia, ale przecież nie dorosła! Cóż ona wie o życiu? Nic! No i co wtedy? Czy faktycznie nie będę mogła niczego jej już zakazać? Ta myśl potwornie mnie przeraziła. Świat jest przecież taki niebezpieczny!
Pamiętam dobrze, jaka ja byłam w jej wieku… Też umówiłam się ze znajomymi na wyjazd pod namiot, na Mazury. Wierciłam mamie dziurę w brzuchu przez trzy dni. Choć niechętnie, wreszcie się zgodziła. Ale ojciec nie chciał nawet o tym słyszeć. Mówił, że jestem za młoda, że mogę narobić jakichś głupstw. Zareagowałam jak Kamila: trzasnęłam drzwiami i rzuciłam się z płaczem na łóżko. Chlipiąc do poduszki czułam potworny żal i złość. Dom wydawał mi się więzieniem, a ja tak strasznie chciałam z niego uciec, poczuć choć odrobinę swobody, wolności. Nazwałam nawet ojca klawiszem!
A co jeśli moją córkę to spotka?
– Kiedyś, gdy będziesz miała swoje dzieci, zrozumiesz, dlaczego nie chcę się zgodzić – oświadczył.
– Akurat! Na pewno nie będę takim tyranem jak ty! – krzyknęłam.
Teraz wiem, że ojciec miał rację. Jestem na jego miejscu i świetnie rozumiem, co wtedy czuł. O Boże, dałam mu wtedy popalić! Nie odzywałam się, nie jadłam, prawie nie wychodziłam ze swojego pokoju. Gdy próbował ze mną rozmawiać, włączałam magnetofon i odwracałam się do niego plecami. Terroryzowałam go tak długo, aż wreszcie pękł. No i pojechałam…
Tamte wakacje pozostaną w mojej pamięci chyba do końca życia. Wyjechałyśmy z Dorotą pierwsze, jeszcze przed wszystkimi, żeby rodzice się nie rozmyślili. Reszta miała do nas dobić za dwa dni. Choć miałyśmy pieniądze na pociąg, wybrałyśmy podróż autostopem. Tak było ciekawiej, bardziej ekscytująco, no i luźniej, bo pociągi były oczywiście załadowane do granic możliwości.
Zatrzymywałyśmy na szosie ciężarówki. Kierowcy w większości byli mili, ale jeden od początku rzucał nam różne propozycje. Że może zatrzymamy się na chwilę w lesie, że siedzenia w szoferce są bardzo wygodne. Zbywałyśmy go śmiechem. A gdy zaczął już przesadzać z tymi gadkami, po prostu wysiadłyśmy. Byłyśmy tak głupie i naiwne, że nawet się nie bałyśmy. A co, jeśli mojej Kamili coś strzeli do głowy i też tak będzie stać na drodze? A jak trafi na jakiegoś mordercę albo gwałciciela? Owszem, nam się wtedy udało, ale to były zupełnie inne czasy. Psychopaci siedzieli w więzieniach. A teraz? Wolno po ulicy chodzą, i jeszcze policja ich chroni…
Wtedy udało nam się dotrzeć na miejsce dopiero w nocy. W ciemności nawet nie umiałyśmy dobrze rozstawić namiotu. Pomyliłyśmy słupki i ciągle się przechylał. Na dodatek jeszcze przeciekał, a zaczął oczywiście padać rzęsisty deszcz. Przemokłyśmy więc do suchej nitki. To cud, że nie złapałam nawet kataru.
A jeśli Kamilę spotka coś takiego? Ona jest przecież taka delikatna… Może dostać zapalenia płuc. No i nigdy nie nocowała w namiocie. Zawsze mieszkała z nami, w hotelu lub pensjonacie. Jeszcze ją zawieje, złapie wilka. Co wtedy zrobi? Tutaj w mieście do lekarza trudno się dostać, a co dopiero na wyjeździe? Już widzę te kolejki urlopowiczów...
No i jeszcze te pająki i inne pełzające robale. Pchają się do namiotu jak do siebie. Córka ich wprost nienawidzi. Jak się na takiego natknie, jeszcze dostanie histerii… Kto ją wtedy uspokoi, przytuli?
Nasz pierwszy poranek nad jeziorem… Obudziły nas jakieś chichoty. To chłopaki z wioski odkryli nasze dzikie obozowisko. Trochę bałyśmy się wyjść, ale okazali się bardzo sympatyczni. Poprawili nam namiot, przykleili łatę na dziurę, przynieśli wodę, pomogli rozpalić ognisko. W dzień pływali z nami w jeziorze, a wieczorem piekliśmy kiełbaski. Było całkiem miło.
No tak, ale kiedyś młodzież była inna. Lepiej wychowana, bardziej przyjazna. Nie było tylu napadów, takiej przemocy. A Kamila jest taka ufna, chętnie poznaje nowych ludzi. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że na jej drodze może stanąć jakiś młodociany bandyta… I zamiast pomóc w potrzebie, pobije i okradnie ze wszystkiego – albo co gorsza zgwałci!
Już ja dobrze wiem, co będą wyprawiać
A jak po dwóch dniach dobili do nas koledzy i koleżanki… Czego my nie wyprawialiśmy! Nauczyłam się palić papierosy, spróbowałam trawki. Piliśmy piwo i wino patykiem pisane. Bywało, że po takiej mieszance ledwie trzymaliśmy się na nogach. Aby się trochę otrzeźwić, wskakiwaliśmy do jeziora. Oczywiście nago. Ręka boska, że nikt się nie utopił! A co będzie, jak Kamila też wypije piwo? Nie lubi alkoholu, ale pewnie da się skusić, dla towarzystwa.
No a potem wejdzie do morza. Bałtyk jest bardzo zdradliwy. W jednym miejscu płytki, a za chwilę głębia. Wystarczy chwila nieuwagi i… koniec. Kto ją wtedy uratuje? Przecież nikt ich tam nie będzie pilnował!
Nas też nikt nie pilnował. A Dorota kochała się w Adamie. Była wpatrzona w niego jak w obraz. Którejś nocy nie wróciła do naszego namiotu. Wśliznęła się dopiero nad ranem. Nie musiałam pytać, w jej oczach wyczytałam, że TO zrobiła. Potem martwiła się, że jest w ciąży. Na szczęście udało się. Na szczęście, bo ich miłość nie dotrwała nawet do końca wakacji. Rozstali się…
A Kamila jest po uszy zakochana w tym całym Adrianie, który też wybiera się z nimi nad morze. Już sobie wyobrażam jak to będzie! Noc, pusta plaża, światło księżyca, szum fal uderzających o brzeg… Taka romantyczna sceneria sprzyja miłości. A w tym wieku wiadomo, krew nie woda. Jak nic, TO się stanie.
A jak będzie wpadka? Przecież to może zrujnować jej całe życie i to już na starcie. Żegnaj liceum, dobrze zdana maturo, żegnajcie marzenia o studiach medycznych, podróżach, witajcie pieluchy, witaj prozo samotnego macierzyństwa. Bo jak znam życie, to ten Adrian szybciutko by się ulotnił. Przecież to chyba jasne, że nie mogę na to pozwolić!
Wszystko sobie wtedy dokładnie przemyślałam. I doszłam do wniosku, że się nie ugnę. Bo nie wolno kusić losu. I choćby Kamila płakała i błagała – nie puszczę jej na ten wyjazd. Miałam nadzieję, że mąż stanie za mną murem. Zawsze uważałam go za bardzo rozsądnego człowieka. Chciałam więc jak najszybciej pogadać z nim o całej sprawie.
A on jak na złość, wrócił wtedy z pracy później niż zwykle. I od progu zaczął krzyczeć, że jest głodny jak bezpański pies. Podsunęłam mu obiad pod nos, bo wiedziałam, że o pustym żołądku nie potrafi skupić myśli. Od razu wyczuł, że zupa jest za słona, a pieczeń przypalona.
– Wybacz, ale to jest niejadalne. Stało się coś? Nigdy wcześniej coś takiego ci się nie zdarzyło – stwierdził, odsuwając od siebie talerze.
– A stało, stało… Nasza córka chce wyjechać ze znajomymi pod namiot. Już wie, że jej nie puścimy – wypaliłam.
Nie zmrużę oka przez 2 tygodnie
I opowiedziałam mu o swoich obawach. Potwornie się zdenerwował.
– Masz rację, nigdzie nie pojedzie! Co ona sobie wyobraża! Jest na to jeszcze za smarkata! – zagrzmiał.
A potem poszedł do pokoju Kamili, aby ją przekonać do naszych racji. Szeptali tam razem chyba z godzinę. Niecierpliwiłam się. Dreptałam po przedpokoju, próbowałam podsłuchiwać. Czekałam na podniesiony głos męża. Nic z tego! Gdy wyszedł, uśmiechał się od ucha do ucha.
– Wiesz, mamy bardzo mądre dziecko. Spokojnie możemy ją puścić na ten wyjazd – powiedział.
Osłupiałam. Po raz drugi tego dnia. Przez chwilę nie potrafiłam wydusić z siebie nawet słowa.
– Zwariowałeś?! O czym ty w ogóle mówisz? – ryknęłam, gdy już otrząsnęłam się z szoku.
– Uspokój się, Kamila wszystko mi wytłumaczyła! – odparł, zaciągnął mnie do kuchni i powiedział, co usłyszał od córki.
Nie pojadą stopem, tylko pociągiem – już mają wykupione bilety i miejscówki. Rozbiją się nie na dzikich wydmach tyko na polu namiotowym, ekskluzywnym, strzeżonym, dobrze oświetlonym. Namioty są nowe i nie będą przeciekać. Będzie ich dwanaścioro, więc nikt ich nie zaczepi. Palić i pić na umór nie będzie, bo to w jej towarzystwie niemodne. Utopić się nie utopi, bo plaża jest strzeżona, dno wyregulowane, a poza tym dobrze pływa… Będzie codziennie dzwonić... I takie tam… Na wszystko miał argumenty.
– No dobrze. A co będzie, jak się prześpi z tym Adrianem? – wytoczyłam ostatnie, ale najcięższe działo.
Mąż tylko wzruszył ramionami.
– Zastanów się. Przecież ona wcale nie musi jechać aż nad morze, żeby kochać się z chłopakiem. Może to zrobić wszędzie, nawet w domu, gdy nas nie ma. Kto wie, może już jest po wszystkim – powiedział spokojnie.
A potem, jak gdyby nigdy nic, zabrał się za robienie kanapek. Bo, jak stwierdził, żołądek mu się z głodu do kręgosłupa przykleił.
Od dwóch dni chodzę wściekła jak osa. Kamila patrzy na ojca z uwielbieniem. Słyszałam nawet jak planują wspólną wyprawę do sklepu sportowego. Po jakiś fajny plecak i grubszą, wygodniejszą karimatę. Wychodzi na to, że jestem tyranem i ograniczam jej wolność. A tylko ja zachowałam tu zdrowy rozsądek! Cóż jednak z tego, skoro pozostałam sama na placu boju. Dwa głosy na tak, jeden na nie… Chyba będę musiała się poddać. O Boże, nie zmrużę oka przez te dwa tygodnie!
Czytaj także:
„Myślałam, że chłopak oświadczy mi się na romantycznej wycieczce. Zamiast pierścionka wręczył mi GPS i porzucił w lesie”
„Wspólny wyjazd ze znajomymi okazał się totalną porażką. Nie po to jadę na urlop, żeby cały czas przesiadywać w knajpie”
„Wyjazd ze znajomymi zakończył się tragedią, którą będę miała przed oczami do końca życia”