Obudziłam się zlana zimnym potem… Kiedy już odkryłam, że leżę we własnym łóżku, a nie wyciągam starej matki z płonącego domu, najpierw odetchnęłam z ulgą, a zaraz potem postanowiłam natychmiast do niej zadzwonić. W końcu, skąd mogę mieć pewność, że to nie prorocza wizja, tyle się czyta o sile podświadomości…
Tak się bałam
– Jezu, co ty, Miśka, robaki masz? – jęknął mąż. – Rzucasz się jak wariatka, a ja rano wstaję do pracy!
– Idę zadzwonić do mamy.
– Teraz, w środku nocy? – Jurek aż usiadł. – Pogięło cię całkiem, kobieto?
Rozejrzałam się. Faktycznie, ciemno. Ale może i tak powinnam zatelefonować? Skoro chłop nie śpi, to zapytam, co sądzi.
– Rozbudzisz ją, potem nie będzie mogła zasnąć z powrotem, wiesz, jak to starszy człowiek. W końcu zapali papierosa z nerwów i jeszcze rzeczywiście coś się stanie złego – powiedział. – Odpuść, rano zadzwonisz.
– Uważasz, że przesadzam? – upewniłam się.
– Uhm… – odwrócił się na drugi bok i po chwili chrapał.
Ten to się niczym nie przejmuje! Leżałam, gapiąc się w jaśniejszy prostokąt okna, i próbowałam uspokoić myśli. Co za diabeł mnie podkusił, żeby się przeprowadzić tak daleko od rodzinnego domu? Ponad pięćset kilometrów! I jeszcze mi się wydawało, że to przygoda, namawiałam Jurka, żeby brał tę robotę na Mazurach, co będziemy się na Śląsku w smrodach kisić? Z mieszkaniem, z przyszłością, wokół piękna przyroda, lasy, jeziora… Jak mogłam być taką egoistką, że zupełnie zapomniałam o rodzicach?
Myślałam, że będą wiecznie młodzi?!
A może uważałam, że brat – alpinista, którego więcej nie ma w Polsce niż jest – zajmie się nimi? Gdy tatuś miał zawał, brat był akurat w Chile, co w sumie na jedno wyszło, bo ledwo zdążył na pogrzeb, tak samo jak ja. Nie ma co, ładne podpory na stare lata z nas obojga wyrosły! Zasnęłam dopiero nad ranem, ukołysana łzami i wyrzutami sumienia.
– Powinniśmy zabrać mamę na stałe do nas – oznajmiłam Jurkowi, gdy wyjeżdżał do pracy. – Teraz, jak dziewczynki są w internacie, mamy aż za dużo miejsca. Pusto się zrobiło.
– Rozmawialiśmy o tym tysiąc razy. Masz moje błogosławieństwo. Ale co z tego, skoro ona nie chce? Przecież siłą jej nie przywieziesz. Pa!
Patrzyłam za naszym audi, które, rozchlapując kałuże, powoli posuwało się leśną drogą, aż zniknęło za kępą wysokich świerków. Potem odwróciłam się i spojrzałam na dom – w mdłym jesiennym świetle wyglądał jak przyczółek na końcu świata. Zrobiło mi się smutno. Jakie to byłoby uczucie zostać całkiem samotną? Bez męża, z dziećmi gdzieś w świecie? Już na zawsze, a nie tylko do najbliższego weekendu? A ja mam jeszcze swoją pracę. Zdalną, bo zdalną, ludzi w niej widuję tyle, co na kartkach książek, ale przynajmniej mogę mieć nadzieję, że ktoś na moje tłumaczenia czeka, że jestem komuś potrzebna. Ledwo w radio podali, że jest ósma, złapałam za telefon. Trudno, najwyżej mamę obudzę.
– Słucham? – chyba faktycznie ją ściągnęłam z łóżka, bo wydawała się ciut nieprzytomna.
A może źle się czuje?
– Nie, wszystko w porządku. Po prostu wczoraj zasiedziałam się z sąsiadką i tyle. A co u was? Dziewczynki zdrowe?
Zdrowe, zdrowe, a co by im mogło być? Jeśli w ciążę przedwcześnie nie zajdą, to nic złego ich nie czeka…
– Miałam okropny sen – przyznałam się wreszcie. – Śnił mi się pożar.
– O, to ciekawe – zainteresowała się mama. – Pożar w senniku ma mnóstwo znaczeń. Opowiadaj!
Zaczęłam oględnie streszczać, a ona się tylko roześmiała:
– O, skoro mnie uratowałaś, to dobry znak, Misieńko. Jakaś duża korzyść. Może w totka zagraj?
Usłyszałam w słuchawce hałas i dźwięk tłuczonego szkła, a po chwili zdziwiony okrzyk mamy:
– To ty tu spałeś?!
Jezu, co tam się dzieje?! Kto u niej nocuje?
– Kochanek – burknęła, gdy spytałam. – Kto może u starej baby pod kołdrą leżeć? Chyba wiadomo, że kot, głuptasie. A nawet dwa, mam powodzenie – zaśmiała się.
W ogóle się z nią porozmawiać nie da, ciągle jakieś żarciki, półsłówka…
Skąd niby koty w domu?
Wyjaśniła, że koty są sąsiadki, wczoraj je właśnie przyniosła wieczorem, bo wyjeżdża do sanatorium. Usłyszałam szelest papieru, a potem trzask zapalanej zapałki… No tak, papierosek, prawdopodobnie jeszcze przed śniadaniem! I nawet nie ma co komentować, bo mama zaraz by stwierdziła, że ojciec nigdy w życiu nie zapalił, a dawno ziemię gryzie… A zresztą, czy ja mam prawo ją krytykować? Zaczęła palić dopiero po śmierci taty, pewnie z tej samotności i opuszczenia. Jakby nie patrzeć, swój udział w zgubnym nałogu mam.
– Mamuś, nie smutno ci samej? – zapytałam wprost.
– Czasem smutno – powiedziała. – Jak każdemu. Ale kto powiedział, że życie ma być wesołe, dziecko…
– Nie wolałabyś przeprowadzić się do nas? – ciągnęłam. – Znowu byśmy mogły gadać wieczorami, tak jak kiedyś. Wiosną byś sobie kwiatki posadziła w ogrodzie, latem pływałybyśmy łódką po jeziorze, jesienią chodziłybyśmy na grzyby…
Zapadła cisza, aż wstrzymałam oddech z napięcia. Może wreszcie przemyślała wszystko i się zgodzi? Byłabym taka szczęśliwa, mogąc mieć ją blisko! I dziewczynki nacieszyłyby się babcią, zanim odejdzie... Przecież ledwo ją znają, parę dni w wakacje to stanowczo za mało!
– Misiu, ty masz swoje życie, a ja swoje – odpowiedziała wreszcie. – I niech tak zostanie, tak jest dobrze.
Coś tam jeszcze mówiła, ale w zasadzie już jej nie słuchałam, bo to były jakieś bzdury. O kotach, jakiejś sąsiedzkiej imprezie, którą planowały zrobić na sylwestra…
Zbywała mnie i tyle
Tak jakby nietaktem ze strony córki było martwienie się o matkę! Czasem się zastanawiam, czy człowiek rzeczywiście mądrzeje z wiekiem, czy tylko przybywa mu zmarszczek i to wszystko...
Mam nadzieję, że w wieku sześćdziesięciu pięciu lat będę bardziej realistycznie myśleć niż moja mama, której najwyraźniej się wydaje, że sprawność i zdrowie dane są na zawsze. Czy naprawdę nie jest w stanie wyciągnąć żadnych wniosków z tego, co przydarzyło się tatusiowi? Nie przychodzi jej do głowy czarny scenariusz, w którym pewnego ranka złamie nogę, schodząc ze schodów, i nie będzie przy niej nikogo, kto mógłby pomóc? Nic, pojadę do domu na Wszystkich Świętych i wtedy pogadam z mamą poważnie. Nie dam się tym razem zbyć ani przekierować rozmowy na jakieś koty czy sąsiadki!
– I dobrze – stwierdził Jurek wieczorem. – A póki co, przestań się zamartwiać, bo naprawdę ci nie służy ciągłe myślenie o tym, co może się stać.
Zajęłam się więc pracą, w weekendy dogadzaniem moim dziewczynom, i faktycznie, odrobinę się chyba uspokoiłam, przynajmniej złe sny przestały mnie prześladować. Jednak kilka dni temu zadzwonił mój brat i znów temat samotności mamy wrócił na tapet.
– Słuchaj, Miśka, będziesz w domu u mamy na Wszystkich Świętych? – zapytał Rysiek.
– Czy będę? – zdumiałam się. – To chyba jasne, nie zostawiłabym mamy samej w ten dzień!
– Bo ja się chyba jednak nie wyrobię, wszystko nam się tutaj chrzani, pogoda, pozwolenia… Bajzel w tej Kolumbii niesamowity!
I nawet nie czuł się winny, skądże, chciał tylko, żebym kupiła wieniec dla taty w jego imieniu. Kasę mi zwróci… Aż mną zatrzęsło. Czy on w ogóle nie czuje się zobowiązany do czegokolwiek? Kupię ten wieniec, ale za to oczekuję wsparcia, gdy będę mamę namawiać do przeprowadzki na Mazury.
– Po cholerę ją chcesz zabierać do siebie? – zdziwił się. – Zapewniam cię, że mama jest szczęśliwa tam, gdzie jest.
– Nie chcę, żeby umarła w samotności, rozumiesz?
– Każdy może umrzeć w samotności – prychnął. – Ja też, nawet jutro, martwisz się o mnie?
Rzuciłam słuchawką – co za kretyn!
A Jurek, gdy mu to opowiedziałam, stwierdził, że skoro Rysiek twierdzi, że mamie jest dobrze, to powinnam wziąć jego zdanie pod uwagę. Powiedział, że chcę ulżyć swojemu sumieniu i próbuję decydować za innych.
Może ma rację? Powinnam wyjaśnić jej, że zawsze może liczyć na opiekę z mojej strony, ale może nie powinnam meblować jej na nowo życia? Sama nie wiem... Tak się martwię.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”