Słyszałam kiedyś, że psy przywiązują się do ludzi, a koty do miejsc. Nie wiedziałam, czy to prawda, bo sama przez całe życie miałam psy, a kota wzięłam do domu dopiero po śmierci mojej cioci.
– Bardzo się bała, że Frytka trafi do schroniska – mówiła moja mama. – My nie możemy jej wziąć, bo tata ma to swoje uczulenie…
No tak, to alergia taty spowodowała, że nigdy nie mieliśmy kota. Ale teraz, skoro mieszkałam już osobno, mogłam adoptować rudą kocicę, która po śmierci swojej pani nie miała gdzie się podziać.
Przywiozłam Frytkę w transporterze i przedstawiłam ją mojemu bokserowi, który aż zapluł się ze szczęścia, że będzie miał nową przyjaciółkę. Filo był chyba najbardziej przyjaznym i niegroźnym psem, jakiego można sobie wyobrazić. Jedyny problem, jaki Frytka z nim miała, był taki, że ciągle chciał ją lizać i się koło niej kłaść. Kocica jednak wyraźnie nie akceptowała tych awansów i fukała na biedaka, aż skamlał ze strachu.
Kotka była z tych wychodzących – ciocia mieszkała w domku i miała w drzwiach zainstalowaną specjalną klapkę. Ja mieszkałam w bloku na parterze, więc uznałam, że mogę wypuszczać Frytkę na balkon. Już wkrótce kocica opanowała sztukę schodzenia po dzikim winie i znikała na całe dnie. Wracała, kiedy była głodna albo zmarznięta, jednak nie po to, żeby się przytulić czy ze mną spać.
– Dziwne – skomentowała mama, kiedy powiedziałam jej, że mój nowy kot zupełnie nie jest uczuciowy. – Ciocia Ala mówiła, że Frytka nie odstępowała jej na krok.
– No to pewnie nie może się przyzwyczaić do mnie – mruknęłam.
Ja jednak przywiązywałam się powoli do mojego nowego domownika. Lubiłam patrzeć, jak Frytka starannie liże swoje futerko albo jak bawi się sznurówką od mojego buta. Jej futro było mięciutkie i jedwabiste i uwielbiałam je głaskać. Kotka wprawdzie nie mruczała wtedy z zadowolenia, ale też nie uciekała.
Kiedy po raz pierwszy nie wróciła na noc, szukałam jej przez dwie godziny po całym osiedlu. Wszystko na nic.
Frytka wróciła jednak dopiero następnego dnia po południu. Nie była ranna ani nawet wystraszona. No, jedynie głodna.
Zaczęłam się zastanawiać nad zainstalowaniem siatki, żeby nie mgła uciec, ale nim się za to wzięłam, Frytka zniknęła po raz drugi.
Nie spodziewałam się, że będę tak za nią tęsknić. Denerwowałam się, że ktoś jej zrobił krzywdę albo wpadła pod samochód, chociaż wiedziałam, że kotka żyje połowicznie na zewnątrz od pięciu lat. No, ale ciocia miała działkę ogrodzoną siatką, więc tam pewnie kocica była bezpieczniejsza. Postanowiłam, że jeśli kicia się odnajdzie, zainstaluję tę siatkę na balkonie.
Tym razem wróciła po trzech dniach. Obejrzałam ją staranie, ale nie miała żadnych ran ani zadrapań. I nawet nie była specjalnie głodna.
Trzeciego razu nie było. Siatka zrobiła swoje i Frytka musiała się przyzwyczaić do nowego trybu życia. Tyle że wyglądała na bardzo nieszczęśliwą z tego powodu…
– Ciągle siedzi przy barierce i patrzy w dół – opowiadałam mamie. – Czasami miauczy, żeby ją wypuścić, kręci się pod drzwiami albo leży w przedpokoju.
– Przyzwyczai się – zawyrokowała mama.
Wystarczyła chwila nieuwagi
Raz Frytka przyszła do mnie w nocy i spała w nogach łóżka. Wzruszyło mnie to. Miałam wrażenie, że przez całe wcześniejsze życie sporo mnie ominęło z tego powodu, że nie miałam kota. A Frytka zaczęła do mnie coraz częściej przychodzić, raz nawet usłyszałam ciche mruczenie i autentycznie się wzruszyłam. Naprawdę pokochałam rudą kocicę.
Dlatego wpadłam w taką rozpacz, kiedy uciekła po raz kolejny.
Tym razem balkon był zamknięty, ale kiedy odbierałam paczkę od listonosza, kicia przemknęła obok moich nóg i wypadła na klatkę. Pech jednak chciał, że listonosz zostawił otwarte drzwi, i kilka sekund później Frytka zniknęła w osiedlowych krzakach.
Tym razem biegałam za nią kilka godzin. Potem wróciłam do domu, wydrukowałam jej zdjęcie i rozwiesiłam ogłoszenia. Wyznaczyłam nawet nagrodę, ale nikt nie zadzwonił.
Przez tydzień codziennie zaglądałam w każde piwniczne okienko, wypytywałam dozorczynie i panów pijących piwo na ławeczkach, ale nikt nie widział rudego kota.
Płakałam po tej stracie. Biedny Filo nie wiedział, jak mnie pocieszyć. Przytulałam go i powtarzałam, że bardzo go kocham, ale po prostu tęsknię za Frytką. A kiedy myślałam o tym, że musiało przydarzyć jej się coś złego, skoro tym razem nie wróciła, wpadałam w rozpacz.
Jakoś ze dwa miesiące po tamtej ucieczce dostałam telefon w sprawie Frytki.
– Moi sąsiedzi od kilku tygodni mają takiego rudego, podobnego do tego ze zdjęcia – obwieściła jakaś kobieta.
– Moja córka mieszka u pani na osiedlu, więc widziałam ogłoszenie. To co? Chce pani sprawdzić, czy to pani kot? Bo nagroda jest, prawda?
Umówiłam się z informatorką i pojechałam. Pani Genia wydawała się bardzo przejęta. Zapewniłam ją, że jeśli to moja Frytka, to dam jej obiecaną nagrodę.
– Sąsiadkę już uprzedziłam. Wie, że przyjdziemy – oznajmiła i zadzwoniłyśmy do furtki parterowego domu ukrytego wśród wysokich drzew.
Mężczyzna, który nam otworzył, wyglądał na mocno stropionego.
– Widzi pani… – zaczął tłumaczyć.
– Mika przybłąkała się do nas już drugi raz. Wcześniej pobyła kilka dni, a potem zniknęła… Więc kiedy wróciła, pomyśleliśmy, że może nie ma dobrego domu. Wie pani, jak to bywa…
– Mogę ją zobaczyć? – nie chciałam z nim dyskutować.
– Jest u mojej mamy – wyjaśnił. – Mama jest po wylewie, nie wstaje z łóżka. A Mika cały czas przy niej leży…
Kiedy weszłam do pokoju, w którym grał telewizor i pachniało zwiędłymi różami, zobaczyłam dwie rzeczy. Po pierwsze: smutne, bardzo jasne oczy starszej pani półleżącej na wysoko ułożonych poduszkach i okrytej kolorowym kocem. Po drugie: rude futro ze znajomą białą plamką na końcu ogona.
– Frytka! Fryteczka! – krzyknęłam i zapominając, że nie jestem u siebie, skoczyłam przez cały pokój, żeby wziąć kicię na ręce.
– A więc to pani kot… – właściciel domu wyglądał na zrozpaczonego. – Mamo… ta pani musi zabrać Mikę…
Staruszka nic nie powiedziała, ale jej oczy wypełniły się łzami. Frytka z kolei wyrwała mi się i zeskoczyła na łóżko, a potem położyła się obok suchej i bladej dłoni starszej pani, jakby chciała ją ogrzać.
W tym momencie przyszła synowa staruszki i zaproponowała mi herbatę w kuchni. Przyjęłam zaproszenie, ale najpierw dałam pani Geni jej nagrodę. Zabrała banknoty i poszła sobie. Widziałam, że nie była z sąsiadami w zbyt dobrych relacjach.
Pani Iza podała mi herbatę i przetarła ze zmartwieniem czoło.
– Mama uwielbia tego kota… – powiedziała smętnie. – Po wylewie nie mówi i nie może się samodzielnie poruszać, ale wszystko rozumie. Wiem, że to nie pani sprawa, ale teściowa jest zupełnie inna, od kiedy Mika do nas wróciła… Bo wie pani, ona już raz tu była.
Powiedziała jeszcze kilka rzeczy. Że kotka ciągle mruczy, leżąc przy starszej pani, że jest bardzo grzeczna i nigdy nie wychodzi na długo do ogródka, chociaż może. I że staruszka ma „szczęśliwy wzrok”, kiedy Mika liże ją po ręce.
Ale przecież ona jest moja!
W pierwszej chwili pomyślałam, że przecież mogą sobie adoptować innego kota. Że Frytka jest moja i mam prawo ją zabrać. Po chwili jednak doszłam do wniosku, że nie mogłabym skrzywdzić tej biednej staruszki, zabierając jej jedyną pociechę, jaka jej została w chorobie.
No i nie mogłam zignorować faktu, że kotka w jakiś sposób wybrała sobie to miejsce i tę starszą panią. Przy mnie mruczała może kilka razy, w tym domu – ponoć nieustannie. Zrozumiałam więc, że jest tu szczęśliwa, i zdecydowałam, że zostawię ją u tych ludzi.
Niedługo potem adoptowałam kociaka „z odzysku” – czarną kupkę futra o zdolności mruczenia niczym traktor. Tasia od pierwszej chwili uznała mnie i Fila za swoją rodzinę. Chodzi za bokserem krok w krok, ale w nocy śpi ze mną, ugniatając mnie najpierw starannie łapkami.
Czytaj także:
„Mąż nie cierpiał moich kotów, ale z Amandą miał wyjątkowo na pieńku. Aż do tamtej nocy, kiedy kotka uratowała mu życie”
„Zamiast męża i dzieci mam 4 koty, więc uchodzę za starą pannę. Po prostu wolę zwierzęta od ludzi, bo one mnie nie ranią”
„Od lat ratowałem bezdomne kociaki, znajdując im domy. Nikt jednak nie chciał Milusi, a ja nie mogłem jej przygarnąć”