„Kiedy jedyne dziecko wyjeżdża i nie daje żadnego znaku przez lata, dla matki to cios. Dlatego chciałam pomóc pani Joannie”

kobieta martwi się o córkę fot. Adobe Stock, josemiguelsangar
„Zawsze byłam bardzo wyczulona na samotne matki, które przychodziły z problemami dotyczącymi córek, pewnie dlatego, że sama byłam jedną z nich. Pamiętałam historię pani Joanny, pamiętałam jej rozpacz, że traci dziecko na rzecz mężczyzny, który na tę dziewczynę absolutnie nie zasługuje i pewnie nigdy nie będzie dla niej dobry”.
/ 25.06.2023 18:30
kobieta martwi się o córkę fot. Adobe Stock, josemiguelsangar

Ostatnio często miewam déjà vu, szczególnie jeśli chodzi o twarze – niepokojąca liczba ludzi, których spotykam, wydaje mi się znajoma.

Kobieta, która czekała na mnie w poradni, nie była wyjątkiem. Patrzyłam na jej kasztanowe włosy, drobną bliznę w okolicach ust i byłam pewna, że już kiedyś ze sobą rozmawiałyśmy.

A kiedy usłyszałam jej głos, nie miałam już wątpliwości

– Byłam ciekawa, czy pani mnie rozpozna – roześmiała się pani Joanna. – Kilka lat temu spotkałyśmy się tutaj, by porozmawiać o mojej córce. Tosia wtedy wyprowadziła się do chłopaka, praktycznie z dnia na dzień. Stwierdziła nagle, że dość ma mojej troski… Mojego trucia, tak to nazwała. Zabrała swoje rzeczy i poszła.

Zawsze byłam bardzo wyczulona na samotne matki, które przychodziły z problemami dotyczącymi córek, pewnie dlatego, że sama byłam jedną z nich. Pamiętałam historię pani Joanny, pamiętałam jej rozpacz, że traci dziecko na rzecz mężczyzny, który na tę dziewczynę absolutnie nie zasługuje. Ba, nawet nie jest i prawdopodobnie nigdy nie będzie dla Tosi dobry.

Nie mogłam potem w nocy spać i cały czas zastanawiałam się, czy wymyśliłyśmy wystarczająco dobry sposób, by to przetrwać.

– Powiedziała pani, że nie da się uratować kogoś, kto uważa, że nie znajduje się w potrzebie – ciągnęła pani Joanna.

– Komu, wręcz przeciwnie, wydaje się, że właśnie znalazł kwiat paproci spełniający wszystkie marzenia.

– Chyba nawet rozmawiałyśmy o Romeo i Julii, których uczucie podsycała właśnie   nienawiść rodzin – przypomniałam sobie.

– Tak – pani Joanna pokiwała głową. – Z Tosią było tak samo. Im bardziej starałam się ją przekonać, że Tomasz nie traktuje jej dobrze, że nią manipuluje, tym głębiej była przekonana, że jestem starą, zgorzkniałą babą, która nie ma pojęcia o miłości… Jak zresztą miałabym mieć pojęcie, skoro nie udało mi się zatrzymać przy sobie ojca Tośki? Ile ja się napłakałam przez tę dziewczynę…

Robiła wszystko, żebym ją znienawidziła

Jakby chciała mieć stuprocentową pewność, że ten gagatek faktycznie jest rycerzem na białym koniu, który wyciąga ją z gniazda żmij.

– Kiedy odeszła, nie utrzymywała z panią żadnego kontaktu, prawda?

– Tak, nie chciała mnie znać. Stwierdziła, że „dokonała wyboru”… Tak jakby człowiek w normalnej sytuacji musiał wybierać między rodzicem a ukochanym! To było straszne, nie wiedziałam, co się z nią dzieje.

– Uznałyśmy wtedy wspólnie, że nie da się nic zrobić w tej sytuacji, prawda? – przypomniałam. – Że jedyne, co można, to dać Tosi pewność, że wciąż pani ją kocha, bez względu na to, co dziewczyna robi.

– Tak – przyznała. – Musiałam odłożyć na bok troskę o córkę i potrzebę przetłumaczenia jej, że marnuje sobie życie. To było takie trudne! Ale miała pani rację, mówiąc, że najważniejsze, by córka wiedziała, że ma dokąd wrócić, gdy wreszcie przejrzy na oczy. Albo gdy ten facet znudzi się nią i pokaże prawdziwe oblicze.

– Tak – przyznałam. – To wydawało się wtedy najważniejsze: nie skazać Tosi na przekonanie, że nie ma dokąd pójść, bo spaliła za sobą wszystkie mosty. Zdecydowała pani wtedy, że będzie pisać do niej regularnie listy, fizycznie jej się nie narzucając.

– Pamięta pani wszystko – spojrzała z uznaniem.

Pamiętałam, bo miałam wtedy wątpliwości

Ale co innego można było zrobić, skoro obecność matki działała na dziewczynę jak czerwona płachta na byka?

– W poradni wszystko wydawało się stosunkowo proste, ale gdy usiadłam w domu nad kartką papieru, uznałam, że to bez sensu – przyznała pani Joanna. – Czy Tośka w ogóle przeczyta list, czy nie wywali go ze złością do kosza?

W końcu wyobraziłam sobie, że ona wyjechała gdzieś daleko, i jakoś poszło… Po prostu pisałam, co u mnie. Jak się czuje babcia, co robią koty, potem, że sprowadzili się do kamienicy nowi sąsiedzi. To było jak dziennik, tylko wysyłany pocztą.

– Dostała pani kiedykolwiek odpowiedź? – zapytałam.

– Nie – powiedziała. – Ale też nigdy nie otrzymałam zwrotu. Coś pani powiem: nie miałam pewności, czy moje pisanie trafia do Tośki, ale zrozumiałam z czasem, że pomaga mnie. Miałam po co żyć, nie traciłam energii na jałowe czekanie, aż coś się wydarzy… Za każdym razem, gdy siadałam nad czystą kartką, okazywało się, że wydarza się całkiem dużo. I chciałam, by córka brała w tym udział.

– Rozumiem – powiedziałam, choć nie bardzo byłam w stanie wyobrazić sobie, co ta kobieta musiała przeżywać.

– W tamtym roku wylądowałam z koronawirusem w szpitalu i nie pisałam przez trzy tygodnie – uśmiechnęła się, jakby najlepsze trzymała na koniec. – Gdy wróciłam, sąsiadka powiedziała, że była u niej Tośka i pytała, gdzie jestem. Wtedy już miałam pewność, że czytała moje listy.

A przynajmniej, że zwracała na nie uwagę

– Była pani niesamowicie dzielna – przyznałam, bo naprawdę, podziwiałam tę kobietę coraz bardziej.

– E, tam – machnęła ręką. – Ludzie mają dzieci za granicą, czasem na antypodach… Z czasem po prostu uwierzyłam, że ja również, i przestałam oczekiwać cudów.

Każdego tygodnia przychodzę do poradni, by pomóc komuś zmierzyć się z trapiącym go problemem. Głównie pozwalam ludziom mówić – w dzisiejszych czasach tak trudno znaleźć osobę, która słucha.

A potem zastanawiamy się, omawiamy opcje i wybieramy tę, która wydaje się najlepsza. Ale potem ludzie wychodzą i znikają. Niezmiernie rzadko zdarza się, że poznaję dalszy rozwój wydarzeń… Tym razem wszystko wskazywało na to, że tak będzie, i – nie ukrywam – byłam podekscytowana.

Cztery miesiące temu Tośka wróciła do domu – powiedziała. – Prasowałam, ktoś zadzwonił do drzwi… Otwieram, a tu moja córa z walizką na kółkach. Da pani wiarę, że tak się wkręciłam w tę historię z jej podróżami, że nawet o nic nie zapytałam?

Cieszyłam się jak głupia

– Ona też nie opowiadała? – zapytałam. – Nie zwierzała się?

– Właśnie nie – zamyśliła się pani Joanna. – I tak już zostało. Tosia, wydaje mi się, próbuje zapomnieć… A ja nie pytam, żeby nie wprowadzać zła. Po prostu wróciłyśmy do przerwanego wątku, ale tak, jakby Tomasz w nim nigdy nie istniał.

– Czy córka ma jakichś przyjaciół? Myśli pani, że z kimś na ten temat rozmawia?

– Nie wiem – westchnęła. – W międzyczasie jej przyjaciółka wyjechała do Belgii. W ogóle dużo się pozmieniało. Widzę, że Tośka jest zagubiona, samotna. Praca, dom – obie tak żyjemy. Nieraz jakieś kino… Ale to nie jest żadna atrakcja dla młodej dziewczyny. Czasem płacze – może za nim tęskni? Jakoś nie mam pewności, że ta sprawa jest zamknięta na amen.

– Cztery miesiące to nie jest długo, by pogrzebać miłość, która miała być na całe życie – powiedziałam.

– Obawiam się, że Tomasz może się znów aktywować, a Tośka nie zbudowała nic nowego, by mu to przeciwstawić – stwierdziła pani Joanna. – Mam złe przeczucia.

– Nie myślała, żeby się w coś zaangażować? Jakieś studia? Nowa praca? Bo rozumiem, że związków na razie ma dość.

– No właśnie, ja w sumie w tej sprawie… Teraz wymyśliła, że pojedzie do przyjaciółki do Belgii, już o tym gadały. I pyta, czy nie mam nic przeciwko. Jasne, że mam – znowu będę pisać listy co tydzień?!

– Chyba możemy założyć, że teraz Tosia będzie pani regularnie odpowiadać – uśmiechnęłam się. – Uważam, że to dobry pomysł na nowy początek: córka będzie musiała się sprężyć, aby dać radę. Pozna innych ludzi, otworzy się na to, co życie ma jej do ofiarowania.

– No, ja myślę! Powiedziała, że mnie zaprosi na wakacje, jak jej się już ułoży. Ale czy się ułoży?

– Każda matka się martwi – położyłam rękę na sercu, bo, na Boga, sama najlepiej się o tym przekonałam. – Ale trzeba wierzyć, że przed naszymi dziećmi samo najlepsze. Co miałyśmy włożyć, już zostało włożone, teraz musi zaowocować. 

– Trochę wiary, prawda? – westchnęła.

– Pani Joanno – podałam jej dłoń na pożegnanie. – Pani jest opoką, już pani to wie.

– Wiem – uśmiechnęła się.

– To najważniejsze, co rodzic może dać dziecku, które wyfruwa z gniazda. Zaufanie i miłość. Dar, z którym można podążać w przyszłość.

– Czyli będzie dobrze? – upewniła się już w drzwiach.

– Na pewno inaczej – uśmiechnęłam się. – Czyli chyba dobrze, prawda?

Czytaj także:
„Pracodawca obiecywał mi krocie za oszukiwanie staruszków. Postąpiłam uczciwie, choć wiedziałam, że zapłacę wysoką cenę”
„Robiłem wszystko, by zadowolić moją byłą, więc miała mnie za frajera. Na szczęście znalazł się ktoś, kto docenia moją dobroć”
„Choć miałam męża i córki, wciąż tęskniłam do kochanka z młodości. Po latach odkryłam, dlaczego porzucił mnie bez słowa”

Redakcja poleca

REKLAMA