„Choć miałam męża i córki, wciąż tęskniłam do kochanka z młodości. Po latach odkryłam, dlaczego porzucił mnie bez słowa”

smutna kobieta fot. iStock, damircudic
„Dawno wywietrzały mi z głowy marzenia o miłości. Uspokoiłam się, coraz mniej spraw mnie dziwi. Sądziłam, że tak już zostanie do końca. A jednak los spłatał mi figla”.
/ 22.06.2023 17:15
smutna kobieta fot. iStock, damircudic

Miłość ma różne kolory. Czerwonozłota płonie i pali żarem niczym ogień. Może być też szara, podobna do pajęczyny. Nierzadko zdarza się również czarna – pełna złych myśli i żalu…

Najpiękniejsza jest jednak miłość zielona. Wszystko wówczas jest pierwsze: pocałunki, najpierw nieśmiałe i niewinne, a potem coraz bardziej żarliwe, do utraty tchu… Pieszczoty delikatne i nieporadne. Wreszcie branie i dawanie siebie z przekonaniem, że to na zawsze, bo nigdy nie będzie nikogo innego. Zieloną miłość pamięta się do końca życia.

Nie napisał, nie zadzwonił

Moja trwała równo dwa ostatnie tygodnie czerwca 1966 roku. Potem on wyjechał do babci na wakacje, a ja zaczęłam się źle czuć. Objawy tak zaniepokoiły moją mamę, że wezwała do mnie pogotowie.

Po badaniach w szpitalu okazało się, że mam jestem chora. Żadne mi odkrycie, w końcu źle się czułam. Trafiłam na oddział zamknięty, a w naszym mieszkaniu sanepid przeprowadził wywiad, z kim się ostatnio kontaktowałam i widywałam. Zbadano wszystkich oprócz Pawła, mojej zielonej miłości…

Po pierwsze, mama nie wiedziała, że spędziłam z nim kilkanaście bardzo bliskich, szalonych dni. Nigdy się jej nie zwierzałam z moich spraw, a i ona – jeśli chodzi o mnie – interesowała się tylko szkołą i tym, czy zdam do następnej klasy. Po drugie, nie przepadała za Pawłem. Dla niej był nieodpowiedzialnym miglancem, bikiniarzem i synalkiem bogatych rodziców. Zawsze po wywiadówkach obgadywała matkę Pawła i wyśmiewała się z jej eleganckich strojów, kapeluszy i umalowanych na karminowo ust.

– Stara pudernica – mawiała z pogardą. – Jest w moim wieku, a nosi się jak młódka! Zawsze siada w pierwszej ławce, żeby się szarogęsić! I ciągle tylko „mój Pawełek to albo tamto”, aż się mdło robi!

Nie mogłam się więc przyznać, że właśnie z nim straciłam cnotę, tym bardziej że mama była okropną tradycjonalistką.

– Jak się będziesz puszczała przed ślubem – pouczała mnie nieustannie – to dla męża będziesz nic nie warta.

Odpuściła dopiero wtedy, gdy się zestarzała. O mało nie spadłam z krzesła, kiedy nieoczekiwanie wypaliła.

– Cnotliwa czy nie, jak trafisz na chama, to i tak cię zwymyśla od najgorszych. Dziewczyny powinny korzystać z życia, teraz bym cię tak przy sobie nie trzymała.

Śmiała się, kiedy jej opowiedziałam o Pawle i o tym, jak bałam się jej narazić.

– Miałaś rację! To ja byłam głupia! – chichotała ciuchutko.

W szpitalu trzymali mnie aż do połowy sierpnia. Bałam się spotkania z Pawłem. Niepotrzebnie… Okazało się, że jego rodzice sprzedali dom i wyprowadzili się z miasta. Nikt nie wiedział, co się z nim dzieje. Byłam pewna, że się do mnie odezwie. Znał przecież adres – mógł napisać albo zamówić rozmowę z przywołaniem.

Strasznie za nim tęskniłam…

Wspominałam nasze randki: długie pożegnania, a przede wszystkim wypady do lasu za miastem, gdzie jeździliśmy jego białym skuterem, obiektem westchnień i zawiści wśród dziewczyn i chłopaków. Była tam polana pod starymi dębami…

Po wielu latach odwiedziłam to miejsce. Drzewa wykarczowano i posadzono młodniak. Wszystko było obce. Nie odnalazłam mojej zielonej miłości. Skończyłam szkołę, potem studia, wyprowadziłam się, wyszłam za mąż, rozwiodłam. Potem było drugie małżeństwo, również nieudane. Urodziłam dwoje dzieci, przeżyłam transformację ustrojową – kompletnie zmieniła się moja ojczyzna. I jak także jestem inna.

Mam 64 lata. Dawno wywietrzały mi z głowy marzenia o miłości. Chciałam tylko w jakim takim zdrowiu doczekać wnuków i nie być nikomu ciężarem. Uspokoiłam się, złagodniałam, coraz mniej spraw mnie dziwi. Byłam pewna, że tak już zostanie do końca. A jednak los spłatał mi figla.

Nie widziałam Pawła przez dziesięciolecia, nie miałam o nim żadnych wiadomości. Mimo to nosiłam go w sercu i pamięci jak miłą fotografię, której oglądanie sprawia przyjemność. Pogodziłam się z myślą, że było, minęło…

Po chorobie muszę bardzo uważać na zdrowie, przestrzegać diety i robić okresowe badania. Jestem zarejestrowana w specjalistycznej przychodni – niestety, w dużym mieście wojewódzkim, do którego muszę dojeżdżać pociągiem. Ale bardzo pilnuję terminów, bo jeśli coś przegapię, wypadam na koniec kolejki.

Tamtą wizytę wyznaczono mi na wiosnę. Było już ciepło, pachniało hiacyntami rosnącymi na klombie przed budynkiem przychodni. Przyjechałam wcześniej, więc pomyślałam, że zamiast wygniatać krzesło w poczekalni, wyjdę sobie na zewnątrz i ucieszę oczy dywanem rozkwitających kwiatów. Słońce świeciło tak ostro, że założyłam ciemne okulary.

I przez nie ujrzałam… Pawła

Przybyło mu lat, był siwy, trochę przygarbiony, ale się nie myliłam. To był on! Szedł wolno żwirowanym podjazdem i nie zwracał uwagi na nikogo. Jakby obchodziła go tylko ta droga, jaką miał pokonać do wejścia. Minął moją ławkę i otworzył oszklone drzwi. Zniknął w środku…

Odczekałam chwilę, żeby uspokoić mocno tłukące się serce. Od razu wiedziałam, że muszę go odszukać, chociaż to wcale nie było takie łatwe. Przychodnia jest ogromna, bo mieści wiele gabinetów lekarskich różnych specjalności. Są w niej trzy piętra z długimi korytarzami. Przed każdym pokojem tłum ludzi, tłok. Jak tu znaleźć Pawła?

Intuicja podpowiedziała mi, żeby zacząć od tego miejsca, do którego i ja przyjechałam. Krew dudni mi w skroniach, emocje szaleją… Teraz! Podeszłam do wywieszonej na drzwiach listy z nazwiskami pacjentów. Zapisany był tuż po mnie, jakby ktoś specjalnie chciał nas znowu połączyć.

Teraz nazywałam się inaczej, więc nawet jeśli widział tę listę, mógł niczego nie skojarzyć. Zresztą, czy pamiętał mnie po tylu latach? Dla mnie był pierwszą miłością, więc nic dziwnego, że siedział mi w sercu jak drzazga. Ale on? Dziewczyny zawsze za nim latały. Pewnie miał wiele przygód i kobiet ładniejszych ode mnie. A jednak zaczęłam się rozglądać…

Siedział na końcu korytarza. Głowę oparł o ścianę, przymknął oczy. Podeszłam bliżej… Dobrze ubrany, ostrzyżony, zadbany. Nie miał obrączki na palcu. To mnie ośmieliło.

– Można? Wolne?

– Chyba tak – odpowiedział, nie patrząc na mnie. – Tu nie ma rezerwacji.

Usiadłam. Od razu wyłowiłam zapach dobrej wody kolońskiej. Przypomniało mi się, jak wówczas pachniały drzewa w lesie rozpalonym słońcem, a także jego opalona, brązowa skóra. Przestałam mieć wątpliwości.

– Dawno chorujesz? – zapytałam. – Bo ja od tamtych wakacji…

Spojrzał na mnie zdumiony, lecz po chwili jego oczy rozjaśniły się. Widziałam, że mnie poznaje.

– Niemożliwe! – wykrzyknął. – To naprawdę jesteś ty?

– Ja, tylko starsza o czterdzieści lat.

– Co tam lata! Nie mogę uwierzyć! Ile ja się ciebie naszukałem!

Zdębiałam. Szukał mnie?

– Gdybyś szukał, tobyś znalazł. Nie ukrywałam się przecież

– Nic nie wiesz! Wtedy ledwo się wylizałem z choroby. Rodzice przetransportowali mnie do rządowej kliniki. Wiesz, że mój ojciec był szychą w powiecie. Tam uratowali mi życie.

– Ja leżałam w naszym szpitaliku. Też dali sobie radę.

– Tego dowiedziałem się po grudniu ’70 roku… Szukałem cię...

– Wtedy mieszkałam już gdzie indziej i wyszłam za mąż.

– Wiem, twoja mama mi powiedziała. Nie pozwoliła mi zawracać ci głowy. Podobno byłaś szczęśliwa.

– I odpuściłeś?

– Tak. Wyjechałem za granicę. Mieszkałem w Kanadzie do końca 2010 roku. Przeszedłem na emeryturę i postanowiłem wrócić. Rozwiodłem się. Córka została za oceanem, ale ja wybrałem ojczyznę. Już trzecie mieszkanie zmieniam, bo trudno mi się przyzwyczaić.

– A ze zdrowiem jak?

– Chyba tak jak u ciebie, skorośmy się tutaj spotkali! – zaśmiał się.

Oboje się roześmialiśmy i oboje jednocześnie zadaliśmy to samo pytanie:

– Jak myślisz, kto kogo poczęstował tym wirusem? Ty mnie czy ja ciebie?

– Co za różnica? – powiedziałam wreszcie. – Nasza zielona miłość zachorowała i umarła.

– Zielona miłość? – zapytał.

– Tak, tylko u nas kolor zielony zamienił się na żółty.

– U mnie – żółtobrązowy. Wyglądałem, jakbym był z piernika.

Znowu się śmialiśmy. Potem ja weszłam do gabinetu lekarskiego, a kiedy wychodziłam, on zapytał:

– Poczekasz na mnie? Nie znikniesz?

– Czekałam prawie pół wieku, to czym miałby być dla mnie ten kwadrans? Mam bardzo dużo czasu. Poczekam.

Czytaj także:
„Zakochałem się w Kindze bez pamięci i chciałem poznać jej córkę. Od jej matki dowiedziałem się, że żadna 5-latka nie istnieje”
„Zakochałem się w żonie najlepszego przyjaciela. Choć obok spała moja dziewczyna, to nocami marzyłem tylko o ciele Marty”
„Syn zakochał się w korepetytorce, a ona podle to wykorzystała. Miała przygotować go do matury, a nie do życia małżeńskiego”

Redakcja poleca

REKLAMA