Kiedy odszedł Michał, zrozumiałam, że nie utrzymam siebie i dziecka z samych zasiłków i alimentów. Musiałam znaleźć jakieś zajęcie. Tylko kto da pracę samotnej matce z czteroletnią córeczką? Długo szukałam. Wszędzie odsyłano mnie z kwitkiem. Ale wreszcie znalazłam – w firmie zajmującej się handlem bezpośrednim. Gdy dowiedziałam się, że zostałam przyjęta, nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Nielimitowany czas pracy, wysoka premia za sprzedane towary, samodzielność. To było coś dla mnie! Pomyślałam, że popołudniami będę odstawiać małą do mamy i całkowicie poświęcę się pracy. Szefowi bardzo to odpowiadało.
– Większość pokazów i tak odbywa się wieczorem. Więc wszyscy będziemy zadowoleni – uśmiechnął się szeroko i uścisnął mi dłoń.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę
Cieszyłam się na pierwszy dzień pracy. Na początek miałam asystować chłopakom prowadzącym prezentację leczniczej pościeli z australijskich merynosów. Towar był bardzo drogi, ale markowy. No i zaopatrzony w mnóstwo certyfikatów zagranicznych instytutów badawczych potwierdzających jej cudowne właściwości. Sala w domu kultury była pełna, więc czułam się bardzo podekscytowana. I wtedy podszedł do mnie jeden z prezenterów.
– Sprawdź każdy komplet pościeli, czy w środku nie ma metek. Ostatnio jakaś baba znalazła i zrobiła się z tego afera – polecił mi.
– Ale to chyba dobrze, że towar ma metkę. To świadczy o jego wysokiej jakości – zdziwiłam się.
Spojrzał na mnie z pobłażaniem.
– Nie bądź głupia! To zwykła pościel z polskiej wełny. Z owieczek, które pobekują sobie radośnie na tatrzańskich halach. Producent ma fabrykę niedaleko Nowego Targu. Kupujemy od niego, a potem sprzedajemy z dwudziestokrotnym zyskiem. Australia to bajer dla klientów.
– A lecznicze właściwości? – dopytywałam się.
– Ależ ty naiwna jesteś! Dorzucamy do każdego zestawu kilka lipnych certyfikatów i interes się kręci. Ciemna masa wszystko kupi – prychnął z lekceważeniem.
Nie wierzyłam własnym uszom. Jak można tak nabierać starszych ludzi? Bo na zorganizowane przez firmę spotkanie przyszli głównie emeryci i schorowani renciści.
Jak zahipnotyzowana słuchałam przez dwie godziny kłamstw prezentera, a potem z przerażeniem patrzyłam, jak ludzie podpisują umowy na kupno „cudownych merynosów”. Wierząc, że pościel wyleczy ich z reumatyzmu, pomoże dojść do siebie po zawale, zadziała kojąco na bolące nogi.
Kiedy było już po wszystkim, prezenter poklepał mnie po ramieniu.
– No sporo dzisiaj zarobiliśmy. Jeszcze kilka takich pokazów i załapiesz, o co w tym wszystkim chodzi. I sama poprowadzisz prezentację – oznajmił.
Pojechałam z nimi jeszcze na cztery pokazy. Im dłużej przypatrywałam się ich pracy, tym moje wątpliwości rosły. Zastanawiałam się, czy chcę brać udział w tym procederze.
– Nie głupio wam tak oszukiwać ludzi? – zapytałam jednego z chłopaków po ostatnim pokazie.
– Cicho, zamknij się! Dobrze, że szef nie słyszy, bo od razu wywaliłby cię na zbity pysk – warknął. Ale potem złagodniał. – Potrzebujesz pieniędzy? Masz rachunki do zapłacenia i córeczkę na wychowaniu? No to nie zadawaj głupich pytań! Następną prezentację ty poprowadzisz! Jak jednego wieczora wpadnie ci do kieszeni kilka setek, to wątpliwości miną – oświadczył.
Gdy weszłam na scenę, coś we mnie pękło
Kolejny pokaz także odbywał się w domu kultury, w niewielkim miasteczku niedaleko Łodzi. Sala znowu była pełna. Przerażona stałam za drzwiami i powtarzałam w myślach wyuczone formułki. Weszłam na podest, nabrałam powietrza i…
– Witam na prezentacji cudownej australijskiej pościeli o leczniczych właściwościach – zaczęłam.
Spojrzałam na salę. Zobaczyłam wpatrzone w siebie ufne oczy starszych ludzi i coś we mnie pękło.
– Ta pościel wcale nie jest z Australii i wcale nie leczy. To zwykłe oszustwo. A kupić możecie ją o wiele, wiele taniej w najbliższym supermarkecie. Jej jedyną zaletą jest to, że jest ciepła – powiedziałam.
Wśród zgromadzonych zapanowała konsternacja. Ludzie patrzyli na mnie zdezorientowani.
– Wracajcie do domów! I niczego nie podpisujcie – krzyknęłam.
Wtedy podbiegł do mnie jeden z chłopaków i prawie siłą wyprowadził mnie za drzwi. Drugi wskoczył na scenę i próbował ratować sytuację. Ale kątem oka zdążyłam jeszcze dostrzec, że ludzie zaczęli wstawać z miejsc.
– Więcej się w firmie nie pokazuj! Wszystko spieprzyłaś! – chłopak był naprawdę wściekły. Chyba czuł, że tamtego dnia nic nie uda się zarobić.
Do domu wróciłam kolejką podmiejską. Byłam zdruzgotana, ale i dumna z siebie. Pomyślałam, że nawet w tak trudnej sytuacji życiowej, w jakiej się znalazłam, udało mi się dochować wierności zasadzie, którą od dzieciństwa wpajała mi mama: Żyj uczciwie, tak, aby nikt przez ciebie nie płakał.
Czytaj także:
„Zamiast znaleźć uczciwą pracę, naciągałam biedaków na drogie kredyty. Zarabiałam kupę kasy, ale sumienie nie dawało mi spać”
„Naciągam ludzi na lichwiarskie pożyczki i nie mam z tym problemu. To nie moja wina, że są głupi i naiwni”
„Moja babcia padła ofiarą parszywych oszustów. Kradli wykorzystując wiarę staruszków i religijne pamiątki”