Mówił, że pracuje w pobliżu, dlatego wpada do nas na obiady. Byłam szczęśliwa, bo mi się bardzo podobał… A potem nagle zniknął.
Jestem Tomek, nazwisko Żonkil – powiedział, kiedy nas sobie przedstawiano, a ja się roześmiałam, bo wydał mi się i miły, i zabawny. Z widzenia znaliśmy się od dawna, bo ten wysoki blondyn o roześmianych oczach często wpadał do naszego baru na zupę krem z marchwi i soczewicy. Czasami zamawiał także naleśniki z serem. Zawsze chwalił jedzenie, dziękował i znikał za szklanymi drzwiami. Był miły i przystojny; bardzo mi się podobał.
Trochę liczyłam na bliższą znajomość
Wydawało mi się, że i on zerka na mnie z sympatią. Pewnego razu przyszedł z kolegą. Okazało się, że ten kolega jest także moim kolegą ze szkoły średniej. Dzięki niemu zostaliśmy sobie przedstawieni i od tej pory Tomek o kwiatowym nazwisku przestał być anonimowy. Ale to niewiele zmieniło. Koleżanka z tej samej zmiany próbowała mnie pocieszać.
– Może jest nieśmiały? – mówiła. – A może myśli, że masz chłopaka i nie chce ci zawracać głowy.
– Gorzej, jeśli on ma dziewczynę – martwiłam się – Obrączki nie nosi, więc chyba nie jest żonaty…
– Zagadaj jakoś i się dowiedz – radziła. – Lepiej znać prawdę.
Niestety, nie miałam okazji go wysondować, bo nagle Tomek przestał do nas przychodzić. Myślałam, że wyjechał, ale dni mijały, a jego nie było. Minęły dwa czy trzy tygodnie, aż nagle do baru wpadł ten mój znajomy.
– Strasznie się śpieszę, więc dawaj, co masz dobrego, bo dzisiaj siedzę przy Tomku… Więc szybciutko!
– Już niosę – zakręciłam się i błyskawicznie podałam pierogi z mięsem i pieczarkami.
– Są bardzo dobre, próbuj… Ale co z tym Tomkiem?
– To ty nic nie wiesz, Ada? O wypadku Tomka nie słyszałaś? Nogi się pode mną ugięły.
– Jakim wypadku? Kiedy, gdzie?!
– Jakieś dwa czy trzy miesiące temu miał stłuczkę, w jego auto uderzył dostawczak. Niby nic strasznego się nie stało, auto do wyklepania, a on z paroma siniakami, ale po dwóch dniach nagle źle się poczuł i stracił przytomność. Okazało się, że krwiak uciska mózg i trzeba było operować.
Marchewki nie lubi, ale zjadł cały talerz zupy
– Udało się? – byłam tak przerażona i wstrząśnięta tą wiadomością, że ledwie mogłam mówić.
– Operacja się udała, jednak Tomek do dzisiaj jest nieprzytomny. Lekarze twierdzą, że to się może cofnąć, ale kiedy, nie wiedzą. Dlatego zawsze ktoś przy nim czuwa. Nic mnie nie obchodziło, co sobie pomyśli, więc zapytałam:
– Myślisz, że ja też mogłabym?
– Ty? – zdziwił się. – Prawie się nie znaliście, więc czemu właśnie ty?
Wtedy się rozpłakałam.
– Co ty wiesz! – krzyknęłam – Jakie to ma znaczenie, czyśmy się znali, czy nie? Podoba mi się. Może się nawet w nim zakochałam, może na niego czekałam, skąd wiesz, jak było i co ja czuję? Chyba że ma dziewczynę i ona jest przy nim? Powiedz prawdę.
– Nie wiedziałem, uspokój się, nie rycz – powiedział. – Dziewczyny nie ma. I dowiedz się, że ty jemu też wpadłaś w oko! Cały czas mnie wypytywał o ciebie, nawet kombinował, jakby się z tobą umówić, ale wiesz, on jest trochę nieśmiały, dlatego to tak długo trwało… Przed tym wypadkiem mnie wręcz zamęczał, żeby zorganizować jakąś wspólną kolację albo wypad do kina. Obiecałem, że zapytam, czy masz ochotę. Nie zdążyłem, szkoda…
Po tym, czego się dowiedziałam, już nic by mnie nie zatrzymało! Następnego dnia zwolniłam się z pracy, choć był duży ruch, ale moja koleżanka nie protestowała.
– Leć do niego – zawołała. – Ja tu sobie dam radę. O nic się nie martw! Szpital był blisko, a pielęgniarka z oddziału, na którym leżał Tomek, przychodziła codziennie do naszego baru na surówki i soki, więc nie miałam problemów z wejściem. Serce mi tak waliło, jakbym miała zemdleć. Przez szybę w drzwiach zobaczyłam Tomka pod kroplówkami i aparatami, a obok jego łóżka szczupłą panią, tak do niego podobną, że musiała być jego mamą.
Widać było po niej zmęczenie, oczy miała podkrążone niebieskimi cieniami, musiała nie spać od wielu dni! Powiedziałam, że jestem koleżanką Tomka, i że dopiero się dowiedziałam o jego wypadku… Ona o nic nie pytała – ani skąd się znamy, ani jak długo. Ucieszyła się, że jest jeszcze ktoś z jego znajomych. Serdecznie mnie objęła i przytuliła do siebie, jakbyśmy się znały od lat.
– Cieszę się, że przyszłaś! Dopiero teraz widzę, ilu Tomek miał przyjaciół i jak go wszyscy lubicie. To bardzo dobry chłopak, więc nic dziwnego, ale matce zawsze miło, kiedy zobaczy to na własne oczy! Poczułam się przy niej swobodnie, całe moje skrępowanie i niepewność minęły, tylko nie wiedziałam, czy można przy Tomku rozmawiać.
– Oczywiście. Lekarze twierdzą, że nawet trzeba do niego mówić, więc opowiedz, jak się poznaliście – poprosiła jego mama. Zaczęła się śmiać, gdy usłyszała, że Tomek przychodził do naszego baru na zupę z marchewki, bo on podobno nie znosi marchwi!
– Musi cię lubić, skoro się tak poświęcał! Ja bym go nie przekonała…
– Wtedy, gdy przyszedł po raz pierwszy, to było danie dnia – przypomniałam sobie. – Tak je zachwalałam, że chyba nie wiedział, jak się wykręcić!
– Ja myślę, że po prostu ty musiałaś mu się bardzo spodobać, inaczej uciekłby stamtąd. Możesz mi wierzyć, Tomek jest miły, uprzejmy i delikatny, ale nigdy nie robi nic wbrew sobie.
A więc Tomek przez cały czas mnie słyszał
Jeszcze wiele, wiele godzin spędziłyśmy razem przy jego łóżku. Mama Tomka opowiadała o nim, wspominała, jakim był dzieckiem, przynosiła fotografie, i razem je oglądałyśmy. I jej, i mnie sprawiało to wielką radość, więc dowiadywałam się o Tomku wszystkich szczegółów: jakim był chłopcem, uczniem, kolegą, synem i człowiekiem.
W tych wszystkich wcieleniach bardzo mi się podobał i wreszcie zrozumiałam, że to jest mężczyzna mojego życia. Nauczyłam się go pielęgnować, czuwać nad nim, trzymałam go za rękę, czytałam mu gazety i książki, a nawet śpiewałam piosenki… A kiedy wreszcie się obudził, mnie przy nim nie było! Akurat wtedy ja musiałam zastąpić chorą koleżankę.
Po zmianie, jak zwykle pognałam do szpitala i już od wejścia na oddział zauważyłam jakiś niezwykły ruch, uśmiechnięte pielęgniarki i ożywionych lekarzy. Stanęłam w drzwiach i zobaczyłam zapłakaną, ale uszczęśliwioną mamę Tomka. Dopiero później odważyłam się spojrzeć na niego. Patrzył wprost na mnie, a w jego spojrzeniu było wszystko, co chciałam zobaczyć.
Cały świat się nagle przekręcił do góry nogami, potem zakołysał, a jeszcze później wrócił do normalności, ale już z Tomkiem w centralnym punkcie mojego życia.
Jeszcze długo trwało jego dochodzenie do pełnego zdrowia, ale czas nie miał najmniejszego znaczenia, bo to był nasz wspólny czas, więc co za różnica, czy płynął wolno, czy szybciej. Wiedzieliśmy, dokąd zmierzamy.
– Byłem po drugiej stronie życia, ale cały czas mi się wydawało, że cię słyszę i czuję…
Miałam śnieżnobiałą suknię z welonem do pasa upiętym z tyłu głowy. Na szyi błyszczał mi srebrny naszyjnik od teściowej, bo panna młoda musi mieć przecież coś pożyczonego! Tomek w srebrzystym krawacie wyglądał bosko! Ale najpiękniejszy był mój bukiet z ogromnych, białoseledynowych żonkili, z purpurowymi koronami w głębi kielicha.
Jednego żonkila przypięłam Tomkowi do klapy, bo przecież państwo Żonkilowie nie mogli mieć innych kwiatów. Dla nas ten skromny, kruchy kwiatek zawsze będzie symbolem miłości i wiosny. Czy może być piękniejszy?
Więcej prawdziwych historii:
„Wysłałam syna na terapię konwersyjną dla homoseksualistów. Zamiast mi podziękować, nasłał na mnie policję”
„Gdy zaszłam w ciążę, mąż zaczął mnie traktować jak chodzący inkubator. Zapomniał, że też jestem człowiekiem”
„Teściowa po wypadku chciała mieć syna tylko dla siebie. Zabrała mi męża, a naszym dzieciom ojca”